Nazywam się Carnby i wiem, że jest źle. Bardzo źle. Nie powinienem był brać tego zlecenia. Gloria Allen od początku wydawała mi się podejrzana. Nieboszczyk na strychu, tajemniczy pamiętnik i to dziwaczne zadanie odszukania pianina ukrytego w nawiedzonym budynku. Wiało grozą na kilometr. Jednak kasa była mi bardzo, ale to bardzo potrzebna. Brrr. Nie lubię takich historii.
Na strych dotarłem bez problemu. Dopiero tam poczułem grozę sytuacji. Trzeba było działać, to jest bronić się, gdyż jakieś potężne moce krążyły wokoło, a legendy o żywych trupach pojawiających się w okolicy mogły być czymś więcej niż tylko legendami. Podbiegłem więc do okna i zasłoniłem je szafą. Właz w podłodze przytrzasnąłem skrzynią. Odetchnąłem, po czym przeszukałem pokój. Na stoliku znalazłem lampę, zaś wśród książek na regale - mity. Przeczytałem je dosłownie "z biegu", po czym wywaliłem stwierdziwszy, iż więcej się nie przydadzą. Ze skrzyni wyjąłem strzelbę, z szafy dywanik, zaś zza fortepianu kartkę z notatkami denata. Przeczytałem ją; okazała się być ostatnim listem zmarłego. Zbędnym listem. Chwilę później opuściłem strych jedynymi dostępnymi drzwiami.
Zszedłem po schodach na dół. W przedsionku podniosłem łuk, zaś w rogu, wśród szpargałów zalegających na szafce, znalazłem beczkę oliwy. Płyn przelałem do lampy, puszeczkę wywaliłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Był pusty niczym mój żołądek. Rozejrzałem się grzecznie, po czym wybrałem pierwsze drzwi po lewej stronie. Tam, na stojącej pod ścianą komódce, znalazłem kluczyk. Pasował idealnie do zamka w skrzyni tuż obok drzwi. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że wewnątrz znajdowała się szabelka. Wziąłem ją i postanowiłem wynieść się z pokoju. Otworzyłem drzwi i stanąłem twarzą w twarz z... zombie!
Prawdziwy trupol, z przerażająco wykrzywionym dziobem, z zielonkawą skórą i mózgiem wylewającym się na ziemie ruszył w moim kierunku. Zacząłem się bronić. Kopałem, gryzłem (mogłem też strzelać ze strzelby), aż padł u moich stóp. Wówczas wypadłem z pomieszczenia i jak burza wskoczyłem do komnaty naprzeciwko. Odczekałem chwilę, nabrałem w płuca powierza i już miałem iść dalej, gdy nagle kolejny trup skoczył mi do gardła. Pozbyłem się go dość szybko. Udałem się na lewo. Trafiłem do sypialni. Po prawej stronie łóżka stał stolik, a na nim różowo-zielona waza. Podniosłem ją. Coś zatrzeszczało w środku. Niewiele się namyślając trzasnąłem cennym naczyniem o ziemię. Pękło. Oczom mym ukazał się klucz. Idealnie pasujący do komódki naprzeciw puchowej koi! Znalazłem w niej dwa śliczne, zdobione lusterka. W międzyczasie rozprawiłem się z drapieżnym ptakiem, który wparował do pokoju przez okno. Z pomieszczenia wyszedłem przez drzwi po prawej stronie.
Naprzeciwko mnie znajdowała się łazienka. Uważając na popękaną podłogę korytarza zbliżyłem się do jej drzwi i zdecydowanym ruchem otworzyłem je. Cisza. Wszedłem więc po cichu do środka. Ujrzałem wannę, kafelkowaną podłogę oraz dębową szafę stojącą przy ścianie. I żadnych wrednych stworów na dokładkę. Przeszukałem pomieszczenie. Znalazłem apteczkę, a w niej butelczynę jakiegoś tajemniczego leku. Wypiłem ją i od razu poczułem się lepiej; siły wstąpiły w moje ciało czyniąc je doskonalszym i pewniejszym narzędziem walki z zombiakami. Wywaliłem wszystkie zbędne przedmioty, jakie tylko udało mi się znaleźć w kieszeni. Wróciłem na korytarz i udałem się w lewo, czyli tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Otworzyłem drzwi i wkroczyłem na przybudówkę ze schodami. Obu dróg na dół broniły potężne stwory. Przypominały mi monstra opisane w książce, którą znalazłem na strychu. Chwila zastanowienia i wiedziałem już, co mam robić. Na rzeźbach stojących w dwóch rogach pokoju zainstalowałem lustra - stwory spojrzały sobie w oczy i padły na ziemię. Droga na dół była wolna.
Zszedłem po schodach i pokręciłem się po holu. Skręciłem w prawo. Minąłem rycerza w bezpiecznej odległości; wydawał mi się jakiś taki, hm... naoliwiony. Nigdy nie wiadomo, co takiemu przyjdzie do głowy... W pierwszym pokoju, do którego wszedłem, dostrzegłem ducha. Siedział na fotelu. Przemogłem strach i ruszyłem do prozdu. Trzymałem się oczywiście z dala od straszydła, to jest przemieszczałem się tuż przy ścianach. W szafie znalazłem naboje do strzelby. Schwyciłem też gramofon oraz pudełko zapałek, po czym wyprysnąłem na korytarz. Dałem dyla w bok. Zszedłem jeszcze niżej, skręciłem w lewo, otworzyłem prawe drzwi i wparowałem do środka komnaty. Stała w niej statuetka - dziewczynka i koza. Nie będę krył, że obmacałem dokładnie pomnik. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, jako że znalazłem trzy strzały. Jednak nie miałem czasu na eksponowanie swej radości i fikanie koziołków niczym dorodne karibu. Usłyszałem bowiem dziwny chrobot. Błyskawicznie wycofałem się z pomieszczenia, dzięki czemu spadające z sufitu jadowite pająki nie uczyniły mi nic złego.
Wróciłem na górę. Minąłem rycerza i skierowałem się na drugie skrzydło pięterka. Otworzyłem drzwi i wparowałem w długi korytarz pokryty purpurową tapetą. Zainteresowała mnie pierwsza komnata po prawej stronie; te po lewej minąłem w bezpiecznej odległości. Szarpnąłem za klamkę i wszedłem do ciemnego pomieszczenia, aż po dach wypełnionego zapachem tytoniu. Wyciągnąłem z plecaka lampę i zapaliłem ją przy pomocy zapałki. Zrobiło się jaśniej. Na stole dostrzegłem statuetkę (była dość ciężka) oraz książkę, znalazłem też paczkę naboi. Przedmioty te zwinąłem do kieszeni, po czym opuściłem pokój. Zgasiłem lampę przy okazji - nie będę marnował prądu, nie mówiąc już o nafcie czy czym się to świecidełko karmi.
Odszukałem pierwszą komnatę w korytarzu, którą to przed chwilą minąłem, i wkroczyłem do środka. Zwinąłem z niej notatki, które natychmiast przeczytałem. Okazały się być pamiętnikiem denata; wstrząsającą relacją z postępującej choroby psychicznej - a może inwazji złych mocy? Po rozprawieniu się z drapieżnym ptakiem po raz kolejny wróciłem do naoliwionego rycerza. Facet rzucił się na mnie, jakbym mu brata pospawał. Cisnąłem weń statuetką. Padł u mych stóp pozostawiając długaśny miecz. Schwyciłem go i pobiegłem do kolejnego pomieszczenia w purpurowym korytarzu. Była to łazienka. Wyciągnąłem miecz i zaatakowałem stwora okupującego wannę. Gdy na chwilę stracił orientację, schwyciłem dzbanek, walnąłem go po raz kolejny, zwinąłem z szafki apteczkę i czmychnąłem mu z oczu. Wypiłem napój regeneracyjny, wywaliłem pustą flaszkę oraz przeczytaną już książkę wraz z pamiętnikiem.
Na samym końcu korytarza znajdowała się galeria zaklętych obrazów. Pierwszy z nich zasłoniłem dywanikiem zwiniętym ze strychu. Ostatni - ten wiszący po przeciwnej stronie galerii i przedstawiający Indianina w stroju bojowym, zestrzeliłem z łuku. Tuż obok niego znalazłem drzwi, a za nimi tajemniczą komnatę. Właściwie niewiele w niej było ciekawego, jeno lewa książka leżąca na stoliku. Opukałem więc ściany i odkryłem, że za zegarem musi znajdować się jakiś schowek. I rzeczywiście - był. Wystarczyło tylko przesunąć kukułczaka, by dostać się do skrytki tudzież sejfu, w którym właściciel trzymał niegdyś cenne papióry. Znalazłem klucz i traktat o stworach nocy, który po przeczytaniu wywaliłem.
Wróciłem się na korytarz z obrazami. Mniej więcej po środku drogi znalazłem duże, podwójne drzwi. Otworzyłem je, zapaliłem lampę i rozejrzałem się dookoła. Byłem w bibliotece. Nie czekając na złego ruszyłem w drogę: skręciłem w lewo aż do ściany, po czym udałem się w prawo. Minąłem fragment biblioteczki, który o dziwo był mniej zakurzony od pozostałych, po czym doszedłem do miejsca, w którym na półce brakowało jednej książki. Wsunąłem tam lekturę z pokoju z zegarem. Regał za mną drgnął i odsunął się. I zrozumiałem. Kurz z książek zniknął, tak jak we wszystkich filmach kurz znika z tajnych przejść!
Wkroczyłem do ukrytego pokoju. Podniosłem leżący na biurku talizman, zaś z szafki wyciągnąłem trzy sztylety, parę książek i jakieś notatki. Przejrzałem je, a także zieloną książkę (bzdury do n-tej potęgi). Drugiej lekturki nie tknąłem - wiedziałem, że jest zakazana. Spojrzałem na nią dopiero wówczas, gdy moje nogi stanęły na namalowanym na ziemi pentagramie. Okazało się wówczas, że pozycja była w jakimś obcym języku; mniemam, iż była to łacina. Za Chiny Ludowe... nie skapowałem nic. Odłożyłem książki na bok, wyciągnąłem sztylet z pofalowanym ostrzem i wróciłem do biblioteki. Dźgnąłem nożem w ciemność, usłyszałem wrzask, więc zapaliłem światło. Komnata była pusta. Otworzyłem więc drzwi znajdujące się naprzeciwko tych, którymi wszedłem. Okazało się, że prowadzą do pomieszczenia, w którym stał niegdyś naoliwiony rycerz.
Wówczas postanowiłem się odciążyć. Położyłem na ziemi wszystkie zbędne przedmiotu (sztylety, książki, notatki) i zszedłem po schodach na dół. Poszedłem prosto, po czym otworzyłem drzwi po mej prawej ręce. Trafiłem na opanowaną przez zombiaków jadłodajnię. Powalczyłem przez chwilę z zielonymi stworkami, a gdy już wszystkie padły, otworzyłem drzwi po prawej. Przeszedłem przez korytarz i wszedłem w kolejne drzwi naprzeciwko. Znalazłem się w kuchni. Po lewej znalazłem wejście do spiżarki. Wyjąłem z niej beczułkę oliwy, którą napełniłem lampę. Napełniłem dzbanek wodą z beczki. W kupie węgla odszukałem metalowe pudełko, w którym był pistolet. Z paleniska w kuchni zdjąłem garnek zupy, a ze spiżarki obok zwinąłem klucz i ciastka (które zjadłem).
Wróciłem do jadłodajni. Wszedłem do pokoiku po lewej stronie, ze stolika zwinąłem zapalniczkę, zaś tlący się i dymiący niedopałek zgasiłem wodą z dzbanka. Przeszukałem pomieszczenie. Poza książką w komódce nic ciekawego nie znalazłem. Zamknięte drzwi otworzyłem znalezionym wcześniej kluczem. W szafce obok obrazu znalazłem płytę i książkę, którą przeczytałem. Na ścianie tuż obok tarczy powiesiłem znaleziony w kufrze miecz. Wówczas stojąca w pomieszczeniu sofa odsunęła się odsłaniając schody do piwnicy. Postanowiłem z nich nie skorzystać. Przy okazji wyrzuciłem wszystkie zbędne przedmioty - puste opakowania, puszki, książki, klucze i tak dalej.
Zadowolony z siebie, a ściślej z ciężaru, który z siebie zrzuciłem, wróciłem do pokoju z niedopałkiem. Otworzyłem ostatnie drzwi, wyszedłem na korytarz i wskoczyłem do pomieszczenia naprzeciwko. Tam zaatakował mnie jednonogi pirat. Nie wiem, skąd ten stary wilk morski wziął się w domku na odludziu, wiem jednak, że od początku nie przypadłem mu do gustu. Facet rzucił się na mnie jak na szaleńca. Zacząłem machać szabelką, raz wlew, raz w pas, raz przez łeb i w nogi. Walczyłem mężnie i długo, aż wreszcie pirat zmachał się i kilka razy zagapił. To wystarczyło, by wyprawić go na tamten świat. Podniosłem wówczas klucz, który po sobie pozostawił, a także przeczytałem książkę znalezioną w kącie. Kluczem otworzyłem drzwi do sali balowej obok. Stały tam duchy - najwyraźniej chciały zatańczyć, lecz brakowało im muzyki.
Zszedłem do stolika, użyłem w wiadomym celu gramofonu i płyty. Upiory rozpoczęły swój chocholi taniec, ja natomiast podniosłem leżący na kominku klucz i wycofałem się z pomieszczenia. Polazłem do miejsca, gdzie odkryłem zejście na dół. Skorzystałem zeń. Na dole przebiegłem przez mostek, a ten zarwał się za mną odcinając mnie od drogi powrotnej. Troszkę się tym podłamałem, jednak daleki byłem od rezygnacji. Ruszyłem biegiem przed siebie. Przez chwilę ścigał mnie olbrzymi robak, na szczęście umknąłem mu skręcając nieoczekiwanie w prawo. Potem szedłem przed siebie przez dobrych kilka chwil, gdy stwór ów ponownie zagrodził mi drogę. Wycofałem się wówczas na z góry upatrzoną pozycję, to jest w tył i w nogi. Dotarłem do miejsca, gdzie widziałem robaka po raz pierwszy. Skręciłem wówczas w prawo, w tunel, który wykopał.
I tak oto przybyłem nad jeziorko otoczone kamienną przybudówką. Po jego drugiej stronie ujrzałem wyjście; postanowiłem tam się dostać - po prostu coś mi mówiło, iż nie ma innej drogi. Zeskoczyłem więc na dół i ruszyłem przed siebie. Wówczas z wody wynurzył się potężny zielony stwór. Zacząłem biec. Przeleciałem nad drewnianą kładką i parę sekund później wspiąłem się na górę. Gdy byłem już na drugiej stronie jeziorka, ruszyłem, jak to zresztą miałem w zwyczaju, przed siebie. Po pokonaniu szarego szczurka skręciłem w bok i dotarłem nad skraj drugiego jeziorka. Jedyna droga na słuszną stronę zbiornika wiodła przez wystające z wody podłużne podesty. I tu czekało mnie nie lada wyzwanie. Musiałem skakać z jednego na drugi! Trochę przeszkadzał mi w tym latający dookoła ptak, więc nie czekając długo zestrzeliłem go z rewolweru.
Gdy już znalazłem się po drugiej stronie zbiornika, ruszyłem w dalszą drogę. Wiodła ona piaskowym tunelem wydrążonym przez robaka, którego widziałem wcześniej. Na rozstajach skręciłem w prawo i szedłem tak długo, aż stanąłem na brzegu kolejnego jeziorka. Od pomostów aż się na nim roi. Wybrałem pomost wiodący ku szabli i uderzyłem odważnie do przodu. Uważałem przy okazji na zmurszałe deski, które zapadały się pod naciskiem mej stopy. Długi wysiłek nie poszedł jednak na marne. W znalezionym po drugiej stronie akwenu kuferku odkryłem przepiękny kryształ oraz interesującą książkę o Pickfordzie. Po przeczytaniu jej wywaliłem ją na śmieci, podobnie jak i klucz z sali balowej, dzięki któremu kufer stanął przede mną otworem.
Trzeba było działać, zły zyskiwał bowiem na sile z minuty na minutę. Odsunąłem skałę blokującą dalszą drogę i ruszyłem na spotkanie twarzą w twarz z szatanem. Zeskoczyłem z podestu i jak burza wpadłem do kolejnej komnaty. Tam właśnie zaklęty w potężne drzewo stał on - mój wróg i dręczyciel. Wskoczyłem do wody i podbiegłem do niego. Z ołtarzyka u jego stóp zwinąłem haczyk, a zamiast niego położyłem potężny talizman. Zły błyskawicznie osłabł; przestał miotać we mnie płonące kule i tylko patrzył potępieńczym wzrokiem, jak zapalałem lampę. A ja rzuciłem weń płonącą oliwą uwięzioną wewnątrz kaganka, po czym prysnąłem w prawo. Za sobą słyszałem tylko trzask piekielnych płomieni. Wbiegłem na podest i uważając na spadające z sufitu kamienie dobiegłem do kamiennych drzwi. Otworzyłem je przy pomocy haczyka. Ruszyłem przed siebie, w kierunku, z którego przyszedłem. Minąłem jeziorko z pomostami i to z podestami, po których trzeba było skakać. Odszukałem dziurę, w której po raz pierwszy widziałem olbrzymiego robaka. Skręciłem w nią i pobiegłem do jej końca. Wczołgałem się do piwniczki z winami. Wbiegłem po schodach na górę i popędziłem ku miejscu, w którym walczyłem z piratem. Otworzyłem drzwi na wprost, po czym wybiegłem na świeże powietrze.
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.