Epizod I
Tego wieczoru po wypiciu obowiązkowej kolejki whisky jak zwykle wracałem z baru. Przy drzwiach zaczepił mnie znajomy bramkarz knajpy. Rozmowa z nim wprawiła mnie w szczególny nastrój; zacząłem przypominać sobie dawne chwile sławy. Wracając do domu wspomniałem nagłówki gazet, czasy gdy nazwisko Orlando nie było obce nawet merowi miasta. Niestety "wszystko się zmienia", teraz jestem na dnie.
Z zadumy wyrwał mnie strzał - o tak, nadal dobrze pamiętam jak brzmi Magnum 25. W zaułku zobaczyłem osuwającą się postać. Będąc w stanie "poskromionej świadomości" nie mogłem myśleć logicznie, bez zastanowienia wbiegłem w głąb zaułka.Zalała mnie nieprzyjemna dla oka szarość, z trudem rozpoznawałem otoczenie. Nagle potężny cios zwalił mnie z nóg. Nie mogłem się poruszyć, resztki świadomości zarejestrowały obraz mężczyzny ściągającego drabinkę ewakuacyjną... i ten przedmiot w jego ręce... to wyglądało jak... laska? Łomotanie w głowie stało się nie do zniesienia, posłusznie zamknąłem powieki, purpurowa otchłań wciągnęła moją świadomość.
Przebudzenie było jak koszmar, niejednego przeżyłem kaca, ale to było naprawdę okropne. Rozbiegane myśli huczły mi w głowie docierały do mniejakieś głosy, strzępy słów, a później ktoś wykręcił mi ręce i poczułem chłód metalu na przegubach dłoni. Zaczynałem rozumieć sytuację, w której się znalazłem; trup leżący w kałuży krwi, dwóch służbistów i kajdanki na moich rękach. Dialog z policjantem był bez sensu, na nic zdały się tłumaczenia. Wepchnęli mnie do samochodu i odwieźli na komisariat. Przy wejściu do celi przywitał mnie znajomy głos. To był znajomy mi Włoch - Bernardo. Spotkanie Bernarda było moim fartem, ten makaroniarznieraz w przeszłości dostarczał mi cennych informacji i tym razem warto było zaryzykować, znając jednak naturę Bernarda trzeba było użyć pięści. Sypnął wszystko:"...to na zlecenie samego Don Scalettiego". Miłą pogawędkę przerwał strażnik, który zabrał mnie do gabinetu inspektora Toma Rogersa. Tom - mój stary przyjaciel - miał bardzo niewyraźną minę. Rozmowa z nim szybko się zakończyła, dał mi 48 godzin na udowodnienie swojej niewinności.
Przed domem zacząłem zastanawiać się nad swoim dalszym postępowaniem. jednak najpierw postanowiłem sie odświeżyć. Bez wahaniawszedłem do domu. Klucz spod wycieraczki do zamka i już miałem być w środku gdy zatrzymał mnie znajomy głos. To była Alice, moja sąsiadka z przeciwka. Bez sprzeciwu przyjąłem zaproszenie od niej na kawę.W biurze szybko uwinąłem się ze sobą, jeszcze tylko spluwa, portfel, notatnik i już byłem u Alice. Zaoferowała swoją pomoc gdy głównym tematem rozmowy było sprzątanie. Z biura przyniosłem Alice moją zmiotkę do kurzu, zaradna sąsiadka natychmiast zabrała się za porządki zostawiając mnie samego w pokoju gościnnym. Postanowiłem pożyczyć sobie rękawic bokserskich jej męża, wziąłem także jabłko - tak na wszelki wypadek.
Mój detektywistyczny instynkt skierował mnie niezwłocznie na miejsce zbrodni. Dokładne oględziny i miałem niedopałek cygara Black Death. W tym momencie przypomniałem sobie faceta wchodzącego po drabince ewakuacyjnej, niestety nie mogłem sprawdzić dachu, bo ta właśnie drabinak była podciągnięta. Musiałem znaleźć coś co pomogłoby pokonać tę przeszkodę. Po drugiej stronie ulicy w zaułku znalazłem podkowę - a tak na szczęście. Wróciłem. Postanowiłem sprawdzić zaułek obok mojego domu, bardzo interesującym wydał się wrak samochodu wystający z poza ściany zaułka. To trzeba było sprawdzić. I już to miałem, wewnątrz wraku leżała korba - ten przedmiot, pozwoliłby ściągnąć drabinkę, gdy nagle jak z pod ziemi wyrósł przede mną ogromny murzyn. Jego wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego. Natychmiast włożyłem podkowę do jednej z rękawic bokserskich, teraz mogłem przejść do konwersacji. Osiłek wyraźnie nie grzeszył inteligencją i wszelkie próby namówienia go by pożyczył mi korby spełzły na niczym. W pewnej chwili wyraźnie go zdenerwowałem, bo rzucił się na mnie z pięściami. Nie mógł jednak przewidzieć, jaką siłą dysponuje moja ręka uzbrojona w rękawicę z podkową w środku... Teraz bez jakiegokolwiek sprzeciwu zabrałem korbę. Ściągnięcie drabinki było już dziecinnie proste. Kilka szczebli i byłem na dachu. Widok był owszem ładny, mnie mogłem znaleźć jednak nic konkretnego, aż tu... pod nogami zauważyłem niewielki przedmiot, było to najzwyklejsze pudełko zapałek. Moją uwagę jednak przyciągnął napis NIGHTOGRAINS CLUB, wydało mi sie to interesujące.
Po zejściu, na dole czekał inspektor, mój wybawca raz jeszcze okazał się niezastąpiony; wręczył mi kluczyki do samochodu, które wcześniej zgubiłem. Decyzja powrotu do biura okazała się fatalna w skutkach, otóż gdy szedłem sobie ulicą z zaułka wychilił się "mój znajomy czarny osiłek". Łatwość z jaką powaliłem go wcześniej z nóg dodawała mi odwagi. Bez jakichkolwiek oporów podszedłem do niego - krzyczał coś o korbie itym, że mi nie daruje. Przeliczyłem się jednak, facet chwycił mnie za szmaty i wciągnął do zaułka. Twardą miał rękę - nie powiem. na dodatek bliskość ściany sprawiła, że moja głowa zetknęła się z nią brutalnie. jak pech to pech, kolejny raz straciłem przytomność. Zmierzchało, gdy odzyskałem świadomość. Migotający z początku obraz zaczął nabierać ostrości. krótka konfrontacja myśli i znów wiedziałem co należy zrobić. Bez większych problemów odpaliłem samochód i pojechałem w stronę centrum miasta.
Epizod II
Detektywistyczny instykt kazał mi niezwłocznie sprawdzić jedyne miejsce w mieście gdzie można było kupic cygara Black Death- sklepik mojego znajomego Charla. Charl pożyczył mi pieniędzy, dowiedziałem się poza tym, jak wygląda facet,który kupował ostatnio cygara Black Death. Istotne było również to, że miał laskę. Na koniec wziąłem jeszcze gazetę i pożegnałem starego kumpla.Przeczuwałem, że informacje uzyskane od Chińczyka mogą się przydać i rzeczywiście bramkarz w klubie stawiał z początku opory, lecz gdy zobaczył forsę zmiękł. Przy barze zagadnąłem do atrakcyjnej panienki, przeprowadzono odpowiednio (niech żyje potęga pieniądza!) rozmowa i mała wygadała się, że spędziła noc z niejakim Augustem Belingerem, który mieszka w hotelu Paradise, potwierdziła rysopis jaki miałem od Charla. Byłem pewien, żew byłem bliski rozwiązania zagadki. Postanowiłem sprawdzic hotel.
Od boya hotelowego dowiedziałem się w którym pokoju mieszkał Belinger. Wjechałem windą na górę. Kluczami zdobytymi w hotelowym holu otworzyłem drzwi do pokoju. Dało się zauważyć, że jest on zamieszkany, zauważyłem laskę leżącą na krześle - byłem pewien, że dobrze trafiłem. Tak naprawdę warty uwagi był tylko notes na nocnej szafce. Przeczytałem go dokładnie, moją uwage zwróciła informacja o spotkaniu Belingera z niejakim Smithem w klubie Nightograins, na marginesie było napisane "konieczny Today News". Domyśliłem się, że to znak rozpoznawczy. Nie byłbym prawdziwym deytektywem gdybym nie sprawdził tego spotkania. Wyszedłem pośpiesznie z hotelu. Idąc w stronę Nightograins nie zawadziło wstąpić do remontowanego bydunku; zabite deskami wejście rozwaliłem bez trudu nogą. Wśrodku zauważyłem śpiącego na linie włóczęgę. Jako, że obdartus stał się zbyt agresywny i wyleciał na mnie z nożem potraktowałem go delikatnie baseballem. Wziąłem linę i... tak już wiem później był Nighttograins.
Wśrodku zauważyłem faceta w kremowym garniturze, na jego stoliku leżała gazeta Today's News. podszedłem do niego i pokazałem swój znqk rozpoznawczy (gazetę). Przedstawił się jako Smith i od razu zaproponował przejście w ustronniejsze miejsce w celu uregulowania należności. Gdy byliśmy na zapleczu Smith zaczął odliczac gotówkę, cos jednak mi nie pasowało,hmmmm... dlaczego nie zrobił tego wczesniej - pomyślałem. Był to w każdym razie dobry moment, na pozbawienie świadomości tej gnidy. Dla pewności skrępowałem mu ręce, by po przebudzeniu nie nabruzdził.
Gdy wróciłem, przy stoliku siedział facet z umówionym znakiem na blacie. podszedłem do niego i przedstawiłem się jako Smith i zręcznie wyrecytowałem tekst o spokojniejszym miejscu, proponując jednocześnie Cotton Club. Chciałem pociągnąć Belingera za język, nie był jednak skory do rozmowy. Tuż przed lokalem namierzyła nas bryka mafii. jakiś cyngiel puścił długą serię, przerywając wieczorną ciszę. Dzięki Bogu zasłonił mnie mój samochód. Chwila i było po wszystkim. Belinger leżąl martwy na chodniku. Sprawdziłem ciało Belingera, nic przy sobie nie miał. Mój wóz nie wyglądał imponująco. Ślady od kul gęsto ogarnęły karoserie, wyglądała jak ser szwajcarski. Po chwili na miejscu byli stróże prawa. Policjanci na szybko chcieli ogarnąć przebieg wydarzeń, na moje szczęściebardziej interesował ich trup i facet z Cotton Club, który przy wysokim stopniu zaawansowanej gestykulacji objasniał kolejność zdarzeń.
Nie mogłem tracic czasu, przy nadarzającej się okazji, gdy policjanci spisywali zeznania wiadka, wymknąłem się niepostrzeżenie (mimo szczerych zapewnień, że poczekam na ispektora w celu dalszych wyjaśnień). Mniemałem, że samochód zostanie odcholowanydo najbliższego warsztatu. Taryfiarz stojący przed klubem powiedziałmi, że mechanik Frank naprawiam wóz za butelkę whisky. Od starego kumpla John'ego Flaszeczki, dowiedziałe sie, że whisky bez trudu mogę zdobyć w gorzelni. Frank Zapewnił, że uwinie się z naprawą w ciągu kilku godzin. Tymczasem postanowiłem sie rozejrzeć. Ku mojemu zdziwieniu, na podwórzu warsztatu zauważyłem samochód z którego przed chwilą sttrzelano do mnie. W schowku tego auta znalazłem wejściókę do kasyna! - za nic w świecie nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie w mieście jest kasyno. Podszedłem pod adres jaki widniał na wejścióce, zamiast kasyna zastałem elegancką restaurację. Facetowi stojącemu koło kontuaru wręczyłem wejściówkę, a on otworzył mi drzwi.
Wnętrze sprawiało miłe wrażenie. Swoim ubiorem zasadniczo różniłem się od gości jaskini hazardu. Nie pozostawało mi nic więcej jak wypytać się tego i owego o jakieś informacje. Coś jednak musiałem zrobić nie tak, bo po chwili góra mięśniprzedstawiająca się jako ochrona kasyna kazała mi iść za sobą (a właściwie przed sobą). Nie mogłem się oprzeć takiemu argumentowi - trzydziestka dziewiątkaz długą lufą. Ochroniarz zaprowadził mnie do przestronnego, bogato zdobionego pokoju.
Za rzeźbionym, dębowym biurkiem siedział mężczyzna około 50-tki. Wyglądał na Włocha. ROzkazał coś po włosku swojemu przybocznemu bandziorowi, apóźniej spojrzał na moją legitymację i zapytał co mnie sprowadza w jego "skromne progi". Próbowałem tłumaczyć się mówiąc, że działam z polecenia Berlingera itd. Boss powiedział, że zna osobiście Belingera i nie przypomina sobie, żeby choć raz korzystał on z usług prywatnego detektywa. Sprostowałem mojego rozmówcę, stwierdzając, że powinno używać się czasu przeszłego mówiąc o Belingerze i opowiedziałem o strzelaninie na ulicy. W tej chwili z rogu pokoju wybiegła z płaczem kobieta, której wcześniej nie zauważyłem. Dobrze pamiętam, że nim zamknęli mnie w piwnicy, ochroniarz Scalettiego napomknął coś o spotkaniu w porcie. Nie powiem, bardzo mnie to interesowało, ale tymczasem drewniane drzwi wyglądały bardzo solidnie. Wspomniałem, że farciarz ze mnie? No więc, po chwili pod drzwiami usłyszałem kobiecy głos. Przedstawiła się jako Elizabeth, siostrzenica Scalettiego. Miała romans z Belingerem i podejrzewała, że jej ukochany został zamordowany na zlecenie stryja. Zaoferowała mi pomoc wsuwając łom w wąski prześwit drzwi.
Wziąłem się do pracy i nie trwało to długo. metalowy zatrzask wygiął się jak kawałek blaszki, a drzwi stały przede mną otworem. Wróciłem ostrożnie na parter. W pokoju bossa, z szuflady biurka wyciągnąłem swoje rzeczy. Przed wyjściem zerknąłem na papiery leżące na biurku, wśród nich były dokumenty potwierdzające wyruszenie transportu broni z pobliskiej jednostki wojskowej, miejscem przeładunku była przystań WEST HARBOUR. Rozkaz był podpisany przez majora Stewarta. Informacja ta była na tyle cenna, że jej zignorowanie byłoby niewybaczalne. Wyszedłem z pokoju. Strażnik miał pecha - chyba do końca życia nie będzie jadł klusek na parze. Swoją drogą piękny lot przez barierke - było na co patrzeć.
Frontowe drzwi były zamknięte tylko do czasu - jeden stzrał załątwił sprawę. Potrzebny był mi transport, przypomniałem sobie uwagi taksiarza i Johny'ego "Flaszeczki". W gorzelni odwrócenie uwagi robotników było proste - na podwórzu odpaliłem korbą ciężarówkę, dobiegły mnie głosy "...Joe już wrócił, koniec roboty chłopcy..., zbieramy się" czy jakoś tak - i kiedy wyszli z hali bezczelnie zabrałem butelke whisky. U Franka odebrałem samochód regulując należność whiskaczem. Przyciskając pedał gazu mknąłem w strone przystani.
Epizod III
Zaparkowałem w pobliżu zaułka, gdzie jakiś pijaczek opróżniał butelke rumu, biedaczysko miał już wyraxnie dosyć. Na głównej ulicy zacząłem sie trochę rozglądać - warsztat szkutniczy, knjpa, smażalnia, ooo 5 centów. Wszedłem do knajpy "Blood shark", za browar marynarz sprezentował mi paskudnie wyglądający kawałek wędliny. Nakarmiłem tym czymś psa szkutnika, przez co bydlę przestało ujadac. Teraz bez trudu mogłem zabrac szczypce do cięcia blachy.
Wejście do portu zamykała brama, tak, właśnie po to brałem szczypce. Wróciłem do zaułka, biedny menel już zasnął, bez trudu zabrałem mu prawie pełną butelkę rumu. Na nabrzeżu portowym zauważyłem, że coś się święci, koło magazynu stały samochody i kilku facetów z karabinami maszynowymi. Nie ryzykowałem spotkania z nimi. Na przystani, spotkałem wilka morskiego, miłą pogawędke zakończyliśmy transakcją wymienną (rum, lina). Wracając, w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby mi wejść na pokład pobliskiego kutra, wpadłem w labirynt skrzyń. I tutaj nie obyło się bez niespodzianek, tuż przede mną stanęła połowa portowej żulerni (no dobra było ich tylko trzech). Kilka strzałów do tańca i chłopcy ruszali się jak mróweczki, jeden z nich zgubił nawet jakieś żelastwo. Zauważyłem starą rozbitą skrzynie - dzięki jednej długiej desce będęmógł wejść na stary statek - pomyślałem. Za pomocą... tego no... żelastwa udało mi się oderwać odpowiednią deskę.
Korzystając z wyrwanej deski wszedłem do kajuty kutra. Wnętrze było mierne, moją uwagę zwróciła jednak "mała" kotwica na ścianie którą niezwłocznie zabrałem. Teraz wystarczyło podejść pod halę i korzystając ztego, że strażnik patrolował ciągle tę samą drogę w odpowiednim momencie wejść do środka. Tak czułem, że to moment bliskirozwiązania zagadki, żeby tylko czegoś nie spartaczyc. Z głębi hali dobiegły mnie głosy, rozejrzałem sie dookoła, zauważyłem magnes wiszący pod dachem, a także drabinkę prowadzącą na kondygnacje hali. I cóż za piękny widok: ciężarówka z wojskowymi inicjałami, ciężarówka cywilna, dwóch facetów ze spluwami, jeden wojskowy patrol i mój znajomy Scaletti. to było niewąpliwie defraudowanie wojskowego mienia. Bardzo interesowało mnie o czym gada tych dwóch ważniaków, podszedłem więc bliżej.
- "...wyśmienicie majorze, czy następnym razem będzie więcej karabinów"
- "będę się starał, ale top będzie drożej kosztowało";
- "oh, drogi majorze, pieniądze to nie problem. jeśli jestesmy już przy problemach to co tam z policją?",
- "nie docenia mnie pan, don Scaletti postaraliśmy sie o wszystko, dobrze nam się współpracuje z inspoektorem Rogersem, wkrótce powiniwn się z panem skonataktować"'
- "słyszałem, że po całym mieście weszy jakiś prywatny detektyw. Nie będzie sprawiał kłopotu?"
- "o to też już sie postaraliśmy, martwi nie sprawiają kłopotów"
Poczułem sie troche nieswojo po tych słowach, jednak wiele było już dla mnie jasne. Koniecznie musiałem się wycofac. Zrobiłem to naprawde po mistrzowsku, dźwignia odłączyła napięcie od elektormagnesu, a przyczepiona do niego belka narobiła nieprzeciętnego hałasu. Mafiozi pośpiesznie wybiegli by sprawdzic so się stało. Wykorzystałem ten moment i wyszedłem po drabince prowadzącej nba dach. Teraz zręczne połączenie kotwicy z liną, celny rzut i mogłem po linie zjechać prosto na dach ciężarówki. Musiałem tylko uważac na strażników. Po chwili ciężarówka ruszyła w nieznanym mi kierunku.
Epizod IV
Podróż przypominała jazdę na dzikim ośle, ale dało się przeżyć. Zmarznięty i obolały wjechałem nad ranem do koszar, tak to były niwąpliwie koszary. Gdy ciężarówka wiechała do wielkiego hangaru i kierowca zamknął drzwi do budynku, zszedłem z brezentowego dachu. Dzrwi były zamknęte, no cóż trzeba było temu jakoś zaradzić. Wyciągnęłem ze skrzynki narzędziowej samochodu topór, kilka minut pracy i drzwi posłusznie otworzyły się. Teren koszar - nie mogę bezkarnie się tu przechadzać. Zauważyłem magazyn, niestety drzwi były zamknięte. By je otworzyć zrobiłem użytek z kawałka preta wygiętego w imadle na kształt wytrycha. W magazynie przebrałem sie w mundur oficerski, bez trudu wszedłem teraz do kwatery głównej. Pech chciał, że major Stewart (to ten zły) zajmował pokój przed pułkownikiem Williamsem (to ten dobry, przynajmniej taką miałem nadziję) i za nic nie chciałby dopuścic mnie do swojego przełożonego. Musiałem więc znaleźć sposób by wywabić majora z jego pokoju.
W sekretariacie rozkazałem powiadomic majora Stewarta o włamaniu do jednego z magazynów (szczy beszczelności, co) i wezwać go do wyjaśnienia sprawy. Następnie z sąsiedniego pokoju grzecznie wyprosiłem telefonistę. 997 i jak zwykle odebrał Tom, podając się za Stewarta poprosiłem żeby przyjechał do koszar w wiadomej sprawie. Mogłem udac sie do pułkownika. Rozmowa była krótka, pułkownik wyraxnie się zdenerwował paiery dokumentujące przeładunek. Wojskowy zadzwonił po żandarmerię. Niestety przeliczyłem się, bo w tym momencie do gabinetu wtargneli major i mój przyjaciel inspektor mierząc do nas z pistoletów. Obecnośc Toma bynajmniej mnie nie zdziwiła, po prostu ugiął się pod presją Scalettiego (niech zgnie siła pieniądza) i jego ludzi. wywiązała sie rozmowa, która zmierzała do tego, że czas wykończyć niewygodnych świadków. na szczęście sparwiedliwość tym razem zatryumfowała. Do gabinetu pułkownika wpadli chłopcy z MP, ispektor z majorem zostali ujęci. Znowu moje zdjęcie pojawiło się na pierwszych stronach gazet - Jack Orlando wrócił - strzeżcie się przestępcy.
Solucja pochodzi z magazynu Cd-Action, autor Dżoseph.
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.