Looking Glass znowu mnie nie zawiodła! Po raz kolejny udowodniła, że można jej... w nią wierzyć. Stworzony przez nią Thief: The Dark Project jest bez przesady wspaniały. Świadczą o tym nie tylko bardzo wysokie oceny recenzentów pism komputerowych - ci, jak wiadomo, nie są nieomylni, lecz uznanie, jakie gra zdobyła w oczach szerokiej grającej publiczności. Najlepszym jej wyrazem jest ogromny wątek na liście dyskusyjnej. A jednak posty wynoszące dzieło LG pod niebiosa nie były jedynymi: często zdarzały się prośby o pomoc. I nic dziwnego: TDP jest grą wspaniałą, lecz trudną, satysfakcjonującą, lecz i wymagającą zarazem. Tym wszystkim więc, którzy utknęli w drodze do napisu "Mission Complete", rad jestem dopomóc zapiskami z mej własnej przygody, z czasów, gdy byłem Garretem. Nie sugerujcie się też - proszę - gotowymi rozwiązaniami. Próbujcie samodzielnie. I bądźcie dumni, jeśli odkryjecie sposób lepszy od opisanego. I ja człekiem jeno jestem...
Nim odważysz się wedrzeć w wąskie uliczki Miasta, nim zdecydujesz wplątać w intrygę Constantina - pamiętaj:
• Nie wahaj się save'ować! Jeśli czujesz, że zaraz wydarzy się coś, czego będziesz później żałować - zrób to!
• Zeskakiwanie z wysokości staje się niemal bezszelestne, gdy przed skokiem przykucniesz.
• Pływając, zawsze wykorzystuj klawisz "run".
• Trzymane w rękach, zbędne przedmioty (cynowe naczynia, szczątki ludzkie, kamienie i inne) wyrzucaj, posługując się funkcją "drop item". Nie próbuj ich używać: rzucone robią wiele niepotrzebnego hałasu!
• Skradając się w sytuacjach, gdy wymagane jest jak najcichsze poruszanie się (po kamiennych czy żwirowych posadzkach w niewielkiej odległości od strażników), w kucki jest znacznie bardziej efektywne.
• Pozostawianie przytomnych strażników za plecami może okazać się niebezpieczne; być może będziesz zmuszony tędy wracać...
• Zawsze ukrywaj ciała w cieniu. Znalezione przypadkowo ciało - a być może natknie się na ktoś, kto przechodzi dosłownie raz na misję - może uaktywnić alarm.
• Nie staraj się oszczędzać: niewykorzystane przed misją pieniądze i następnie - już w trakcie misji - przedmioty, nie przechodzą na następne okazje!
• Warto jest ukończyć trening. W przystępny sposób wprowadza on w świat mroków...
Zadanie pierwsze: Dworek Lorda Bafforda
Pierwszym wyzwaniem, jakie podjąłem było wykradzenie wspaniałego, srebrnego berła z dworu Lorda Bafforda. Już samo dostanie się do jego wnętrza wydawało się skomplikowane: frontowej bramy strzegło trzech strażników, co sprawiało, że bezcelowe i bezsensowne stawały się wszelkie próby przedostania się właśnie tędy. Obróciłem się więc w prawo i idąc prosto, przeszedłem przez bramę, wprost w uliczkę na mapie wyrysowaną jako zaułek wokół jednego z budynków. Przemykałem cieniami, starając się być niewidzialnym dla nielicznych o tej porze przechodniów, minąłem zegar i począłem wspinać się po pochyłości. W źle sporządzonej skrytce na jednym z rogów budynku spoczywało kilka użytecznych przedmiotów. Szedłem dalej ulicą i na skrzyżowaniu skręciłem w prawo. Po pokonaniu kilku kolejnych ostrożnych stóp, zbliżywszy się już wyraźnie do miejsca oznaczonego na mapie jako budynek studni (well), usłyszałem ciężkie, miarowe kroki. Wiedziałem kto to: w ten sposób potrafią chodzić jedynie ludzie w zbroi. Ukryłem się w głębokim cieniu ścielącym się w narożniku tworzonym przez mury dwóch sąsiadujących ze sobą budynków i czekałem chwili, gdy nieświadomy mej obecności strażnik bezpiecznie mnie ominie. Przeszedł on o wyciągnięcie ręki ode mnie: tak blisko, że bez problemów mogłem go ogłuszyć! To jednak nie było konieczne. Jeszcze nie teraz, nie tutaj, nie na zewnątrz. Korzystając z plam cienia i po raz sam nie wiem który błogosławiąc zdolność skradania się, przedostałem się w pobliże studni.
Będąc już bardzo blisko celu, niespodziewanie doszło mnie mamrotanie pijanego strażnika. Stał on, niepewnie, przed drzwiami niewielkiego budyneczku, który musiał kryć w sobie szyb studni. Problemem było jedynie podejście do niego. Wyczekawszy, aż patrolujący sumiennie teren, minięty wcześniej strażnik oddali się, przytuliłem się do ściany po prawej i starając się poruszać jak najwolniej, a poprzez to jak najciszej, odczuwając na sobie razy pełnego światła, przesuwałem się w kierunku studni. Strażnik - zgodnie z moimi oczekiwaniami i... nadzieją - był zbyt pijany, by zobaczyć, czy usłyszeć cokolwiek. Stanąłem za nim i odciąłem mu od pasa duży, srebrny klucz. Kluczem tym otworzyłem drzwi budynku studni. Pozostało jedynie zmusić się do skoku wprost w widoczne w dole lustro wody.
(Istnieje jeszcze jedna droga, której zaletą jest zminimalizowanie zagrożenia ze strony strażników. Wiedzie ona przez sieć kanałów miasta. Wejścia do kanałów przypominały metalowe elipsy. Wewnątrz, napotkawszy stalową kratę, odszukaj drewniane drzwi po prawej od niej i przesuń znajdującą się w pomieszczeniu za nimi dźwigienkę.)
Wynurzyłem się, gwałtownie chwytając oddech i popłynąłem tunelem do miejsca, gdzie miękka, podmywana przez wodę brązowa ziemia osunęła się, otwierając drogę do wnętrza piwnicy jakiegoś domostwa. Wspiąłem się po pochyłości i znalazłem się wewnątrz dworu, w pierwszym z piwnicznych magazynów wypełnionym beczkami. Teraz pozostało jedynie odnaleźć berło i zniknąć w mroku uliczek miasta.
Przemknąłem przez magazyn i podszedłem do drzwi naprzeciw. Ostrożnie otworzyłem je i wśliznąłem się do pomieszczenia znajdującego za nimi. Tu w miejscu zatrzymała mnie dosłyszana rozmowa dwóch strażników. Widząc okienko w murze, zza którego dobiegały głosy, nie śmiałem się poruszyć dopóki rozmowa nie ucichła i mówiący nie rozeszli się. Wtedy dopiero podkradłem się do stojącej pod pierwszym z filarów skrzyni, a następnie przemykając pod ścianą wyszedłem przez otwór drzwiowy na korytarz. Tu zatrzymałem się i gdy patrolujący korytarz po prawej strażnik odwrócił się i odszedł, ruszyłem jego śladem. Wśliznąwszy się w cień pierwszego z mrocznych pomieszczeń po lewej stronie korytarza, czekałem, ująwszy mocniej w dłoń pałkę, aż idąc z powrotem minie mnie - wtedy ogłuszyłem go i pieczołowicie ukryłem ciało w cieniu. Ruszyłem dalej korytarzem.
Doszedłem do jego końca i w sali z wodą skręciłem w lewo. Zszedłem w dół korytarzem, który zawiódł mnie do dużego, oświetlonego płomieniami pochodni pomieszczenia. Tu usłyszałem pogwizdywanie znudzonego strażnika. Wyjąłem pałkę i starając się iść najciszej jak potrafię, skradałem się w stronę filara. Idąc, zmierzałem w stronę sąsiedniego pomieszczenia po prawej - stały w nim dwie duże beczki. Nie próbowałem jednak kryć się za nimi: metalowa podłoga aż nazbyt wyraźnie dałaby strażnikowi znać, że tuż obok znalazł się ktoś niepożądany. Przemknąłem tedy na skroś sali w kierunku widocznego już strażnika. Zabicie go jednym wymierzonym w głowę strzałem z łuku byłoby wprawdzie czymś zupełnie prostym, jednak... zarazem kompletnie zbędnym. Wystarczyło przecież, korzystając z tego, że ustawił się tyłem do piwnic, podkraść się do niego i jedynie ogłuszyć go pałką. Dla pewności przeniosłem jeszcze omdlałe ciało w ciemny narożnik piwnicy. Wyjąwszy ze skrzyni bombę oślepiającą, odwróciłem się w lewo i udałem się korytarzem wprost do schodów: droga na parter dworu Lorda stanęła otworem.
Znalazłem się na parterze domostwa. Pod ścianą naprzeciw drzwi spostrzegłem dwie skrzynie, w jednej z nich znalazłem kilka drobnych srebrnych monet. Wsunąłem się na korytarz i skierowałem się w prawo, w kierunku, z którego dobiegało chrapanie śpiącego służącego. Skręciłem w pierwszy korytarz, w prawo i dotarłszy do jego końca, wszedłem w drzwi naprzeciw po lewej. Zdając sobie sprawę z tego, że w sąsiedniej kuchni widocznej w otworze w głębi krząta się jakiś służący, otworzyłem drzwi po prawej. Obróciłem się w lewo i przemknąłem przez salę o drewnianej podłodze, stając ostatecznie pod stalowymi, rzeźbionymi drzwiami. Otworzyłem je i znalazłszy się w sali, stanąłem po lewej stronie ścianki. Z prawej strony dobiegały mnie odgłosy pijanego strażnika, jednak nim nie musiałem się zajmować. Wyczekawszy chwili spokoju, przemknąłem przez salę i ignorując wyjście na dziedziniec z basenem po lewej, stanąłem obok środkowego filara; głęboki cień skrył mą postać.
Wyczekałem aż patrolujący cyklicznie to miejsce strażnik oddali się zatrzaskując za sobą drzwi i wówczas przekradłem się do schodów po prawej stronie sali. Wejście na nie mieściło się w przedostatniej wnęce. Stanąłem w cieniu na schodach i słysząc oddalającego się po schodach strażnika, wyjąłem łuk. Wymagałem odrobiny cienia; wyczekałem do momentu gdy strażnik oddalił się na bezpieczną odległość i wtedy wypuściłem w stronę pochodni oświetlającej pokój wodną strzałę. Wszedłem do okrągłej, zatopionej w całkowitym mroku okrągłej sali wieży i skręciłem w prawo. Znalazłszy się na wprost prostokąta drzwi, przesunąłem się w lewo i stając tuż obok drzwi, w cieniu obróciłem się twarzą w stronę schodów i uniosłem pałkę. Wchodzący strażnik nie był w stanie zauważyć spadającego ciosu. Otworzyłem stojącą w pomieszczeniu skrzynię, a następnie minąłem ciało nieprzytomnego strażnika i wbiegłem po schodach do kolejnej okrągłej sali.
Wyszedłem z niej wyjściem po prawej i stanąłem przed wyborem kierunku drogi w długim korytarzu. Udałem się w lewo, w kierunku widocznych u jego końca drzwi. Otworzyłem je i znalazłem się w bibliotece. Z jednego ze stolików podniosłem klejnoty, następnie podszedłem wprost do drzwi naprzeciw. Wyczekawszy chwili spokoju otworzyłem je i przemknąwszy na drugą stronę kamiennego korytarza ukryłem się w cieniu. Widząc iż korytarz, patrolowany naprzemiennie przez dwóch strażników, jest pusty, przekradłem się do pierwszych drzwi po lewej i otworzywszy je wśliznąłem się do komnaty. Była to sypialnia pana domu; zubożywszy ją o leżące na stoliku pieniądze i klejnoty, oraz znaleziony naprzeciw klucz do piwnicy, wyszedłem z pokoju.
Ukryty w cieniu ścielącym się za kolumienką ścienną po lewej przeczekałem obchód strażnika i starając się stąpać jedynie po wykładzinach, przekradłem się do kolejnego otworu drzwiowego po lewej. Znalezionym w sypialni kluczem otworzyłem jedne z drzwi i wkradłem się do środka. Od berła dzielił mnie jeden strażnik i cztery pochodnie. Wzdragając się przed splamieniem rąk krwią niewinnego strażnika, krążąc z jednej strony sali (przez drzwi po drugiej stronie) w drugą, kryjąc się w cieniach i wyczekując chwil, gdy strażnik się odwracał, wygasiłem strzałami wodnymi wszystkie cztery źródła światła. Wówczas, kucając, korzystając z dywaników i wykonując jak najdelikatniejsze kroki, podkradłem się do niego i ogłuszyłem go. Pozostało jedynie wejść do sąsiedniej sali tronowej i podnieść leżące na półeczce po lewej stronie drzwi berło.
Wyjście z dworu Lorda nie było trudne. Wracając po własnych śladach, cofnąłem się, przechodząc przez bibliotekę i okrągłe komnaty wież do sali z trzema filarami. Tu wystarczyło jedynie odnaleźć znajdujący się na tej samej ścianie co schody na wieżę korytarz zakończony kratą. Przesunięcie dźwigienki obok kolumny w połowie korytarza podnosiło kratę otwierając drogę do Miasta...
Zadanie drugie: Więzienie Cragscleft
Stałem przy wejściu do kopalni, przez które przedostać miałem się do kompleksu więziennego Hammerytów i zaskoczony wpatrywałem się w jeziorko wody kryjącej wejście. Po kilku chwilach, gdy oględziny otocznia potwierdziły pierwsze spostrzeżenie: nie ma innej drogi, wszedłem do wody. Zanurzyłem się w niej i modląc do wszystkich znanych mi bogów, aby okazało się prawdą to co mówią uczeni o naczyniach połączonych - najszybciej jak umiałem popłynąłem naprzód. Na szczęście mogłem wynurzyć się już po kilku chwilach - już wewnątrz. Minąłem leżący kamień i przy otoczonym chmurą owadów ciele skręciłem w lewo. W chwilę później znalazłem się obok dawnej kapliczki Hammerytów - z tych lepszych dla kopalni czasów pozostała stojąca pośrodku chrzcielnica. Poszedłem dalej i po chwili kluczenia dotarłem do sali z dziwacznym, wytwarzającym energię mechanizmem, kończącymi się szynami kolejki i leżącym ciałem.
W komorze tej rzucał się w oczy potężny otwór w ścianie. Przez otwór ten, minąwszy leżące na ziemi ciało - zombie, i następnie pnącym się pod górę usypiskiem wspiąłem się wyżej. Salę z trzema ciałami minąłem biegiem - jedno z nich okazało się być zombie. Pospiesznie wspiąłem się wyżej, na poziom zerwanego drewnianego mostu. Niestety, nie byłem w stanie przeprawić się na drugą stronę inaczej niż przemykając wąską kamienną półeczką po lewej stronie, z otworu w ścianie obok mostka. Znalazłszy się na drugiej stronie, nie trudziłem się, by wziąć srebrny odprysk po przeciwnej stronie. Obróciłem się w prawo i podciągnąłem do otworu w ścianie. Stanąwszy na deskach drugiej części mostu, obróciłem się w lewo i podciągnąłem dwukrotnie: raz, by stanąć na kamiennej poręczy mostu; drugi, by dostać się w stromo wiodący w górę, mroczny korytarz. Prowadził on do sali nawiedzanej przez trzech nieumarłych. Odczekawszy kilka chwil, gdy wydawało się, że szanse przebiegnięcia są największe, wbiegłem do sali i natychmiast - zważając na dziurę w podłożu - skierowałem się do pierwszego korytarza po prawej. Biegłem prosto, nie zważając na wściekłe ryki zombiech i odnogi korytarza, dopóki nie dotarłem do zakrętu korytarza z wózkiem i tabliczką ze strzałką w prawo i napisem "Factory". Tu skręciłem i natychmiast przypadłem do lewej ściany. Rozsypujący się ze starości szkielet dokonał ostatniej zemsty: wystrzelił w kierunku zbliżającego się obiektu swą czaszkę. Minąłem jego szczątki i kierując się przebiegiem torów parłem najpierw w prawo, a następnie w lewo - przez salę z leżącą na torach belką. Minąłem korytarz po lewej z tyłu, z którego dobiegały odgłosy gwizdania pozostawionych u wejścia do fabryki strażników, kierowałem się dalej "moim" korytarzem. Ten skręcał w prawo i wreszcie kończył się metalowymi drzwiami. Drzwiami stanowiącymi tylne wejście do fabryki. Problemem było jedynie ciało leżące przed nimi - zombie, którego zachowując się ostrożnie udało się nie "zbudzić", i strażnik wewnątrz, którego kroki były świetnie słyszalne na znajdującym się w środku żwirze. Pewnym pocieszeniem natomiast było to, że korzystając z tego wejścia, unikałem krwi dwóch strażników na rękach i uwalniałem od konieczności przemierzenia metalowych podłóg sporej części fabryki...
Odczekałem chwili, gdy odgłos kroków zmienił się, sugerując, że strażnik wszedł na kamienną posadzkę i wśliznąłem się do środka. Delikatnie zamknąłem za sobą drzwi i zastygłem w bezruchu, wykorzystując widoczną na podłożu kratownicę cienia. Strażnik minął mnie i ponownie wszedł na schody. Najciszej jak tylko potrafię, podszedłem do cienia tuż przy wejściu i - wyjąwszy pałkę - zaczekałem na strażnika. Ogłuszonego zaniosłem w mroczny kąt piwnicy i wyszedłem na kamienne schody.
Idąc kamiennymi korytarzami, dotarłem do miejsca z drabinką stalową wiodącą na podest z windą. Wspiąłem się po niej, zeskoczyłem na podest i... odwróciłem się. Zauważony dopiero teraz pilot, windy pozwolił, po wciśnięciu dolnego przycisku, sprowadzić ją na dół. Wszedłem na platformę windy i drugim, górnym przyciskiem poleciłem jej jechać w górę.
Stanąłem przed drewnianymi drzwiami. Uchyliłem je ostrożnie i przekonawszy się, że nic mi nie grozi, z wewnątrz wśliznąłem się do środka. Naprzeciw widniała tabliczka z strzałką w lewo i znanym mi już napisem "Factory". Kierując się jej wskazaniem, wyszedłem wprost na drewniany pomost obiegający dookoła sal, w których trzej Hammeryci wyrabiali broń. Starając się stąpać jak najciszej i omijając metal, jakimi wyłożone były narożniki chodnika, parłem naprzód. Po zaledwie parunastu ostrożnych krokach dotarłem do jego końca. Pode mną znajdowała się wnęka ze skrzyniami, do której znosiło wytworzoną broń trzech pracujących w okolicy Hammerytów. Odczekawszy cierpliwie na moment, gdy wszyscy oddalą się na bezpieczną odległość, cofnąłem się odrobinę i śmiałym skokiem przesadziłem poręcz. Dźwięk stóp uderzających o kamień zabrzmiał niespodziewanie głośno. Słysząc podejrzliwe rozmowy zbliżających się Hammerytów, pospiesznie skręciłem w korytarz. Szedłem nim, kryjąc się w cieniach do momentu, gdy przede mną, po lewej, nie spostrzegłem wartowni i dwóch rozmawiających strażników. Ich rozmowa, którą słyszałem już idąc korytarzem, potwierdzała treść notki, jaką zakupiłem przed misją: Cutty więziony był w czwartym bloku więziennym. Stanąłem w gęstym mroku przed wartownią i korzystając z tego, że po zakończeniu rozmowy jeden ze strażników śpiesząc na obchód przechodził tuż obok, zdjąłem mu klucz z pasa. Poczekawszy jeszcze kilka chwil, udałem się, kucając, w ślad za nim. Ześliznąłem się po schodach i po chwili, prąc naprzód pustym korytarzem, natrafiłem na skrzyżowanie. Na ścianie naprzeciw wisiały dwie tabliczki ze strzałkami w lewo i tabliczkami "Poziom czwarty" i "Poziom trzeci" oraz wskazującymi w prawo i tabliczkami "Poziom pierwszy" i "Poziom drugi".
Skierowałem się w lewo, drogą wiodącą na interesujący mnie najbardziej poziom czwarty. Dosłownie w chwilę później, po zakręcie w lewo, znalazłem się w krótkim korytarzu oświetlonym płomieniem pojedynczej pochodni. Słysząc głos bliskiego strażnika i zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa tak jasnego światła, wyjąłem wodną strzałę i wystrzeliłem ją wprost w głownię pochodni. Sycząc, zgasła. Wtedy wychyliłem się za narożnik i spostrzegłem salę, której prawa część zajęta była przez pomieszczenie służące jako wartownia. Z niej bacznie obserwował i nasłuchiwał strażnik. Sala oświetlona była przez kilka lamp, wśród których zwracało uwagę dziwne, obracające się urządzenie. Po chwili wiedziałem już, co to - końcówka peryskopu! Odczekałem jeszcze kilkanaście sekund, dopóki nie minął mnie wracający z obchodu, a okradziony przeze mnie z klucza strażnik i ostrożnie wśliznąłem się do sali z wartownią. Przytuliwszy się do ściany po lewej i wykorzystując nieregularne wygaszenia jednej z lamp, przemieszczałem się powoli naprzód. W pewnym momencie zastygłem w kompletnym bezruchu: strażnik musiał zauważyć mój ruch i głośno spytał o to, kto idzie. Po chwili jednak uspokoił się na tyle, że mogłem kontynuować przemierzanie drogi do schodów. Słysząc bicie własnego serca i słowa psalmu intonowanego przez strażnika, stanąłem na schodach... i przed kolejnym wyborem korytarza. Znaki wskazały drogę - poszedłem w lewo. W drodze przez korytarz coraz wyraźniej dawały się słyszeć rozpaczliwe prośby, bolesne jęki, obłąkańcze krzyki, zawodzenia i monologi udręczonych więźniów. Niedługo później stanąłem u wejścia do sali więziennej, pod ścianami której ziały otwory wejściowe do cel. Na podłodze widniał wężyk cienia. Jednak to nie on przykuł mą uwagę; znacznie ważniejszy był widok strażnika znajdującego się w wartowni powyżej! Wyczekując chwil, gdy się odwracał, by spojrzeć na tablicę dźwigni otwierających cele, przemykałem w cieniu naprzód. Wreszcie stanąłem w korytarzu prowadzącym do schodów wiodących na pięterko sali. Wspiąłem się po nich i stanąłem na galeryjce. Przestrzeń dzielącą mnie od drzwi strażnicy pokonałem etapami - poruszając się tylko wtedy, gdy Hammeryta odwracał wzrok: wtedy to przemykałem przez plamę światła, by ponownie stopić się z mrokiem.
Stanąwszy pod drzwiami wartowni, rozejrzałem się. Niemal natychmiast ujrzałem zamek obok drzwi, do którego - jak mniemałem - pasował pozyskany przeze mnie klucz. Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać: wyjąwszy pałkę, włożyłem klucz w zamek i przekręciłem go. Drzwi poczęły się otwierać ze zgrzytem! Nie czekając ich pełnego otwarcia, wskoczyłem do środka i uderzeniem pałki pozbawiłem odwracającego się strażnika przytomności! Musiałem jeszcze tylko przejrzeć księgę aresztantów leżącą na stole i otworzyć celę Cutty'ego ("6" - dolna dźwigienka w rzędzie po lewej). Zeskoczyłem na pierwszy poziom sali i wszedłem do celi Cutty'ego. Nie dane mi było jednak zabrać go ze sobą: był umierający. Ostatnim tchem powiedział mi, w jaki sposób mogę odzyskać swoje pieniądze i odszedł na zawsze.
Pierwotny plan misji przestał być istotny: Cutty nie żył, mnie zaś przypadło w udziale wykonanie czegoś więcej niż się spodziewałem. Wciąż jednak pozostało coś. Coś, co miałem wykonać przed podjęciem nowych zadań: musiałem odnaleźć żebraka Issyta i odebrać mu talizman - Rękę Chwały.
Wróciłem do skrzyżowania korytarzy z tabliczkami "Blok czwarty" i "Blok trzeci". Ześliznąłem się po schodach po prawej i ponownie zmuszony byłem przemknąć przy ścianie, zważając na nieregularne rozbłyski światła i czujne spojrzenie wartownika. Zmierzałem do miejsca, w którym zbiegały się trzy korytarze: ten, którym przyszedłeś, ten którym dostałeś się do tej części lochów, oraz trzeci, ten, który obecnie znajdował się naprzeciw. To właśnie tym ostatnim udałem się dalej. Po kilku chwilach dotarłem do kolejnej wartowni i kolejnego pilnującego przejścia strażnika. Prześliźnięcie się obok niej jednak, w przeciwieństwie do poprzedniej, nie sprawiło kłopotów: wystarczyło powoli przesuwać się wzdłuż prawej ściany. Rozciągający się tam głęboki cień i obecność dwóch kolumn ułatwiała przejście.
Spoglądając w stronę pozostawionej z tyłu, obracającej się końcówki peryskopu wspiąłem się po schodach. Tak jak uprzednio, stanąłem przed wyborem korytarza. Dwie tabliczki określały korytarze jako prowadzące bądź do "Bloku pierwszego", bądź "...drugiego". Zawierzając niezawodnej intuicji, skierowałem się w stronę pierwszego bloku więziennego. Niedługo później, pokonawszy drogę podobną do poprzedniej, stanąłem u wejścia do podobnej do odwiedzonej już sali. Tu również na galeryjce o poziom wyżej dał się zauważyć strażnik. Ukryty przed jego wzrokiem w wężyku cienia, prześliznąłem się pod wartownię i skręciłem w pierwszy mroczny korytarzyk po lewej. Nieco dalej zauważyłem tabliczkę "Barracks", jednak na to miał przyjść czas później. Wspiąłem się po schodach i - zupełnie tak jak przed kilkoma minutami, przedostałem się w pobliże strażnika. Dzielące mnie od niego drzwi otworzyłem kluczem i wbiegłszy do pokoiku wartowni, ogłuszyłem strażnika. Poszukując Issyta, przejrzałem księgę aresztantów i przesunąłem dźwigienkę odpowiednią do numeru celi żebraka - "9": przedostatnią w pierwszym rzędzie.
Przeszedłem do celi. Niestety, potwierdził się raport z księgi aresztantów: nikt prócz kapłanów nie był już w stanie zamienić z Issytem chociażby kilku słów. Nie żył od dawna. Szkielet, który zastałem w celi w niczym nie przypominał człowieka, którego znałem. Być może tylko ten szyderczy wyraz, w jaki składały się szczęki czerepu... Przykląkłem przy nim i... odzyskałem swoją własność. Tak jak sądziłem Issyt - nie dał sobie odebrać Ręki. Teraz stanowiła ona prawą dłoń szkieletu.
Zeskoczyłem w dół i idąc korytarzem oznaczonym tabliczką "Barracks", udałem się po ostatni fragment zdobyczy niezbędny do ukończenia misji. Niewielkim tylko utrudnieniem było to, że nie posiadałem mapy tego obszaru. Nasłuchując kroków strażników, wśliznąłem się na górę, do pomieszczenia kaplicy. Tu, słysząc nadchodzącego strażnika, ukryłem się w głębokim cieniu przy wejściu. Wyczekałem chwili, gdy robiący obchód strażnik mijał mnie, z całej siły opuściłem mu pałkę na czaszkę. Padł, wydawszy cichy jęk.
Natychmiast po tym ukryłem się za prawą kolumienką, na której spoczywały srebrny młoteczek i bezwartościowa cynowa miseczka. Na drugiej z kolumienek również zauważyłem cenny młoteczek. Chwytając go, usłyszałem zbliżającego się strażnika. Śpiesznie ukryłem się za prawą kolumienką i odczekawszy aż przechodzący strażnik oddali się, cicho podbiegłem do niego i ogłuszyłem go. Ukryłem obydwa ciała w cieniu i udałem się korytarzem patrolowanym uprzednio przez pierwszego z ogłuszonych strażników. Skręciwszy w prawo, spostrzegłem parę drzwi. W pomieszczeniach znajdujących się za nimi, w skrzyniach kryło się 250 sztuk złota i 10 strzał. Przejście po lewej prowadziło do jadalni i kuchni, a następnie do pomieszczenia ze skrzynką, gdzie korytarz niespodziewanie kończył się.
Wróciłem do kapliczki i stamtąd udałem się korytarzem prowadzącym na prawo. Skręciłem w prawo i wspiąłem się po schodach. Prześliznąłem się przez niestrzeżoną salę i dotarłem do poprzecznego korytarza z dwojgiem drzwi na jego krańcach. Podszedłem do tych po lewej.
Otworzyłem je i natychmiast, słysząc złowieszcze kroki, przeszedłem przez te znajdujące się obok, po prawej. Przemknąłem korytarzem do kolejnych drzwi. Przeszedłszy przez nie, znalazłem się na galeryjce, na zewnątrz budynku. Zza narożnika po lewej od wyjścia dochodziły mnie miarowe kroki strażnika. Podkradłem się do narożnika i wychylając się ostrożnie, wyczekałem momentu, gdy począł iść w przeciwną stronę, wybiegłem i ogłuszyłem go. Przy jego pasie znalazłem niezbędny mi srebrny klucz. (Istnieje również inna możliwość podejścia strażnika: po przejściu galeryjką najdalej w prawo zeskocz do wody na dole, następnie podpłyń do końca schodów i tam zaczekaj...) Wróciłem do miniętego w pośpiechu pokoju. Odnalazłem ukryty w alkowie schowek w ścianie i otworzywszy go pozyskanym przed momentem kluczem, zebrałem leżące w nim klejnoty i wspomniane przez nieszczęsnego Cutty'ego plany Felixa.
Korytarzem przeszedłem do pominiętych wcześniej drzwi po prawej i wszedłem do znajdującej się za nimi komnaty. Tu również dawał się zauważyć okuty schowek...
Powrót na powierzchnię nie nastręczył kłopotów. Wracałem dokładnie po swoich śladach, korzystając ze spokoju wywalczonego uprzednim ostrożnym zachowaniem. Zwolniłem jedynie przy przejściu przez wartownię u wejścia na pierwszy blok więzienny i później - przy wyjściu z tej części kompleksu - w miejscu, gdzie stało dwóch Hammerytów. Korzystając z cienia, udało mi się przemknąć kompletnie niezauważonym. Problem napotkałem jedynie przy wejściu do fabryki broni. Tu droga, jaką pokonałem wcześniej, drewnianym chodniczkiem, była mi początkowo niedostępna. Aby móc wejść po schodkach po lewej, tych prowadzących na chodnik, zmuszony byłem, wyczekawszy sposobnej chwili, przedostać się do plamy cienia znajdującej się pod chodniczkiem i ogłuszyć pierwszego robotnika. Ukrywszy jego ciało w korytarzu, którym przyszedłem, poczekałem, aż dwóch pozostałych oddali się do swych zajęć i prześliznąłem się najpierw po schodach, a następnie chodnikiem do wyjścia z fabryki. Przemierzyłem piwnicę, zjechałem w dół windą i tu, pamiętając o nawiedzających kopalnie nieumarłych, puściłem się biegiem - po własnych śladach. Biegiem minąłem powolne zombie i ześliznąłem się na zerwany mostek. Stąd już bez przeszkód, zsunąwszy się na dół, i później poprzez zalany wodą korytarz wydostałem się na zewnątrz...
Zadanie trzecie: Róg Quintusa
Stałem na placu przed wejściem do kompleksu katakumb. Przed nimi spoczywało nieruchome ciało - zombie, który wstanie, jeśli stwierdzi, że zanadto się do niego zbliżyłem. Ominąłem go z prawej strony, kryjąc się za resztkami stalowej bramy i wszedłem do środka grobowca.
Wskoczyłem na linę i zsunąłem się po niej. Przeszedłem przez otwór na poziom niżej. Znalazłem się nad pierwszą salą grobowca zamieszkaną przez zombie. Wskoczyłem na linę pośrodku sali i zsunąłem się w pół jej długości. Z niej przeskoczyłem na środkowy stopień wystający ze ściany naprzeciw. Stąd zeskoczyłem na niższy i w chwili gdy nieumarły odwrócił się w kierunku ściany, zstąpiłem na podłogę. Nie zajmując się alkową widoczną w głębi po prawej, pobiegłem w lewo w niewielki korytarz. Wbiegłem po schodach w cień na górę. Skręciłem w prawo i przeszedłem korytarzem aż do pochylni. Ześliznąłem się nią na dół. Obróciłem się w lewo i wszedłem do obszernej sali. Tu skręciłem w prawo, obszedłem kolumnę i wszedłem w znajdujący się za nią korytarz po schodach. Po chwili, idąc nim, natrafiłem na odnogę wiodącą w lewo. W sali, do której prowadził, znalazłem wspomnianą w planach Felixa chrzcielnicę.
Główny korytarz zaprowadził mnie do krypty ze schodami po lewej i pierwszym znaleziskiem po prawej. Na górnej półce grobowca stał złoty dzbanuszek, na dolnej - płyn leczący. Zanim jeszcze podszedłem do półek, dokładnie obejrzałem podłogę obok - fakt, że wyraźnie odcinała się od pozostałej jej części, oraz niewielkie otwory w ścianie oznaczały jedno: pułapkę! Podszedłem do ściany z otworami i bacząc, by nie nadepnąć na obniżony fragment podłogi, podszedłem do wnęk. Dzbanuszek pochwyciłem w wyskoku.
Wszedłem po schodach do sąsiedniej sali z posągami. Nie zbliżałem się jednak do ciała: niepogrzebany Hammeryta był zbyt nienaturalny - był zombie. Odwróciłem się w lewo i zsunąłem po widocznej linie. Znalazłem się w mrocznym korytarzyku łączącym dwie sale. Skierowałem się w lewo. W pierwszej części dużej komnaty za wyłamaną płytą ścienną była skrzynia, w drugiej, na skrzyni sarkofagu - ozdobny kielich. Niestety, obydwa znajdujące się tu ciała były zombie. Jednak nie używałem bezcennej później wody święconej i wodnych strzał: biegając obok nieumarłych, zubożyłem tę część krypt bez draśnięcia.
Obydwa tunele, do których mogłem dostać się poprzez baseniki w salach po obu stronach mrocznego korytarza wiodły w to samo miejsce - do małej krypty z dwiema skrzyniami i drabinką wiodącą w dół. Wynurzyłem się, chwytając oddech i natychmiast do uszu mych doszły nie wiedzieć czemu niepokojące odgłosy pozytywki. Przeszedłem po skraju baseniku i podszedłem do skrzynki po prawej. Dostrzegając otwór w jej frontowej ściance, ustawiłem się w skos od niej i otworzyłem ją. Podniosłem z niej 6 ognistych strzał (okazały się niezbędne później), z tej po przeciwnej stronie - otwierając ją w podobny sposób - napój przyśpieszenia. Wróciłem na drugą stronę sali, na drabinkę. Zsunąłem się po niej i będąc już przy ziemi, zeskoczyłem i natychmiast pobiegłem naprzód: przycisk w posadzce uwalniał spory kamień uderzający wprost w tę część podłogi. Wyszedłem z sali przez otwór w prawej ścianie.
W systemie jaskiń, jakie otworzyły się przede mną po raz pierwszy, usłyszałem głos tego, po co tu przybyłem - rogu Quintusa. Skręciłem w prawo i szedłem aż do pochylni wiodącej w dół. Zaczekałem do momentu, gdy jaszczurowaty stwór, zwany burrick, odszedł w prawo. Wtedy zeskoczyłem i natychmiast skierowałem się w lewo. Zsunąłem się obwałem i pobiegłem w lewo. W sali, którą przemierzałem, żyły 3 burricki. Po kilku krokach zauważyłem otwór umieszczony dość wysoko w ścianie. Wbiegłem na nią i pochwyciłem zbawczą linę. Wspiąłem się po niej i przeskoczyłem w dostępny już korytarz. Szedłem korytarzem aż do ogromnej kryształowej groty.
(Kręcenie się po labiryncie korytarzy, jakie łączą się z pozostawioną salą burricków wiąże się ze sporymi niebezpieczeństwami i niewielkimi tylko profitami: kilka strzał, srebrnych odprysków...)
Zsunąłem się na wąziutki skalny gzyms i powoli przesuwałem się w kierunku czerwonej groty i wyrytej na jej ścianie strzałki. Wspiąłem się w czerwony korytarz i przeszedłem nim aż do ogromnej sali z wielką kolumną pośrodku. Dotarłem do Sal Ech.
Wykorzystując łuk i wodne strzały napełnione wodą święconą, przedzierałem się przez grupy zombiech. W pobliskich salach podnosiłem odnalezione kosztowności i złote szczątki. (Legendy prawią, że złożenie ze szczątków kompletnego szkieletu zostanie sowicie wynagrodzone. Nie wiem, ile w tym prawdy...) Kierowałem się w prawo przy każdej nadarzającej się sposobności. Wkrótce dotarłem do sali z dwoma sarkofagami i ogromną kamienną rampą prowadzącą na poziom wyżej. Wspiąłem się po niej, skręciłem w lewo i biegiem ominąłem leżącego zombie. Zważając na ogniste kule bijące z otworu wejściowego do pobliskiej sali grobowca, przeszedłem chodniczkiem biegnącym naokoło grobowca na drugą stronę. Stąd pobiegłem prosto i na rozwidleniu obok leżącego szkieletu skręciłem w prawo. Szedłem chodniczkiem, wspiąłem się najpierw po jednych, następnie po drugich schodach. Wbiegłem po pochylni na trzeci poziom krypt i zatrzymałem się. Z czterech słupków ustawionych na galeryjce biegnącej wokół sali wystrzeliły fioletowe pociski. Obróciłem się w lewo i idąc samym skrajem chodniczka, przeszedłem na wysokość pierwszego otworu po prawej. Wyczekałem i w momencie gdy pocisk mijał mnie, biegiem ruszyłem do przodu.
Korytarz wiódł poprzez salę ze statuą do kolejnych jaskiń burricków. Tu czyste dźwięki rogu były już niemal ogłuszające. Obok nich w nierównej dysharmonii wznosiły się rzężenia stworów, stojących w dole. Wśliznąłem się w prawy otwór, przeszedłem przezeń i w ten znajdujący się naprzeciw. Przez otwór po prawej ujrzałem wejście do krypty Quintusa. Na wprost stał jeden z burricków, po prawej jednak otwierało się przejście do wielkiej sali. Przeszedłem nią i idąc wzdłuż prawej ściany, wypatrzyłem niewielki otwór. Znalazłem się za "plecami" widzianych wcześniej burricków. Pozostało jedynie wśliznąć się w otwór wejścia do grobowca...
Droga doń wiodła przez hol wypełniony rzędami sarkofagów i statui. Sam nie wiem, dlaczego ten odcinek pokonałem, idąc w kucki. Być może spowodowała to sama bliskość rogu, którego dźwięki wypełniały całkowicie tę niewielką przestrzeń.
Wreszcie znalazłem się w tej przedziwnej, oświetlonej płomieniami pochodni sali. Dookoła pod ścianami wiły się chodniki połączone kilkoma zaledwie drabinkami. Pierwsza, wiodąca na drugi poziom znajdowała się tuż na lewo od wejścia; druga, prowadząca wyżej - dokładnie naprzeciw. Ze szczytu tej drugiej zmuszony byłem zeskoczyć na wąski pomost. Trzecia wreszcie - na trzeciej ścianie na lewo od poprzedniej. Tu trudność sprawiło nie tyle dostanie się na nią, ile wskoczenie na krąg wewnętrzny stanowiący czwarty pierścień. Po przeciwnej stronie było wejście do szybu wieży. W jej wnętrzu, zawieszona nad otchłanią widoczna była ostatnia wiodąca w górę drabinka. Wspiąłem się i po niej...
Naprzeciw mnie, na postumencie spoczywał Róg Quintusa. Ostrożnie podszedłem doń i ująłem go w dłonie. Dźwięki, jakie wówczas usłyszałem towarzyszyły mi do końca życia, dręcząc mnie w snach...
Drżąc jeszcze z emocji, zeskoczyłem po półkach pod ścianami i później drabinkach na dół, wróciłem przez salę burricków, salę ze statuą, komnatę z pociskami i pochylnię, aż do miejsca z podwójnymi schodkami. Tu, pomiędzy nimi widoczny był korytarz z drewnianą podłogą. Zaraz na początku brakowało fragmentu podłogi, więc zmuszony byłem przeskoczyć nad otchłanią na drugą stronę. Zszedłem w dół po drewnianej kładce i skręciłem w lewo. Wszedłem w pierwszy korytarz po prawej.
Pierwszą salą, do jakiej dotarłem, na prawo od skręcającego w lewo korytarza, była kapliczka i grobowiec Hammerytów. Na dole, gdzie prowadziły drabinki, znalazłem kolejną chrzcielnicę i złotą czaszkę. U góry, w świetle odbijającym się na posadzce w kształt młota widoczne były szczeliny - pułapka!
Szedłem dalej korytarzem. Na prawo otworzyła się kolejna sala. Do sali z wieloma drzwiami, z której dobiegały mnie jęki zombiech wiódł korytarz z kolumnadą. W samym jej centrum znajdowały się cztery płytki przykrywające otwór w posadzce. Niestety, żaden ze sposobów, jaki wypróbowałem nie przyniósł rezultatu. Wreszcie uwagę moją przykuło pięć zawieszonych nad drzwiami pochodni. Zapaliłem je, korzystając z ognistych strzał, jedną po drugiej. Kiedy zapłonęła ostatnia z nich, płytki rozsunęły się, ukazując otwór i lustro wody. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i chwiejnym krokiem wyszli zza nich nieumarli. Wskoczyłem do wody.
Wynurzyłem się w sporej sali z czterema filarami, schodami wiodącymi na podwyższenie i cokołem na podwyższeniu. Niemal natychmiast spostrzegłem też szczątki ludzkie leżące pomiędzy filarami. Dokładne oględziny sali pozwoliły sprecyzować zagrożenie: otwory w ścianach, schodach, kolumnach... Pierwszym aktywatorem był pas obok schodów. Skokiem dostałem się na schody i ostrożnie podsunąłem się do cokołu. Delikatnie ująłem w palce leżący na nim klejnot: "The Mistics Soul" stał się mą własnością. Wtedy jednak również podsunęła się do góry podstawka, na której leżał kamień - drugi aktywator - i zabrzmiały dźwięki wystrzałów. Wskoczyłem na kamienną poręcz schodów i przywarłem do ściany. Wyczekałem chwili spokoju i przebiegłszy przez pomieszczenie (zważając na pas przy schodach), wskoczyłem na drabinkę zawieszoną nad basenikiem. Korytarzem, w który mnie zawiodła, wróciłem do korytarzyka przed salą z pochodniami. Pozostało jeszcze powrócić na powierzchnię. Idąc po swoich śladach, cofnąłem się do pierwszej Sali Ech. Przeszedłem czerwonym korytarzem i gzymsem w kryształowej sali. Wyczekawszy sposobnej chwili, wskoczyłem do sali burricków, dobiegłem i wspiąłem się w korytarz po prawej. Natychmiast potem, unikając burricka, wspiąłem się po belce w korytarz wyżej. Wystarczyło jeszcze przejść kawałek czerwonym korytarzem, by z powrotem znaleźć się w górnych kryptach.
Nadzieja wydostania się z tego zapomnianego przez bogów i ludzi kompleksu dodała mi sił. Wspiąłem się po drabince, przepłynąłem kamiennym korytarzem i wspiąłem po linie w mrocznym korytarzyku łączącym dwie sale. Przeszedłem obok kapliczki z chrzcielnicą i wszedłem do wysokiej sali. Skręciłem w prawo i schodkami, wąskim, mrocznym korytarzem dostałem się na balkon nad salą z pierwszym napotkanym w katakumbach zombie. Tu wystarczyło jedynie odnaleźć lukę w potrzaskanym stropie, przestrzelić się przez nią strzałą z liną i przecisnąć się przez otwór. Wspiąłem się po linie, ujrzałem gwiazdy i odetchnąłem świeżym, nocnym powietrzem...
Zadanie czwarte: Zamachowcy
...Brzęk cięciwy i tłuczonego szkła okna o ułamki sekund jeno poprzedzały agonalny jęk nieszczęsnego Farkusa. Odruchowo wtuliłem się w cień pod ścianą. Doszły mnie głosy, ujawniając fakt, że strzała tkwiąca teraz w oku Farkusa przeznaczona była dla mnie! Kto jednak mógł chcieć mojej śmierci? Oddalające się kroki pozwoliły na przejście na drugą stronę lady i błyskawiczne przywłaszczenie sobie zbędnych już handlarzowi drobiazgów: bomb ogłuszających, kilku wodnych strzał... Zanim jednak kroki oddalających się morderców zdążyły ucichnąć, wybiegłem na ulicę. Pobiegłem w prawo, do bramy u krańca alei. Tam zamarłem w bezruchu, starając się jak najściślej wpasować się w panujący cień - mordercy nie byli amatorami: jeden z nich czekał w bramie nasłuchując. Zaczekałem aż ponownie się oddalili i kontynuowałem pościg. Odgłos kroków stawianych na metalowej nawierzchni ujawnił miejsce przekroczenia kanału. Odczekałem moment i ruszyłem ich śladem. Będąc tuż przy mostku, wyjąłem strzałę z pojemnikiem z mchem (moss arrow) i wystrzeliłem ją w sam środek mostu. Już po chwili mogłem przekroczyć go zupełnie bezszelestnie. Podążyłem ich śladem.
Po kilkudziesięciu krokach, kilku skrętach i paru chwilach wstrzymywania oddechu w momencie, gdy któryś z łotrów zatrzymywał się w miejscu i poświęcał kilka chwil na nasłuchiwanie, dotarłem do drewnianego pomostu. Tu kroki oprawców stały się bardzo głośne: wiedziałem, że muszę starać się stąpać jak najciszej. Znalazłszy się na górze pomostu, skręciłem w prawo. Stąd prowadziła prosta droga do dworu człowieka, który mienił się królem przestępczego półświatka Miasta - Ramireza.
Pierwszą myślą było wniknąć do wnętrza jego świetnie pilnowanego pałacu i zabić go. To jednak nie wydało mi się wystarczająco wymowne: takich jak Ramirez było w Mieście więcej; oni tylko cieszyliby się z dokonanej przysługi. Postanowiłem więc skraść mu coś, co cenił najbardziej: jego bogactwo, a dokładniej - jego symbol: sakiewkę, którą nosił u pasa. Pamiętałem również, że ktoś wspominał o cennym srebrnym pogrzebaczu, jaki jakoby znajdować się miał w posiadłości Ramireza...
Stałem w cieniu przy bramie i nasłuchiwałem rozmowy strażników. Niedługo po jej zakończeniu i rozejściu się rozmawiających wszedłem w cień bramy. Zatrzymałem się i czekałem, dopóki patrolujący strażnik nie minie mnie, zmierzając w lewo. Wtedy to dopiero ośmieliłem się wejść w wysypany żwirem korytarz po prawej. Przemykając najciszej jak umiem, przemierzyłem go i wszedłem na wewnętrzny dziedziniec dworu. Tuż nade mną, jak wnioskowałem z dobiegających mnie odgłosów, stał strażnik. Przytuliłem się do muru po prawej i powoli, ostrożnie przesuwałem się naprzód, w kierunku narożnej wieży. Raz czy dwa strażnik wezwał niewidocznego, lecz słyszalnego intruza do ujawnienia się, lecz nie próbował wszczynać alarmu.
Przedostawszy się pod wieżę, otworzyłem prowadzące do niej drzwi, wśliznąłem się do środka i natychmiast zamknąłem drzwi za sobą. Stałem w niemal zupełnej ciemności, nasłuchując, czy moje działanie nie wywołało zainteresowania licznych tu strażników i obserwując prowadzące na drugi poziom wieży schody. Wspiąłem się po nich i otworzyłem drzwi prowadzące na galeryjkę zewnętrznego muru. Galeryjką przekradłem się do drugiej wieży. Tu, wpierw dokładnie zamknąwszy za sobą odrzwia, otworzyłem te znajdujące się po lewej i... śmiałym skokiem przedostałem się na stromy dach dworu. Wystarczyło jeszcze tylko zeskoczyć na balkon, otworzyć nowym nabytkiem - wytrychami - jedną połowę drzwi i wśliznąć się do środka.
Udało się - byłem w środku, w bibliotece. Zamknąłem drzwi i podszedłem do kominka. W cieniu po prawej jego stronie znalazłem wysuniętą książkę. Pociągnąłem ją i zdumiony obserwowałem, jak jeden z regałów po drugiej stronie kominka uchyla się, otwierając tajne przejście. Wszedłem w ciasny korytarz, skręciłem w prawo i cichutko zmierzałem w stronę widocznej w końcu drabinki. Głosy zatrzymały mnie w miejscu - z dołu, z pomieszczenia, do którego prowadziła drabinka dobiegła mnie rozmowa o nieudanym zamachu na moją osobę. Zaciskając pieści wyczekałem jej końca, rozejścia się strażników-morderców, po czym zsunąłem się po drabince na dół. Okradłszy pomieszczenie od cennych rzeczy, wróciłem po drabince i tunelem do biblioteki, i minąwszy kilka regałów, wszedłem po schodkach na jej otoczone drewnianą galeryjką piętro. Na stole stały dwa świeczniki, a ja poprzysięgłem sobie kraść wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość.
Przechodząc pod drzwiami biblioteki, usłyszałem rozmowę służących rozprawiających o swym chlebodawcy. Dowiedziałem się że jest w piwnicy i robi to, co ukochał sobie najbardziej: liczy złoto. Korytarz otaczający piętro był bardzo jasno oświetlony. Na szczęście strażnicy, wierząc w swych kolegów na zewnątrz i na dole, nie zwykli go patrolować. Dopóki więc zachowywałem się spokojnie, nie musiałem przejmować się ludźmi. Przemierzałem piętro, otwierając kolejne pokoje i skrzynie i wybierając z nich kosztowne przedmioty. W jednej z komnat zabawiłem dłużej: to była sypialnia Ramireza z ogromnym łożem po jednej i równie wielkim kominkiem po drugiej stronie. Ze skrzyni po prawej stronie łoża wyjąłem brązowy klucz. Następnie pamiętając o pogrzebaczu i zarazem o skąpstwie Ramireza, wyjąłem strzałę wodną i wystrzeliłem ją wprost w płomień kominka. Wpełzłem w głąb wygaszonego kominka i odwróciłem się w lewo, twarzą niemal do wnętrza pokoju. Nieco wyżej znajdowała się niewielka dźwigienka, przesunięcie której otworzyło przejście w głąb korytarzy za kominkiem. Niemal u samego wejścia, po prawej na ścianie, w wyłomie muru wisiał pogrzebacz. Nieco dalej, za zakrętem w lewo, spoczywała bogato inkrustowana skrzynka zawierającą trzecią część sumy, jaką chciałem zdobyć w tej misji.
Zszedłem po schodach w północno-zachodnim narożniku budynku. Kryjąc się w cieniu, przeczekałem patrolujących strażników i błyskawicznie, ignorując pozamykane drzwi, skręciłem korytarzem w lewo i zszedłem na poziom piwnic. Skręciwszy w prawo, przemierzyłem długie mroczne korytarze i stanąłem przed zamkniętymi drzwiami. Nasłuchując uważnie reakcji, otworzyłem je kluczem i wśliznąłem się do środka. Skręciłem w lewo i kryjąc się w cieniach, zmierzałem w kierunku korytarza na lewo. Naraz dobiegły mnie pogwizdywania. Wyjąłem strzałę wodną i zagasiłem płonącą pochodnię. Zaraz po tym wśliznąłem się do pomieszczenia. Znalazłem! To było miejsce, w którym zwykł kryć się Ramirez. Pozostało jedynie wyczekać sposobnej chwili, podkraść się do niego i ogłuszyć go mocnym ciosem w głowę. Miałem nadzieję, że być może to nauczy go nie szafować ludzkim życiem, że następnym razem zawaha się, wydając zlecając komuś morderstwo, że będzie mniej spokojnie sypiać...
Zdjąłem mu mieszek z pasa i podniosłem leżące na blacie pieniądze i niebieski klucz. Otworzyłem kluczem skrzynię i wyczyściłem ją z zawartości. Pozostało jedynie bezpiecznie wrócić do domu. To okazało się prostsze niż się spodziewałem: wystarczyło powrócić do biblioteki, wyjść na balkon i stąd skoczyć do kanału na dole. Przepłynąwszy kilka metrów w kierunku bramy, spostrzegłem po lewej otwór poniżej poziomu wody. Pozwoliłem porwać się nurtowi, który wyniósł mnie za mury dworu Ramireza...
Zadanie piąte: Miecz Constantina
Stałem na wewnętrznym dziedzińcu dworu Constantina - człowieka, o którym nikt niczego nie wiedział. Zjawił się znikąd, nieznanym złotem opłacił budowę ogromnego posępnego dworu i zamieszkał w nim. Nikt nie miał pojęcia, czym się zajmował, skąd wziął majątek, który teraz służył do opłacania dużej liczby strażników. Tak, to była jedyna pewna wieść - poza nią nie miałem nic, oprócz tego, że miecz jest gdzieś na ostatnim piętrze trzykondygnacyjnego gmachu. Ruszyłem naprzód i dotarłem do narożnika tworzonego przez mury dworu. Spojrzałem w górę, na balkon. Uwagę mą przykuł jednak inny szczegół - nierówno wbudowany w ścianę witraż. To było dziwne - tak bogaty człowiek jak Constantine i taka nieprawidłowość we wspaniałych liniach jego domostwa... Wystrzeliłem strzałę z liną w belkę podstropową i wspiąłem się po opadłej linie. Zeskoczyłem na balkon i ostrożnie uchyliłem jedną część drzwi wiodących do środka.
Wśliznąłem się do sali wyglądającej jak sypialnia straży. Obok jednego z łóżek leżało kilka srebrnych monet. Drzwi naprzeciw były zamknięte w sposób, któremu nie sprostały nawet moje wytrychy, ruszyłem więc w prawo, do sąsiedniej sali z otworem w podłodze i stalową drabinką. Zsunąłem się po szczebelkach drabinki i wszedłem do sąsiedniej sali. Tak, z całą pewnością było to skrzydło straży. W komnacie stały krzesła i stolik, pod ścianą zaś przegródki, w których strażnicy przechowywali zbroje i broń. Teraz jednak były one niemal puste. Oprócz miny i bomby oślepiającej nic nie znalazłem. Podszedłem do stalowych drzwi i nasłuchując uważnie odrobinę je uchyliłem. Znalazłszy się w korytarzu, obróciłem się w lewo i ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi. Natychmiast potem, korzystając ze sposobności, przemknąłem przez korytarz i dopadłem pierwszych drzwi po prawej. Komnata, do której broniły dostępu, byłaby zupełnie typowa, gdyby nie stojąca na podłodze przed kominkiem okryta suknem trumna. Jednak to nie ona była tu najważniejsza - prawy filar w głębi pokoju krył w sobie niewielki sejf. Otworzyłem go trójkątnym wytrychem i wyjąłem z niego złoty talerzyk i płyn uzdrawiający rany.
Wróciłem do drzwi, którymi wszedłem i delikatnie, zastawiając swoim ciałem ich drogę, uchyliłem je. Kroki przechodzącego strażnika rozbrzmiewały na kamiennej posadzce niczym wystrzały, by po chwili wyciszyć się w dywanie. Wiedziałem już, że muszę poruszać się jak najciszej potrafię...
Usłyszawszy dźwięk zamykanych za strażnikiem drzwi, przemknąłem, ignorując widoczne po prawej drzwi, do znajdującej się po lewej klatki schodowej. Błyskawicznie wśliznąłem się po schodach na pierwsze piętro i... zamarłem.
Powodem zaskoczenia był... nieoczekiwany, niesamowity, wręcz bluźnierczy wystrój całego piętra. Powykrzywiane w nienaturalny sposób ściany, odwrócone do góry podłogą sale, dziwne, niewiarygodne i nie nadające się do niczego miejsca - oraz mnóstwo, mnóstwo pułapek - to wszystko nadawało temu miejscu złowieszczy charakter. Kim jest Constantine i dlaczego lubuje się w takiej makabrze? Otrząsnąwszy się ze obezwładniającej zgrozy, ruszyłem w dalszą drogę.
Ustawiwszy się w skos w prawo, przeskoczyłem nad otworem w wykładanej drewnianymi kasetonami sufitowymi podłodze. Doszedłem do pierwszego zakrętu - tego skręcającego korytarz w lewo. Pierwsze drzwi po lewej były zabezpieczone hałaśliwą pułapką - minąłem je. W połowie widniało wejście do niewielkiej okrągłej sali z dwiema skrzyniami - w jednej z nich, tej na lewo od wejścia, znalazłem kolejny płyn uzdrawiający. Powróciłem na korytarz i przemknąłem się pod wielkim otworem w lewej ścianie, z którego dobiegały mnie stanowcze kroki strażników. Doszedłem do kolejnego załomu korytarza i ostrożnie wyjrzałem za narożnik. Przede mną rozciągał się długi korytarz z wieloma parami drzwi po obu swych stronach. W pierwszej z sal - tej po prawej stronie, nie zamkniętej żadną z barier znalazłem chronioną przez dwie twarze wystrzeliwujące magiczne pociski skrzynię. W kolejnej, sąsiedniej sali, ukrytej za stalowymi drzwiami - kielich i pergamin sugerujący, że Constantine, kimkolwiek by nie był - bardzo interesował się poczynaniami Hammerytów. Stalowe drzwi w ścianie naprzeciw wejścia były jedynie atrapą otwierającą się na litą, rzeźbioną w brodatą twarz skałę. Podkradłem się pod kolejne odrzwia - tym razem znajdujące się po lewej. Wycięty w trójkąt wytrych z oporami poradził sobie z zamkiem: wszedłem do sypialni pana domu. Komnatka obok była jedynie czymś w rodzaju ogródka; jednak na półce obok wejścia do niej znalazłem dwa srebrne odłamki chronione pułapką. Stalowe drzwi po przeciwnej stronie wiodły do niewielkiego wyściełanego czerwonym suknem gabinetu, w którym, pod biurkiem odnalazłem pergamin dowodzący, iż Constantine jest panem zarówno tajemniczym, jak bezwzględnym, gdy idzie o utrzymanie swych sekretów.
Wróciłem na korytarz. Pierwsze z podwójnych wrót kryły schody wiodące na parter. Drugie - były zamknięte w sposób nieosiągalny mym mizernym zdolnościom włamywania się. Udałem się kawałek dalej, w stronę maski na ścianie, do drzwi po lewej stronie.
Ostrożnie uchyliłem je i natychmiast odskoczyłem do tyłu - z maski naprzeciw wystrzelił magiczny pocisk! Na domiar złego również i maska po mojej prawej stronie ożyła, wypluwając trzy pociski jeden po drugim. Odczekawszy chwilę, wśliznąłem się do sali. Ustawiłem się w środku sali, obróciłem w lewo i wodną strzałą zagasiłem pochodnię przy wejściu. Teraz już bez lęku wszedłem w ocieniony korytarz, by móc dokładniej obserwować poczynania strażnika. Strażnik zaś... nie wiem czym był, jednak z pewnością nie był już człowiekiem. Potwornie wrośnięta w ciało głowa, nieproporcjonalnie potężna lewa ręka i zniekształcona stopa sugerowały cały bezlitosny geniusz Constantina!
Wyczekałem do chwili, gdy oddalił się drzwiami po prawej i ostrożnie i po cichu poszedłem jego śladem. Przemknąłem przez dużą, podzieloną niewielkimi ściankami salę i wszedłem w korytarz o drewnianej podłodze. Przeszedłem kawałek dalej i skręciłem w prawo - tam, skąd rozciągał się widok na ogród. Tu, wtopiwszy się w cień, zaczekałem. Mijający mnie strażnik nie podejrzewał niczego. Ogłuszyłem go i ukryłem jego bezwładne ciało w cieniu obok. Poszedłem na wprost, minąłem skrzyżowanie i otworzyłem wrota naprzeciw. W salach za nimi, będącymi sypialnią i łazienką pana domu znalazłem dwa wodne kryształy i... księgę mówiącą o dziwacznym hobby Constantina - magicznych kwiatach. Wróciłem do skrzyżowania korytarzy, skręciłem w prawo i ostrożnie, zdając sobie sprawę z pogłosu, jaki wywoływały moje kroki na drewnianej podłodze i obecności strażników na dole, podszedłem do stołu i wziąłem z jego blatu zdobiony kryształ. Jedna z części stropu, ta nieopodal drzwi naprzeciw, wzbudziła mą ciekawość. Otworzyłem ją i ujrzałem tajny pokój. Aby dostać się do niego, zmuszony byłem poświęcić jedną ze strzał z liną, jednak poniesiona strata opłaciła się. U góry pod sufitem ujrzałem dwie skrzynie i leżącą na podłodze minę. Unikając wciskanych płyt w podłodze i aktywowanych przez nie pocisków magicznych, dotarłem do skrzyń i oczyściłem je z kosztowności. Naraz drgnąłem, słysząc zbliżające się kroki strażnika. Zamarłem w bezruchu, wiedząc, że najcichszy dźwięk zostanie przez niego trafnie odczytany. Po chwili, gdy kroki oddaliły się, mogłem wrócić do sali z kamiennymi ściankami, którą wcześniej minąłem, idąc śladem odmienionego strażnika.
Znajdujące się w niej stalowe wrota poddały się wytrychom. Stanąłem u dołu długich, prostych, drewnianych schodów. Sala u ich szczytu wypełniona byłą ziemią. Na prawo znajdowały się stalowe drzwiczki, których otwarcie nie przyniosło niczego - za nimi był mur; po prawej natomiast zaczynał się wąski tunel z porastającymi go drgającymi roślinami. Wystrzegając się roślin, wszedłem w tunel.
Wyszedłem z niego w ogromnej, odwróconej sali balowej. Na wysokości lampy skręciłem w prawo. Znalazłem się w korytarzu, z którego prowadziły aż trzy wyjścia. Skierowałem się wprost do widocznego tunelu w ziemi. Wspiąłem się prowadzącym ostro pod górę tunelem i spojrzałem w wyłożonym czerwonymi i białymi kafelkami korytarz. Tu zewsząd dobiegły mnie kroki strażników. W momencie gdy kroki w korytarzu przycichły, stąpając najciszej jak umiałem, przekradłem się korytarzem do pierwszego otworu wejściowego po prawej, wiodącego do dużej sześciokątnej sali z trzema czerwonymi pierścieniami i zawieszonym w powietrzu mieczem Constantina! Nareszcie! Jednak nie od razu spróbowałem go wziąć. Najpierw musiałem zapewnić sobie choć odrobinę spokoju, a ten zakłócany był co moment przez przechodzącego przez salę z mieczem strażnika. Stanąłem w mroku przy wejściu i czekałem. Strażnik nie spodziewał się ataku: upadł na twarz, wydawszy cichy jęk; na tyle cichy, że nie zaalarmował on strażnika przy drugim wejściu do sali. Teraz pozostało jedynie sięgnąć po miecz. Wystrzeliłem dwie strzały z liną - jedną w połowę sfery półkolistego stropu - tak, bym mógł ją pochwycić, i drugą - wyżej - tuż obok zewnętrznej części czerwonych pierścieni. Wspiąłem się na pierwszą z nich i znalazłszy się odpowiednio wysoko, przeskoczyłem na drugą. Wystarczyło jedynie wspiąć się wyżej i pochwycić lewitujący obok miecz. Najważniejszy punkt planu został wykonany. Teraz pozostało jedynie zejść na najbezpieczniejszy, najbardziej normalny poziom, i uzbierać zamierzoną kwotę.
Zszedłem dokładnie po swoich śladach na drugie piętro. Tu jednak nie udałem się do schodów, którymi wszedłem, lecz do korytarza z dwiema parami stalowych wrót, kryjących schody. Zszedłem na dół.
Już gdy schodziłem po schodach dobiegały mnie kroki strażnika. Ustawiłem się w cieniu w połowie schodów i począłem obserwować jego zachowanie się. Kiedy minął mnie, idąc w lewą stronę, zsunąłem się po schodach i przemknąłem do pierwszych drzwi naprzeciw po prawej. Trafiłem do jadalni. Tu, słysząc kroki nadchodzącego strażnika i wykorzystując dywanik położony na posadzce, przekradłem się w mroczny zaułek obok kredensu - obok wyjścia po prawej. Ukryty obserwowałem, jak strażnik robi zwrot na wysokości końca kontuaru i wraca do dużej sali, jaka znajduje się naprzeciw jadalni. To, co zrobiłem później było nieco niebezpieczne: przekradłem się po dywaniku jego śladem i ustawiłem w cieniu, w niewielkiej wnęce tuż obok drzwi, którymi wyszedł. Wyjąłem pałkę i czekałem. Kiedy tylko usłyszałem jego kroki, uniosłem ją i gdy pojawił się w drzwiach, opuściłem ją na jego głowę. Upadł, ja zaś zabrałem klucz, jaki miał przy pasie i przeniosłem nieprzytomne ciało w zaułek obok kredensu. Następnie wsunąłem się za kontuar, tam gdzie zwykle stoi osoba podająca trunki, uchyliłem ruchomy panel i wygarnąłem z niego złote kielichy. Zebrałem również dwie butelki drogiego wina z półek za barem.
Przemknąłem przez dużą oświetloną salę z galeryjką na piętrze i stanąłem w korytarzu prowadzącym do drugiej jadalni. Z tego co pamiętałem, tę część kompleksu patrolował bardzo czujny strażnik. Tym razem jednak nie zamierzałem się poddać. Wykorzystując moment, w którym strażnik wyszedł z jadalni, strzałą z wodą zagasiłem płonącą pochodnię przy drzwiach. Korzystając z mroku, przemknąłem pod drugie prowadzące do tej sali drzwi, wyjąłem pałkę i ustawiłem się w cieniu tuż obok ściany. Ogłuszenie przechodzącego strażnika było kwestią chwili. Zabrałem mu mieszek z pasa, ze stołu zgarnąłem środkowy, złoty świecznik i przeszedłem do sąsiedniej kuchni. Tu na stole stał zdobiony puchar.
Wciąż brakowało mi kilkuset sztuk złota do wymarzonej sumy. Zlustrowałem cały parter. W pokojach w korytarzu przylegającym do jadalni z barem z ruchomym panelem znalazłem dzban i dwa kielichy. Wyszedłem do ogrodu. Tu, kryjąc się w obecnych tu na każdym kroku cieniach, unikając lub ogłuszając strażników - niektórzy z nich mieli mieszki przy pasie - metodycznie przeszukiwałem teren. Odnalazłem, wśród wielu zbędnych przedmiotów - minę, bombę oślepiającą, kryształ ognia (strzałę ognia), kilka kryształów wody (w wodzie, w strumyczkach przecinających ogród). To wciąż jednak nie było to. Wreszcie, po włamaniu się do kaplicy i zabraniu stamtąd czterech złotych kielichów; oraz komórki na narzędzia (nieopodal szklarni, ze schodkami w dół i zamkniętymi drzwiami; na prawo od dziedzińca z wielkim drzewem), w której, ku memu niebotycznemu zdziwieniu, znalazłem ekwiwalent dwustu sztuk złota, mogłem wreszcie próbować wydostać się z tego przeklętego przez bogów miejsca.
Powrót był prosty. Idąc po swych śladach, wróciłem w korytarze obok kuchni, przekradłem się przez pustą wartownię, wszedłem do piętro po drabince, wyszedłem na balkon i uchwyciłem się wiszącej liny...
Zadanie szóste: Katedra
Stałem w mrocznym zaułku w południowo-zachodniej części terenu rozrysowanego na mapie. Naprzeciw mnie, tuż obok lampy leżał bezwartościowy pergamin. Obróciłem się w lewo i wszedłem do wnętrza zrujnowanego budynku. Tam podszedłem do stojącego przy ścianie mechanizmu i przesunąłem dźwignię - to sprawiło, że w okolicy zapłonęły lampy. Wró
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.