Poziom: veteran
...mistrzem złodziejskim nie staje się w przeciągu jednego dnia. Trzeba co najmniej 12 ryzykownych misji zakończonych uratowaniem ludzkości przed zakusami złego boga, by móc się takim mienić. Tym wszystkim z Was, którzy jednak do tej pory unikali zaznajomienia się z Mrocznym Projektem i przebojem weszli w Wiek Metalu, pomocne mogą wydać się dokładne wytyczne na każdą z misji. Pamiętajcie jednak, właściwej strategii działania nikt Was nie nauczy - to trzeba mieć we krwi...
Gem.ini
1. Running Interferance.
Wciąż nie wiem czy Basso zdawał sobie sprawę z prawdziwych pobudek, które kierowały mną, gdy zgadzałem się mu pomóc. Tak po prawdzie, przecież niewiele obchodziły mnie jego problemy sercowe, a nie miałem w stosunku doń żadnych długów wdzięczności. Czemu więc zgodziłem się wziąć udział w tej romantycznej historii? Czemu wszedłem tamtej nocy do dworku Lady Rumpford i wyeliminowawszy ewentualne zagrożenie, umożliwiłem spotkanie dwojga kochanków? Dlaczego podjąłem się tego, wiedząc, że nie będzie to łatwe, bo nie wolno mi było użyć śmiertelnej broni? Odpowiedź jest prosta - bo Basso, w czasie omawiania warunków mojego występu w tym dramacie ani słowem nie wspomniał o jednej ważnej rzeczy - o tym, że nie wolno mi uwolnić Lady od paru cennych drobiazgów...
Stałem w mroku na dziedzińcu przed dworem Lady Rumpford. Na twarzy czułem ciepły wiatr rozganiający chmury ponad miastem. Przede mną, za ogrodzeniem wewnętrznego, dobrze oświetlonego i patrolowanego przez co najmniej trzech strażników dziedzińca, widziałem frontowe drzwi, prowadzące do wnętrza dworu. Nie byłem jednak na szczęście zmuszony, by przez nie przechodzić - Basso otworzył mi tylne wejście. Teraz miał czekać w szopie, znajdującej się obecnie za moimi plecami do chwili, gdy uczyniwszy drogę (zaznaczoną na mapie czerwoną linią) do pokoju, w którym zamknięto Jenivere, bezpieczną, dam mu znać gwizdkiem. Westchnąłem ciężko, zastanawiając się przez chwilę, czy przedsięwzięcie to okaże się udane również dla mnie i powoli, nie śpiesząc się, ruszyłem w prawo w stronę księżyca.
Tuż za narożnikiem budynku spostrzegłem wejście dla służby, o którym mówił Basso. Ześliznąłem się w dół i otworzyłem drzwi prowadzące do wnętrza. Wewnątrz, w pokoju w którym się znalazłem na stoliku spostrzegłem kilka słupków monet. Kolejny, przylegający do poprzedniego, pokój zawierał parę drzwi - po lewej i prawej stronie przeciwległej ściany. Przeglądając mapę, zorientowałem się, że te po prawej otwierają się na schody wiodące na piętro, podczas gdy te bardziej interesujące mnie obecnie (bo znajdujące się na wykreślonej przez Basso drodze) w głąb domu, w stronę kuchni. Drzwi, tak jedne, jak drugie, były zamknięte. Na szczęście na gzymsie boazerii, tuż obok tych po lewej, spostrzegłem srebrny klucz. Klucz ten przydał się zaraz po jego znalezieniu: za jego pomocą otwarcie drogi do wewnątrz było kwestią zaledwie chwili.
Słysząc głosy znajdujących się w pobliżu strażników zagłębiłem się w mroczny korytarz za drzwiami. Z lewej strony, tak jak wiódł, widać było poświatę pochodni znajdującej się za jego załomem. Powoli i ostrożnie, coraz wyraźniej słysząc parę strażników, zbliżyłem się do narożnika tak, by nie padło na mnie światło pochodni zawieszonej tuż przy kracie. Korzystając z wodnej strzały, zdławiłem jej ogień, po czym odczekałem kilka chwil, by - początkowo podekscytowani nagłym zgaśnięciem pochodni, lecz zbyt leniwi by ją ponownie zapalić - strażnicy uspokoili się i wpadli w zwykły im letarg. To miało się zemścić już za chwilę. Niebezpieczny odcinek pod okiem strażników przebyłem w pozycji kucznej, prześlizgując się tuż pod ścianą po przeciwnej stronie niż krata, za którą stali, po czym, widząc że wchodzę w światło lampy, zbliżyłem się do ściany z drzwiami.
Drzwi nie były zamknięte. Otworzyły się na pustą, oświetloną lampą gazową, sypialnię ze stolikiem pośrodku i kilkoma drewnianymi, piętrowymi pryczami. Po obu jej stronach widoczne były wejścia do kolejnych sal. Wiedząc, że to po prawej wiedzie do pokoju z miniętą właśnie parą strażników, a zarazem że nie mogą oni pozostawać na tym stanowisku w czasie, gdy zjawi się tu Basso, więc niezbędne będzie precyzyjne i przede wszystkim błyskawiczne ogłuszenie tej dwójki, zdławiłem wodą lampę gazową w głębi pomieszczenia, po czym, w pozycji kucznej wśliznąłem do pomieszczenia ze strażnikami. Stanąłem za nimi i wydobytą błyskawicznie pałką ogłuszyłem jednego po drugim. Pozostawiłem ich tak jak upadli, sam zaś powróciłem do sypialni i ze skrzyń przy łóżkach zebrałem kilkanaście monet. Rozejrzałem się jeszcze dokładnie i widząc, że niczego więcej tu nie zrobię, opuściłem salę przez otwór drzwiowy znajdujący się na lewej ścianie od wejścia z korytarza.
Znalazłem się w pomieszczeniu wyglądającym na skład broni. Tu z półek zdjąłem bombkę oślepiającą, eliksir leczenia i 5 flar (których nie zdarzyło mi się użyć...). Pokój był zupełnie pusty. Pozornie jednak, kiedy przykucnąłem, by spojrzeć na fragment muru pod półkami (po ich lewej stronie), spostrzegłem ukrytą tam niewielką dźwigienkę. Przesunąłem ją, co sprawiło, że gablota z bronią uniosła się, ujawniając skrytkę (SECRET 1 z 3). Wziąłem z niej wszystko, co się tam znajdowało - pieniądze, dwie bombki oślepiające, kolejny eliksir, flarę... Teraz mogłem już opuścić to miejsce przez otwór na ścianie po lewej od wejścia do składu broni. Tu jednak, w zakładzie rzemieślnika, nie znalazłem nic ciekawego. Podszedłem więc do drzwi i otworzywszy je, wśliznąłem się w korytarz. Zamarłem w bezruchu - w głębi po prawej, obrócony na szczęście twarzą w przeciwną stronę stał kolejny strażnik. Zbliżyłem się doń i uwolniwszy pierwej jego pas od ciężaru mieszka, ogłuszyłem go tak jak poprzednią dwójkę.
Obawiając się tego, że ktoś może zauważyć nieprzytomnego, przeniosłem go do sali obok czegoś, co jak się wydaje - było domową siłownią... Wróciłem tą samą drogą i minąwszy miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał strażnik, wszedłem do centralnego magazynu dworu. Beczki i skrzynie nie kryły w sobie niczego, co mogło się przydać, lecz jako że zewsząd dobiegały mnie odgłosy energicznych kroków strażników, dałem sobie spokój z ich dokładnym przetrząsaniem. Zbliżyłem się do drzwi, za którymi, jak wynikało z planu, znajdować się miała kuchnia i okryty płaszczem cienia przysunąłem do nich ucho. Usłyszałem kroki i pogwizdywanie. Kiedy w odgłos kroków wcięło się skrzypnięcie otwieranych i zamykanych drzwi, otworzyłem te, pod którymi nasłuchiwałem i wsunąłem się do jasno - zbyt jasno - oświetlonego wnętrza. Nie tracąc czasu na zamykanie drzwi za sobą, świadom, że domownik może wrócić w każdej chwili, pobiegłem w lewo, wprost w tę odrobinę cienia zapewnianą przez filary. Tu przyczaiłem się wpatrzony w drzwi po lewej.
W chwilę później otworzyły się. Człowiek, który wszedł do kuchni, nie był jednak strażnikiem. Jego ubiór sugerował, że może być on jednym ze służących Lady. Obserwowałem trasę, którą przemierza i kiedy po raz kolejny powrócił do kuchni, ogłuszyłem go, i uwolniwszy nieprzytomne ciało od ciężaru sakiewki przy pasie, ułożyłem je w głębokim cieniu w magazynie przy kuchni. Zaraz po tym powróciłem do niej i tym razem zamknąwszy drzwi za sobą, zabrałem się za jej przeszukiwanie. Zebrałem mieszek leżący na stole, a z niewielkiego pomieszczenia (składzie na beczki i skrzynie) znajdującego się po prawej stronie kuchni: z kratownicy na butelki z winem - trzy butelki (te o złotym kolorze), z prawej dolnej jej części - eliksir szybkości (SECRET 2 z 3).
Szperając po mrocznym pomieszczeniu, miałem wrażenie, że dobiegające mnie przez cały czas odgłosy kroków wydaje strażnik, znajdujący się gdzieś w kuchni. Dopiero po przejściu niewielkiego korytarzyka na prawo od kominka (złoty talerzyk na stoliku) i dotarciu do szybu służącego do szybkiego podawania posiłków przekonałem się, że znajduję się wyżej - na pierwszym piętrze posesji. Nie zastanawiałem się długo, przywołałem za pomocą dźwigni po prawej stronie otworu windę i po ponownym przełączeniu dźwigni oraz wjechaniu na górę znalazłem się tam. Nie mogłem jednak wyjść z windy, otwór, za którym widziałem doskonale oświetloną salę, był zbyt mały. Być może jednak dzięki temu uniknąłem czegoś, czego mógłbym pożałować - w sali, dosłownie na wyciągnięcie ręki znajdował się strażnik. Zdjąłem więc tylko z pasa strażnika klucz, ze stolika dwa złote kielichy i dwie patery i wróciłem do kuchni.
Przebyłem z powrotem całą kuchnię, mijając schody po lewej stronie kominka wiodące na górę i wszedłem w drzwi, które otwierał ogłuszony parę chwil wcześniej służący. Znalazłem się w niewielkim magazynku, w którym dwiema istotnymi rzeczami były drzwi wiodące dalej (jak wynikało z mapy - w korytarz prowadzący do pokoju Jenivere) oraz pochodnia. Tą ostatnią, zanim otworzyłem drzwi, musiałem zgasić - za nimi bowiem był strażnik). Uchyliłem je i z przygotowaną pałką przyczaiłem w mroku do chwili, gdy patrolujący korytarz łucznik odwróci się, zmierzając ku jego wyjściu. Wtedy to dobiegłem doń i ogłuszyłem go. Aby mieć pewność, że nikt spośród domowników nie natknie się nań przedwcześnie, przeniosłem ciało do pomieszczenia, z którego wychynąłem. Zaraz po tym wróciłem do wylotu korytarza i starając się stąpać jak najciszej - po lewej stronie czyhał strażnik - wszedłem w korytarz po prawej, ten prowadzący do drzwi pokoju Jenivere.
Jedne z drzwi po prawej w tym korytarzu wiodły do pomieszczeń sypialnych służby. W jednym z nich, w skrzyni znalazłem kilka monet. W ostatnim, tym w którym wciąż płonęła pochodnia - leżący na łóżku list. Wynikało z niego jasno, że nie tylko mnie nie podoba się nowy ład wprowadzany przez Truarta. Opuściłem te niewielkie pokoiki i skręciwszy w prawo, zbliżyłem do stalowych drzwi tuż za załomem korytarza, który skręcał tu w prawo. Wiodły one do pozornie pustego pomieszczenia. Pozornie, gdyż za przegrodą zbudowaną ze skrzyń kryła się niewielka kapliczka. Zbezcześciłem ją, zabierając dwa samorodki, jeden wprost z symbolu, drugi z wnęki w ścianie. Kolejne drzwi otwierały się na pomieszczenia zarządcy domu, były znacznie bogatsze niż te prostej służby, nie zdziwiłem się więc widząc leżący na stoliku obok łóżka mieszek z srebrem. Z jednym z tych pomieszczeń natknąłem się na schody prowadzące na piętro dworu.
Ostrożnie wspiąłem się po nich i znalazłem na głównym poziomie dworu. Tu, nie docierając nawet do załomu korytarza, przyczaiłem się w mroku. Oczekiwanie opłaciło się, w chwilę później w korytarzu pojawił się strażnik z - co ważniejsze - mieszkiem przy pasie. Wyczekałem moment, gdy obróciwszy się, podejmował swój marsz z powrotem, wtedy szybko zbliżyłem się doń i mocnym ciosem w głowę pozbawiłem przytomności. Złożywszy nieprzytomne ciało w mroku korytarza podszedłem do drzwi po prawej, jak wynikało z mapy dostarczonej przez Basso, miałem znaleźć za nimi pokoje pani domu... I tak się stało. Dobrze oświetlone pomieszczenie, do którego wszedłem korzystając z tego, że regularnie odwiedzający je strażnik opuścił je wchodząc po schodach na górę, wydawało się być bardzo bogate: ozdobne meble, gruby dywan. Tuż przy schodach, po przeciwnej stronie pomieszczenia zauważyłem odrobinę cienia. Przemknąłem przez pokój starając się nie robić hałasu i zapadłem weń. Wyczekałem chwili, gdy wchodzący strażnik znalazł się na odległość ciosu pałką... ogłuszyłem go i zdjąwszy uprzednio z pasa klucz ukryłem ciało w cieniu.
Spenetrowawszy pokoje przylegające do tego ze schodami - nie znalazłem w nich niczego - wstąpiłem na schody. Zespół pomieszczeń, najwyraźniej prywatnych pokojów pani domu, był pusty: nie było więc obawy, że ktoś zauważy mój cień bądź usłyszy moje kroki. Prześliznąłem się przez salę ze stołem do sypialni pani domu. Tu ze stolika wziąłem kolejny klucz i... zawahałem się... Brakowało mi czegoś - jakiegoś materialnego przejawu bogactwa, którymi tak lubią otaczać się ludzie. W chwilę później wiedziałem już, że się nie pomyliłem - pod stolikiem z kwiatem w narożniku pokoju naprzeciw obrazu, zauważyłem dźwignię otwierającą sejf, który znalazłem po wspięciu się na łóżko i spojrzeniu w lewo. Tam, we wnęce ukrytej za niewielką metalową płytką, leżała kosztowna tiara... (SECRET 3 z 3)
Wróciłem na główny poziom dworku. W kolejnych odwiedzanych przeze mnie pokojach znajdowałem i natychmiast przywłaszczałem sobie cenne przedmioty: w pokoju muzycznym były to leżące na stoliku monety i tuż obok mały flet. Wreszcie stanąłem w wejściu do głównej sali dworu, z kolumnadą, kominkiem (obok którego znajdowało się zejście do kuchni) i przepysznym kandelabrem oświetlającym całą podłogę. Na moje szczęście była ona zupełnie pusta. Wyglądało też, że nie odwiedzają jej strażnicy. Być może wystarczała im świadomość, że dwóch czy trzech kolejnych znajduje się tuż za podwójnymi wrotami - jak po chwili zdołałem się zorientować - prowadzącymi na zewnątrz, na oświetlony dziedziniec. Pozostawiłem je i przeszukałem salę (w kominie znalazłem wspaniały prezent dla Basso i Jenivere - parę złotych obrączek... - SECRET)
Niewiele dzieliło mnie już od wykonania zadania. W każdej chwili mogłem zejść przez kuchnię po schodkach po lewej stronie kominka. (nawiasem mówiąc - na niewielkiej półeczce w miejscu zagięcia korytarza znaleźć można kilka drobnych monet). Jednak nie zrobiłem tego - uspokojony niewielkim dotychczas stopniem komplikacji, postanowiłem zwiedzić również apartamenty w drugiej wieży. Aby tam dotrzeć przyczaiłem się przy wejściu do sali na przeciwległej ścianie od tego, którym wszedłem. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem w całkowitej ciszy - oprócz kroków strażnika znajdującego się w sali po lewej - tej z szybem i windą - nie było słychać niczego. Wszedłem w korytarz zmierzając wprost ku widocznej za załomem korytarza plamie cienia, gdy zupełnie nieoczekiwanie dało się słyszeć zbliżające kroki. Klnąc w duchu swą brawurę wycofałem się z powrotem do sali i ustawiłem przy wejściu do korytarza - po prawej stronie. Przygotowałem pałkę i przechylony w przód oczekiwałem gościa. Cios sięgnął go w momencie gdy wchodził do sali.
Druga próba dotarcia w cień za załomem korytarza powiodła się. Ostatni odcinek wprawdzie musiałem pokonać w pełnym świetle i co gorsza - ze świadomością, że tuż nieopodal znajduje się strażnik, lecz nie przeliczyłem się, zdając się na ślepy los. Strażnik, któremu mignął jakiś cień, nie zamierzał z tego powodu wszczynać alarmu. W chwilę później, gdy dotarłem do narożnika korytarza i popędziłem za nim z pałką w ręku - miał tego gorzko pożałować... Ogłuszonego przeniosłem do pomieszczenia obok, służącego jako składzik dzieł sztuki. Nie zamierzałem iść po schodach, wiedziałem przecież, że prowadzą do pokoju, w którym na samym początku znalazłem klucz. Zamiast tego skierowałem się do drugiej wieży. W jasno oświetlonej sali z kolumnadą dopiero po chwili odkryłem, że w mroku za filarami kryją się wejścia do pokoi. W jednym z nich podniosłem ozdobny świecznik. Zaraz po tym wspiąłem się po schodach i kolejno przemierzając pokoje wzbogaciłem się dodatkowo o naszyjnik i pierścionek.
Niewiele więcej mogłem tu zrobić. Jedyne co pozostało to zejść po schodach do piwnic i stamtąd skierować się wprost do szopy, w której czeka zniecierpliwiony zapewne Basso. Zbliżyłem się do jej okna i wykorzystałem ofiarowany mi wcześniej gwizdek. Odpowiedzią było skrzypnięcie drzwi i odgłos kroków śpieszącego do ukochanej mężczyzny. Biegłem tuż za nim, tak by móc być świadkiem tej wielkiej sceny. Basso przemierzał piwnice dokładnie tą drogą, którą wyrysował na mapie. Wiedziałem już, czemu tak ważne było usunięcie z niej strażników - zaślepiony miłością, prawdopodobnie nie zauważyłby nawet ogromnego burricka! Dotarłszy pod drzwi pokoju Jenivere, Basso wyjął klucz i po paru chwilach rozdzielona przemocą para kochanków znów była razem. Drzwi zamknęły mi się przed nosem - zdążyłem jednak zauważyć klucz do nich leżący na stoliku po lewej stronie - czemu więc Jenivere nie próbowała uciekać sama?...
Pośpieszyłem za nimi w kierunku wyjścia. W momencie, w którym znów zobaczyłem gwiazdy zadanie zostało wykonane...
2. Shipping... and Receiving.
Stałem na skrzyniach, uspokajając oddech po forsownym przejściu przez wysoki mur, w mrocznym narożniku tworzonym przez jego dwa skrzydła. Przede mną majaczył ogromny budynek magazynu czy raczej magazynów. To właśnie tutaj miałem zarobić na swe utrzymanie, to tutaj miałem spędzić kolejnych kilka godzin mojego życia... Dotarłem do miejsca pracy.
Przeskoczyłem na skrzynię obok, stąd zaś, z pozycji kucznej, tak by nie narobić hałasu, zeskoczyłem na ziemię. Wychyliłem się, by wyraźniej widzieć strażnika stojącego przed jednym z wejść do magazynu. Jak ukazało moje sztuczne, ale obdarzone niezwykłą zdolnością przybliżenia widzianego obrazu, oko, był to łucznik, jeden z tych, którzy wierzą, że można ustrzec się takich jak ja kilkoma strzałami posłanymi w głęboki cień (czasem wydaje mi się, że sami w to nie wierzą). Przywróciłem normalne powiększenie i powoli skierowałem w lewo w stronę niewielkiej skrzynki stojącej w narożniku utworzonym przez mur zewnętrzny i ścianę z dużych skrzyń. Nie bacząc na to, że pada tu światło jednej z magicznych latarni otworzyłem ją i wyjąłem z jej wnętrza bombkę oślepiającą i flarę.
Wyjąwszy wszystko ze skrzyni przesunąłem się wzdłuż do miejsca, skąd obserwować mogłem strażników. Wtedy też zauważyłem tego drugiego, zmierzającego w moim kierunku. Niemal minął mnie, wtedy u jego pasa zauważyłem klucz. Korzystając zaś ze sposobności nie ograniczyłem się jedynie do przywłaszczenia go sobie. Wiedząc, że pozostawienie za plecami przytomnego strażnika może srodze zemścić się w przyszłości, ogłuszyłem go i zawlokłem jego ciało w cień za skrzyniami. Ponownie wróciłem na mój punkt obserwacyjny. zastanawiając się, jak podejść łucznika. Cień szansy powodzenia dawało rzucenie w jego stronę bombki oślepiającej i ogłuszenie go w czasie, gdy nie będzie mógł się bronić, jednak po chwili uzmysłowiłem sobie, że nie wiem, czy za załomem muru, nie czai się ktoś jeszcze i zrezygnowałem.
Wycofałem się do skrzyń, z których zeskoczyłem na początku misji. Stąd bez problemów mogłem przejść w lewo, w stronę ściany zbudowanej ze skrzyń, a odgradzającej mnie od wąskiego przejścia prowadzącego w stronę budynku B. Początkowo pewny, że nie zdołam jej pokonać (była zbyt wysoka, by uchwycić się jej krawędzi), ze zdumieniem odkryłem wyrwę. dzięki której, przykucnąwszy, mogłem przejść na drugą stronę. Ze stojącej tuż przy wyjściu, po lewej ręce, skrzyni wyjąłem flary i niewielką srebrną statuetkę. Szedłem dalej wzdłuż ściany magazynu, z niechęcią spoglądając na mijane wrota i pozbawione zamków drzwi - wiedziałem, że nie sposób ich otworzyć w zwykły sposób. Wreszcie dotarłem do zamkniętej stalowymi drzwiami szopy. W jej wnętrzu umieszczono cylinder z cyframi, obok zaś blok z przyciskami, na których wyrysowano cyfry. Miałem niemal pewność, że to coś na kształt zamka mechanicznego... Przyszłość miała pokazać, że nie myliłem się.
Tymczasem jednak nie byłem ani trochę bliższy odpowiedzi na pytanie - Jak dostać się do środka? Przez chwilę rozważałem ideę przejścia górą po metalowych chodniczkach zawieszonych na wysokości pierwszego piętra, jednak nawet ja nie potrafiłem stąpać po nich bezszelestnie, a nie mogłem wykluczyć, że gdzieś w pobliżu znajdzie się dociekliwy strażnik. Mimo więc obecności drabinek szukałem innej drogi. Kryjąc się w cieniach dotarłem do narożnika budynku i spojrzałem na centralny, dzielący obydwa magazyny podwórzec. Ten, jak można było się spodziewać wypełniony był skrzyniami i... także niestety strażnikami. Pierwszy, łucznik stał w głębi po lewej stronie, bardzo blisko budynku. Kolejny, co spostrzegłem dopiero w chwili, gdy zbliżyłem się do łucznika na odległość ciosu pałką - cyklicznie przemierzał dziedziniec. Robił to jednak w pełnym blasku księżyca, co uniemożliwiało skryte podejście go. Trzeci wreszcie spacerował powyżej, po metalowych chodniczkach, jak się zdaje jednak, nie był w stanie mnie zauważyć.
Korzystając z tego, że strażnik z dziedzińca oddalił się, ogłuszyłem łucznika i wyjąwszy strzały z kołczana, ułożyłem go w głębokim cieniu tuż przy ścianie budynku. W chwilę później dołączył do niego wracający strażnik z dziedzińca. Świadom tego, że dwóch nie musi oznaczać wcale wszyscy, skręciłem za narożnik i minąwszy ogromną skrzynię ukryłem się w głębokim cieniu. Przed sobą miałem przejście na wewnętrzny dziedziniec budynku A, w połowie jego długości kolejną zamkniętą na głucho szopę z cylindrem wewnątrz. Mając nadzieję, że uda mi się wejść do środka jednym z wejść, w tym miejscu postąpiłem parę kroków w kierunku wnęki, jaką stanowiły skrzydła magazynu, gdy zatrzymał mnie w miejscu odgłos energicznych kroków strażnika. Bezszelestnie wycofałem się w mrok i gdy przechodzący obok łucznik znalazł się na odległość ciosu pałką, ogłuszyłem go i zebrawszy z jego kołczana strzały, przeniosłem jego ciało w narożnik za dużą skrzynią tuż przy murze.
Ponownie podszedłem parę kroków bliżej dziedzińca i znów usłyszałem kroki. Strażnik, tym razem jednak wyposażony w miecz, po krótkiej chwili dołączył do swego towarzysza. Klnąc swoje szczęście zbliżyłem się do narożnika i ustawiony w pełnym świetle począłem przysłuchiwać się toczonej za nim rozmowie. Niewiele w niej było rzeczy użytecznych również mnie, kiedy więc wyczułem, że zbliża się ku końcowi wycofałem w zbawczy mrok. Już w parę sekund później mogłem pogratulować sobie przemyślności, w moją stronę zmierzał tak bardzo obawiający się zwolnienia, łucznik. Kiedy trzecie ciało spoczęło w pobliżu poprzednich, podjąłem czwartą próbę prześliźnięcia się przez dziedziniec. Kiedy jednak zbliżając się do narożnika usłyszałem głośne kichnięcie, nie chcąc ryzykować wszczęcia alarmu wycofałem się w mrok...
Podjąłem zadanie obejścia magazynów wokół. Skręciłem za róg, raz i drugi i ponownie wrosłem w ziemię, po czym bardzo szybko wycofałem się w cień. W chwilę później zobaczyłem kobietę zmierzającą w kierunku z którego właśnie przyszedłem. Widząc że wchodzi w cień, zmierzając wprost ku pozostawionemu kichającemu służącemu podbiegłem do niej i ogłuszyłem ją - czwarta osoba dołączyła do trzech poprzednich. Dokonawszy tego wróciłem w poprzednie miejsce i ostrożnie, tak by nie mógł usłyszeć mnie strażnik od czasu do czasu pojawiający się na chodniczku powyżej, wszedłem za róg. Ostrożność opłaciła się, w wyłomie pomiędzy skrzyniami, po prawej stał jeden ze służących. Idąc jak najciszej - tak by nie zdołał zaalarmować strażników i korzystając z odrobiny cienia tuż przy prawej "ścianie" zbliżyłem się doń i mocnym ciosem pałki pozbawiłem przytomności. Zdając sobie sprawę, że pozostawienie go w świetle może wywołać niepożądane przeze mnie ożywienie strażników, zaciągnąłem jego ciało w mroczny kąt tuż przy wejściu nr 0266.
Zaglądając po drodze do magazynów i minąwszy kolejną szopę z cylindrem wewnątrz dotarłem do kolejnej ściany zbudowanej ze skrzyń. Podobnie jak w tej, znajdującej się po przeciwnej stronie budynku ,pozostawiono w niej ciasne przejście. Przecisnąłem się przez nie i skierowałem w lewo, w stronę widzianych już stąd, rozmawiających na jednej z ramp ludzi. Zbliżyłem się do nich i ku swemu zdumieniu zauważyłem, że jeden z nich jest Hammerytą. Ludzi tego obrządku, jakkolwiek dawniej wpływowych, w tej chwili nie było już wielu. Zniszczenie ich boga, do którego przyłożyłem ręki spowodowało w praktyce zanik kultu. Skorzystali z tego Mechaniści (uprzednio niewielki odłam Hammerytów) szybko zajmując ich miejsce...
Zastanawiając się, jak minąć rozmawiających w panującym na tym odcinku pełnym świetle, przysłuchiwałem ich słowom. Na moje szczęście wkrótce po tym, jak zbliżyłem się do nich i najwyraźniej pragnąc sobie coś wyjaśnić weszli do budynku. Skorzystałem z tego bez wahania i minąwszy ów magazyn (zaznaczony był na mapie jako przynależny Kilgorowi Płatnerzowi) udałem się wprost do narożnika, za którym, na stopniach wiodących do głównego wejścia do budynku, stał zaobserwowany już na samym początku łucznik. Zaułek w którym się przyczaiłem znajdował się z tyłu po prawej stronie strażnika. Wiedząc już, że mam wreszcie szansę wyeliminowania go, wyjąłem łuk i... nie, nie zabiłem go - pozostaję wierny obietnicy poczynionej samemu sobie dawno, dawno temu - wystrzeliłem strzałę wprost w kamienny łuk zamkniętej bramy naprzeciw nas. Hałas zmusił strażnika do opuszczenia jego posterunku. Kiedy zaś zbliżał się on do miejsca, w które uderzyła strzała, podbiegłem doń od tyłu i szybkim, mocnym ciosem pałki pozbawiłem przytomności.
Pozostawiwszy ciało w mroku przemknąłem pod wrota i po krótkim nasłuchiwaniu otworzyłem je wytrychami. Znalazłem się w szybie schodów. Naprzeciw wejścia spostrzegłem niewielki mroczny korytarz prowadzący wprost do kichającego służącego. Pamiętając, by nie pozostawiać przytomnych w miejscach, które mogą okazać się newralgiczne dla dalszych losów misji, podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Tak jak się spodziewałem - poniżej, po lewej stał człowiek. Przykucnąłem i ostrożnie zsunąłem się o jeden schodek niżej, tak by znaleźć się tuż obok służącego. Z tej pozycji wystarczyło jedynie wychylić się do przodu, by móc go ogłuszyć... Zaraz po tym zawlokłem go w cień w korytarzu.
Wróciłem pod schody przy głównym wejściu do magazynu. Po nich wspiąłem się na piętro. Tu, za drewnianymi drzwiami, był pokój z kilkoma wyjściami i szerokim kontuarem, z którego zabrałem klucz. Po prawej stronie od wejścia widziałem okno do kantorku z przedziwną maszyną. Zanim jednak sprawdziłem w czym rzecz usłyszałem odkaszlnięcie i po chwili... ciche nucenie. Wiedząc, że do kantorku zawsze mogę wrócić, a eksperymentowanie z maszyną w chwili, gdy w pobliżu znajduje się przytomny człowiek może być ryzykowne, udałem się w kierunku źródła hałasu, do pokoju po prawej od wejścia, w głębi korytarza. Uchyliłem drzwi i upewniwszy się, że mogę bezpiecznie wśliznąć się do środka, znalazłem się wewnątrz. Po lewej stronie, w alkowie pokoju, przy biurku, odwrócony plecami do mnie, siedział srebrnowłosy mężczyzna. Wiedząc, że pozostawiony w spokoju będzie mi przeszkadzać, ogłuszyłem go. Zebrałem również stojący na stoliku przy ścianie drogocenny świecznik.
Opuściwszy pokój z nieprzytomnym już zarządcą magazynów, skierowałem się do drzwi kantorka z maszyną. Nie wszedłem tam do razu - wcześniej zlustrowałem jeszcze wnękę z pocztą. To opłaciło się: u góry na półkach znalazłem niewielką skrzyneczkę z kosztownościami. Dopiero wtedy otworzyłem drzwi do pomieszczenia z maszyną i podjąłem próbę zrozumienia zasady i celu jej działania. Nie było to trudne - wpisanie czterocyfrowej kombinacji na klawiaturze powodowało odpowiednie ustawienie bloków cylindra, co zarazem otwierało wrota każdego z magazynów. Korzystając z tego, że kody magazynów miałem zanotowane na mapie, wpisałem pierwszy z nich na mapie oznaczony jako "Cid Capezza" - 0457. Wpisanie kolejnych cyfr na klawiaturze nie miało żadnego widocznego skutku, jednak, byłem pewien, czerwone wrota do warsztatu wynalazcy stały już otworem. Zabrawszy jeszcze klucz leżący tuż przy maszynie, otwierający drzwi szop z maszynami, opuściłem pokój.
Nie zszedłem jednak na dół. Magazyny były w większości dwupiętrowe, ja miałem zamiar zwiedzić również ich górne kondygnacje, nie mogłem mieć pewności czy gdzieś w korytarzach przylegających do sali z kontuarem nie stoi znudzony strażnik. I rzeczywiście, pierwszy z nich był całkiem blisko, tuż za drzwiami przy oknie kantorka. Przemykając mrocznymi korytarzami piętra magazynu natrafiłem na jeszcze dwóch: jeden stał przy zsypie na śmieci (garbage chut) na wewnętrzny dziedziniec budynku, a drugi - tuż przy pomoście łączącym obydwa magazyny. Dopiero wtedy, gdy ogłuszyłem ich i skryłem w cieniach ich ciała, wróciłem do pierwszej sali i zbiegłszy po schodach wyszedłem na zewnątrz.
Wejście do uprzednio otwartego magazynu "Cid Capezza" - 0457 - mieściło się na frontowej ścianie budynku, po lewej stronie od wejścia. Wewnątrz nie było nikogo (zasada ta rozciąga się na wszystkie magazyny w tym budynku, nie było w nich żywej duszy...), jedynym zaś wartościowym przedmiotem była sfera zwiadowcza ('scouting orb') podniesiona ze stolika po prawej oraz wodny kryształ z korytka w lewym rogu pomieszczenia. Tu nie miałem czego więcej szukać. Aby jednak otworzyć kolejny magazyn musiałem wpisać jego numer, wówczas wrota do tego uprzednio otwartego zamykały się, a otwierały się te aktualnie wywołane. Na moje szczęście nie zawsze musiałem wracać do kantorka na piętrze, cylindry umieszczone w trzech szopach rozmieszczonych wokół budynku również świetnie spełniały to zadanie.
Tymczasem jednak wróciłem do maszyny na piętrze i wpisałem numer kolejnego magazynu. Był nim warsztat Kilgora Płatnerza - 0590. Wewnątrz znalazłem list w którym narzekał on na nieodebrane nigdy zamówienia - młoty wykuwane Hammerytom. Już wiedziałem, czego dotyczyła rozmowa, której świadkiem byłem wcześniej. Materialne korzyści ze zlustrowania tego pomieszczenia zamknęły się w kilku strzałach odnalezionych na piętrze. Wróciłem na dół i nieco rozczarowany rozejrzałem się po wnętrzu pomieszczenia. Moją uwagę przykuły skrzynie stojące w jego kącie. Kierowany impulsem wspiąłem się na nie i już po chwili stałem przy skrzyni ukrytej za nimi... (SECRET 1 z 13)
Następny magazyn przynależał do właściciela największej miejskiej sieci budek z jedzeniem - "Myne Steaks" - 6013. Zdziwiłem się przeto, gdy zbliżając się do otwartych drzwi usłyszałem dźwięki, których - dalibóg - wolałbym nie słyszeć nigdy, głosy wydawane przez pająki. I rzeczywiście, cztery mniejsze kryły się za skrzynią po prawej stronie, jeden gigantyczny zaś - w klatce naprzeciw wejścia. Nie wchodząc nawet do środka wybiłem te mniejsze korzystając z łuku i błogosławiąc fakt, że nie zamierzały wybiec na zewnątrz. Z nieukrywaną satysfakcją posłałem również parę strzał w tego wielkiego. Dopiero gdy przestały się ruszać przystąpiłem do metodycznego lustrowania powierzchni magazynu. Efektem było znalezienie srebrnej figurki w miejscu, gdzie mnożyły się małe pająki i srebrnego samorodka w klatce tego wielkiego.
W pomieszczeniu tym znajdowały się dwie windy, dzięki którym mogłem wjechać do pomieszczeń na pierwszym piętrze. Kiedy znalazłem się w jednym z nich, zrozumiałem, skąd pomysł hodowania pająków i czym w istocie jest słynny tajny składnik kanapek Svena. Walcząc z obrzydzeniem, mając jednak nadzieję znalezienia czegoś wartościowego otworzyłem drzwi chłodni, gdzie przetrzymywano truchła pająków (jeden z nich, mały, był wciąż żywy) i wśliznąłem się do jej wnętrza. Po chwili sprawdziły się najgorsze przypuszczenia, drzwi zamknęły się za mną na głucho i nie dały otworzyć z powrotem. Na szczęście przyciśnięcie przycisku tuż obok wejścia otworzyło klapy w suficie, nie miałem więc problemu, by wspinając się najpierw na "kołyskę" z trupami pająków wydostać się z tego pomieszczenia. Zanim jednak to nastąpiło zupełnym przypadkiem natknąłem się na leżący na podłodze po prawej stronie od wejścia niebieski klucz.
Wróciłem do głównego pomieszczenia i stąd, korzystając z drugiej windy wjechałem do drugiego pokoju na pierwszym piętrze. Tu najważniejszym obiektem był spory sejf stojący pod ścianą. Natchniony wypróbowałem na nim znaleziony przed chwilą klucz, by już po chwili cieszyć się ukrytym w jego wnętrzu majątkiem (SECRET 2 z 13). Kolejnym odwiedzonym przeze mnie pomieszczeniem było studio nagraniowe Blackhearta - 5188. Pozornie nie było tu niczego wartościowego, kiedy jednak wspiąłem się po konsolecie na dach ponad studiem - ujrzałem sejf. Otwarcie go wytrychami zaowocowało niepublikowanym dotąd nagraniem, wiedziałem, że dla miłośników stanowić będzie bardzo cenny nabytek. (SECRET 3 z 13)
Wreszcie dotarłem do jednego z moich aktualnych celów, do biura Gilvera - 7933 - kupca, gdzie miałem zadbać o to, by wartościowa przesyłka trafiła na mój adres. Skrzynia na której miałem umieścić nowy adres, stała tuż przy wejściu. Informację, gdzie znaleźć czysty formularz adresowy znalazłem w kantorze Gilvera, jak wynikało z notatek w księdze, można było pozyskać je w biurze Bramricha (7732). Zapamiętałem to i zacząłem rozglądać się za wartościowymi przedmiotami. Pierwszy z nich, drogocenny diament, znalazłem gdy zniszczyłem mieczem kilim za biurkiem Gilvera. (SECRET 4 z 13). Kolejne, m.in. talerze, na piętrze magazynu. W tym też miejscu, w niewidocznych z poziomu podłogi i nieco trudnych do zlokalizowania, bo znajdujących się na skrzyniach, kufrach znalazłem nieco pieniędzy.
Kolejny numer "Lucky Selentura" - 0266 - był numerem szczęśliwym. Oprócz pieniędzy leżących na stole, zebrałem złoty świecznik stojący w alkowie po prawej. W tym też miejscu, ze skrzyni wziąłem największy skarb Selentury, dwie złote kostki do gry. Kolejne odwiedzone pomieszczenie "Noah Jerm" - 0928 - nie było tak bogate, moim łupem padły zaledwie dwa srebrne odpryski ułożone na regale (wszedłem nań wprost ze schodów) oraz okulary leżące na stole w kantorze.
W pierwszym magazynie drugiego skrzydła, tym przynależnym Lordowi Porterowi i wykorzystywanym przezeń jako sklep z dziełami sztuki, wzbogaciłem się o kilka kosztownych drobiazgów z półek po lewej stronie wejścia. Miałem szczęście również w galerii obrazów, od wejścia odgrodzonej kamienną ścianą: zainspirowany dwuwierszem z tabliczki pod obrazem na ścianie, naprzeciw wejścia, posłałem strzałę wprost w kulę trzymaną przez osobę z płótna, co też otworzyło sejf ukryty za nim. (SECRET 5 z 13) Wróciłem do głównej sali z zamiarem uruchomienia windy i zwiedzenia również drugiego piętra magazynu. Niestety, jak szybko przekonałem się urządzenie przywołujące ją było uszkodzone, winda zaś utknęła w swej górnej pozycji.
Spoglądając w szczelinę pomiędzy jej platformą a podłogą zauważyłem na górze takie samo, lecz w pełni sprawne urządzenie kontrolne. Potrzebne mi było jedynie coś, co wciśnie przycisk sprowadzając windę na dół. Po krótkiej chwili zastanawiania się, wymierzyłem dokładnie i wystrzeliłem pojedynczą strzałę. Udało się, winda zjechała na dół (SECRET 6 z 13). U góry, w dużej sali, nie znalazłem niczego wartościowego. Dopiero w małym pokoiku przylegającym do niej, ze stolika podniosłem cenny drobiazg.
Kolejnym odwiedzonym przeze mnie miejscem było wspomniane już uprzednio biuro Bramricha (7732). Tu rzeczywiście znalazłem poszukiwaną przeze mnie etykietę, ta zaś bardzo szybko znalazła się na skrzyni w biurze Gilvera. Wreszcie w ostatnim, dotąd nie odwiedzonym pomieszczeniu tego budynku, użytkowanym przez Lady Angelicę - kobietę zajmującą się alchemią (0624), znalazłem dwa eliksiry: leczący i niewidzialności. Biorąc je, dopełniłem dzieła wyczyszczenia budynku A. Pozostał jeszcze budynek B i statek przemytnika Davidsona, który z tego co wiedziałem, stał w dokach...
Budynek B wykorzystywany był w całości przez Mechanistów. Brakowało w nim na szczęście nużących, i jak zostało udowodnione przez mnie przed chwilą, nieskutecznych zabezpieczeń. Zamiast tego było w nim kilku strażników i parę mechanicznych głów, nowego wynalazku, który widząc ruch wszczynał alarm. Ku swemu zdziwieniu jednak nie był on terenem trudnym do eksploracji - duże, puste sale, cienie w których łatwo było się ukryć oraz łatwi do podejścia strażnicy czynili pracę łatwą i... opłacalną.
Do budynku B przeniknąłem korzystając z korytarza łączącego obydwa magazyny. Droga doń wiodła z pierwszego piętra magazynu A, należało kierować się w stronę korytarza wyrysowanego w prawym dolnym rogu mapy pierwszego piętra. Znalazłszy się w miejscu, gdzie korytarz łączył się ze schodami, zatrzymałem się na moment w cieniu przy jednym z wyjść magazynu Gilvera, by raz jeszcze sprawdzić ekwipunek. Wtedy też usłyszałem kroki. Strażnik, który cyklicznie nawiedzał ten obszar, nie spodziewał się ataku. Zaciągnąłem jego nieprzytomne ciało w głęboki cień w jednym z bocznych korytarzy, by żaden z ewentualnych innych strażników nie natknął się nań i porzuciłem je.
Powróciwszy do schodów rozpocząłem powolne wspinanie się po nich, korzystając przy tym z plam cienia, którymi były upstrzone. Ostrożność opłaciła się, dochodząc do ich szczytu zauważyłem w korytarzu na wprost mechaniczną głowę pilnującą wejść do sali konferencyjnej z jednej, a biura prezydenta Rampone z drugiej strony. Zbędne były w tym przypadku jednak ryzykowne posunięcia, mające na celu zejście z linii wzroku głowy czy wykorzystywanie drogocennych eliksirów. Tuż przy wejściu do strzeżonego korytarza bowiem zauważyłem dźwignię, której przesunięcie wyłączało głowę. Wystarczyło więc jedynie wśliznąć się bez wszczynania alarmu w prawą odnogę korytarza, by móc przestać obawiać się automatycznego strażnika.
Wyłączywszy głowę przemknąłem do drzwi prowadzących do gabinetu prezydenta Rampone. Tu zupełnym przypadkiem natrafiłem na tajny pokój: jeden z regałów dawał uchylić się dzięki poruszeniu jednej z książek. Zabrawszy cenny świecznik ruszyłem do sali konferencyjnej znajdującej się po drugiej stronie korytarza. Tu również trafiłem na kilka wartościowych przedmiotów.
Wyczyściwszy najwyższe piętro budynku B zszedłem schodami w dół. Wybór schodów, nie zaś windy znajdującej się w korytarzu z dźwignią, był oczywisty, używanie schodów nie wywołuje przeraźliwego hałasu obracających się kół zębatych i pracującego silnika. Znalazłszy się na poziomie niżej minąłem schody wiodące niżej i skierowałem wprost do głównej sali. U jej wejścia, korzystając ze ścielącego się tu cienia przyczaiłem się i począłem obserwować zachowanie i tor ruchu jedynego obecnego na tym piętrze strażnika. Kiedy oddalał się odwrócony do mnie plecami, przemknąłem w plamę cienia w centrum sali. Stąd, kiedy strażnik przeszedł kolejny raz łatwo było dopaść go i ogłuszyć. Z jego pasa zdjąłem klucz otwierający większość zamkniętych drzwi w całym budynku B.
W pogoni za strażnikiem, zbliżyłem się do krawędzi i zauważyłem strażników na dole. Nie wolno mi było więc działać bez należytej ostrożności. Nie wiedząc zaś, czy żaden z nich nie zjawi się tu, na górze, zaciągnąłem strażnika w cień za skrzyniami w rogu sali. Równie ostrożnie starałem się przemieszczać po pomieszczeniach tego poziomu. Tych zaś było kilka, dwoje potężnych wrót oznaczone cyframi 3 i 4, skrywające wnętrza magazynów i warsztatów Mechanistów oraz sześcioro drzwi do pokoi urzędników i nadzorców. Eksplorację rozpocząłem od tych drugich. W trzech po lewej stronie nie znalazłem nic. W rzędzie po prawej, ostatnim pokojem, licząc od wejścia do sali, był gabinet Osterlinda - nadzorcy portu. Niestety, nie udało mi się go otworzyć ani żadnym z posiadanych kluczy, ani manipulując w zamku wytrychami.
Nie zrażony tym przeszukałem kolejne pokoje. Środkowy w rzędzie po prawej był równie pusty jak wszystkie odwiedzone do tej pory. Ostatni jednak, najbliższy "Mechanists Project Bay" - "Foremans Office" wynagrodził dotychczasowe rozczarowania. Mieścił on w sobie zestaw dźwigni obsługujących wrota. Po prawdzie warto było ruszyć tylko jedną z nich, tę z numerem 4, otwierającą drzwi do "Rare Artifact Bay", czyli magazynu artefaktów i dzieł sztuki. To właśnie tam zdobyłem kilka klejnotów, kilimów, popiersi.
Świadom tego, że niczego więcej nie zdołam tu dokonać, skierowałem się do schodów, by zejść na parter. Będąc na dole, od razu, nie sprawdzając co znajduje się w niewielkim pomieszczeniu po prawej stronie korytarza, skierowałem się do dużej, wypełnionej skrzyniami sali. Tu przystanąłem i zacząłem obserwować dwóch pojawiających się tu co i rusz czarno odzianych ludzi. W chwilę potem wiedziałem już co robić - wykorzystując ich chwilową absencję przemknąłem w cień przy skrzyniach po prawej stronie sali. Tu przyczaiłem się i ogłuszając ich kolejno - najpierw jednego, następnie drugiego, pozbyłem się zagrożenia jakie ze sobą nieśli. Z pasa jednego z nich zdjąłem również Davidsons Key, który otworzył mi następnie drzwi do gabinetu Osterlinda. Tam - w skrzyni, znalazłem niepodważalny dowód na to, że kapitan stojącego w doku statku nie jest osobą o krystalicznie czystej reputacji - woreczek "przyprawy".
Wróciłem do sali poniżej i upewniwszy się, że ciała poprzednio ogłuszonych znalazły się w odpowiednio zacienionym miejscu ruszyłem w stronę widocznego dobrze otworu drzwiowego wiodącego wprost do doków. Tu, w wejściu przystanąłem i wychyliwszy się, rozejrzałem uważnie. Spostrzegłem dwóch ludzi, pierwszy z nich - łucznik, stał tuż obok przy drzwiach, w głębokim cieniu, to on miał być kolejnym celem. Drugi jednak, widoczny na statku, stał w pełnym świetle wielu oświetlających pokład pochodni - ten mógł stanowić problem. Tymczasem jednak należało pozbyć się strażnika stojącego tuż obok, nie było to trudne, idąc w pozycji kucznej najwolniej jak potrafiłem zbliżyłem się doń na odległość ciosu pałką i jednym mocnym ciosem pozbawiłem przytomności.
Ukryłem ciało wewnątrz magazynu i wyszedłem na zewnątrz. Właśnie zastanawiałem się jak podejść człowieka stojącego przy burcie statku, gdy usłyszałem zbliżające się kroki. Zdążyłem przygotować się na jego przybycie - obchodzący magazyn B dookoła strażnik nie zdążył nawet jęknąć, gdy spadł nań mój cios. Jego również zaciągnąłem do magazynu.
Nie pozostało mi już nic innego, jak spróbować wejść na pokład statku. Nie chciałem zabijać - takie rozwiązanie problemu, acz najprostsze z możliwych, nigdy nie było w moim stylu. Zamiast tego postanowiłem, w zależności od sytuacji wykonać dwie rzeczy: wejść na trap wiodący na statek i zdławiwszy strzałami wodnymi ogień pochodni i wypiwszy znaleziony wcześniej eliksir niewidzialności, przemknąć i najzwyczajniej ogłuszyć go, bądź też (co nie ukrywam, wiąże się z pewnym ryzykiem) pozwolić mu się zauważyć i gdy dobywszy miecza popędzi w moim kierunku rzucić przed niego bombkę oślepiającą i wtedy, zupełnie bezbronnego pozbawić przytomności jednym ciosem pałki...
Plan powiódł się, znalazłem się na pokładzie statku. Tuż przede mną spoczywała skrzynia. Jej wnętrze mieściło, jak się okazało, dwa małe pająki oraz, co dane mi było sprawdzić już po ubiciu obydwu bestii, mieszek z narkotykiem (pająki są dosyć głupie, więc możesz sprowokować je do wejścia do wody, gdzie w chwilę później utopią się). Do zbadania pozostały jedynie kajuta kapitana i sypialnia marynarzy. W kajucie, za kilimami w jej rogach kryły się skrzyneczki z kosztownościami. Na dole, w kubryku i ładowni - niestety nic. Wróciłem na pokład i by dać upust dawnym marzeniom wspiąłem się na mostek statku. Tu, sam nie wiem czemu, pokręciłem kołem sterowym i poruszyłem teleskop. Wtedy usłyszałem dźwięk sugerujący, że coś się otworzyło. I rzeczywiście - w kajucie kapitana, we wcześniej zamkniętej skrzyni zobaczyłem kolejny mieszek.
Moje zadanie było wykonane. Ostatnie co pozostało, to wrócić (dla bezpieczeństwa - przez magazyny, wciąż pomiędzy budynkami stali strażnicy) w miejsce w którym zacząłem - na skrzynie przy budynku A.
Zadanie 3. Framed.
Misja, w której miałem spreparować dowody obciążające niewinnego była dla mnie czymś nowym. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się, jak zareaguję na polecenie zrobienia czegoś, za co ktoś inny zapłaci wolnością bądź nawet głową. Nie zastanawiałem się jednak i teraz - tym bowiem, przeciw któremu wymierzona była zemsta mojego mocodawcy, był porucznik Hagen ze Straży - jeden z najżarliwszych popleczników szeryfa Truarta. Był jeszcze jeden powód: ten, który zlecał, dobrze płacił...
Miejscem misji był wyjątkowo dobrze strzeżony budynek Straży. Miałem niepostrzeżenie dostać się do krypty znajdującej się na ostatnim piętrze budynku, wyczyścić ją i pozostawić w niej jakąś rzecz należącą do porucznika Hagena. Problem w tym, że nie posiadałem niczego, co wcześniej posiadał Hagen. Problem był również w tym, by nikt nie domyślił się, że w sprawie maczała palce jakaś osoba trzecia, nie wolno mi było spowodować alarmu ani ogłuszyć więcej niż dwóch strażników... Słowem - zapowiadała się długa noc.
Rozpocząłem na zewnątrz, w długim, wąskim dziedzińcu z dwiema masywnymi lampami-łukami elektrycznymi, tuż obok budynku uzdatniania wody dla Shoalsgate Station ("Shoalsgate Utility Building"). Patrząc wzdłuż dziedzińca na wprost widziałem budynek niewielkiej jadłodajni, po prawej zaś w głębi - dziedziniec, na którym znajdowało się jedno z wejść na placówkę straży. Na moje nieszczęście zastawiony on był automatami strażniczymi - śmiertelnie groźnym kompletem mechanicznego oka oraz dwu dział. Wiedziałem już, że nie zdołam wejść frontowymi drzwiami; musiałem szukać innej drogi.
Zanim jednak to nastąpiło skierowałem się do drzwi restauracji i korzystając z wytrychów włamałem się do środka. Przemknąłem przez salę za kontuar i stanąwszy w bezpiecznym, niewidocznym dla oka miejscu, wybrałem pieniądze ze skrzyneczki stojącej tuż obok. Rozejrzałem się, zdjąłem butelkę z drogim trunkiem z półki na ścianie i widząc, że niczego więcej tu zyskam, wyszedłem z restauracji. Nie wróciłem jednak na miejsce startu, skręciłem w prawo, za róg budynku. Tu, w kuble blokującym przejście dalej, znalazłem dwa kryształy wodne. Dopiero wtedy wróciłem w miejsce startu, ściślej zaś - do drzwi Utility Building.
Bez problemów wśliznąłem się do środka i od razu skierowałem w lewo. Tu, na podeście obok wylotu kanału stał eliksir oddechu. Zebrałem go i odkręciwszy zawór poniżej otworzyłem klapę kanału wypełnionego wodą. Świadom tego, że być może wyruszam w swą ostatnią drogę wskoczyłem do niej, Ku memu zdziwieniu przeprawa kanałami nie była trudna. Płynąc najszybciej jak umiałem i wynurzając się dla zaczerpnięcia oddechu wszędzie gdzie było to możliwe przedostałem się pod budynek straży, do jaskini z której czerpano wodę. Tu wynurzyłem się i rozejrzałem uważnie. Wychodziły z niej dwa wyjścia, z tego co wynikało z mapy, obydwa kończyły się ślepo. Ten problem jednak miał zejść na dalszy plan, aktualnie bowiem znacznie ważniejsza była obecność dwóch małych pająków.
Po paru chwilach zastanawiania się nad możliwościami działania, wynurzyłem się tuż przy brzegu jeziorka i wywindowałem na brzeg. Zaraz po tym wyjąłem swój miecz i starając odnieść jak najmniejsze obrażenia, zabiłem obydwa pająki. Wyeliminowawszy je, zagłębiłem się w tunel prowadzący do Maintenance (po lewej, gdy patrzeć ze środka jaskini). Droga wiodła, po drewnianych pomostach ponad niewielkimi jeziorkami wody. W niektórych z nich znajdowałem użyteczne później wodne kryształy. Zebrałem je i kontynuowałem marsz w kierunku końca korytarza. Tak jak przypuszczałem, był to ślepy zaułek. Pozornie jednak tylko, przekręcenie uchwytu pochodni znajdującego się w pobliżu końca tunelu, otwierało tajne przejście wiodące wprost do siłowni stacji. (SECRET 1 z 5)
Byłem w stacji. Niedługo jednak cieszyłem się tym faktem, pokonawszy schody i starając jak najdokładniej wpasować w plamy cienia (nie było to jednak konieczne - ten obszar, jak się zdaje, nie był w ogóle odwiedzany przez strażników) znalazłem się pod drzwiami otwierającymi się na korytarz, którym, jak udało mi się zaobserwować co pewien czas przechodziło dwóch strażników. Wiedziałem, że nie wolno mi się ujawnić. Wyczekałem więc do chwili, gdy korytarz na moment opustoszał, otworzyłem drzwi przy których stałem i przemknąłem do tych po prawej. Znalazłem się w sali przesłuchań, osobne pomieszczenia wykorzystywane były przez strażników do przyjmowania doniesień o popełnieniu przestępstw. Z jednej z nich, tej na wprost, korzystano nawet w tej chwili. Niemal parsknąłem śmiechem, gdy usłyszałem, że przedmiotem rozmowy jest zniknięcie służącej Jenivere z dworku Lady Ramford.
Ostrożnie i cichaczem przemykałem przez salę do drzwi naprzeciw, schodząc z obranej drogi tylko po to, by z pierwszej sali zabrać okulary leżące na stole. Zaraz po tym, idąc jak najwolniej tuż przy ścianie, przy oknach i nie zważając na glosy strażnika i Lady Ramford dotarłem do drzwi otwierających się na Front Desk. Wśliznąłem się do jego wnętrza i zamarłem w bezruchu, w cieniu. Pokój nie był duży, nadzwyczaj jednak często odwiedzany. W chwili obecnej jednak moją uwagę przykuła rozmowa słyszana zza ściany. Przysłuchiwałem się jej dowiadując, że założony przez Mechanistów system jest nie do ominięcia i zastanawiając się, ile w tym prawdy.
Kiedy tak rozmawiający strażnicy opuścili pokój, zbliżyłem się do widocznej naprzeciw przy blacie konsolety z dźwigniami. Starając się działać tylko wtedy, gdy za strażnikami zamykały się drzwi przesunąłem jedną z nich - prawą, w dół, tak by wyłączyć system alarmowy. Już miałem oddalić się od niej, gdy pod blatem zauważyłem niewielki przycisk. Jego wciśnięcie otworzyło niewielką klapkę w podłodze, w niej zaś były pieniądze. Cofnąłem się pod drzwi i już sposobiłem do wyjścia, gdy wpadł mi w oko znajdujący się w narożniku po lewej od drzwi, przez które wszedłem zbiornik, wykorzystujący kryształy wodne do produkcji wody. Korzystając z kolejnej absencji strażników podszedłem doń i zebrałem wszystkie 5 czy 6 umieszczonych w nim kryształów.
Wróciłem na miejsce, w którym wyszedłem z piwnic w ten sam sposób, w jaki tu przybyłem. Kolejnym krokiem przybliżającym mnie do celu było prześliźnięcie się w chwili, gdy w pobliżu nie było żadnego strażnika w korytarz po lewej (ten ze schodami wiodącymi na pierwsze piętro posterunku). Tu ustawiłem w prawym narożniku, tuż przy schodach i wychyliwszy się zdławiłem strzałą wodną ogień pobliskiej pochodni. Zaraz po tym, zważając, by nie zauważył ani usłyszał mnie żaden z obecnych tu wartowników na dwóch posterunkach strażniczych, wspiąłem się po schodach na górę.
Zatrzymałem się u szczytu schodów, w głębokim cieniu. Wyczekawszy do chwili, gdy patrolujący korytarz strażnik oddali się, przemknąłem w drugą stronę korytarza i ustawiłem się tuż przy drzwiach. Zaczekałem do chwili, gdy przemierzający poprzeczny korytarz strażnik będzie mnie mijał, idąc w prawo i z pasa zabrałem mu klucz. Widząc że wraca, a zarazem będąc pewnym, że strażnik patrolujący korytarz z biurami (m.in. porucznika Hagena) wciąż nie zdążył dojść do jego końca i zawrócić, przemknąłem tuż za nim do pokoju po prawej. Zaraz po tym, by zapewnić sobie odrobinę cienia, zdławiłem ogień lampy na ścianie.
Wyczekawszy kolejnej sposobności wychyliłem się za narożnik i zdusiłem ogień lampy płonącej w korytarzu z biurami poruczników Hagena i Moseley. Kiedy obydwaj strażnicy zaczęli się oddalać, śmiało wszedłem w ten korytarz i natychmiast zanurkowałem do drzwi po którejkolwiek ze stron korytarza. Na moje szczęście nie były zamknięte. W jednym z nich znalazłem dowód, że nawet strażnicy nie byli zachwyceni porządkami, jakie wprowadza Truart. Więcej, niektórzy z nich podejrzewali, że jego intencje nie są wcale tak czyste, jak by się mogło spodziewać na pierwszy rzut oka.
Kiedy strażnik patrolujący "mój" korytarz oddalił się idąc w stronę biura Truarta, pośpieszyłem za nim. Z jednego ze stolików zdążyłem jeszcze pochwycić mieszek z pieniędzmi. Ledwie zdążyłem przemknąć przez plamę światła i ukryć w cieniu. Kiedy po raz kolejny strażnik oddalał się, trójkątnym wytrychem otworzyłem biuro ofiary - porucznika Hagena. Wśliznąłem się do środka i zapaliwszy światło zacząłem poszukiwania czegoś, co miało spełnić swą rolę jako pierwszy z dowodów jego przestępstw. Poszukiwania nie trwały długo, na biurku leżała porzucona przez niego chusteczka. Wziąłem ją i zapoznawszy się jeszcze z treścią listu od Truarta leżącego w koszu na śmieci i zgasiwszy światło, ponownie otworzyłem drzwi.
Korzystając z kolejnej chwili nieobecności strażnika przemknąłem na drugą stronę korytarza - pod drzwi biura porucznik Moseley. Otworzyłem je prostokątnym wytrychem i, tak jak uprzednio, zamknąłem za sobą drzwi i zapaliłem światło. Moseley była kobietą. Była też zarazem oficjalnym zastępcą Truarta. To pierwsze usprawiedliwiało obecność roślin w jej gabinecie (oraz kryształów wody i mchu). To drugie - klucz do krypty na biurku. Jedno w tym wszystkim było dziwne, Moseley była zastępczynią szeryfa, jego prawą ręką i gorliwą propagatorką jego metod. Tym bardziej dziwił list, w którym wypominał jej brak zaangażowania w sprawę infiltracji środowiska Pagans. Co więcej, znając list wysłany do Hagena, odniosłem wrażenie, że czyni ona wszystko, by nic się im nie stało! Czyżby jej powiązania z poganami miały być znacznie poważniejsze niż przystoi to stróżowi truartowego prawa?
Kolejna sala, do której dotarłem korzystając z faktu, że strażnik oddalił się w kierunku schodów, była gabinetem samego Truarta. Przeżyłem chwilę grozy, gdy zbliżywszy się do drzwi zauważyłem strażnika nadchodzącego korytarzem wiodącym do "Warden Affairs", na moje szczęście cień tuż przy drzwiach był na tyle głęboki, że przeszedł on (a ściślej - ona) tuż obok, nie zauważając mojej skromnej osoby. Zaraz po tym otworzyłem drzwi i wśliznąłem się do gabinetu. Warto było ponieść ryzyko, pieniądze na biurku, patera i świecznik na kominku były wartościową nagrodą dla śmiałka. W kominku znajdowało się również tajne przejście prowadzące na górne piętro sali treningowej. Otwierało je poruszenie lewego uskrzydlonego posągu.
Metodą wypróbowanych wcześniej przystanków w otwartych drzwiach kolejnych biur, dotarłem do schodów wiodących na parter i wykorzystując dogodną sytuację zszedłem do piwnic. Tu, w siłowni, z której wiodło tajne przejście do jaskini ze studnią, będąc całkowicie pewnym, że nikogo w niej nie ma, niemal zderzyłem się ze strażnikiem, który w czasie mej nieobecności zjawił się na posterunku. Nie wiedząc, co z nim począć, a zarazem mając świadomość, że nie uda mi się przemknąć tak by mnie nie zauważył ogłuszyłem go. Mój pierwszy i ostatni ogłuszony strażnik w tej misji... Zaraz po tym, nie próbując nawet kryć ciała wszedłem w korytarz wiodący do jaskini.
Tym razem udałem się tym drugim korytarzem. W nim, podobnie jak w poprzednim, istniało ukryte przejście otwierające się dopiero po przekręceniu uchwytu na pochodnię u jego końca. Znalazłem się w korytarzu łączącym laboratorium z blokiem więziennym. Zwiedzanie tego ostatniego odpuściłem sobie, wątpiłem szczerze, czy uda mi się znaleźć tam coś wartościowego. Zresztą, nie śpieszy mi się do takich miejsc. Zamiast tego, stąpając najciszej jak potrafię, wspiąłem się po schodach wiodących na parter. Tu podkradłem się pod drzwi i wyczekawszy moment, w którym strażnik przemierzający korytarz widoczny na wprost odwróci się i odejdzie, otworzyłem je.
Następnym posunięciem, wykonanym w chwili, gdy żaden z dwóch chodzących pobliskimi korytarzami nie był w pobliżu, było zgaszenie pochodni w korytarzu naprzeciw i w sali obok, tej ze strażnikiem chroniącym dostępu do archiwum ("Records Hall"). Kiedy wokół zapanowała ciemność, rozdrażniony nagłym zgaśnięciem wartownik uspokoił się, a strażnik patrolujący korytarz po prawej oddalił się - ruszyłem jego śladem. Po drodze zmuszony byłem kryć się w niewielkiej sali. Wkrótce potem jednak dotarłem do drzwi zbrojowni i... stwierdziłem, że naturalnie są zawarte na głucho. Słysząc jednak, że strażnik pozostawiony za plecami zbliża się, ruszyłem w przód i dopadłem drzwi strzelnicy ("Target Practice"). Wśliznąłem się do środka i zamknąłem za sobą drzwi.
Sam nie wiem dlaczego wyjąłem łuk i wystrzeliłem cztery strzały w tarcze. Dobrze jednak się stało, gdyż trafienie czterech dziesiątek otworzyło tajne wejście do, wydawałoby się, niedostępnej zbrojowni. To zaś było opłacalne. Ze zbrojowni powróciłem w korytarz prowadzący do piwnic. Stąd z kolei, korzystając z tego że obaj strażnicy oddalili się, przekradłem się jego śladem w ciemny narożnik korytarza naprzeciw wejścia do głównego ("Main Hall"), drzwi po drodze prowadziły na dziedziniec wewnętrzny - pozostawiłem je zamknięte. Znalazłszy się tuż obok wśliznąłem w cień panujący przy wejściu. Kiedy strażnik po raz kolejny minął wejście wśliznąłem się do środka i kolejno odwiedzając boksy, zbierałem wszystkie wartościowe przedmioty (figurka, dwa kryształy wodne). Sposobiłem się do wyjścia, gdy mój wzrok padł na dźwignię na jednym z filarów na ścianie naprzeciw wejścia. Problem z jej przesunięciem polegał na tym, że znajdowała się wysoko, tuż pod sufitem.
Wyczekawszy jeszcze parę chwil wyjąłem swój łuk i nałożyłem na cięciwę strzałę z liną. Wystrzeliłem ją tak, by móc wspiąć się po niej i stamtąd operować dźwignią. Wyczekawszy do chwili, gdy strażnik po raz kolejny minął wejście głównego holu wspiąłem się po linie i szarpnąłem dźwignię, wtedy jeden z paneli tuż przy mnie podniósł się, otwierając sekretne przejście na wieżę do "Records Hall". Nie czekając ni chwili wskoczyłem w otwór i dopadłem drabinki prowadzącej na górę. Tu, po dosłownie paru krokach zatrzymałem się przy tylnej ściance regału bibliotecznego. Na szczęście tuż obok, na ściance po lewej stronie, spostrzegłem niewielką dźwignię. Jej przesunięcie otworzyło mi przejście dalej.
Skierowałem się wprost do "Secure Records". Drzwi do sali utajnionych raportów były naturalnie zamknięte, jednak otwierał je klucz znaleziony w biurze porucznik Moseley. Z pergaminu leżącego na stole wewnątrz dowiedziałem się o kodzie, dezaktywującym automaty ochronne krypty - 4026. Mając ten atut w ręku wróciłem drogą którą tu przybyłem do "Main Hall". Rozglądając się zaś po nim natrafiłem na kolejne tajne (a oznaczone na mapie) przejście - tym razem dźwignia znaleziona w jednej z kolumn otwierała drogę na korytarz przyległym do m.in. "Locker Room". Trzech patrolujących ten korytarz strażników stanowiło niewielki problem - wkrótce potem byłem w pokoju wypełnionym szafkami strażników i rozpocząłem metodyczne ich przeszukiwanie.
Wycieczka do tych pokoi była owocna: dwa eliksiry leczenia (jeden natychmiast wykorzystałem), strzała hałasu, eliksir niewidzialności, bombka oślepiająca, a w pomieszczeniach przylegających - zawartość skrzyń w sypialni i wreszcie kryształy wodne w korytku. Wyzbierawszy całe chomikowane tu dobro wróciłem do "Main Hall", stąd zaś, przez piwnice do drugiego wejścia na parter.
Aktualnym moim celem było dotarcie do "Warden Affairs". Prowadził tam korytarz w którym już byłem, ten z biurami Hagena i Moseley na wprost drzwi gabinetu Truarta. Dotarłem tam bez większych komplikacji, gasząc w razie potrzeby lampy gazowe i czając się w cieniach, dopóki przechodzący obok strażnicy nie oddalili się. Znalazłszy się u celu, w pomieszczeniu "Warden Affairs" rozejrzałem się dokładnie. Na mapie zaznaczony miałem niby-korytarz znajdujący się tuż przy lewej ścianie tego pokoju. Zbliżyłem się więc do ściany i naraz ujrzałem światło bijące ze szczeliny tajnego przejścia. Poruszenie książki na regale powyżej otworzyło je na całą szerokość.
Korzystając z drabinki wspiąłem się na ostatnie piętro posterunku. Słysząc oddalające się kroki strażnika otworzyłem drzwi i strzałą wodną zdławiłem ogień lampy palącej się w korytarzu. Zaraz po tym, korzystając w razie potrzeby z pustych pokoi po lewej stronie korytarza, przemknąłem naprzód, w kierunku miejsca na mapie oznaczonego jako ośmiokątny pokój. Nie zapominając o tym, że mapa wspominała coś również o mechanicznym oku ostrożnie wyjrzałem zza narożnika korytarza. Kiedy strażnik oddalił się zmierzając przez pomieszczenie z okiem w stronę krypty, samo oko było odwrócone otworzyłem drzwi, błyskawicznie zdusiłem ogień lampy. Korzystając z tego, że oko przestało być groźne, wśliznąłem się do środka i przyczaiłem się tuż przy ścianie. Powracający strażnik nawet nie zauważył nagłego ubytku klucza z pasa.
Kiedy strażnik ponownie mnie minął zmierzając w kierunku z którego przyszedłem, przemknąłem do pierwszych drzwi po prawej. Ostrożnie przeszedłem przez bibliotekę, by wreszcie stanąć na wprost drzwi tuż obok wejścia do krypty. Przez chwilę nasłuchiwałem czy nie zbliża się ktoś niepożądany, wreszcie błyskawicznie otworzywszy drzwi, przemknąłem w pozycji kucznej w narożnik tuż przy drzwiach. W chwilę po tym, wodna strzała wystrzelona z mojego łuku zdławiła ogień płonącej tu lampy.
Drzwi wiodące do przedsionka krypty nie stały długo otworem. Kiedy znalazłem się wewnątrz, bacząc pilnie, by nie zauważył mnie żaden z wartujących w pobliżu strażników, ostrożnie wystukałem w konsolecie wcześniej zdobyty kod - 4026. Ku mej uldze drzwi po prawej otworzyły się, znajdujące się zaś wewnątrz automaty nie wykazywały śladów życia. Przemknąłem, nie zamykając drzwi za sobą, pod drzwi krypty i otworzyłem je kluczem z biura Mosley. Miałem zabrać kasetkę, zebrałem wszystko, w zamian jednak pozostawiając znalezioną w biurze Hagena chusteczkę. Pozostało jeszcze tylko, drogą którą tu przybyłem, wrócić do "Warden Affairs", następnie w biurze Hagena podrzucić zebraną kasetkę (strongbox) - teraz nawet najbardziej ograniczony strażnik musiał skojarzyć fakty... - i zejść do piwnic. W chwili znalezienia się w jaskini, w wodzie zadanie zostało wykonane.
Zadanie 4. Ambush!
To musiało się w końcu wydarzyć. Truart zastawił pułapkę na mnie. Pilnujący mnie strażnicy nie wiedzieli jednak, że nie jestem zwyczajnym złodziejem, jestem artystą, a ci nie wychodzą z domu bez swych instrumentów. Uwolniwszy się skorzystałem z wejścia do piwnic, by znaleźć się na zewnątrz.
Zadanie, przed jakim nieoczekiwanie stanąłem zapowiadało się na łatwe. Miałem jedynie wrócić do domu. Biorąc zaś pod uwagę mrok panujący na ulicach i brak ograniczeń w ogłuszaniu niebacznych strażników zapowiadał się miły spacer pod gwiazdami. Nie stało się tak jednak. Zresztą dojdziemy i do tego.
Stałem w cieniu w zagłębieniu poniżej poziomu gruntu, tuż przy drzwiach piwnicy. Natychmiast wybiegłem po schodkach na górę, na ulicę i skręciwszy w prawo schowałem we wnęce drzwi naprzeciw gospody. Następnie, gdy obydwaj strażnicy oddalili się, przemknąłem za narożnik po lewej stronie gospody (po przeciwnej, u frontu gospody stało aż trzech strażników, niewielkie więc szansę miałem, by przejść tamtędy). Przekradając się cieniami tak, by nie zdołali spostrzec mnie strażnicy pilnujący bramy w głębi, kierowałem się w stronę skrzynki stojącej przy ścianie po lewej, za warsztatem płatnerza. Starając się zachować całkowitą ciszę wspiąłem się po niej i podskoczywszy uchwyciłem krawędzi tarasu powyżej.
Z ogródkiem, w jakim się znalazłem sąsiadowały pojedyncze, prowadzące do wnętrza domu, drzwi. Jak się okazało - wiodły donikąd: korytarz kończył się oknem, przez które nie sposób przejść. Nie zmartwiło mnie to zresztą. Z dołu, z ulicy pod oknem dochodziły mnie miarowe kroki kilku strażników. Wróciłem do ogródka i starając nie zbliżać do prawej jego krawędzi, na dole zauważyłem dwóch wartowników, zeskoczyłem po lewej stronie ogródka. Stąd, starając się całkowicie zniknąć w cieniu ruszyłem w stronę barierki w krańcu ulicy. Znalazłszy się tam, skręciłem w uliczkę po prawej.
Idąc, zauważyłem w głębi zamkniętą bramę. Przy ciemnej baszcie skręciłem więc w prawo i po paru krokach zatrzymałem się. Po lewej stronie, w uliczce za narożnikiem przy którym stałem, przy budynku z czerwonej cegły, czyhał wartownik. Co pewien czas odwracał się on w moją stronę, niezbędne było więc zgranie kolejnego posunięcia z jego ruchem. Kiedy odwrócił się ode mnie, przemknąłem za narożnik budynku z czerwonej cegły. Stąd, już bez przeszkód ruszyłem uliczką wiodącą na wprost. Minąłem zaułek prowadzący w prawo (w stronę, z której przyszedłem) i po chwili skręciłem w lewo, na dziedziniec z owalną płytą kanału. Zanim ją otworzyłem sprawdziłem wnękę w murze. Tu, w mieszkaniu za drzwiami po prawej, znalazłem kielich i pieniądze.
Wróciłem na podwórzec i zszedłem do kanałów. Szedłem nim do momentu, gdy otworzył się głęboki kanał - jeden z tych dzielących miasto na dzielnice. Płynąłem nim naprzód, starając się unikać przebywania w świetle i dociekliwego wzroku strażników patrolujących ulice powyżej. Po kilkunastu metrach kanał skręcał w lewo, po następnych kilku - w prawo. Tu też kończył się kratą uniemożliwiającą dalsze bezpieczne przemierzanie miasta. Nie pozostało mi nic innego jak wspiąć się na brzeg w miejscu, gdzie krawędź ulicy była odpowiednio blisko poziomu wody, pod latarnią, tam gdzie kanał skręcał w prawo. Natychmiast po tym, czując się nagi w świetle latarni i słysząc kroki nadchodzącego strażnika, pobiegłem naprzód i w lewo, w mroczny zaułek naprzeciw mostka ponad kanałem.
Za jego zakrętem zatrzymałem się, zamknięte na głucho drzwi nie pozwalały iść dalej. Wysoki balkon powyżej również znajdował się poza moim zasięgiem. Do czasu gdy ustawiwszy znajdujące się nieopodal skrzynie wspiąłem się po nich, wtedy, już bez problemu podciągnąłem się nań. Przeszedłem go i znalazłszy po drugiej stronie zeskoczyłem do wody. Płynąc przy ścianie po lewej, tak by nie dać zauważyć się przez strażników stojących powyżej, dotarłem do miejsca, gdzie spostrzegłem ciemny otwór po lewej stronie - kanał pod ulicą. Wpiąłem się i przeszedłem nim. Niemal na samym jego końcu, po lewej stronie ujrzałem wnękę z drabinką wiodącą do góry. Wspiąłem się po niej i po otwarciu znajdujących się powyżej drzwi znalazłem na klatce schodowej jakiegoś budynku.
Niemal bezszelestnie zbliżyłem się do drzwi naprzeciw. Nie wyszedłem jednak nimi, nasłuchiwanie pod nimi szybko wybiło mi z głowy ten pomysł: po drugiej ich stronie stało co najmniej dwóch strażników. Zamiast tego wspiąłem się po schodach na górę, do mieszkania. W nim znalazłem coś, co bardzo przydało się później: 5 strzał z liną, 10 zwykłych, 4 wodne, 3 ogniste, 2 z mchem. Błogosławiąc prowadzących mnie bogów, wróciłem do kanałów i skręciwszy w lewo, wskoczyłem do wody.
Na brzeg wyszedłem niedaleko później, z prawej strony kanału. Minąłem pierwszy zaułek w prawo - prowadził do "Sparrow Street" i przemknąłem pod drzwi kolejnego budynku po prawej. Był to sklep, stąd do mojego domu było zaledwie parę kroków. Opuściłem sklep tą samą drogą, którą wszedłem i skręciwszy w prawo dotarłem do uliczki przy kanale. Zdławiłem ogień pochodni przy drzwiach po drugiej jego stronie, na niewielkim podeście w połowie schodów wiodących do wody i cichutko wsunąłem do wody. Podpłynąłem w kierunku mostu, po czym, słysząc, że strażnik oddalił się - wspiąłem na schody. Znalazłszy się na górze wyczekałem moment, gdy obydwaj strażnicy oddalili się idąc w prawo, przemknąłem uliczką na wprost w kierunku mojego domu. Dotarłszy do ulicy, przy której stał mój dom wychyliłem się, by ocenić sytuację przy wejściu.
Wtedy też okazało się, że dotarcie do domu nie będzie happy endem tej misji - przed nim stało dwóch strażników, co sugerowało, że moja bezpieczna dotąd przystań stała się straży znana. Musiałem znaleźć inne miejsce do spania. Najbezpieczniejszym obecnie miejscem było Shalebrigde, tam Straż nie miała w praktyce wstępu. Problem stanowiło jednak dotarcie tam - stara bramka, którą chciałem użyć była zamknięta na głucho, klucz do niej znajdował się w skrytce w moim mieszkaniu. Najgorsze jednak było to, że w okolicy bramki mieścił się posterunek Straży, patrole więc były tam znacznie częstsze i liczniejsze. Innej drogi jednak nie było.
Aktualnie moim celem było dostać się do domu i zdobyć klucz. Starając się jak najdokładniej wtopić w cień przemknąłem uliczką wprost na tyły domu. Tu, jak pamiętałem, wciąż stało drewniane rusztowanie sięgające okien drugiego piętra. Nie zastanawiając się długo wyjąłem łuk i wykorzystawszy jedną ze strzał z liną otworzyłem sobie tylne wejście do domu. Wspiąłem się na samą górę i ostrożnie zbliżyłem do okna. Wiedziałem już, że postąpiłem słusznie wchodząc piętro wyżej niż poziom na którym znajdowało się moje mieszkanie, korytarz przy moich drzwiach patrolował jeden ze strażników. Wykorzystując moment, gdy oddalił się, zdławiłem pojedynczą wodną strzałą światło pochodni przy drzwiach. Najostrożniej jak umiałem zsunąłem się po schodach i gdy tylko strażnik znalazł się w zasięgu, ogłuszyłem go.
Ostrożnie zbliżyłem się do drzwi wejściowych mojego mieszkania. Już wiedziałem, że wewnątrz również znajduje się strażnik. Korzystając z tego że opuścił przedpokój, otworzyłem drzwi i błyskawicznie zdusiłem ogień płonący przy drzwiach. Zaraz po tym przygotowałem pałkę i gdy strażnik odwrócił się podejmując swój krótki patrol w stronę pokoju po prawej - ogłuszyłem go. Świadom, że nie mogę tu bawić długo otworzyłem drzwi do sypialni po lewej i wśliznąłem się do środka. Po lewej stronie była szafa - otworzyłem ją i poruszyłem hak po lewej. Ścianka odsunęła się ukazując wnętrze mojej skrytki. Zebrałem z niej wszystko, między innymi zaś, cel mojej misji - klucz.
Teraz mogłem już udać się do bramki i Shalebrigde. Dom opuściłem, podobnie jak wszedłem, oknem. Kiedy znalazłem się na ziemi, ruszyłem w lewo, po swoich śladach aż do kanału. Przepłynąłem nim w kierunku wcześniej odwiedzonego sklepu i dalej aż do jasno oświetlonego kanału z wnęką i drabinką. Przeszedłem nim i ponownie zanurzyłem w wodzie. Stąd płynąłem w lewo, tuż za mostkiem skręciłem w prawo i dalej prosto (prawa odnoga była ślepa) aż do ciemnego kanaliku łączącego "Helena Way" i "Whipple Street". Starając się stąpać zupełnie bezszelestnie przeszedłem nim i ponownie wskoczyłem do wody. Na uniknięcie alarmu znajdujących tuż ponad kanałem strażników nie miałem rady, mogłem jedynie zachowywać się możliwie cicho i mieć nadzieję, że po paru chwilach entuzjazmu uspokoją się i powrócą do naturalnego im letargu.
Tak się stało. Wtedy popłynąłem parę metrów kanałem, za jego zakręt i korzystając z tego, że ulica po lewej stronie była wyjątkowo nisko, wspiąłem na nią. Znalazłem się u wejścia na plac handlowy. Stąpając jak najciszej, tuż przy murze, szedłem w kierunku strażnika stojącego na mostku. Z daleka widziałem jego wypchany mieszek przy pasie, on zaś nie czynił niczego, co mogłoby zniechęcić mnie od próby jego zawłaszczenia. Zabrawszy sakiewkę, ogłuszyłem go - choć nie było to konieczne - i idąc tą samą stroną rynku, zbliżyłem do rogu ulicy.
Naprzeciw mnie był wysoki taras, prowadziła nań stalowa drabinka po lewej stronie. Problem polegał na tym jednak, że w głębi ulicy, również po lewej ręce stało dwóch strażników. Nie miałem jednak wyjścia, starając się poruszać jak najciszej przemknąłem do niej i wspiąłem na górę. Wchodząc słyszałem, że zauważyli ruch, byłem jednak na tyle daleko od nich, że nie próbowali sprawdzić, cóż to takiego. Znalazłem się na drewnianym chodniczku połączonym z rampą schodzącą na ulicę niedaleko Guard Post. Tu zawahałem się na moment. Po zgaszeniu pochodni na ścianie tuż obok, wiedziałem już co robić. Zszedłem po rampie na ulicę i skierowałem się w prawo. Słysząc zbliżających się strażników wtopiłem w cień i gdy dwuosobowy patrol zawrócił, ruszyłem ich śladem.
Nie zamierzałem jednak iść za nimi, zamiast tego skręciłem w pierwszy mroczny zaułek po lewej, ten wiodący do drewnianej bramy. Otworzyłem klapę i zsunąłem po drabince do środka. Przemierzyłem go i zatrzymałem pod drabinką w jego drugim krańcu. Otworzyłem znajdującą się powyżej klapę i natychmiast, słysząc miarowe kroki strażników, wycofałem się w kąt. Wyczekawszy aż ucichną ich kroki wspiąłem się po drabince i natychmiast po znalezieniu na powierzchni przemknąłem w cień w bramie po lewej stronie od wyjścia. Stąd widziałem zamkniętą stalową kratą bramę i stojących przy niej wartowników. Nie o nią jednak mi chodziło.
Gdy dwuosobowy patrol strażników minął mnie zmierzając w kierunku bramy ruszyłem w prawo, w stronę z której przyszli. Uliczka kończyła się ciemnym tunelem, w chwilę później łącząc się z poprzeczną aleją. Wtopiłem się w cień w narożniku za tunelem po prawej i począłem obserwować. Uliczkę cyklicznie przemierzał trzyosobowy patrol. Ja musiałem dostać się w uliczkę widoczną po prawej, byłem jednak przekonany, że stoi tam strażnik. W budynku na wprost jednak widać było wejście. Korzystając z tego, że strażnicy - ów trzyosobowy patrol - oddalili się, przemknąłem pod drzwi i rozpocząłem ich otwieranie za pomocą moich wytrychów. Na moje nieszczęście właściciel budynku wyposażył drzwi w świetne zamki, potrzeba było aż dwóch zmian wytrychów, by je otworzyć. Wiedząc, że nie zdążę z tym do czasu pojawienia się patrolu w momencie, gdy zamek blokował się, wycofywałem w mój kąt i czekałem na kolejną sposobność.
Wreszcie drzwi stanęły przede mną otworem. Wszedłem do środka i poruszając się najwolniej jak umiałem oraz metodycznie gasząc lampy począłem przemierzać schody i następnie pokój. Idąc w ten sposób bezpiecznie dotarłem do okien. Moje przypuszczenia potwierdziły się - u dołu stał strażnik. Było jednak gorzej niż myślałem, uliczkę co rusz nawiedzał dwuosobowy patrol (w nim łucznik), co więcej, w uliczce po lewej stronie, tej, którą musiałem iść, by dotrzeć do bramki, widziałem drugą identyczną dwójkę.
Przez okno po lewej wyszedłem na belkę znajdującą się ponad strażnikiem. Stąd, widząc, że pierwszy z patroli znajduje się blisko mnie wystrzeliłem strzałę hałasu, w stronę, z której przyszedłem. Odczekałem do chwili, gdy zwabieni nieoczekiwanym dźwiękiem ruszyli w tamtą stronę, zeskoczyłem na ulicę i natychmiast po tym ukryłem w cieniu za rogiem. Pozostała jeszcze jedna dwójka do oszukania - tu również przydała się strzała hałasu. Kiedy zbliżyli się do miejsca, którego uprzednio pilnował pojedynczy wartownik wystrzeliłem "distracting arrow" nad ich głowami i nie czekając na efekt wybiegłem z mroku kierując się w prawo. Usłyszałem jeszcze skrzypnięcie napinanego łuku, jednak byłem już zbyt daleko, by łucznik mógł wypuścić swą strzałę, w biegu przygotowałem klucz i kiedy tylko dopadłem bramki w krańcu zaułka - przekręciłem go. Po paru krokach byłem wolny.
(Możliwe jest uniknięcie nużącego procederu z włamywaniem się do ostatniego domu i podchodami ze strażnikami. Sprawdzone zostało bowiem - można, od bramy, w momencie gdy trzyosobowy patrol zniknie z pola widzenia, przebiegnięcie obok strażnika i patroli. Nie mogę jednak wówczas zagwarantować, czy nie będziesz otwierać bramki czując w plecach groty dwóch strzał.)
Zadanie 5. Eavesdropping.
Keepers w jednym mieli rację - nie byłbym sobą, gdybym nie chciał dowiedzieć o co chodzi w tej całej przedziwnej sytuacji. Właśnie dlatego, na kilkanaście minut przed północą stałem w cieniu głównej bramy naprzeciw głównego wejścia do katedry, dawnego miejsca Hammerytów, obecnie - Mechanistów.
Aktualnie celem było dotarcie do jednej z dwóch par drzwi oznaczonych ma mapie krzyżykami w czerwonym okręgu i napisem "Listen at one of these doors". Jedne z nich, co sprawdziłem później, mieściły się wewnątrz budynku, drugie jednak, i do tych miałem teraz dotrzeć, na zewnątrz kompleksu katedry. Ruszyłem w lewo, przemykając cieniami i nie obawiając się znajdującej powyżej, na balkonie we wschodniej wieży ("East Tower") strażniczki. Poruszając się tak jak teraz - wyłącznie po ziemi, w pozycji kucznej i bardzo powoli, miałem pewność, że nie jest w stanie mnie zauważyć.
Skręciłem za róg budynku katedry i nadal korzystając z plam cienia przedostałem na dziedziniec za tunelem. Tu, po lewej stronie na końcu podwórca była bramka, prowadząca na dziedziniec przy "Acolytes Quarters". Jeszcze wcześniej jednak, na tej samej ścianie zauważyłem drzwi prowadzące do niewielkiego budyneczku. Dało się otworzyć je wytrychami. To zaś, na co natknąłem się wewnątrz na dłuższą chwilę pozbawiło mnie oddechu. Było to... "coś", coś co przestało już być człowiekiem, nie zasługiwało jednak również na miano żywego - człowiek-automat, jak się zdawało, jeden z potwornych wynalazków Mechanistów. "Coś" zauważyło mnie, jednak nie próbowało atakować, ogłuszyłem więc je, padając wydało z siebie dziwny chichot, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Nie było tu wiele do podziwiania, ciała ludzi na stołach, kilka przedziwnych maszyn. Sposobiłem się już do wyjścia, gdy po lewej stronie drzwi, naprzeciw tych którymi wszedłem, zauważyłem dźwignię. Jej pociągnięcie otworzyło klapę w podłodze. Wewnątrz, w piwniczce otoczony rojem much spoczywał dobitny dowód bestialstwa Mechanistów. (SECRET 1 z 1).
Zasunąłem klapę z powrotem i otworzyłem drzwi, przy których znajdowała się dźwignia. Przede mną rozciągał się obszerny, mroczny dziedziniec. W jego głębi ujrzałem dobrze oświetlony korytarzyk, wyłożony metalowymi płytami. Wiedząc, że to jedyna droga wiodąca do celu i nie spodziewając się strażników wszedłem weń. Tu, naprzeciw, znajdowały się drzwi do krypty. Otworzyłem je i zbliżyłem do kasetek na podłodze. Nie były zamknięte, zaś skarby które zawierały stanowiły niezły początek tego, co myślałem tu zdobyć. Wróciłem do korytarza i idąc od drzwi w lewo doszedłem do jego końca. Stąd otworzył mi się widok na cmentarz naprzeciw. Co ważniejsze jednak, schody po których miałem wejść, by podsłuchać rozmowę Truarta z jednym z Mechanistów, znajdowały się tuż po prawej. Przeniknięcie pod drzwi było dziełem chwili.
Miałem szczęście, równo z przyłożeniem ucha do drzwi, dzwon na jednej z wież katedry zaczął wybijać północ. Rozmowę, która się odbyła zaraz po wybrzmieniu ostatniego dźwięku będę pamiętać do końca życia. Kiedy głosy zamilkły z mętlikiem w głowie odstąpiłem od drzwi. Miałem jednak plan, musiałem zdobyć klucz do skrytki w banku, w której zamknięto maszynę, która zarejestrowała słowa Truarta. Wiedziałem, że to może zniszczyć jego karierę. Wiedziałem, gdzie jest poszukiwany klucz - Karras wymienił to miejsce - to było gdzieś w głównym budynku katedry. (Niestety, dokładna lokalizacja klucza zmienia się z gry na grę, więc nie sposób podać, gdzie dokładnie się on znajduje. Zawsze jednak jest to miejsce w głównym budynku, a dalsze rozwiązanie tej misji uwzględnia wszystkie możliwe miejsca.)
Ześliznąłem się po schodach w dół i słysząc nadchodzącego strażnika przyczaiłem się w głębokim mroku wśród nagrobków, tak jednak, by móc w przeciągu paru chwil zaledwie dobiec do ścieżki i ogłuszyć strażnika. Kiedy jego ciało spoczęło w cieniu pod murem, przemknąłem pod drzwi i w chwili, gdy nie było słychać nikogo wewnątrz, otworzyłem je i wśliznąłem się do środka. Zdławiłem ogień lampy wiszącej tuż przy wejściu i zaraz po tym, korzystając z wejścia obok zszedłem w dół, do piwnic i krypt.
Po kilku krokach dotarłem do przedsionka piwnic. Zgasiłem kolejną lampę i słysząc głosy dwójki Mechanistów zatrzymałem się, gdy zaś wydało mi się, że ich rozmowa ma się ku końcowi - wróciłem do schodów i ukryłem się w mrocznym kącie pod nimi. Miałem rację, w chwilę później Mechaniści opuścili piwnicę. Wtedy znów ruszyłem naprzód, dławiąc ogień ostatniej lampy, przez przedsionek krypt i zarazem ostatnią salę przed głównym warsztatem Mechanistów.
Tu po raz pierwszy spostrzegłem coś, co nazywane było Dziećmi Karrasa - automaty strażnicze, poruszane parą. Już na pierwszy rzut oka było widoczne, że są odporne na próby ogłuszania, walka zaś mieczem z nimi wiązała się z dużym ryzykiem ściągnięcia straży. Miały jednak one jeden słaby punkt, o którego istnieniu dowiedziałem się studiując pergamin leżący na ladzie nieopodal. Celny strzał wodną strzałą w odsłonięte palenisko z tyłu wystarczał by je całkowicie unieruchomić. Wiedząc to podkradłem się do stojącego nieruchomo automatu i jednym celnym strzałem wyłączyłem go. Wtedy to dopiero odważyłem się podnieść leżące na okolicznych blatach kryształy wodne i klucz.
W przyległej sali odkryłem maszynę do robienia odcisków w wosku - wiedziałem już, że się przyda - zniknięcie klucza do skrytki z nagranym głosem Truarta mogło skłonić Mechanistów do zmiany schowka. Odcisk woskowy, na podstawie którego mogłem później odlać kopię klucza był dobrym pomysłem. Wciąż jednak potrzebowałem wzorca - klucza, więc zebrałem jedynie klucz do ścinania wosku wiszący na ścianie po lewej stronie wejścia i wróciłem pod zamknięte drzwi wiodące do krypt. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nawiedzają je dwa upiory Hammerytów. Wiedziałem natomiast, że w skrzyniach, które spodziewałem się w nich znaleźć, kryły się kosztowności.
Otworzyłem drzwi i wśliznąłem się do pierwszej z labiryntu sal stanowiących krypty. Poruszałem się po nich, korzystając z cieni za sarkofagami i we wnękach w ścianach, gdzie tylko to było konieczne, jeszcze pogłębiając mrok gasząc zawieszone tu pochodnie. Kierowałem się w stronę komnaty w lewym dolnym narożniku mapy - tej z dwiema wnękami ściennymi. Po drodze, zważając, by nie zostać zaskoczonym w pełnym świetle przez upiora Hammeryty, otwierałem i opróżniałem napotykane we wnękach skrzynie i ozdobne kasetki. Dotarłszy do celu i spenetrowawszy skrzynie we wnękach wspiąłem się po drabince. Na górze, w sali z sarkofagiem, podniosłem kilka monet i zbliżyłem się do drzwi.
Uchyliłem je i stanąłem przed kolejnymi również prowadzącymi do grobowca. Wtedy zrozumiałem gdzie jestem - na mapie miejsce to zaznaczone jest jako "klucz" poniżej "West Tower". Zebrawszy z tego drugiego grobowca, ze znajdującej się w nim skrzyni złoto wróciłem do krypt. Stąd, idąc po swoich śladach cofnąłem się do miejsca, w którym wszedłem do krypt. Po chwili niezbędnej na zapoznanie się ze wzorcem patrolu drugiego z Hammerytów przemknąłem do umieszczonej centralnie sali tortur. Tu ustawiwszy w rogu pomieszczeniu wyjąłem ze skrzyni eliksir zdrowienia.
Kiedy upiór opuścił salę ruszyłem w ślad za nim. Kolejno odwiedzałem, krążąc w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, wnęki w komnatach tej części krypt (szkielet leżący w jednej z wnęk nie wydawał się mieć pretensji o zabranie mu mieszka.), wreszcie - przyczaiwszy w jednej z nich zebrałem się na odwagę i skradłem przechodzącemu upiorowi wiszący u jego pasa klucz. Mając go w ręku nie pozostało mi nic innego, jak opuścić krypty drugim wyjściem - tym prowadzącym do nawy głównej katedry.
Wspiąłem się po schodach i błogosławiąc panujący u szczytu schodów mrok - otworzyłem drzwi. Stojący tuż przy nich strażnik wydawał się być wprawdzie zdezorientowany w tym, co się dzieje, jednak już w chwilę później, ogłuszony, spoczywał w pierwszej sali krypt. Ja zaś, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, przemknąłem w plamę cienia tuż przy filarze obok ołtarza. W chwilę później byłem już wewnątrz niewielkiego składziku wewnątrz filara. Podniosłem znajdujący się tu klucz i wróciłem na korytarz. Powtórzywszy procedurę z drugim pomieszczeniem w sąsiednim filarze, zatrzymałem się w cieniu tuż przy ołtarzu.
Na nim spoczywały klejnoty i klucz. Bezszelestne dotarcie do nich jednak (a właśnie takie było niezbędne, gdyż w głębi sali, przed drzwiami stał nieruchomy wartownik) było trudne - metalowa posadzka tuż przy nim była trudną przeszkodą. W chwilę potem jednak pokrył ją dywan z mchu wyrastającego z rozbitej w jej centrum strzały mchu. Po nim przemknąłem i zebrałem kosztowności i klucz.
Opuściłem nawę główną drzwiami na ścianie wschodniej, po przeciwnej stronie niż zejście do krypt. Bez przeszkód, przyległym do niej korytarzem dotarłem do miejsca, gdzie uprzednio zszedłem do piwnicy. Tym razem postanowiłem iść w górę, w lewo, po schodkach do jednej z sypialni adeptów. Znalazłszy się wewnątrz ostrożnie przemknąłem korytarzykiem do schodów. Na dole lustrowałem skrzynie stojące przy łóżkach i dobierałem kolejne egzemplarze kluczy do mojej szybko powiększającej się kolekcji. Wreszcie we wnęce mrocznego korytarzyka łączącego obie sypialnie natrafiłem na skrzyneczkę z kosztownościami. Korytarzykiem tym dotarłem do drugiej sypialni. Tu również znalazłem klucz.
Zwiedziwszy cały parter świątyni wyszedłem na zewnątrz, po czym, zważając na strażników - tego tuż przy drzwiach, następnie na dachu obok budynku z "czymś" i w końcu na balkonie we wschodniej wieży - wróciłem pod główne wejście, w miejsce startu. Tym razem skierować miałem się w prawo, pod "West Tower". Ustawiwszy się w mroku pod murem naprzeciw balkonu odczekałem aż minie mnie stalowy automat bojowy - groźniejszy niż uprzednio wyłączony oraz strażnik. Wtedy wystrzeliłem strzałę z liną w drewnianą kolumnę obok balkonu (po prawej jego stronie) i błyskawicznie wspiąłem się po niej. Gdy znalazłem się na górze zgasiłem pochodnię i zebrałem z powrotem strzałę z liną, ta droga nie była mi już potrzebna.
W chwilę później przeżyłem spory szok. Drzwi obok, prowadzące do wnętrza katedry otworzyły się i stanął w nich jeden z akolitów. Na moje szczęście nie szukał mnie, kierował się w mroczny korytarzyk łączący wieże, by następnie zejść na dół i wspiąwszy ponownie po schodach zatoczyć pełny okrąg patrolu. Kiedy umilkły jego kroki, uchyliłem drzwi do korytarzyka wiodącego do drugiej wieży, tak nie mógł zamknąć mi ich przed nosem, sam zaś przygotowałem pałkę i ustawiłem się przy drzwiach. Uderzony w korytarzu akolita nie zdążył nawet krzyknąć. Teraz, wiedząc już, że nikt mnie nie zaskoczy, korzystając z drabinek obszedłem wieżę. Już w parę chwil później byłem gotów, by przejść do drugiej wieży.
Otworzyłem drzwi wiodące do drugiej wieży i stojąc w mroku zdławiłem ogień pochodni oświetlającej balkon. Korzystając z cienia podszedłem do strażniczki i ogłuszyłem ją, zapewniając sobie tym samym swobodę ruchów. Tu również skorzystałem z drabinek do szybkiego przemieszczania się po poziomach wieży. Spenetrowawszy je, powróciłem do pomieszczenia z ogłuszoną wartowniczką i wyszedłem na galerię w nawie głównej świątyni (nie wychylałem się, by ją obejrzeć, pamiętałem dobrze, że znajduje się w niej co najmniej dwóch kolejnych strażników). Idąc w pozycji kucznej dotarłem do końca korytarza, tu przyczaiłem się w cieniu i gdy strażnik wychodzący z drzwi po prawej zbliżył się, ogłuszyłem go, wychylając mocno w przód. Zaraz po tym zdjąłem z szafki przy ścianie figurkę uskrzydlonego człowieka i udałem do drzwi po prawej, prowadzących do pomieszczeń w centralnej wieży katedry.
Pomieszczenia w centralnej wieży były ostatnim miejscem w którym mogłem odnaleźć poszukiwany klucz, więc, w najgorszym wypadku, od teraz powinieneś mieć go w posiadaniu. Jeśli tak jest, to wszystkim czego Ci teraz Czytelniku trzeba, jest przedostanie się z powrotem do piwnic, zrobienie woskowego wzorca klucza, po czym, odłożywszy klucz na miejsce, w którym go znalazłeś - opuszczenie katedry na dobre.
Zebrawszy z sypialni Karrasa kasetkę z kosztownościami wróciłem na dół wieży i przeszedłem przez drzwi, którymi uprzednio wszedłem. Naprzeciw mnie znajdowały się drzwi wiodące na taras z szopą i pilnującą go kuszniczką. Otworzyłem drzwi i w chwili gdy taras był pusty, przemknąłem do szopy. Tu ustawiłem w cieniu, przygotowałem pałkę i kiedy strażniczka przeszła idąc w lewą stronę, w pozycji kucznej pobiegłem za nią i ogłuszyłem.
Wróciłem na do szopy i ze skrzyń oraz półek zebrałem kosztowności. Wychodząc, z przodu po lewej narożniku, w jednym z występów, zauważyłem drogocenny kielich. Po drugiej stronie szopy, pod murem stało kilka skrzyń. Zebrałem jedną z nich i zrzuciłem na taras poniżej, tam, gdzie mieściło się wejście do przybudówki wiodącej do piwnic. Zsunąłem się w ślad za nią i upewniwszy, że leży na ziemi obok lampy, zeskoczyłem na ziemię. Znalazłszy się tam ustawiłem skrzynię pod ścianą, tak by móc wejść po niej z powrotem na taras.
Wejściem znajdującym się w pobliżu wszedłem do budynku, stąd zaś - do piwnic. Tam, w ostatniej sali, zrobiłem woskowy odcisk klucza. Procedura była prosta - wystarczyło ułożyć klucz na warstwie wosku i następnie zebranym wcześniej nożem odciąć interesującą mnie warstwę wosku. Pozostało jeszcze tylko odłożyć klucz na miejsce, w którym został znaleziony (w razie konieczności na pierwsze piętro katedry dostałem się po skrzynce przez taras z szopą) i uważając na ewentualnych strażników wrócić na miejsce startu.
Zadanie 6: First City Bank and Trust.
Podjąłem się niemożliwego. Spenetrowanie banku, głośnego, dobrze oświetlonego i aż rojącego się od strażników było planem wyraźnie absurdalnym. Ale właśnie dlatego mógł się on powieść. Zresztą - musiałem tam wejść - nawet nie po, by ukraść przedmiot, który zarejestrował tamte ważne słowa Truarta, ale po to, by udowodnić wszystkim, że nie ma takich zabezpieczeń i takich strażników, którzy mogliby mnie zatrzymać...
Stałem pomiędzy murem zewnętrznym a białą ścianą banku. Dopiero teraz w pełni uzmysłowiłem sobie, na co się poważyłem - bank był ostatnim miejscem, które powinien odwiedzać ktoś niepowołany - marmurowe posadzki, po których, bez wykorzystania strzał z mchem, nie sposób było cicho stąpać, sporo odpowiednio zabezpieczonych przed wodą źródeł światła, automaty strażnicze Mechanistów oraz, wreszcie, strażnicy, spośród których części, ze względu na to, że nosili cienkie, stalowe hełmy, nie można było ogłuszyć... A jednak udało mi się niepostrzeżenie wejść tam, wykonać plan i równie niezauważenie wyjść. Muszę przyznać jednak, że nie ryzykowałem niepotrzebnie i nie starałem się zwiedzić i wyczyścić wszystkich bez wyjątku pomieszczeń banku - zrobiłem tylko tyle, ile było konieczne...
Ruszyłem w prawo, starając się iść tylko po ziemi i po krótkim marszu dotarłem do łuku głównego wejścia, tuż naprzeciw bramy. Tu przyczaiłem się na kilka chwil, korzystając z gęstego cienia panujące przed drzwiami. Ostrożność opłaciła się, w chwilę później usłyszałem miarowe kroki strażników, ich trzyosobowy patrol minął mnie idąc w kierunku, z którego przybyłem. Kiedy umilkły ich kroki ruszyłem w lewo i korzystając z nielicznych plam cienia, dotarłem do końca - na dziedziniec wytyczony ścianą banku, murem przegradzającym drogę i murem wewnętrznym. Tu, idąc tuż przy ścianie budynku, natrafiłem na okienko wiodące do piwnic. Otworzyłem je korzystając z wytrychów i natychmiast po tym jak uniosło się w górę, wśliznąłem do środka. Zamknąłem je za sobą i po zeskoczeniu ze skrzyń na podłogę, ruszyłem w stronę bliższego z wyjść - tego po prawej pomieszczenia. Idąc korytarzem, lustrowałem wnętrza komnat po obu jego stronach - w jednej z nich znalazłem porzucony kosztowny świecznik. Skręciłem tak jak prowadził korytarz, w lewo, i gdy minąłem otwór prowadzący do piwnicy, w której znajdowało się wyjście na parter budynku (zapamiętałem je), szedłem dalej. Minąłem duże pomieszczenie wypełnione skrzyniami i zagłębiłem się korytarz.
W jego połowie ostrożnie przekroczyłem metalowy fragment podłogi, po czym, zbliżywszy się do narożnika korytarz, wychyliłem się, by się dowiedzieć, co w nim znajdę. Korytarz wiódł na wprost, po obu jego stronach widziałem wejścia do przyległych piwnic. Najgorsze jednak było to, że regularnie przemierzały go automaty Mechanistów - te mniejsze, mniej groźne. Na moje szczęście w piwnicach i mrocznych korytarzach, w jakie miałem się zagłębić, nie były w stanie - w chwili gdy stałem nieruchomo w czasie, gdy przechodziły obok - mnie dostrzec . Pamiętając o tym zaś, że nawet ujrzawszy mnie, nie mogą zrobić nic innego, jak powiadomić kogoś innego - bez lęku, ale również bez nadmiernej brawury wszedłem w labirynt korytarzy.
Zdecydowanie najważniejszą rzeczą było obecnie dotrzeć do maszyny odpowiedzialnej za podniesienie kraty przy krypcie. Droga do niej prowadziła przez najbliższe pomieszczenie po prawej stronie korytarza. Stąd, idąc początkowo w prawo i mijając dużą salę z metalową rampą, dotarłem do korytarza z dziwacznymi wnękami w ścianach. Nie musiałem obawiać się niczego, dopóki nikt nie mnie nie widział. W następnej sali jednak, w otworze drzwiowym po lewej stronie zauważyłem duży automat bojowy mechanistów, za narożnikiem zaś (na szczęście stałem w cieniu) - mechaniczne oko. Po obu stronach pomieszczenia pilnowanego przez oko widziałem kraty odgradzające mnie od pomieszczeń za nimi. Na ścianie po prawej widziałem wprawdzie dźwignię otwierającą bliższy, ten bardziej interesujący mnie fragment piwnic, jednak przełączenie jej i wyczekanie na całkowite otwarcie się kraty w chwili, gdy oko zwrócone było w inną stronę wydawało się niemożliwe.
Pamiętałem jednak to, co usłyszałem kiedyś - że oko nie jest w stanie spostrzec cię, gdy znajdujesz się tuż pod nim. Kiedy ponownie zwróciło się ku ścianie po lewej - przemknąłem pod nie, w narożnik. Stąd bez problemu sięgnąłem dźwigni i przesunąłem ją. Usłyszawszy trzask otwartej kraty i widząc, że oko znów odbiega ku lewej stronie, wbiegłem wprost w drzwi otwartej piwnicy. W niej znalazłem poszukiwaną maszynę. Obszedłem ją dookoła - na jednej ściance odkryłem zamkniętą klapę. Otwarcie jej ujawniło dwa rzędy przycisków. Wciskałem je do momentu, gdy wszystkie zablokowały się w swej dolnej pozycji. Sygnałem, że poprawnie wykonałem tę część zadania była zmiana koloru światła w maszynie na zielony i odgłos otwieranej kraty... Pozostało mi jedynie wrócić pod drzwi piwnicy z wejściem na parter budynku, tej miniętej po drodze... (W piwnicach, w zbiorniku w jednej z dużych sal spoczywa kilka wodnych kryształów - jeśli nagle okaże się, że właśnie ci się skończyły - możesz po nie wrócić...)
Wszedłem i ostrożnie wyczyściwszy skrzynie, wspiąłem się po pochylni w górę, do pokoju powyżej (Tu uwaga: w czasie jednej z gier, gdy wchodziłem do tej sali z korytarza znajdującego się obok - znajdowało się w niej automatyczne oko; kiedy jednak następnym razem wchodziłem z piwnicy - oka już nie było. Być może wpływ na to miało zainstalowanie patcha upgradeującego grę do wersji 1.18). Znalazłem się w sali oznaczonej ma mapie "Floor: One" jako "To Basement", w północnej części banku, po prawej stronie "Great Hall". Natychmiast ruszyłem w stronę drzwi znajdujących się aktualnie za mną - tych wiodących w korytarz po przeciwnej stronie niż "Great Hall". Otworzywszy drzwi, wśliznąłem się w mrok panujący w nim i przyczaiłem się. Przede mną, w głębi, widziałem schody prowadzące na pierwsze piętro budynku. Wykorzystując plamy cienia i zatrzymując się, w czasie, gdy pokój przemierzał któryś z dwu patrolujących to miejsce małych automatów strażniczych, dotarłem w szczelinę pomiędzy schodami a ścianą. Stąd, wykorzystując chwilę ciszy, skierowałem się na schody.
Wbiegłem po nich i skręciłem w jasno oświetloną wnękę, znajdującą się po lewej stronie, gdy spoglądałem w długi, wyłożony czerwonym dywanem korytarz prowadzący na galerie w "Great Hall". Ukrywszy się we wnęce za kredensem, wodną strzałą zdławiłem ogień pobliskiej lampy i już bezpiecznie ukryty w cieniu w myślach przygotowałem dalszy plan. Pierwszym jego punktem, natychmiast wprowadzonym w życie, było przywłaszczenie sobie stojącego na półeczce na wprost kielicha. Kolejnym - ostrożny marsz w kierunku "Hall of Records". W połowie drogi, korzystając z cienia, zatrzymałem się i posłałem wodną strzałę w pochodnię oświetlającą drzwi prowadzące do tej sali. Zaraz po tym podkradłem się pod nie i otworzyłem je. Wewnątrz, w sali przyległej do "Hall of Records" krył się morderczy komplet maszyn: zawieszone u sufitu oko i korzystające z niego, reagujące na alarm poprzedniego, działo. Na ścianie przy tym drugim zawieszona była latarnia gazowa - wyeliminowanie jej pogrążyło całą pokój w mroku...
Przemknąłem ścieżką cienia do stolika stojącego pod oknem i zdjąłem z jego blatu kolejny kielich. Zaraz po tym, pamiętając, po co tu przybyłem, przemknąłem pod ścianą bezpośrednio pod wrota wiodące do mojego aktualnego punktu przeznaczenia, do "Hall of Records". Otworzyłem je i widząc, że pomieszczenie jest puste, wśliznąłem do środka. Wiedziałem jednak zarazem, że muszę być ostrożny - nieostrożne poruszanie się po kamiennej posadzce robiło wiele hałasu, a w pomieszczeniach tuż pod mną czuwał strażnik. Na wszelki też wypadek nie szedłem w prawo - nie było tam nic ciekawego, a chodzenie tuż nad głową nadgorliwego ochroniarza, mogło się bardzo źle skończyć... Najwolniej jak umiałem, w pozycji kucznej przeszedłem w lewo i po drewnianej pochylni dostałem się na górę, na niewielki podest. Tu na stoliku stojącym we wnęce znalazłem interesujący mnie zapis - wynikało z niego, że poszukiwany przeze mnie artefakt znajduje się w skrytce numer 11.
Wróciłem do schodów wiodących na parter. Nie zszedłem jednak nimi - zamiast tego, wykorzystując fakt, że obydwa automaty strażnicy zeszły w dół, przemknąłem korytarzem (dywan wytłumiał odgłos kroków) i dopadłszy ostatnich drzwi po lewej, tych prowadzących do pokoju przylegającego do "Great Hall", wśliznąłem się w mrok panujący w pomieszczeniu za nimi. Tu, odsunąwszy się nieco od drzwi - tak, by dać drogę wchodzącemu do pokoju automatowi, zacząłem obserwować drzwi wiodące na galeryjkę "Great Hall". Nie starałem się też przy tym wyglądać przez wizjery w ścianie po lewej od wejścia, czy (brońcie bogowie - otwierać te drzwi) mechaniczne oczy w sali obok widziały zbyt dobrze... Czekanie opłaciło się - z drzwi z galeryjki wyszedł strażnik i postąpił parę kroków w głąb korytarza, w kierunku schodów. Korzystając z tego, że był odwrócony plecami, w pobliżu nie było automatów, a dywan tłumił kroki, podbiegłem do niego i z niekłamaną satysfakcją opuściłem pałkę na jego głowę. Zebrawszy klucz porzuciłem jego nieprzytomne ciało w mrocznej sali, z której wybiegłem.
Następnym posunięciem było przejście na galeryjkę w "Great Hall". Dotarłem do drzwi po jej drugiej stronie i ostrożnie, tak, by nie dać zauważyć się mechanicznemu oku, otworzyłem je. W korytarzu płonęły dwie lampy gazowe. Wykorzystując chwile, gdy oko zwrócone było w drugą stronę i wychylając z drzwi zgasiłem je obie. Dopiero wtedy, czując się bezpiecznie ukrytym w mroku wszedłem w korytarz. Zebrałem stojący na stoliku w połowie korytarza kielich i ruszyłem do drzwi po lewej od wejścia - tych, prowadzących na korytarz przyległy do sali z mechanicznymi oczami i - co znacznie ważniejsze - schodami prowadzącymi na drugie piętro banku, tam gdzie "Security Office". Wyszedłem na korytarz i posuwając się w pozycji kucznej i bardzo, bardzo powoli ruszyłem przy prawej ścianie na wprost. Moim celem było jedynie zaglądnięcie do sali z oczami - pamiętając o możliwości wychylenia się - i posłanie pojedynczej strzały w znajdujący się po jej drugiej stronie wyłącznik świateł.
Udało się - trafiony precyzyjnie wyłącznik spełnił swoje zadanie, w pokoju zaś zapanował miły memu oku mrok. Nie chcąc ryzykować, wróciłem drogą którą tu przybyłem, przez galeryjkę w "Great Hall" do sali w której porzuciłem ogłuszonego strażnika. Teraz mogłem już ostrożnie otworzyć drzwi i wśliznąć się do środka. Zamierając w bezruchu przy każdym syknięciu mechanizmów, przemieszczałem się w kierunku wejścia na schody i wreszcie, dotarłszy do nich wspiąłem się na górę. Otwarcie drzwi na górze było dziełem chwili. Byłem na drugim piętrze.
Widząc mechaniczne oko po prawej stronie pomieszczenia, w którym się znalazłem, ruszyłem w lewo, do drzwi. Otworzyłem je i korzystając z tego, że nikogo w niej nie było - ruszyłem w lewo, w mroczny narożnik tuż za drzwiami na korytarz po lewej. Tu, słysząc kroki, przygotowałem pałkę i przyczaiłem się przy wejściu. Wybiegłem w momencie, gdy wchodzący do komnaty strażnik obrócił się w prawo - dopadłszy go, ogłuszyłem, i zebrawszy klucz z pasa, zaciągnąłem w mrok, w którym chwilę wcześniej się skrywałem. Teraz mogłem już obejść salę i zebrać stojące tu i ówdzie kielichy. Zaraz po tym skierowałem w korytarz i nie bawiąc w próby wymanewrowania dwóch zawieszonych tu głów, przemknąłem przez korytarz i wbiegłem w korytarz po prawej. I choć szczęknęły za mną kraty - dopiąłem tego, co chciałem - byłem niedaleko "Hall of Statues". Tu, korzystając z cienia przyczaiłem się i czekałem do chwili, gdy przechodzący środkiem sali posągów strażnik zniknie mi z oczu. Wtedy, bardzo ostrożnie i bardzo powoli ruszyłem w kierunku drugiej wnęki po lewej - zważając, by nie nastąpić na błękitne światło ścielące się na posadzce dotarłem do posągu i przesunąłem zauważoną za nią dźwigienkę.
Odczekałem cierpliwie do chwili, gdy strażnik, ponownie przemierzywszy salę wrócił tam, skąd przybył, i dokładnie środkiem sali ruszyłem za nim. Poruszanie się wąską jasną ścieżką pomiędzy błękitnymi plamami było niezbędne - oto, kiedy na moment wszedłem w niebieskie pole, panel nad drzwiami naprzeciw opuścił się i zza niego wyłoniła lufa automatu bojowego... Dotarłszy do końca sali, nadal poruszając się w najostrożniej jak umiałem, ukryłem się w skrawku cienia za framugą drzwi po lewej stronie. Tu, obrócony twarzą w kierunku drzwi na wprost (nie tych po prawej, na klatkę schodową...) utworzyłem sobie dywanik z mchu przede mną. Był mi potrzebny, by przy następnym przejściu strażniku bezszelestnie dopaść go i ogłuszyć... Tak też się stało - porzuciwszy ciało w cieniu, ruszyłem do drzwi którymi przechodził. Mijając kolejne sale dotarłem do wrót opatrzonych tabliczką "Security Office". Otworzyłem je znalezionym wcześniej kluczem i wśliznąłem się do środka.
Wewnątrz, korzystając z faktu, że nie było w nim nikogo, przeszedłem śmiało wzdłuż kabla na podłodze do skrzynki zarządzającej systemem alarmowym holu przy głównym wejściu banku. Wyłączywszy go, nie pozostało mi nic innego jak powrócić w korytarz z dwoma automatycznymi oczami. Ponownie zadźwięczały zamykane kraty i ponownie wcale się tym nie przejmując, skręciłem w prawo i wszedłem w korytarz wiodący do biura i znajdującego się w nim sejfu. W tym też pomieszczeniu dowiedziałem się, co otwierała przesunięta przeze mnie wcześniej w sali posągów dźwigienka: otwarty panel ścienny ukazywał wnętrze loszku głodowego. Na dłoni leżącego tam szkieletu znalazłem złoty pierścień... (SECRET 1 z 2) Wyczyściwszy sejf, nie pozostało mi nic więcej, jak - korzystając z tej samej drogi którą tu przybyłem wrócić do piwnic i następnie na zewnątrz, pod główne wejście.
Rozpoczynałem właśnie ostatnią fazę misji - przeniknięcie do krypty, przywłaszczenie sobie machiny i bezpieczne opuszczenie banku. Pierwszym krokiem było otwarcie wytrychami drzwi wiodących do sali użytkowej banku. Uczyniwszy to ostrożnie zajrzałem do środka - wielki, dobrze oświetlony hol, z marmurową posadzką i kilkoma mechanicznymi głowami byłby nie do pokonania, gdyby nie fakt, że oczy automatów strażniczych były mętne, one same zaś nie poruszały się... Przemknąwszy do sali po lewej stronie - idąc za drogowskazem krypty - tu, przyczaiłem się w mrocznym kącie. Upewniwszy się, że jestem bezpieczny przeszedłem do sali obok, przez drzwi po prawej od wejścia. Tu zatrzymałem się i wystrzeliwując precyzyjnie wodne strzały pogasiłem większość lamp. Było to niezbędne, gdyż w sali umieszczono widziane już wcześniej komplety strażnicze - oko/działo. Zaraz po tym, korzystając z utworzonego przed chwilą mroku przekradłem się tuż obok machin i znalazłszy się we wnęce za nimi, wyłączyłem je. Teraz, zważając jedynie na patrolujący to miejsce automat strażniczy obszedłem salę otwierając sejfy i przywłaszczając znajdujące w nich przedmioty.
Salę opuściłem drzwiami po prawej i natychmiast po znalezieniu się w kolejnej ukryłem w mroku przy ścianie. Przemieszczając się w ten sposób, dotarłem do sejfu stojącego w narożniku pomieszczenia i otworzywszy go, uzbroiłem w kolejne kryształy. Miały się przydać - korytarz w sąsiednim pomieszczeniu prowadzący do krypty był wyłożony marmurem, tuż obok zaś, w "Guard Room" pilnowało trzech strażników i jeden duży automat bojowy. Wchodząc w niebezpieczny teren, wiedziałem już co robić - wystrzeliwując strzały z mchem coraz dalej w kierunku wejścia do krypty utworzyłem sobie gruby dywanik. Teraz, kiedy strażnik stojący w wejściu do "Guard Room" odwrócił się plecami do mnie, przemknąłem do pomieszczenia, tuż przy krypcie. Tuż nad wejściem do niej zauważyłem działające oko strażnicze. Jego wyłącznik znalazłem jednak tuż obok, w niewielkim pomieszczeniu po lewej od wejścia.
Wreszcie dotarłem do krypty. Było to wysokie na dwa piętra pomieszczenie, wyłożone metalowymi posadzkami i wyposażone w dwie głowy strażnicze. Na moje szczęście umiejętne wykorzystanie cieni pozwalało przeniknąć w jedną i drugą stronę bez wszczęcia alarmu. Zresztą - w tej chwili nie było to tak istotne - drogę do wyjścia znałem, a jedynym zagrożeniem mogła być teraz tylko przypadkowa strzała... Skrytka Mechanistów mieściła się, takie już moje szczęście, na samej górze. Na pierwszy poziom dostałem się wjeżdżając windą, na kolejny - po drabince naprzeciw. Dumny z tego, że nikt jak dotąd nie zauważył mojej obecności, zbliżyłem się do drzwi z numerem 11 i otworzyłem je. W rzeczy samej - jestem mistrzem złodziejskim...
Pozostało jedynie w równie niezauważony sposób zejść na dół krypty i przechodząc dokładnie po swoich śladach aż do głównej sali banku, wyjść przez otwarte drzwi...
Zadanie 7: Blackmail.
Postanowiłem zestawić Truarta z jego własnymi słowami, zarejestrowanymi w artefakcie Mechanistów. Rozpocząłem ukryty w głębokim cieniu na terenie posiadłości, znajdującej się naprzeciw frontowego muru posiadłości szeryfa Truarta. Stojąc w tym miejscu, miałem świetny wgląd w środki, uniemożliwiające wniknięcie do środka - wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że próba przedarcia się przez straż i automaty równałaby się samobójstwu. Mapa, którą posiadałem wskazywała jednak inne możliwości...
Zanim jednak na poważnie zabrałem się za to, postanowiłem rozejrzeć po okolicznych domkach. Przeskoczyłem przez mur po lewej stronie i korzystając z cienia, przemknąłem pod drzwi na tyłach domu. Otworzyłem je i wśliznąłem do wewnątrz. Tu, w jasno oświetlonym i wypełnionym odgłosami śpiącego mężczyzny - ze stolika po prawej stronie zdjąłem puchar. Kolejne drzwi prowadziły do kuchni - tam jednak nie znalazłem niczego wartościowego. Wróciłem do pokoju i schodami wspiąłem się na poddasze. Rozglądając się, zarejestrowałem dwie rzeczy w głębi pokoju - łóżko ze śpiącym i błękitną, zamkniętą skrzynia. Idąc w pozycji kucznej i najwolniej, jak to było możliwe, zbliżyłem się do niej, po czym, równie ostrożnie otworzyłem ją wytrychami. Wewnątrz kryła się strzała z liną. Wziąłem ją i ostrożnie wyszedłem w ten sam sposób, w jaki tu przybyłem.
Wróciłem, ponownie wspinając się na kamienny murek na miejsce startu. Tu po prawej stronie było okno. Otworzyłem je i wśliznąłem do wnętrza obszernego, całkowicie pozbawionego świateł pokoju. Po lewej miałem drzwi wiodące na dziedziniec - nie ruszyłem ich. Zamiast tego spod krzesła po prawej - wyjąłem kielich i korytarzem obok ruszyłem do sypialni w końcu domu. Po kilku ostrożnych krokach dotarłem do pokoju z kolejnym śpiącym człowiekiem. Nie chciałem go zbudzić - przywłaszczyłem sobie więc jedynie zawartość kasetki ze stolika i wróciłem korytarzem pod schody wiodące na górę. Tu z biurka zdjąłem świecznik i przemierzywszy poddasze (w stronę sypialni), wyszedłem przez okno - wprost na murek i następnie, drugą stronę.
Ta rezydencja była chroniona lepiej niż poprzednie. Dziedziniec przed nią był jasno oświetlony przez lampy zasilane z generatora stojącego pomiędzy nimi. To jednak nie było najgorsze - pod bramą z przeciwnej strony czyhał znudzony strażnik. Wiedząc, że potrzebny będzie cud, by dotrzeć do niego na odległość uderzenia pałką przy całej tej iluminacji postanowiłem skorzystać z fortelu. Przygotowałem łuk i wystrzeliłem zwykłą strzałę w mur tuż koło mnie tak, by jej grot ostro zadźwięczał odbijając się od kamienia. Natychmiast po tym, nie czekając na rezultat obiegłem dom dookoła. Kiedy znalazłem się po jego drugiej stronie - ostrożnie wyjrzałem zza narożnika. Tak, jak przypuszczałem: strażnik zajęty był sprawdzaniem źródła dziwnego hałasu. W tym momencie musiałem podjąć błyskawiczną decyzję - czy biec do maszyny i wyłączyć światło latarni, czy też raczej skierować się od razu w stronę strażnika, manewrując tak, by nie mógł mnie dojrzeć i obracając się znaleźć się w zasięgu ciosu i ogłuszyć go jednym precyzyjnym trafieniem. W ten czy inny jednak sposób pozbywszy się strażnika i podrzuciwszy jego ciało na tyłach domku tuż przy wejściu, mogłem bez przeszkód zwiedzić również i jego wnętrze.
Drzwi otwierały się na krótki korytarzyk z dwójką drzwi po obu stronach. Z tych po lewej dobiegało mnie miarowe chrapanie. Ostrożnie wyjrzałem zza futryny i zdumiałem się widząc, że chrapiący śpi... siedząc na krześle przy biurku. Równocześnie jednak zauważyłem na stoliku przy którym zasnął, dwie kolumienki monet, a tuż obok - srebrną figurkę. Podjąwszy decyzję zbliżyłem się do niego w pozycji kucznej i z pałką w dłoni, po czym jednym mocnym uderzeniem posłałem go w sen dużo głębszy. Bez przeszkód zebrałem skarby i zwiedziwszy do końca dom (niewiele w nim rzeczy wartościowych) wyszedłem na zewnątrz.
Tym razem nie odważyłem się przeskakiwać muru tuż przy ścianie z tyłu domów - tuż za nim słyszałem wartownika. Zamiast tego więc podszedłem do bramki wiodącej na dziedziniec ostatniego nie odwiedzonego domostwa i - upewniwszy się, że lampy pozostają zgaszone i korzystając z dźwigni po jej prawej stronie - otworzyłem ją. Tak, jak przypuszczałem - po prawej stronie, w głębi, tuż pod murem stała kobieta. Przeciąłem podwórzec w poprzek i dotarłem do skalnej ściany naprzeciw bramki. Stąd łatwo było przeniknąć do wnętrza domu. Ten zaś był opuszczony i ponury. Puste, białe sale nie zapowiadały, bym miał się tu wzbogacić. A jednak, gdy wspiąłem się na górę i skręciłem do jednego z pokoi - natknąłem się włóczęgę, który tutaj urządził swoją tymczasową przystań. Ostrożnie, by go nie zbudzić, przemknąłem obok jego legowiska i pochwyciłem złoty świecznik.
Opuściłem dom i zaraz po wyjściu skierowałem się w lewo. Na wprost, w narożniku porosłym chaszczami - odkryłem przejście wiodące w długi korytarz pomiędzy murem posiadłości Truarta a ścianą skał. Idąc zbliżyłem się do przeszkody, która wydawała się być nie do pokonania. Nie było tak jednak - przejście stworzone najwyraźniej przez jakiegoś dużego zwierzaka - umożliwiło mi dalszy marsz... Zaraz po wyjściu z niego w oko wpadła mi niezwykła szczelina w zwartej dotąd ścianie skalnej, po prawej stronie "korytarza". Wspiąłem się po niej i ku swemu zdumieniu zauważyłem niewielki, prywatny cmentarzyk rodziny Truartów. Tutaj znalazłem eliksiry szybkości i spadania.
Wróciłem w korytarz i kontynuowałem marsz aż do końca, do potoku-fosy dworu Truarta. Wskoczyłem weń i płynąc tuż przy dnie i dzięki temu unikając wzroku strażnika powyżej - dotarłem do mostka. Tu wynurzyłem się i nabrałem oddechu do dalszego nurkowania. Tym razem było znacznie krótsze - chodziło mi o to jedynie, by dopłynąć do miejsca, gdzie nie dobiegało światło rzucane przez pochodnie. Stąd wróciłem w kierunku bramy. Przykucnąwszy w plamie cienia niedaleko niej, przygotowałem pałkę i gdy strażnik skierował się ku domowi, dopadłem go i ogłuszyłem.
Fronton dworu z kolumnadą zawierał dwie pary drzwi: te po prawej wiodły do przedpokoju, po lewej - bezpośrednio do kuchni. Słysząc głosy dobiegające z tej ostatniej i nie znając przecież sytuacji wewnątrz, wybrałem bezpieczniejsze wejście. Klucz znaleziony uprzednio przy strażniku otworzył drzwi wiodące do przedpokoju. Wszedłem do dobrze oświetlonego, m.in. przez lampę gazową po lewej ręce od wejścia, i na domiar złego słysząc kroki nadchodzącego strażnika, pojedynczą wodną strzałą zdławiłem jej płomień. Zaraz po tym przykucnąłem tuż przy ścianie, starając się, by całkowicie skrywał mnie cień.
Strażnik pojawił się w korytarzu prowadzącym m.in. do pokoju straży. Kierował się w stronę jadalni, nie doszedł do niej jednak - moja pałka spotkała go szybciej, niż światło bijące od jadalnianego kominka. Pochwyciłem jego ciało, zanim jeszcze zdążyło upaść i wyniosłem na zewnątrz, na kamienny podest. Zaraz po tym wróciłem do środka i czając się oraz poruszając najwolniej, jak umiałem, przeniknąłem do jadalni, w mroczny kąt tuż obok kominka. Jadalnia była sporą komnatą niemal całkowicie zastawioną ogromnym stołem. Wiodło do niej troje drzwi - te, którymi wszedłem, pośrodku sali, naprzeciw okien, oraz bezpośrednio do kuchni. Przy środkowych stała strażniczka z łukiem - więc, o ile przeniknięcie do kuchni w cieniu stołu od strony okien było możliwe, to znacznie bezpieczniej byłoby dla mnie zajść ją i ogłuszyć od tyłu, od strony korytarza.
Sposobiłem się właśnie do przeniknięcia do przedpokoju, gdy w korytarzu wiodącym do pokoi straży ukazał się kolejny wartownik. Widząc nadarzającą się sposobność, wyjąłem pałkę i wyczekawszy odpowiedniej chwili, mocnym jej ciosem pozbawiłem strażnika przytomności. Kiedy padał zauważyłem przy jego pasie koło zębate - czując, że może ono odegrać jeszcze znaczącą rolę w tym zadaniu przywłaszczyłem je sobie. Zaraz po tym podniosłem nieprzytomne ciało z podłogi i zważając, by nie spostrzegła mnie łuczniczka, wyniosłem je na zewnątrz, tam, gdzie spoczywało poprzednie.
Po powrocie do przedpokoju, posuwając się tuż obok zbiornika z wodą przemknąłem w mroczny korytarz. Był nieoświetlony, na jego podłodze zaś leżały grube chodniki z materiału, poruszanie się więc w nich nie wiązało się z żadnym ryzykiem spostrzeżenia. Idąc nim, dotarłem do pokoju straży. Po uchyleniu drzwi ujrzałem ciemną salę wypełnioną piętrowymi pryczami. Rzeczami, które przykuły moją baczniejszą uwagę, nie były jednak one - znacznie ważniejszy był śpiący strażnik przy przeciwległej ścianie, oraz skrzynie przy każdym z łóżek. Decyzję podjąłem natychmiast - poruszając się w najgłębszym cieniu i tak powoli, jak to tylko możliwe, przesuwałem się w stronę śpiącego. Otwierane kolejno skrzynie - również wytrychami - kryły w sobie m.in. eliksir leczący... Wyczyściwszy je wszystkie wróciłem pod drzwi i na korytarz.
Za narożnikiem korytarz rozwidlał się - jego prawa odnoga wiodła do dwóch pokoi - pierwszy z nich, był zamknięty. Drugi - na wprost - do sali wyglądającej jak pokój gościnny. Tu, oprócz kosztowności widocznych już na pierwszy rzut oka , udało mi się wypatrzyć skrytkę w podłodze po prawej stronie łóżka. Udało mi się ją otworzyć dopiero po poruszeniu uchwytu na pochodnie - tego po lewej stronie łoża. Opuściłem tę salę i idąc dalej korytarzem, dotarłem do białych drzwi korytarza prowadzącego na piętro. Tuż obok nich zawisła przedziwna maszyna, z opisu której wynikało, że jest jednym z najbardziej zaawansowanych zamków stworzonych przez Mechanistów. Drzwi chronione takim zamkiem można było otworzyć jedynie za pomocą odpowiedniej zębatki umieszczonej w mechanizmie... Miałem ją - znalezioną u jednego z ogłuszonych strażników, jednak nie użyłem jej już teraz. Miałem do sprawdzenia jeszcze sporą część parteru...
Po kilku dalszych krokach dotarłem do korytarzyka prowadzącego do jadalni. Stąd doskonale widziałem plecy łuczniczki pilnującej domu - złą nowiną było jednak to, że by móc do niej dotrzeć na odległość ciosu pałką musiałem przejść kilka kroków po gołej i głośnej posadzce. To zaś, jak wiedziałem z doświadczenia, mogło bardzo źle się dla mnie skończyć... W chwilę później niebezpieczny odcinek pokrywała już gruba warstwa mchu z rozbitego tu kryształu zamocowanego na drzewcu strzały. Korzystając z tego naturalnego dywanu zbliżyłem się do niej, ogłuszyłem ją i ukryłem jej ciało we wnęce korytarzyka. Pozostało jeszcze tylko zebrać kosztowne talerze z kominka, butelki szlachetnych trunków ze stołu, by wreszcie skierować się do kuchni.
U wejścia do niej zatrzymałem się. Wewnątrz, w świetnie oświetlonej komnacie rozmawiała para służących. Na moje szczęście niedługo po tym jedno z nich, mężczyzna, oddaliło się do swych obowiązków. Wówczas, starając się stąpać jak najciszej, ostatnie zaś metry dzielące mnie od zmywającej służącej pokonując jednym skokiem, ogłuszyłem ją i porzuciłem jej ciało na zewnątrz, za drzwiami. Wróciłem do kuchni i zebrałem to, co mnie tu przywiodło - kosztowną porcelanę, wspaniały dzban... Mogłem też, wygasiwszy ogień w kominku i przesunąwszy znajdującą się tam dźwignię, zejść do piwnicy z zombiem... (Spójrz jednak trzy akapity poniżej i sam odpowiedz sobie na pytanie, czy warto...)
Pod jednym względem kuchnia stanowiła prawdziwe centrum domu - można z niej było wyjść nie tylko na dwór i do jadalni - dodatkowe wyjścia prowadziły do piwnicy (niewiele tam...), do jadalni dla służby oraz na korytarz prowadzący wprost do sali balowej. Wiedząc, że gdzieś tam w pobliżu krąży widziany wcześniej służący, a zarazem widząc też oświetlenie korytarza, zrezygnowałem z pomysłu przejścia nim i wszedłem do jadalni dla służących ("Mess Hall"). I miałem szczęście - jego drugie wyjście wiodło wprost na korytarz. Różnica była taka, że tuż obok tego przechodził poszukiwany przeze mnie sługa. Stąd też łatwiej było, kiedy kierował się na powrót w stronę sali balowej dopaść go i ogłuszyć... U jego pasa znalazłem zaś otwierające uprzednio zamknięte drzwi niebieski klucz.
Wróciłem pod nie. Wewnątrz, w niewielkim lecz bogatym pokoju, na łóżku ustawionym przy ścianie po lewej spał człowiek. Czując, że to przejście może później jeszcze okazać mi się pomocne, zbliżyłem się doń i ogłuszyłem go, zapewniając sobie tym samym spokój. Po jego stronie pokoju zauważyłem drzwi. Zbliżyłem się do nich i po krótkim nasłuchiwaniu otworzyłem je jednym z wytrychów. Za nimi rozciągał się w obie strony niewielki, mroczny i jak się zdawało całkowicie ślepy korytarz. Pozornie jednak tylko - uderzony mieczem kilim na ścianie po lewej stronie ukazał tajne przejście do korytarza przy kaplicy. Wejście do tej ostatniej (oznaczonej na mapie jako "Chapel") było tuż obok. Stanowiła ją duża, dobrze oświetlona sala z ogromnym młotem za ołtarzem i powyżej, po lewej obok dużego młota, ciemny zarys. Wystrzeliłem weń strzałę i tak jak przypuszczałem - duży młot przesunął się otwierając wejście do krypt.
Krypty to nawiedzony obszar. Jeśli nie czujesz się na siłach przemykać pomiędzy upiorami Hammerytów tylko po to, by z samego ich środka, z oświetlonego dwiema pochodniami grobowca zdjąć złotą czaszką i ewentualnie ukraść mieszek nieszczęsnej she-zombie - nie schodź w nie. Jeśli jednak uznałeś, że nic, co kosztowne, nieważne, czy przynależy do żywych czy martwych, nie może pozostać nie-twoje wiedz, że korytarz wiodący do loszku z nieumarłą, zaczyna się na lewo od drabinki, w miejscu, gdzie próbowano zabić deskami niski, wąski korytarzyk. Deska blokująca przejście rozpadnie się po kilku uderzeniach mieczem, wewnątrz zaś - prócz szlochów i westchnień nieszczęsnej zamęczonej i srebrnego samorodka - znajdziesz kratę, za którą rozciągała się sala, i wspomniany mieszek przy jej pasie. Ach, jeszcze jedno - nie wciskaj (za pomocą strzały, przycisk widocznego naprzeciw - otwierają on klatkę z parą pająków-gigantów).
Wróciłem przez mroczny korytarzyk i pokój z ogłuszonym gościem do domu. Ostatnią salą, którą odwiedziłem, zanim zdecydowałem udać się na pierwsze piętro dworu, była ta, zwana słusznie balową. Już na pierwszy rzut oka było widać, że użytkowana jest często, ostatni zaś raz musiał skończyć się stosunkowo niedawno. Namacalnym dowodem były rozrzucone i powywracane krzesła oraz głośno chrapiący jegomość na samym środku sali. Do tego ostatniego zbliżyłem się po to, by zebrać porzuconą przezeń butelkę drogiego trunku. Ze stołu naprzeciw wejścia uniosłem wartościową porcelanę i bez żalu opuściłem to wspaniałe miejsce.
Droga pod białe drzwi nie była daleka. Tak jak przypuszczałem - zębatka umieszczona w maszynie otworzyła je przede mną. Za nimi skrywał się mroczny, wyłożony dywanem korytarz, wijący się niczym wąż. U jego krańca, tuż przy schodach zatrzymałem się - z góry dobiegały mnie dźwięki rozmowy pomiędzy dwoma strażnikami. Kierowany przeczuciem, cofnąłem się nieco i stanąłem w cieniu w jednej z dwóch wnęk z kolumnami. Jak się po chwili okazało - postąpiłem słusznie, bowiem schodzący z góry strażnik zapalił światło, które natychmiast odkryłoby moją tu obecność. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na zaskoczenie - natychmiast po tym, jak strażnik przeszedł obok mojej kryjówki, wybiegłem zań i jednym mocnym ciosem w głowę pozbawiłem przytomności. Jego ciało w chwilę później spoczęło w mrocznej alkowie...
Wspiąłem się po schodach na górę i czując się boleśnie odkryty w jasnym korytarzu skierowałem w lewo, gdzie w narożniku korytarza było trochę cienia. Zbliżając się tam kątem oka zauważyłem strażnika nadchodzącego z korytarza po prawej. Ledwie udało mi się wyciągnąć pałkę i ogłuszyć go... Jego ciało, ograbione z zawieszonej u pasa zębatki w parę chwil później spoczywało już tuż obok poprzedniego. Ponownie wspiąłem się na górę i poprzysięgając sobie ostrożność skierowałem w głąb korytarza. Już po kilku krokach zagłębiłem się w korytarz po lewej. Prowadził on do pustego pokoju, w którym jeden z regałów, po pociągnięciu książki na lewo od niego, otwierał się na niewielkie pomieszczenie. Zebrawszy kosztowności ze skrzyni, wróciłem na korytarz. I tu zamarłem - w salce obok, pełniącej funkcję stróżówki, stał strażnik.
Minąłem go, idąc w pozycji kucznej. Stąd blisko było już do końca korytarza i stojącej na stoliku figurki. Zaraz po tym, upewniwszy się uprzednio, że mogę to zrobić - ruszyłem w korytarz po lewej. Dotarłszy do jego załomu, otworzyłem drzwi do sali naprzeciw i ukryłem się w niej. Kolejno odwiedzając pokoje w korytarzu, parłem w stronę wejścia do "Game Room". Naturalnie, kiedy znalazłem się wreszcie pod nim, stojąc bezpiecznie ukryty w mroku, okazało się, że nie bardzo mogę wejść do środka - stojący w oddali strażnik, krążący automat strażniczy a przede wszystkim światło wypełniające pokój kazały szukać innej, bezpieczniejszej drogi... czy raczej - mniej wyeksponowanego wejścia...
Tymczasem jednak otworzyłem drzwi na końcu korytarza - te niemal przylegające do "Game Room". Stąd, zebrawszy uprzednio kosztowności z niewielkiej komnatki po lewej stronie, skierowałem się do odrzwi po lewej stronie ściany po prawej. Otworzywszy je "Balcony Key" przemknąłem przez taras i, ponownie posłużywszy tym samym kluczem, wszedłem do sali znajdującej się po drugiej stronie sali gier. Tu, ponownie pierwej zlustrowawszy niewielką komnatkę, przygotowałem się do wejścia do sali zajętej przez strażnika i automat. Wychyliwszy się z drzwi, usłyszałem rozmowę zauważonego wcześniej strażnika z jedną ze służących. Mówiącym, a ściślej - bełkoczącym strażnikiem był niesławny Benny, ten sam, o którego niekompetencji rozmawiali strażnicy podsłuchani wcześniej, przy schodach na pierwsze piętro. Fakt jednak, że miał z kim rozmawiać komplikował nieco sytuację...
Podstawowym celem był jednak automat strażniczy. Przez dłuższą chwilę obserwowałem schemat, według którego poruszał się po czym, wiedząc, że będzie przechodzić tuż obok drzwi przygotowałem strzałę z wodą i celnym trafieniem wyeliminowałem z dalszej gry... Wtedy, wyczekawszy do chwili, gdy strażnik przechodzący przez salę opuści ją, dzierżąc w pogotowiu pałkę ruszyłem, idąc tuż przy ścianie, w kierunku baru. Służąca została ogłuszona jako pierwsza. Przeniosłem ją do pokoju, z którego wyszedłem i ułożyłem w łóżku. Benny padł jako drugi - biorąc zaś pod uwagę stan, w jakim się znajdował, zasługiwał jedynie na kawałek podłogi... Wyczekałem jeszcze do chwili, gdy strażnik patrolujący piętro ponownie wejdzie do sali podbiegłem doń i ogłuszyłem go. Spoczął tuż obok Bennyego. Wtedy, już bez przeszkód, złupiłem cały pokój...
Wszedłem w korytarz wiodący do "Pool" i "Weapons Room". Idąc tuż przy prawej ścianie, tak by uniknąć wzroku mechanicznych oczu, minąłem salę z basenem. Dotarłszy do rozwidlenia korytarza, skręciłem w prawo. Tu, obok białych drzwi wiodących na drugie piętro, do sypialni Truarta wisiała karta pergaminu, z której wynikało, że niemal bliski mi już Benny zgubił gdzieś srebrną zębatkę, odblokowującą drzwi. Podał jednak ostatnie miejsce, w którym ją miał - w basenie. Aby się do niego dostać jednak musiałem wyłączyć oko... To z kolei okazało się łatwiejsze niż przypuszczałem - dźwignię odpowiedzialną za to znalazłem... w pomieszczeniu obok. Wyłączywszy system alarmowy, odwiedziłem jeszcze "Weapons Room" i zebrałem z półki wszystkie możliwe kryształy , które natychmiast przerobiłem na strzały. Udało mi się również znaleźć skrytkę ze strzałą gazową - trafienie dziesiątki na tarczy wiszącej ponad drzwiami zbrojowni otwierało skrytkę.
Wróciłem do basenu i po raz wtóry dzisiaj wziąłem kąpiel w ubraniu. Rzeczywiście, na dnie, niewidoczna z brzegu, bo leżąca niemal na kratce ściekowej spoczywała poszukiwana zębatka. Zebrałem ją i pewnym krokiem skierowałem do drzwi wiodących na drugie piętro. Otworzyłem je, przemknąłem korytarzem i podobnie, nauczony doświadczeniem zdobytym na piętrze poniżej przyczaiłem się za filarem. Ta taktyka okazała się słuszna - nie dałem zaskoczyć się zbiegającym w dół po schodach strażnikom. Nie spodziewałem się jednak z całą pewnością tego, co sprawiło, że alarmowali wszystkich w domu. Truart został zamordowany. Tym samym mój plan szantażowania go wziął w łeb. Jednocześnie zacząłem zastanawiać się nad tym, kto i w jaki sposób pozbawił go życia. Aby to sprawdzić, ruszyłem na górę.
Ostrożnie wspiąłem się po schodach i słysząc głosy strażników dobiegające z prawej strony, skręciłem w lewo, w stronę "Bedroom Suit". Przekradłem się przez pusty pokój i jednym z kluczy otworzyłem odrzwia. Zaraz po tym wśliznąłem się do środka i zamknąłem je za sobą. Stąd udałem się w prawo, do drzwi do "Bedroom Suit". Ignorując, jak na razie, drabinkę znajdującą się we wnęce (za drzwiami), ruszyłem najkrótszą drogą do sypialni Truarta. Podobnie, jak na piętrze poniżej, "Balcony Key" otworzył mi drzwi po jednej i drugiej stronie balkonu. Przed tymi drugimi zawahałem się na moment - wątpliwe było, by pozostawiono miejsce zbrodni bez straży. Przez chwilę nasłuchiwałem odgłosów zza nich i gdy strażnik opuścił sypialnię, wśliznąłem się do niej. Tu natychmiast przemknąłem w prawo, gdzie ostał się płachetek cienia...
Truart był martwy - to fakt. Żaden człowiek nie mógłby przeżyć ciosu miecza prosto w serce. Zastanawiało mnie jednak - kto to zrobił. Rozglądając się po sali, tuż obok łóżka zauważyłem coś, co mogło naprowadzić mnie na ślad mordercy. Kiedy strażnik, co i rusz odwiedzający ten pokój, wyszedł, podszedłem do łóżka i sięgnąłem po ten przedmiot (Tu uwaga: jeśli chcesz wykonać SECRET SECRET - nie bierz go! Secret o którym mowa to możliwość pogrzebania ciała Truarta na cmentarzu jego rodziny - weź go i idąc tak, jak opisano poniżej przedostań się na cmentarz. Po wrzuceniu go do grobu wróć po przedmiot leżący przy łóżku). Był to pęk kluczy przynależny porucznik Moseley... Pochwyciłem go i ponownie ukryłem się w cieniu przy ścianie. Wiedziałem już odpowiednio dużo. Pozostało wydostać się z domu.
To nie było trudne. Podniosłem leżącą na biurku Truarta mosiężną zębatkę i udałem się, drogą przez balkon i schody na pierwsze piętro. Tu otworzyłem drzwi znajdujące się w korytarzu prowadzącym do "Weapon Room" i zszedłem po schodach na parter. Stąd przez kuchnię wydostałem się na zewnątrz. Wodą wydostałem się poza mury dworu śp. Szeryfa Truarta...
Poziom: veteran
...mistrzem złodziejskim nie staje się w przeciągu jednego dnia. Trzeba co najmniej 12 ryzykownych misji zakończonych uratowaniem ludzkości przed zakusami złego boga, by móc się takim mienić. Tym wszystkim z Was, którzy jednak do tej pory unikali zaznajomienia się z Mrocznym Projektem i przebojem weszli w Wiek Metalu, pomocne mogą wydać się dokładne wytyczne na każdą z misji. Pamiętajcie jednak, właściwej strategii działania nikt Was nie nauczy - to trzeba mieć we krwi...
Zadanie 8
Stałem w mrocznym zaułku, wyczekując momentu, gdy stojąca tuż obok Lieutenant Moseley ruszy w drogę. Wiedziałem, że muszę podążyć za nią. Wiedziałem również, że w jakiś nieznany mi jeszcze sposób muszę wejść w chwilowe posiadanie niesionego przez nią listu, tak by móc go przeczytać i dzięki temu, być może, wpaść na ślad prowadzący do rozwiązania zagadki zabójstwa Truarta. Moseley po paru pierwszych krokach skręciła w lewo, za narożnik. Obawiając się, że nadzwyczaj czujna pani porucznik mnie dostrzeże, odczekałem kilka sekund. Wtedy ruszyłem za nią - w lewo, zaraz po tym - w prawo. Tu wcisnąłem się we wnękę w ścianie po lewej i stąd obserwowałem Moseley idącą prosto przez bramę, nieopodal której krążył strażnik. W momencie, gdy przejście było możliwe, ruszyłem w lewo uliczką prowadzącą na plac targowy. Znalazłszy się na nim Moseley skręciła w prawo, ja natomiast, stojąc w cieniu przy ścianie, czekałem, aż patrolujący plac strażnik się oddali.
Nie starałem się jednak przechodzić przez plac (choć, zapewniam, jest to możliwe) - strażnicy czynili to przedsięwzięcie nadzwyczaj ryzykownym. W chwili, gdy obaj znajdowali się w oddali, wskoczyłem w kanał i popłynąłem obok fontanny - i dalej, pod mostkiem, aż do zakrętu kanału, gdzie, widząc po prawej stronie niski poziom ulicy, wspiąłem się na nią. Już wcześniej płynąc słyszałem krzyki i mamrotanie pijanego strażnika; po wyjściu na brzeg jedno spojrzenie za narożnik ukazało mi go w całej jego wątpliwej okazałości. Stał tuż przy bramie oświetlonej dwiema pochodniami. Wychyliłem się za narożnik i wykorzystując dwie wodne strzały zgasiłem obie pochodnie. Dopiero wtedy, stąpając najciszej, jak to tylko było możliwe, odważyłem się zbliżyć do strażnika. Zatrzymałem się tuż obok niego, w cieniu jego lewej ręki. Tu czekałem. Niedługo jednak, gdyż w chwilę później zza narożnika wyszła Lt. Moseley, którą udało mi się wyprzedzić dzięki poczynionemu przeze mnie wodnemu skrótowi. Miałem ją dosłownie na wyciągnięcie ręki, gdy odwróciła się, wypatrując ewentualnego pościgu... Moseley, nie zauważywszy niczego podejrzanego, naturalnie nie niepokojona przeze mnie, ruszyła w dalszą drogę.
Przekradłem się za plecami pijanego strażnika (zabierając po drodze złotą butelkę stojącą u jego stóp) na drugą stronę bramki i tu wyczekałem, aż strażnik, który przyszedł moim śladem znad kanału, oddali się, a Moseley zniknie za zakrętem. Wtedy podążyłem za nią, nie obawiając się pijanego strażnika - ten prawdopodobnie nie zauważyłby mnie nawet gdybym zabrał mu hełm. Długi chodnik tuż nad kanałem wiódł pod górę. Na jego końcu, po prawej stronie, znajdowała się brama, w której, korzystając ze ścielącego się w niej cienia, ponownie przystanąłem. Teren przede mną był dobrze oświetlony - m.in. trzema pochodniami zawieszonymi na ścianie naprzeciw oraz lampą tuż obok mnie po prawej. Zaczekałem do momentu, gdy strażnik przemierzający tunelik naprzeciw zniknie mi z oczu; ruszyłem ostrożnie w lewo, w ślad za panią porucznik. Już jednak po paru krokach byłem zmuszony znów szukać cienia: Moseley, odwróciwszy się, długo obserwowała obszar za swymi plecami.
Ruszyłem za nią natychmiast po tym, jak zniknęła w zaułku po lewej stronie uliczki. Skręciwszy weń jednak zostałem zmuszony do natychmiastowego ukrycia się w mrocznej wnęce drzwi budynku po prawej; zbyt dobrze wiedziałem, co oznacza miarowe staccato kroków wybijane na metalowych stopniach parę metrów dalej. I rzeczywiście, strażniczka, która pojawiła się już po kilku sekundach, kierowała się w moją stronę. Przechodząc, nie spostrzegła jednak ani mnie, ani tego, że korzystając z okazji zdjąłem z jej pasa eliksir zdrowienia. Czekałem w tym miejscu w bezruchu aż do chwili, gdy byłem pewien, że się oddaliła; cichnące kroki dobiegające z drugiej strony zdradziły mi, że i Lt. Moseley, która w tym miejscu po raz kolejny sprawdzała, czy nikt za nią nie podąża, ruszyła w swoją drogę. Wtedy wynurzyłem się z mroku i udałem w prawo, gdzie, za narożnikiem budynku, w którym się kryłem, znajdowały się metalowe schodki prowadzące na ulicę wyżej. Nie wszedłem jednak po nich; wspiąłem się na mur tuż przy nich, po lewej stronie; tylko w ten sposób mogłem uniknąć przeraźliwego dźwięku, który wydawałbym stąpając po metalu.
Szedłem za Moseley aż do kolejnego zakrętu w lewo. Tu, znalazłszy się tuż przy narożniku budynku, zatrzymałem się: wiedziałem, że będzie sprawdzać, czy nikt za nią nie idzie. Stąd co i rusz wychylając się za narożnik sprawdzałem, gdzie jest, i w momencie, gdy zniknęła za rogiem - ruszyłem w ślad za nią, trzymając się ściany po lewej ręce. Zrobiłem tak, gdyż w zaułku po prawej, tuż obok wieży, stało dwóch strażników. Kiedy Moseley weszła w mroczną bramę po lewej, przemknąłem tuż za nią i zaszyłem się w cieniu panującym pod murem po przeciwnej stronie. Powracająca Moseley minęła mnie na wyciągnięcie ręki. Nie poszedłem jednak za nią: nie miała już w dłoni listu, pozostawionego nieopodal na bruku. Wiedziałem, że uczyniła to celowo. Czułem również, że to może być jedyna szansa, by zapoznać się z jego treścią. Natychmiast więc po tym, jak zniknęła mi z oczu, ruszyłem w stronę listu i pochwyciwszy go, przeczytałem.
Kiedy tylko skończyłem czytanie i odłożyłem list tam, skąd go wziąłem, usłyszałem kroki zbliżających się strażników. Już w trakcie wymiany zdań, jaką odbyli, wróciłem bezszelestnie w swe stare miejsce pod ścianą. Kiedy również po nich nie pozostał ślad, pojawił się ten, którego oczekiwałem - kontakt Moseley z Poganami. Wiedziałem, że muszę go tropić, tak jak uprzednio panią porucznik. Dlatego też, kiedy podniósł list i ruszył tą samą drogą, którą przybyłem tu ja (śladem Moseley), byłem gotów iść za nim. Zbliżyłem się do narożnika budynku, za którym zniknął, i ostrożnie wyjrzałem zza niego. Ku memu zdumieniu nieobce mu były zasady konspiracji: odwrócony w moją stronę obserwował wlot uliczki. Dlatego też dopiero, gdy znikł mi z oczu idąc w prawo, wyłoniłem się z cienia i przemykając tuż pod ścianą wyszedłem na uliczkę z metalowymi stopniami. Tu ponownie zaskoczyły mnie kroki zbliżającej się strażniczki. Świadom, że nie może dostrzec mnie w świetle, zeskoczyłem ze stopnia obok schodów i ponownie ukryłem się we wnęce drzwi. Zbyt późno jednak: strażniczka usłyszawszy hałas ruszyła ostrożnie w moim kierunku. Nie miałem wyboru - nie wychodząc z cienia, ale wychylając się do przodu ogłuszyłem ją i pozostawiłem w mroku. Dopiero wtedy mogłem podjąć trop za Poganinem.
Ten szedł uliczką nad kanałem w stronę ściany z trzema pochodniami, po czym, gdy już do niej dotarł - skręcił w lewo, wchodząc w mroczny tunel. Kiedy przemknięcie tam nie wiązało się z ryzykiem spostrzeżenia przez strażnika po drugiej stronie kanału, ruszyłem za nim. Przebrnąłem przez tunel i skręciłem, tak jak chodniczek nad kanałem, w prawo. W połowie kanału był mostek; minąłem go i idąc chodniczkiem dotarłem do mrocznej bramy. Niestety, w czasie, gdy kryjąc się przed wzrokiem strażnika przemierzałem chodnik nad kanałem, Poganin zniknął w którejś z przyległych uliczek. Wybrałem tę po prawej, tuż za bramą.
Naprzeciw siebie miałem ośmiokątny budynek z potężnych brązowych bloków kamiennych. Po prawej od niego znajdowała się bramka z pijanym strażnikiem, którego wcześniej pozbawiłem butelki - ta droga wydawała się mocno nieprawdopodobna. Ruszyłem więc w lewo, tuż przy ścianie oktagonu. Już po kilku krokach, kiedy przeszedłem przez bramę, zobaczyłem taką samą po lewej. Widać było stojącą za nią latarnię. Przemknąłem przez nią wykorzystując moment, gdy strażnik patrolujący zaułek po lewej stronie za bramą oddalił się, i szybkim krokiem ruszyłem na wprost, by ostatecznie przyczaić się w cieniu przy końcu zaułka, tuż przy narożniku budynku. Wiedziałem, gdzie jestem - tuż przy starym cmentarzu, mającym w okolicy bardzo złą sławę. Znalazłem również Poganina - stał w uliczce po prawej przy bramce wiodącej na cmentarz. Wydawało się, że się zastanawia. Wreszcie zdecydowanym ruchem otworzył bramkę...
Wtedy świsnęła strzała, na bruk zaś spadło kilka kropel krwi człowieka, za którym szedłem. Mimo to ranny zniknął za bramką. W chwilę później jednak byłem pewien, że nie uda mi się skorzystać z pokazanej mi przezeń drogi: wszędzie wkoło zaroiło się od pilnujących cmentarza Mechaników (to jeden z nich wypuścił wcześniej strzałę). Nawet więc jeśli udałoby mi się przeniknąć na teren cmentarza, byłbym najprawdopodobniej ranny jak on, na domiar zaś złego - ścigano by mnie. Musiałem szukać innej drogi. Z tą myślą wycofałem się ze swego dotychczasowego punktu obserwacyjnego i - odczekawszy, aż strażnik patrolujący minięty wcześniej zaułek przy bramie oddali się - wszedłem weń.
Szedłem uliczką aż do jej skrzyżowania z zaułkiem wiodącym w prawo (w międzyczasie, usłyszawszy kroki strażnika i skrywszy się w cieniu, zdjąłem z pasa strażnika zmierzającego w miejsce, z którego ja przybyłem, mieszek z pięćdziesięcioma sztukami srebra). Nie skorzystałem z nowo odkrytej drogi, szedłem prosto, przez cały czas po lewej mając ścianę budynku stojącego na południe od cmentarza (Graveyard). Dotarłem do miejsca, w którym otworzył się przede mną zaułek znajdujący się po drugiej stronie niż bramka, obok której zraniono Poganina. Wszedłem weń i zbliżyłem się do przeciwległej ściany; jasny prostokąt na murze mówił, że kryje się w nim przejście. I rzeczywiście - poruszenie uchwytu pochodni po lewej powyżej otworzyło je.
Znalazłem się w grobowcu. Z niego, przez wrota tuż obok po lewej, wyszedłem na zewnątrz. Stąd, starając się, by mnie nie dostrzegli ani nie usłyszeli strażnicy stojący przy głównej bramce, podążyłem ku niewielkiej bramce po prawej. Przeszedłem przez nią i mijając kolejne grobowce (spoczywały w nich przypadkowo porzucone ciała; wiedziałem, że niewiele trzeba, by je obudzić...) podążyłem śladem krwi aż do wrót najdalszej, trzeciej krypty. Znalazłem się w wąskiej sali, której jedną ze ścian stanowił ogromy, lśniący krwistoczerwoną poświatą portal magiczny. Ślad krwi na podłodze prowadził jednak wprost do niego. Nie pozostawało mi przeto nic innego jak w niego wejść...
Zadanie 9
Portal, w który wszedłem kilka chwil wcześniej, rzucił mnie w sam środek jakiegoś przedziwnego, magicznego nieledwie lasu. Nie byłem tu jednak po to, by zachwycać się pięknem przyrody, lecz by odnaleźć miejsce, w które z taką determinacją zmierzał ranny Poganin. Wiedziałem, że ślady krwi, jakie widziałem już wcześniej na cmentarzu, doprowadzą mnie do niego. I rzeczywiście: pierwsze krople krwi spostrzegłem niedaleko miejsca, w którym się znalazłem. Ruszyłem w tę stronę, przesmykiem pomiędzy drzewem a skałą, aż do miejsca, z którego widać było wodospad. Zatrzymałem się pod ogromnym drzewem; naprzeciw stojącej w niewielkiej odległości chaty spostrzegłem bowiem ciała: kobiety - Poganki i Mechanika, leżące na brzegu potoku wypływającego ze źródła. W chwilę później dysponowałem już znalezioną obok ciała Mechanika mapą tego niesamowitego miejsca.
Wszedłem do pobliskiej chaty. Tuż przy wejściu spoczywało kolejne ciało; tym razem małej dziewczynki. Mała wciąż ściskała w dłoni laleczkę... Kiedy poruszony tym widokiem szykowałem się do wyjścia, zjawił się przy mnie jej duch. Wtedy też Lily - bo tak dziewczynka miała na imię - pozwoliła mi wziąć swą lalkę; jej nie była już potrzebna... Lalka, jak się później przekonałem, miała moc, by powstrzymać dowolnego atakującego mnie Mechanika... Kiedy duch Lily zniknął, zawołany przez jej mamę, kobietę leżącą na zewnątrz, ruszyłem w dalszą drogę. Unikając ryzyka spostrzeżenia przez Mechanika patrolującego obszar po prawej od miejsca, w którym się znajdowałem, ponownie przekradłem się w stronę wodospadu. Ten nieoczekiwanie okazał się kamienną twarzą... Trickstera?
Kiedy strażnik regularnie przechodzący przez mostek ponad strumykiem - po prawej ode mnie - oddalił się w prawo, wskoczyłem do wody i, walcząc z prądem, a przy okazji podnosząc wodne kryształy leżące na dnie niszy, przepłynąłem strumyk. Zaraz po tym, uchwyciwszy się brzegu naprzeciw kolejnej chaty Pogan, wwindowałem się na brzeg i natychmiast ukryłem się w cieniu panującym przy chacie, by uniknąć spotkania ze strażnikiem przechodzącym przez mostek. Nie wszedłem jednak do chaty; moją uwagę przykuły kroki słyszalne zza jej murów. Obszedłem ostrożnie chatę i - korzystając ze sposobności - z niemałą satysfakcją ogłuszyłem krążącą po tym terenie kuszniczkę.
Wróciłem pod wejście do chaty. Tu, ukryty bezpiecznie w cieniu, wodną strzałą ugasiłem ogień płonący na stojaku przed chatą. Zaraz po tym, korzystając z faktu, że Mechanik się oddalił, przemknąłem do wnętrza chaty. Tam, w skrzyni stojącej po prawej stronie, znalazłem rzecz przedziwną: ogromny rubin. Przywłaszczywszy go sobie, zgasiłem ogień w kominku i zebrałem dwa ogniste kryształy. Stanąłem w drzwiach, wyczekując sposobności, by bezpiecznie opuścić to miejsce. Ta pojawiła się w moment później: kiedy odwrócony ode mnie Mechanik udał się na mostek, wyszedłem z chaty i, skręciwszy w prawo, obszedłem ją wokół. Następnie, przemykając od cienia do cienia zbliżyłem się do strumyka w miejscu, gdzie dalszą drogę przegradzała ściana skalna.
Po prawej do tego miejsca znajdował się osłonięty drzewami mostek ze strażnikiem. Ponownie, bezpiecznie ukryty przed jego wzrokiem, wskoczyłem do wody i popłynąłem pod prąd, w kierunku mostu (płynąc podniosłem jeszcze kryształ mchu z ziemi obok czerwonego kwiatu rosnącego naprzeciw). Kiedy usłyszałem, że strażnik się oddala, wyszedłem na lewy brzeg potoku, tuż przy polu ze strachem na wróble. Natychmiast pobiegłem wprost w kierunku chaty widocznej w oddali, pod ścianą skalną, w cień. Jak się okazało, uczyniłem słusznie: w moment później zobaczyłem zmierzającego w moim kierunku kolejnego Mechanika. Na swoje nieszczęście szedł w kompletnej ciemności panującej za chatą, za którą obaj się znajdowaliśmy, nie miałem więc żadnego problemu z jego ogłuszeniem.
Przeszedłem tyłem chaty aż do dziedzińca patrolowanego przez kapłankę Mechaników. Tu ponownie stanąłem przed koniecznością zgaszenia pochodni oświetlającej teren. Kiedy zapadł mrok, a kapłanka odwróciła się, by odejść w stronę kolejnego mostka przerzuconego ponad potokiem, przemknąłem do chaty po prawej. Widok, jaki ujrzałem wchodząc do niej, zapadł mi w pamięć na zawsze: wywrócona kołyska i martwy ojciec, który próbował bronić się przed Mechanikami łopatą... Wtedy też dotarło do mnie w pełni, że Mechanicy są znacznie gorsi niż Hameryci, że nie mają żadnych zahamowań... Po chwili otrząsnąłem się na tyle, by dostrzec leżący w rogu sali eliskir niewidzialności.
Opuściłem chatę i ruszyłem w lewo, w stronę chaty, za którą pozostawiłem nieprzytomnego Mechanika. Tu ponownie spostrzegłem ustawiony przed wejściem metalowy stojak na pochodnię. Ugasiłem ogień i podkradłem się bliżej wejścia. Wewnątrz domostwa stał strażnik. Wiedziałem, że podejście do niego stanowiłoby zadanie bardzo trudne - znacznie łatwiej byłoby sprowokować go , by to on przyszedł do mnie. Zbliżywszy się do stojaka dwukrotnie uderzyłem weń trzymaną w dłoni pałką. Kiedy zbliżył się zwabiony hałasem Mechanik - ogłuszyłem go.
Wnętrze domostwa było przestronne i niemal zupełnie puste. W wieży po lewej od wejścia, na samej górze wąskich schodów, znalazłem strzałę hałasu i eliskir szybkości. Zszedłem na dół i wspiąłem się po metalowej drabince znajdującej się po drugiej stronie chaty. Na górze, w skrzyni, spoczywał drugi rubin.
Opuściwszy dom skierowałem się wprost do potoku, w miejscu, w którym mogłem sforsować go nie obawiając się pozostawionej po prawej stronie kapłanki Mechaników. Przepłynąłem go i wspiąłem się na brzeg tuż przy drzwiach kolejnej chaty. W niej również dane mi było obejrzeć scenkę mordowania nieuzbrojonych Pogan... Kiedy duchy odeszły, podniosłem z podłogi kilka drobnych monet, po czym, opuściwszy chatę, ruszyłem w prawo, tak by obejść ją dookoła unikając kontaktu z Mechanikami. Po drodze minąłem drzewo z tarasem widokowym - nie wspiąłem się na górę, zgasiłem natomiast kolejną pochodnię: tę znajdująca się w połowie drogi pomiędzy mostkiem (przemierzanym co i rusz przez kapłankę Mechaników) a samotnym kusznikiem.
Korzystając z ich nieobecności przemknąłem w cień panujący pod drzewem naprzeciw. Tu zaczaiłem się i gdy kusznik przechodził obok - ogłuszyłem go. W chwilę później dołączył doń jego kompan, ten patrolujący obszar powyżej. Z nim nie było problemów: droga jego patrolu w większości prowadziła głębokimi cieniami, a trawa rosnąca pod drzewami tłumiła odgłos kroków niemal całkowicie. Pozostawiwszy ciała ruszyłem w stronę widocznego już dobrze z tego miejsca okrągłego pomieszczenia, które - jak się zdawało - służyło Poganom jako miejsce spotkań. Tu, w jego centralnym punkcie, ujrzałem (prócz ciał i eliksiru leżącego przy jednym z nich) ogromną skałę wyrzeźbioną pracowicie w kształt twarzy Trickstera. W sali tej znajdowała się również rampa - można było z niej podziwiać tę niezwykłą rzeźbę w całej jej okazałości; nigdzie jednak nie było wyjścia, z którego mógł skorzystać tropiony przeze mnie ranny Poganin. Ślady świeżej krwi przy jednym z wejść stanowiły natomiast dowód, że był tu zupełnie niedawno...
Duchy podpowiedziały mi, co robić. W chwilę po umieszczeniu obydwu rubinów w oczach płaskorzeźby w jej ustach zapłonął portal. Wiedząc, że nie ma innej drogi, wspiąłem się na rampę i stąd zeskoczyłem wprost w usta rzeźby.
Znalazłem się w niezwykłej grocie. Niecodzienne kolory świateł w połączeniu z kształtem cieni dawały iście bajkowy efekt. Nie znalazłem się tu jednak, by podziwiać, lecz by znaleźć wykrwawiającego się Poganina. Podążając śladem krwi dotarłem do jaskini z najdziwniejszymi roślinami, jakie kiedykolwiek dane mi było oglądać: roślinami o kwiatach w postaci ogromnych oczu. Porastały one całą jaskinię, w chwili zaś, gdy do niej wszedłem, wszystkie, wydając przedziwny skrzypiący odgłos, odwróciły się w moją stronę. Nie były jednak agresywne, nie starały się mnie zranić. Dlatego też przemykałem pomiędzy nimi, zbierając leżące w sadzawkach kryształy wodne, by po chwili z nieskrywaną ulgą opuścić tę niesamowitą salę.
Znalazłem się na skrzyżowaniu: mogłem skierować się bądź w lewo, bądź na wprost. Lewa odnoga kończyła się ślepo, ruszyłem więc na wprost, by po kilku chwilach marszu dotrzeć do ogromnej sali wypełnionej lawą. W sali tej znajdowały się również ogromne stalagnaty, połączone ze sobą wieloma kamiennymi chodniczkami. Szedłem na wprost, minąłem rosnące tuż przy wąskim skalnym chodniku dziwaczne, oddychające rośliny (tuż obok jednej z nich spoczywał kryształ pnącza; wolałem się jednak do nich nie zbliżać - szkielet leżący obok zdawał się przed tym przestrzegać) i maszerowałem dalej przez ciasny skalny korytarz, w górę - tam chodnik okrążał ogromny stalagnat. Po przeciwnej stronie kamiennej kolumny, na wprost korytarza, którym przyszedłem, było przejście prowadzące do wnętrza. Wiodło ono wprost na chodniczek z przemierzającą go regularnie, a widzianą już z góry małpą.
Korzystając z tego, że małpa skierowała się w górę, przemknąłem i ustawiłem się w cieniu. Tu przygotowałem pałkę i wychyliwszy się mocno w przód ogłuszyłem powracającego małpoluda. Ponownie ruszyłem w górę, śladem krwi. Wychodząc z kolejnego tunelu skierowałem się w prawo, na następnym zaś skrzyżowaniu - w lewo, na półkę skalną, na której końcu spoczywały trzy samorodki. Podniosłem je i wróciłem do ostatniego skrzyżowania. Stąd poszedłem na wprost - aż do miejsca, w którym widać było ogromną, oświetloną światłem czterech pochodni salę z dwoma małpoludami stojącymi na straży. W międzyczasie, ponownie kryjąc się w cieniu, zmuszony byłem ogłuszyć kolejnego małpoluda - dmuchawka w jego dłoni wyglądała nadzwyczaj groźnie.
Pozostając w cieniu przesunąłem się ku środkowi groty i czterema mierzonymi strzałami z wodą zgasiłem wszystkie cztery pochodnie. Korzystając z mroku począłem powoli, bardzo ostrożnie podchodzić do niezwykłych wartowników i kolejno - najpierw tego po prawej - ich ogłuszyłem. Wtedy, wolny już od ryzyka ataku, ruszyłem w stronę groty widocznej po prawej stronie. W niej zdobyłem kolejny odprysk.
Wróciłem do sali z nieprzytomnymi małpoludami i ruszyłem ku wyjściu, znajdującemu się za dziwnymi białymi skałami. Dopiero gdy znalazłem się tuż przy nich, w miejscu, z którego widziałem już magiczny mostek wiodący do drzewa naprzeciw, zorientowałem się, że to, co wcześniej wziąłem za skały, stanowiło w istocie kości palców ogromnej ręki! Przeszedłem przez mostek (jeśli chcesz uniknąć niewielkich obrażeń, możesz również zeskoczyć do wody i korzystając ze strzały z pnączem wspiąć się na drzewo) i tu, w jego wnętrzu, natrafiłem na kilka kolejnych kropel krwi i... list. List od Lt. Moseley.
Czytając go po raz pierwszy zaobserwowałem niezwykłe zjawisko: niewielką, jasno świecącą kulę, jaka przemknęła tuż obok rozświetlając obszar wokół siebie. Kiedy zniknęła mi z oczu, ruszyłem ku wyjściu; usłyszawszy jednak głosy dwóch małpoludów, zatrzymałem się. Wiedząc jednak zarazem, że małpy za moment przestaną rozmawiać i wrócą do przerwanych patroli, a powracająca kula niechybnie ujawni moją kryjówkę, rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu kolejnej. Znalazłem ją, paradoksalnie, tuż obok pochodni. Zgasiwszy pochodnię zapewniłem sobie odpowiednio dużo cienia, by, przemknąwszy tam, ukryć się.
Bezpiecznie wyczekiwałem kolejnej sposobności, by przebiegając pomiędzy drzewami dotrzeć do tego z otworem drzwiowym - znajdowało się ono nieopodal. Znalazłem je, kiedy małpolud ruszył w lewo. Dotarłszy bezpiecznie do drzewa ostrożnie wspiąłem się po zbudowanych w jego wnętrzu schodach i przyczaiwszy się na platformie u góry schodów, tuż obok drzwi, oczekiwałem kolejnego strażnika. Słysząc, że się zbliża, uniosłem pałkę i gdy małpolud wszedł (tym charakterystycznym, kołyszącym się krokiem) do sali, natychmiast go ogłuszyłem.
Chodniczek znajdujący się za drzwiami prowadził do kolejnego drzewa. Stąd kierować się mogłem na wprost - do sypialni ze śpiącą małpą oraz listem od Lt. Moseley - bądź, bez zawracania sobie głowy listami pani porucznik, w prawo, tam gdzie wiódł krwawy ślad, do kolejnego pomieszczenia w drzewie i dalej, aż do miejsca, gdzie ponownie usłyszałem dziwne, sepleniące głosy małpoludów. Tu zatrzymałem się i dopiero, gdy rozmowa się skończyła, ruszyłem dalej. Kryjąc się w cieniu przy ścianie po lewej i stąpając najciszej, jak umiem, przekradłem się za małpoluda stojącego w pomieszczeniu na wprost. Tu, bezpiecznie spowity w cień, czekałem do chwili, gdy małpolud regularnie odwiedzający salę oddali się. Wtedy ogłuszyłem tego stojącego i natychmiast po tym zawlokłem go w korytarz znajdujący się za mną, wiodący w dół, na zewnątrz. Tu, zważając, by nie zwrócić uwagi strażnika stojącego przy wyjściu, porzuciłem ciało; wróciłem do sali.
Tym razem ustawiłem się tuż przy wejściu, po jego lewej stronie. Ogłuszywszy wchodzącego małpoluda, zgarnąłem ze środkowego pieńka trzy strzały i ruszyłem dalej, przez salę z gniazdem os, aż do miejsca, gdzie w drzewie po prawej stronie spostrzegłem kolejnego małpoluda. Zdołałem zbliżyć się do niego i ogłuszyć go, korzystając z krótkich chwil, gdy odwracał się w inną stronę. Zabrałem kolejny list od Lt. Moseley i - już bez przeszkód - ruszyłem do miejsca, gdzie zupełnie nieoczekiwanie otoczyła mnie zima...
Nie było mi jednak dane rozkoszować się panującym tu spokojem: krew Poganina przypominała o celu tej wyprawy... W kolejnym drzewie, tym samym, w którym znalazłem kilka ryb, leżał czwarty list od Lt. M. Z miejsca tego wiodły dwa wyjścia: na wprost oraz w prawo, na dół, gdzie bez narażania się na niebezpieczeństwo zebrałem kilka srebrnych odprysków. Dopiero wtedy wróciłem na skrzyżowanie i ruszyłem w prawo (na wprost, jeśli patrzeć tak jak za pierwszym razem). W chwilę później, dobrze słysząc dziwne hurkoczące odgłosy, zatrzymałem się przed ścianą z lodowych sopli. Lód nie stanowił jednak przeszkody dla mego miecza; utorowawszy sobie drogę stanąłem tuż przy wyjściu, w miejscu, skąd miałem dobry widok na polanę roztaczającą się z tyłu.
Wiedziałem jednak, że nie wolno mi być nieostrożnym. Niepokojące dźwięki oraz dziwne, drzewopodobne, a jednak nieodparcie nasuwające na myśl przypuszczenie, że są żywe, kształty kazały mieć się na baczności. Zacisnąwszy zęby biegiem ruszyłem ku najbliższej, jasno oświetlonej polance. Stąd, nadal trzymając się polan i stroniąc od mrocznych postaci, ruszyłem w lewo, ku wydrążonemu pniowi leżącemu na polanie. Wychodząc zeń w oddali zobaczyłem ciało tego, którego tak uparcie ścigałem: Poganina. Nie wystarczyło mu sił... Zbliżyłem się doń i wtedy...
Pojawiła się Victoria.
Zadanie 10
Wiedziałem, że zadanie zlecone mi przez Victorię będzie trudne. Nikt jednak nie uprzedził mnie, że również tak potwornie czasochłonne... Warto też dodać, że sporą jego część stanowi chodzenie po dachach i wąskich gzymsach, więc jeśli cierpisz na lęk wysokości, możesz mieć problemy.
Rozpocząłem stojąc w dzwonnicy (na mapie oznaczonej jako "Bell Tower"). Po prawej stronie, w pomieszczeniu widocznym w otwartym oknie (jak się okazało: sypialni z odpoczywającym po niewątpliwie ciężkim dniu człowiekiem) leżało w skrzyni stojącej w nogach łóżka pięć srebrnych monet. Zdobywszy je wróciłem na dzwonnicę i tym razem ruszyłem w lewo. Tam, po przejściu po wąskim gzymsie, na stole w pokoju, do którego mogłem wejść otwierając dalsze okno, zobaczyłem cztery złote monety. Zebrałem je i wróciłem do punktu wyjścia; stąd już bez przeszkód udałem się w dalszą drogę - drogę, która miała zakończyć się w złowieszczym Angelswatch.
Zeskoczyłem na dach po północnej stronie dzwonnicy. Znajdowała się na nim jedna z metalowych maszyn Mechaników. Zbliżyłem się do niej i - widząc, że jedyna możliwa do obrania droga prowadzi po wąskich rurach łączących obydwa dachy - wspiąłem się na maszynę. Stąd, uważając nie tylko na wysokość, jaka dzieliła mnie od bruków miasta, ale i na strażnika, który czuwał w budynku po lewej (tym z otwartym oknem), po jednej z rur przeszedłem na kolejny dach. Przemknąłem na przeciwną stronę dachu i - przejrzawszy pierwej teren pode mną - zeskoczyłem pomiędzy dwa świetliki jasnego budynku. Potem ruszyłem wprost ku widocznej po lewej stronie drabince wiodącej w dół. Schodząc widziałem otwarte okno, mój cel.
Ruszyłem ku niemu, gdy zatrzymały mnie kroki strażnika. Wiedziałem już, że wewnątrz nie jest tak bezpiecznie jak było dotychczas. Wszedłem przez okno do środka, gdy tylko skrzypnęły zamykane drzwi. Stąd, z pomieszczenia wyłożonego dywanem, upewniwszy się, że strażnik zdążył opuścić również sąsiedni pokój, przemknąłem dalej. Tu, w kolejnej bogato wyposażonej sali, zdjąwszy uprzednio ze stolika złotą wazę, przyczaiłem się w cieniu panującym w narożniku pomieszczenia. Kiedy tylko powracający strażnik opuścił salę, kierując się ku pokojowi, którego oknem wszedłem do budynku, przemknąłem drzwiami po prawej na schody wiodące na górę. Wspinając się po nich minąłem otwarte okno po prawej, notując jego położenie w pamięci. Znalazłszy się na szczycie schodów, otworzyłem drzwi i wśliznąłem w mrok niewielkiej sali. Tu zza kwiatka podniosłem eliksir zdrowienia i przygotowawszy pałkę przyczaiłem się naprzeciw drzwi; wchodzący strażnik nie mógł usłyszeć jej świstu...
Wróciłem do sali, w której znalazłem wazę. W jednym z jej narożników, tuż przy suficie rzuciła mi się w oczy niekonsekwencja w ułożeniu dech. Zbliżywszy się do tego miejsca wystrzeliłem w sufit strzałę z pnączem i wspiąłem się po nim. Wtedy ujrzałem niewielki korytarzyk, którego otwór po drugiej stronie zabito niegdyś dechami. Wyłamałem deski mieczem i wśliznąłem się do środka, do znajdującej się po drugiej stronie pracowni astronoma. Nie zbierałem leżącego w skrzyni jedzenia; moim zadaniem przecież było nie odnosić ran, a wiec i nie korzystać z eliksirów zdrowienia czy właśnie żywności. Podszedłem natomiast do stojącego na parapecie okna teleskopu i kierowany niejasnym przeczuciem poruszyłem go. Otworzyłem w ten sposób skrytkę w pobliskiej ścianie. Wyjąłem z niej "Sunburst Device" oraz pojedynczy ognisty kryształ.
W prawej części sali znajdowało się przejście, zasłonięte częściowo przez skrzynie, prowadzące w inny fragment poddasza. Usunąwszy skrzynie przedostałem się tam i ześliznąłem po drabince w dół. Znalazłem się w zupełnie pustym pomieszczeniu z dwoma oknami. Zbliżyłem się do tego po prawej i otworzywszy je, po stoliku stojącym obok wspiąłem się na parapet. Zeskoczywszy na gzyms, w cień, przyczaiłem się: schody przede mną patrolował co i rusz pojedynczy strażnik. Dopiero więc, gdy się oddalił, po raz kolejny wspinając na schody zgasiłem pochodnię płonącą po lewej stronie i przemknąłem w cień panujący na gzymsie obok nich (tym znajdującym się nieco powyżej schodów prowadzących do budynku po lewej). Tu, przygotowawszy się, czekałem na kolejne nadejście strażnika, po czym precyzyjnym ciosem pałki w głowę posłałem go na ziemię. Zaraz po tym zaciągnąłem go w cień panujący przy schodach i - uwolniwszy się od jego ciężaru - skierowałem się do drzwi (tych dostępnych z dziedzińca). Ze znajdującej się za nimi sypialni strażników zabrałem piętnaście strzał oraz dwie bombki oślepiające (możliwe jest wyjście w dół przez widoczny na sąsiednim dachu kominek, jednak nagroda, eliksir zdrowienia, nie wydaje się godna starań...).
Wróciłem do obserwatorium astronomicznego i przez nie do sali, w której pozostawiłem drogocenną strzałę z pnączem. Zabrawszy ją ponownie wszedłem na schody. Tym razem skorzystałem z możliwości, jakie dawało niewielkie okienko. Przecisnąwszy się prze nie i stanąwszy bezpiecznie na czymś w rodzaju kamiennego obmurowania dachu budynku, ruszyłem w lewo. Idąc tuż przy ścianie i skrzętnie korzystając z możliwości, jakie dawały plamy cienia, dotarłem do miejsca, z którego bez obawy, że zostanę dostrzeżony, mogłem obserwować kłótnię dwóch par łuczników stojących na przyległych dachach: sługusów Mistrza Willeya i Lady Van Vernon. Niedługo później pomiędzy obrzucającymi siebie nawzajem i swoich mocodawców inwektywami doszło do walki. Cało wyszedł z niej jeden jedyny strażnik (walka rozliczana jest losowo, więc nie sposób podać, która strona wyjdzie z niej zwycięsko; zakładając, że jest to podwładny Lady, ostrożnie, stąpając jak najciszej przedostałem się na dach, na którym stał, po czym go ogłuszyłem; jeśli jednak ocalałym był żołdak Mistrza Willeya - musiałem dotrzeć do wieży i wspiąwszy się ostrożnie na piętro, na którym stał, ogłuszyć go).
Ruszyłem z powrotem do okna, znalazłszy się zaś tuż przy nim szedłem dalej w prawo, aż do miejsca, w którym ujrzałem drabinkę wiodącą w dół. Ześliznąwszy się po niej przemknąłem na drugą stronę dachu, po czym wspiąłem się na pobliski daszek. Dzięki temu znalazłem się u podstawy wieży dworu Willeya. Wspiąłem się po drabince na górę. Stąd dobrze widziałem otwarte okno, za nim zaś - wnętrze bogato zdobionej komnaty. Przeskoczyłem na belkę tuż pod oknem i przecisnąłem się przez nie, po czym ze stolika po prawej stronie zdjąłem mieszek, w którym znajdowało się sto sztuk srebra. Opuściłem pomieszczenie tą samą drogą, którą doń wszedłem (być może niezbędne okaże się parę prób z przykucaniem, wychodzeniem bokiem czy przechylaniem się na boki bądź do przodu... przejście jest bowiem bardzo ciasne), i stąd przeskoczyłem na wieżę. Nie zastanawiając się długo przeskoczyłem na dach domostwa Lady VV.
Kolejnym krokiem przybliżającym mnie do celu tej wyprawy było ześliźnięcie się po drabince, na którą natknąłem się po lewej stronie dachu (twarzą zwrócony ku wieży Willeya). Stąd, odwiedziwszy pomieszczenie w zabudowanym korytarzu zwieszającym się ponad dachem i zabrawszy z niego kielich, szedłem aż do miejsca, gdzie jedyna droga prowadziła po metalowej maszynie. Zaraz po tym zaś udałem się pod mur po przeciwnej stronie dachu. Wspiąłem się nań i ruszyłem w prawo - w stronę widocznych stąd blanek. Zbliżając się do nich usłyszałem kroki strażnika. Dopiero, gdy przycichły całkowicie, odważyłem się wspiąć na znajdujący się nieopodal murek i później - na blanki. U góry panował cień. Dzięki temu mogłem bez przeszkód pozbyć się (ogłuszając) obydwu przemierzających ten teren strażników. Z pasa jednego z nich zdjąłem klucz, który, jak się okazało, miał się przydać już za moment.
Ruszyłem w lewo, za narożnik budynku, wprost do drzwi i kryjąc się bezpiecznie w cieniu otworzyłem je zdobytym przed momentem kluczem. Zdążyłem jeszcze dostrzec wchodzącego do sali strażnika. Ten jednak, nie widząc mnie pod osłoną cienia, w chwilę później opuścił pokój. Wiedziałem już, co robić: wyczekałem, stojąc w mroku naprzeciw drzwi, do chwili, gdy się odwrócił, po czym, dopadłszy go, ogłuszyłem mocnym ciosem pałki. Wtedy, już bezpieczny, zebrałem znajdujące się tu i w sąsiednim pomieszczeniu wazę oraz trzy piramidki srebrnych monet.
Opuściłem budynek i ruszyłem w prawo. Zbliżywszy się do muru usłyszałem głosy ludzi, których nie spodziewałem się usłyszeć w tak dobrze strzeżonej części miasta. Były to głosy włamywaczy. Prawdziwym pechem jednak okazało się to, że stanęli dokładnie na mojej drodze, a wiedziałem, że będą stanowić trudny orzech do zgryzienia. Klnąc swe szczęście bezszelestnie wspiąłem się na blanki i równie cicho zeskoczyłem na dach gołębnika po drugiej stronie, stąd zaś na dach po jego lewej. Włamywaczy było dwóch: pierwszy z nich stał tuż przy oknie na zewnątrz okradanego przez nich pokoju, drugi był już w środku. Pierwszy dał się podejść bez problemu, czujność drugiego jednak skomplikowała bieg spraw... Ten bowiem, widząc los partnera, bez namysłu zaatakował!
Uniknąłem walki wspinając się na dach gołębnika; dopiero z tej pozycji udało mi się bez ryzyka ogłuszyć włamywacza, oślepiwszy go pierwej bombką ("Flash Bomb"). To jednak nie był jeszcze koniec kłopotów: hałas, jaki towarzyszył eksplozji bombki, zwabił trzeciego przeciwnika. Tym razem był to strażnik; zjawił się w pokoju, przez który musiałem przejść. Sprowokowałem go do wyjścia przez okno i zaraz po tym zwiodłem strzałą wystrzeloną w odległy mur po lewej. Kiedy ruszył w tamtą stronę, przedostałem się przez okno do pokoju. Stąd, zebrawszy uprzednio pierścień leżący na szafce i kilka monet ze skrzyni, wyszedłem na klatkę schodową znajdującą się za drzwiami.
Zszedłem schodami na sam dół. Znalazłszy się tam, przeszedłem przez częściowo zasłoniętą skrzyniami wyrwę w murze. Za nią otwierał się szyb zerwanej windy. Zeskoczyłem w dół na jej szczątki i stąd po drabince przedostałem się na platformę po lewej. Nie bawiłem tu długo, tyle tylko, by zdążyć podnieść złoty talerzyk leżący za skrzyniami i nabrać rozpędu do skoku przez okno. Skoku niezbędnego, by dostać się do wąskiej iglicy, oznaczonej na mapie jako "Necromancer's Spire". Wiedziałem, że tego typu miejsca kryją różne tajemnice, przeto nie zdziwiłem się, gdy poruszenie jednej z ksiąg na regale naprzeciw okna, którym wszedłem, otworzyło płytę znajdującą się pod płytą magicznej windy, służącej do przemieszczania się pomiędzy poziomami.
Nie wiedziałem tego jednak, gdy stawałem na platformie windy. Dopiero, gdy nacisnąłem jeden z przycisków i gdy winda, miast wieźć mnie do góry, zjechała w dół, odkryłem, gdzie udało mi się dotrzeć: odkryłem drogę do tajemnej pracowni nekromanty, o którym już w chwilę później dowiedziałem się, że znany był jako Azrael Okrutny... Teraz jednak jego kości leżały na łożu, on sam zaś znajdował się w wymiarze, z którego zwykł był przywoływać swych niemartwych służących... Zebrałem więc dwa eliksiry (zdrowienia i prędkości) leżące na stoliku i złoto ze skrzyni przy łóżku. Dodatkowo z pergaminu leżącego w nogach łóżka dowiedziałem się, że niebezpiecznie jest igrać z siłami silniejszymi niż śmierć; to dlatego znalazłszy się ostatecznie na górze nie próbowałem odczytać magicznej księgi leżącej pomiędzy czaszkami.
Stałem na podłodze ostatniego piętra Iglicy Nekromanty. Tuż za mną, oflankowana dwoma złotymi świecznikami (które, naturalnie, przywłaszczyłem sobie), leżała magiczna księga. Jako się rzekło, nie zamierzałem jej czytać; zbliżyłem się natomiast do paleniska i wcisnąłem znajdujący się w nim przycisk. Ponownie dał się słyszeć dźwięk tarcia kamienia o kamień... Po raz wtóry zjechałem na sam dół wieży, do pracowni Azraela. Tu ujrzałem otwarte wejście do podziemi, do niewielkiej sali tortur. Z niej wyniosłem leżący przy żelaznej dziewicy tuż pod klapą eliksir niewidzialności; wspiąłem się i korzystając w windy wróciłem do sali z księgą i paleniskiem.
Opuściłem to nieprzyjemne miejsce w sposób, w jaki się do niego dostałem: wyskakując przez okno wprost na gzyms pobliskiego budynku. Stąd, nie czekając na finał rozmowy pary arystokratów, którzy jako jedyni nie zostali zaproszeni na bal Mechaników, poszedłem w lewo, w stronę schodów. Zanim wspiąłem się po nich, odwiedziłem jeszcze koronę wieży stojącej tuż obok, by z blanek podnieść dwa kryształy ognia.
Wspiąłem się po schodach i stanąłem pod drzwiami, lecz nie otworzyłem ich: zbyt dobrze słyszałem znajdującego się wewnątrz strażnika. Miast tego wspiąłem się na gzyms po lewej stronie drzwi i po nim przeszedłem do otwartego okna dziecięcej sypialni. Podniósłszy wazę stojącą na stole tuż przy oknie przeszedłem przez nie, znalazłszy się zaś w pokoju otworzyłem drzwi wiodące na korytarz. Nie musiałem się obawiać: byłem dobrze ukryty, strażnik zaś patrolował nie ten, lecz przyległy korytarz. Mimo to, chcąc dostać się do otwartego okno naprzeciw, zmuszony byłem go ogłuszyć...
Wspiąłem się na parapet okna i zeskoczyłem w dół, na dach z jasnym świetlikiem po lewej stronie. W pomieszczeniu pod nim ujrzałem człowieka o wyglądzie arystokraty, znacznie ciekawsze jednak było dla mnie to, co znajdowało się przed nim: monety. Obiecując sobie wrócić do tego miejsca ruszyłem w stronę krawędzi budynku - tam, gdzie ponad ulicą w dole, na cieniutkiej tyczce rozwieszone zostały proporce Mechaników. Po tej tyczce, poruszając się najostrożniej, jak tylko potrafię, przedostałem się na dach domu po drugiej stronie ulicy. Stąd, zważając, by nie usłyszał mnie strażnik pojawiający się w sali z otwartym oknem widocznym na piętrze domu po prawej, zszedłem na sam dół korzystając z daszku szklarni poniżej.
Stanąłem po drzwiami szklarni i mając świadomość, że znajduje się za nimi coś, czego nie cierpiałem, otworzyłem je. Tak jak się spodziewałem, krył się w niej mały pająk. Zabiłem go posyłając weń celną strzałę i dopiero wtedy wszedłem do szklarni. Ze stojących w niej donic i kadzi wyjąłem dwa kryształy mchu oraz bezcenny kryształ gazu.
Ze szklarni skierowałem się pod okno sali ze strażnikiem. Kiedy dobiegł mnie dźwięk zamykanych drzwi, nałożyłem na cięciwę łuku strzałę z pnączem i wystrzeliłem ją wprost w drewnianą belkę pod dachem. Tą drogą wspiąłem się pod okno i - znów w chwili, gdy strażnik opuścił pomieszczenie, do którego zamierzałem wejść - wskoczyłem do wnętrza. Ogłuszenie powracającego strażnika nie było rzeczą trudną. Ukrywszy jego ciało w cieniu, lecz nie przed zamkniętymi na głucho przerdzewiałymi drzwiami po prawej od okna, ruszyłem do przyległego pomieszczenia. Tam znalazłem pergamin, dzięki któremu nasunął mi się sposób otwarcia przerdzewiałych drzwi zbrojowni.
Ułożyłem znaleziony w pracowni astronoma "Sunburst Device" tuż pod drzwiami zbrojowni, po czym, stanąwszy po drugiej stronie korytarza, tak by móc natychmiast po wystrzeleniu z łuku ukryć się przed eksplozją, wystrzeliłem w drzwi ognistą strzałę. Potężny wybuch wyrwał zamek zbrojowni. W jej wnętrzu znalazłem prawdziwy skarb: kryształy ognia, wody, hałasu, dwie bombki oślepiające i dwie miny, wreszcie: eliksir leczący.
Wróciłem, ponownie przechodząc przez daszek szklarni, dach i tyczkę łączącą obydwa oddzielone ulicą domy, na dach ze świetlikiem. Stąd ruszyłem w stronę widocznego po lewej okna. Przeszedłem przez nie i z pomieszczenia za nim zebrałem dwa kryształy wodne oraz (posłużywszy się jednym z nich do zgaszenia ognia) kryształ ognia. Zaraz po tym, przechodząc przez pomieszczenie obok i znajdujące się w nim okno, przedostałem się na wąski gzyms budynku. Idąc po nim w lewo, w stronę widocznych stąd oświetlonych jasno proporców zawieszonych nad ulicą, przekradłem się pod otwarte okno. W bogato zdobionym, wyłożonym dywanem, bardzo jasno oświetlonym pokoju stał strażnik. Mimo trudności udało mi się zbliżyć do niego na tyle niepostrzeżenie, by go ogłuszyć. Zaraz potem otworzyłem drzwi wiodące do pokoju widzianego już przez świetlik i korzystając z właściwości tłumiących dywanu, którym był wyłożony, doszedłem do arystokraty i ogłuszyłem, jak wcześniej jego kolegę. Wreszcie, jako ukoronowanie tego etapu, podniosłem pieniądze leżące na biurku.
Wróciłem na gzyms i pod okno, którym się nań dostałem. Nie wszedłem jednak z powrotem do sali. Zamiast tego ruszyłem w stronę widocznego po lewej otwartego okna. Wiodło, jak wynikało z mapy, do banku. Przeszedłem przez nie i znalazłem się w mrocznym, wyłożonym marmurowymi płytami korytarzu. Nie zdążyłem jednak na dobrą sprawę zmienić pozycji, gdyż drzwi korytarza się otworzyły, do środka zaś wszedł strażnik. Wychyliwszy się maksymalnie w przód ogłuszyłem go i zdjąłem klucz z jego pasa. Klucz ten przydał się w chwilę później, kiedy stanąłem przed zamkniętymi drzwiami po prawej - drzwiami pomieszczenia nadzorcy ("Supervisor") banku. W pomieszczeniu tym za biurkiem znajdowała się ścienna skrytka. Otworzyłem ją wytrychami i przesunąłem w dół ukrytą w niej dźwignię.
Wróciłem do korytarza i wszedłem do pokoju naprzeciw. Od razu też zauważyłem, co spowodowało przesunięcie dźwigni: ukazał się stojący na wprost wejścia sejf z kosztownościami; zapraszał do obejrzenia i przywłaszczenia sobie jego zawartości. Wróciwszy do pomieszczenia centralnego ponownie ostrożnie skierowałem się do podwójnych wrót. Tuż za nimi, na tarasie pomiędzy budynkami, stał strażnik. Na moje szczęście zwrócony był twarzą w przeciwnym do mojego kierunku. Drugi strażnik jednak, którego dostrzegłem w oddali, patrzył w moją stronę. Głośnym tupnięciem o kamienną posadzkę chciałem zwrócić uwagę tego pierwszego, jednocześnie nie dając się zauważyć drugiemu; podkradłem się do strażnika w pobliżu i ogłuszyłem go. Zawlokłem jego nieprzytomne ciało do wnętrza banku i wróciłem na balkon.
Stąd, bezszelestnie przemykając cieniami, ruszyłem w prawo. Następnie, posuwając się po kamiennej obmurówce, dotarłem do ściany domu, na którego balkonie stał strażnik. Nie skierowałem się jednak od razu w jego stronę: w ścianie domostwa za mną, stojącego przy dziedzińcu po prawej, zauważyłem drzwi. Co pewien czas pojawiał się w nich pilnujący domu łucznik. Zeskoczyłem na taras w jego narożniku, w cieniu. Stąd, zważając, by nie dać się zauważyć łucznikowi, ruszyłem ku drzwiom. Tu, wciąż w cieniu, oczekiwałem strażnika. Kiedy się wychylił, ogłuszyłem go i, pochwyciwszy go nieprzytomnego, ruszyłem do domu. Porzuciłem go tuż przy wejściu, sam zaś ześliznąłem się po schodach i następnie, ponownie w dół, aż pod drzwi, ponad którymi widniał herbowy kilim. Nie przeszedłem jednak przez nie; odwróciłem się i skierowałem do wnęki pod schodami. Tam w jednej ze skrzyń odnalazłem eliksir zdrowienia.
Wróciłem na mur nieopodal strażnika przy banku. Starając się stąpać jak najciszej (możesz pomóc sobie strzałami z mchem, jednak nie jest to niezbędne), zeskakując na dźwigary i wreszcie wspinając się na balustradkę balkonu, przekradłem się za niego. Ogłuszywszy go i zebrawszy to, co dźwigał u pasa, ruszyłem w dalszą drogę, na pobliski dach. Stąd ześliznąłem się na dach dalej. Stojąc na nim miałem dwa wyjścia. Jedno (przez okno widoczne po lewej) wiodło do kryjówki Keeperów; tam po przeczytaniu listu kierowanego do mnie wyczyściłem kryjówkę w ścianie (poprzez przekręcenie uchwytu pochodni naprzeciw drzwi). Drugie wyjście, to, przez które wiodła droga do Angelswatch, prowadziło przez okno na wprost, przez buduar damy.
Znalazłem się w pokoju dwóch kobiet. Nie zabawiłem w nim jednak długo: tyle tylko, ile potrzebowałem, by zabrać złotą wazę ze stolika i ogłuszyć obie damy. Zaraz po tym opuściłem pokój przez okno po przeciwnej stronie. Wylądowałem na wysypanej żwirem powierzchni jakiegoś dachu. Budynek znajdujący się na wprost obszedłem z prawej strony. Zaraz po wyjściu zza niego spojrzałem w lewo: widok Angelswatch w całej jego grozie, ale i pięknie był ukoronowaniem tej części zadania. Pozostało jedynie dostać się do niego, wypełnić pozostałe cele z nim związane i bezpiecznie wrócić na dzwonnicę.
Przedostanie się do Angelswatch nie było trudne. Po dotarciu na dach naprzeciw (po metalowej maszynie) ostrożnie przemknąłem w kierunku pijanego strażnika. Ogłuszywszy go i zebrawszy butelki stojące u jego stóp ruszyłem w stronę drabinki wiodącej na pobliski dach. Stąd dosłownie parę kroków dzieliło mnie od włazu do systemu wentylacji, znajdującego się na płaskiej powierzchni tuż pod stopami ogromnego anioła, symbolu Mechaników i Angelswatch.
Zeskoczyłem w dół i zamknąłem za sobą właz. Stałem w ciemnym, wypełnionym parą wodną korytarzyku. Ruszyłem w lewo, minąłem odnogę korytarza wiodącą w prawo, do drabinki, i podążyłem do końca korytarza. Tu wydostałem się do sali z pojedynczymi drzwiami. Nie wyszedłem przez nie jednak od razu: tuż przy mnie płonęła lampa, a zza drzwi dobiegały mnie kroki strażnika, więc - by uniknąć niepożądanego spotkania - nasłuchiwałem pod drzwiami do momentu, gdy kroki przycichły w oddali. Wtedy przemknąłem w długi, jasno oświetlony korytarz za drzwiami. Po prawej stronie, tuż obok wejścia do windy, widniał numer "2". Po lewej ujrzałem krótki hol z postumentem, na którym umieszczono "świętą zębatkę"; tunel ten powadził do kaplicy twierdzy. Widząc jednak panujący w nim, a niezbędny mi cień, przemknąłem weń. Stąd bez przeszkód mogłem obserwować wnętrze i jednego z Mechaników, stojącego tuż pośrodku metalowej posadzki. Stojąc tu widziałem też przechodzący co i rusz korytarzem obok bojowy automat, zwany Dzieckiem Karrasa.
Stałem obserwując do momentu, gdy zbliżające się kroki nie odwróciły mojej uwagi od Mechanika i kaplicy. Zaraz jednak po ogłuszeniu strażniczki i ułożeniu jej w mroku tuż przy symbolu, wiedząc, że muszę się tam dostać, przystąpiłem do realizacji planu, który miał mi to umożliwić. Wiedziałem jednak również, że metalowa podłoga nie sprzyja szybkiemu przemieszczaniu się, a automat w korytarzu obok dostrzegłby mnie niechybnie, gdybym podchodził powoli, więc, zamiast samemu wchodzić do środka, postanowiłem wywabić strażnika na zewnątrz. Wyczekawszy chwili, gdy automat się oddalił, dwukrotnie podskoczyłem, tak by zwrócić na siebie uwagę człowieka w kaplicy. Ujrzawszy, że rusza na poszukiwanie, podskoczyłem raz jeszcze, po czym, stojąc bezpiecznie ukryty w mroku i wychylając się do przodu, czekałem na niego. Kiedy wszedł, ogłuszyłem go i pozyskawszy klucz z jego pasa, rzuciłem go tuż przy jego partnerce.
Ponownie wyczekawszy chwili spokoju, zgasiłem dwie lampy gazowe i wtedy, wiedząc, że automat nie jest w stanie mnie dostrzec, śmiało, lecz wciąż zważając, by nie robić hałasu, wkroczyłem do kaplicy. Z ołtarza zdjąłem dwa świeczniki i stąd ruszyłem ku ścianie naprzeciw, w stronę patefonu stojącego naprzeciw wejścia. Uruchomiłem go i dzięki temu dowiedziałem się, że nie zdołam podsłuchać samego Karrasa: nie było go w Angelswatch. Wiedziałem też już, że muszę odsłuchać wszystkie pozostałe maszyny.
W pokoju obok, w skrytce, którą dało się otworzyć wytrychami, znalazłem dwa kielichy. Skrytka znajdowała się na ścianie zawierającej wejście, przez które wkroczyłem do kaplicy, a do którego pasował znaleziony przy wartowniku klucz. Opuściłem tę salę drzwiami po prawej, na wprost podestu z zębatką. Nie próbując przechodzić obok Dziecka Karrasa (w salach, do których wstępu pilnował ten automat, niczego nie znalazłem), ruszyłem korytarzem, tym z windą, na wprost wejścia na poziom. Minąłem kominek po prawej i skierowałem się do drzwi na końcu korytarza. Przeszukałem znajdujące się za nimi sypialnie, jednak przedmioty naprawdę użyteczne znalazłem dopiero w ostatnim pomieszczeniu. Tu, w pojedynczej sypialni, na stole leżał pergamin, na którym wyczytałem informacje o położeniu wszystkich mówiących automatów. Wracając wszedłem jeszcze do magazynku tuż obok sypialni i ze znajdującego się tu schowka wyjąłem drogocenne butelki i kielichy.
Wróciłem do wejścia windy i zjechałem nią na poziom niżej - poziom pierwszy. Tu, natychmiast po zatrzymaniu się windy, przemknąłem za filar rzucający cień. Następnie, korzystając z tego, że sala, w której się znalazłem, i korytarz tuż obok pozostawały puste, przemknąłem do stojącej na stole nieopodal maszyny. Natychmiast po jej uaktywnieniu powróciłem do cienia przy filarze. Rozwaga okazała się usprawiedliwiona: automat bojowy, który wszedł do sali balowej, nie spostrzegł mnie. Wysłuchawszy wiadomości wróciłem do windy i wjechałem z powrotem na drugie piętro; nie przeszukiwałem pozostałej części pierwszego poziomu - korzyści były doprawdy niewielkie, a ryzyko - spore.
Znalazłszy się z powrotem na poziomie drugim, opuściłem windę i ruszyłem w lewo, wprost do szybu, z którego wyszedłem. Tu odnalazłem ominięty uprzednio korytarzyk z drabinką i wspiąłem się na poziom trzeci; skorzystanie z tej drogi było znacznie bezpieczniejsze niż wjeżdżanie windą; poziom trzeci rozpoczynałem więc w niewielkim, mrocznym, zupełnie nieodwiedzanym pokoiku, a nie w jasno oświetlonym, często patrolowanym korytarzu...
Wyszedłem z pokoiku tylko po to, by znaleźć się na skrzyżowaniu korytarzy. Mogłem iść na wprost bądź w lewo: do metalowej sali z kolejnym patefonem. Zanim jednak zacząłem myśleć o przedostaniu się do niej, musiałem wyeliminować dwójkę strażników: mężczyznę odwiedzającego regularnie korytarz, w którym stałem, oraz kobietę pojawiającą się po lewej, nieopodal windy. Nie było to trudne, zważywszy na cień, jaki panował w pokoju z szybem, i możliwość ich prowokowania. Kiedy obydwa ciała spoczęły u wylotu szybu, ruszyłem w korytarz wiodący obok kominka; uruchomienie maszyny pozostawiłem sobie na później. Korytarz wiódł na wprost; otwierał się na wyjście w szyb z galeryjkami, ciągnący się przez cały budynek (po lewej stronie) i kończył ostatecznie dwiema sypialniami. W jednej z nich, tej z kobietą, znalazłem skrzynkę z kosztownościami.
Wróciłem do wejścia do metalowej sali z maszyną i korzystając ze strzał z mchem pokryłem metalowe płyty miękkim dywanem. Dopiero wtedy zbliżyłem się do maszyny i uruchomiłem ją. Wysłuchawszy kolejnego komunikatu Karrasa, skierowałem się do drzwi pokoju po lewej od wejścia do sali. Za nimi kryła się zupełnie pusta komnata z kominkiem i kobietą w czerwonej sukni; pozostawiłem ją w spokoju. Ignorując również wyjście do szybu z galeryjkami widoczne tuż obok maszyny, ruszyłem w lewo (do wyjścia naprzeciw wejścia), by znaleźć się w drugim skrzydle Angelswatch. Za pierwszymi drzwiami po lewej krył się składzik, następne jednak otwierały się na ważne miejsce: bibliotekę.
Już stojąc w jej wejściu spostrzegłem Mechanika po lewej stronie przy regałach. Obawiając się jednak tego, że gdzieś po przeciwnej stronie pomieszczenia czai się jeszcze inny strażnik, zanim zbliżyłem się do tego przy regale, obszedłem bibliotekę wokół, idąc w prawo i mijając schody prowadzące na poziom wyżej. Dopiero wtedy, wiedząc już, że nic mi nie grozi, zbliżyłem się do strażnika i ogłuszyłem go, po czym ukryłem jego ciało w cieniu pomiędzy regałami.
Zapewniwszy sobie swobodę działania ruszyłem po schodach na górę. Głosy dobiegające stamtąd nie pozwoliły mi się poruszać bez lęku. Znalazłszy się tam, na drugim poziomie biblioteki, a więc czwartym piętrze cytadeli, i skręciwszy tuż przy schodach w prawo dotarłem do tych, którzy zmuszali mnie do zachowywania ostrożności: "Służącego" oraz jego pani, kobiety w stroju niechybnie zdradzającym, że przynależy do arystokracji. Pozostawiłbym ich zapewne w spokoju, gdyby nie fakt, że w narożniku pomieszczenia, za sofą, na której siedziała pani, zauważyłem kolejny patefon. Nie miałem jednak zamiaru z tego powodu ich zabijać; sprowokowawszy ich do przyjścia do mnie dwukrotnym podskokiem tylko ich ogłuszyłem. Wtedy już bez przeszkód mogłem wysłuchać kolejnej wiadomości, w której nieobecny gospodarz ofiarowywał każdemu z gości cenny podarunek: właśnie "Służącego".
Wróciłem na poziom trzeci i przez metalową salę przeszedłem do mrocznego pokoiku z szybem wentylacyjnym (dalsza część poziomu trzeciego pozostaje pusta, a schody są znacznie mniej bezpieczne niż szyb wentylacyjny). Stąd korzystając z drabinki przedostałem się na poziom czwarty. Tu, ustawiwszy się w ciasnym, lecz bardzo mrocznym wyjściu z systemu wentylacji, zacząłem obserwować poczynania znajdujących się w okolicy strażników. W chwilę później, gdy już wiedziałem, co robią, zacząłem działać: strażniczka przechodząca tuż obok nie zdążyła nawet jęknąć, zanim nieprzytomna spoczęła w tunelu wentylacji. Podobnie było ze strażnikiem patrolującym korytarz po lewej: w chwilę później spoczął tuż przy niej.
Wyeliminowawszy straż ruszyłem korytarzem w prawo. Idąc tak jak prowadził, minąłem widoczny w wejściu po lewej centralny szyb z galeryjkami i drzwi do zupełnie pustego pokoju naprzeciw, by ostatecznie skręcić w prawo. Tu, dokładnie naprzeciw, dostrzegłem otwarte okno, za nim zaś gzyms obiegający budynek. Wiedziałem już, że oto znalazłem wyjście, z którego warto będzie skorzystać w przypadku jakichś trudności. Zwiedziwszy jeszcze obydwa pokoje za załomem korytarza (w pierwszym natknąłem się na skrzynię z kosztownościami), wróciłem do miejsca, w którym zacząłem.
Tym razem ruszyłem w lewo, w stronę windy widocznej po lewej od wejścia do szybu. Nie do niej jednak dążyłem; skręciłem w korytarz uprzednio patrolowany przez mężczyznę. Kolejny otwór drzwiowy, po prawej, prowadził do centralnego szybu budynku; tam zaś w loży stała odwrócona do mnie plecami kuszniczka. Zapewniwszy sobie spokój z jej strony wróciłem do korytarza i wszedłem do niewielkiego, bogato zdobionego pomieszczenia na wprost. Stąd ze skrzyń stojących po bokach kominka wyjąłem złoto i eliksir zdrowienia.
Kolejne drzwi po lewej wiodły do biblioteki, którą odwiedziłem wcześniej - minąłem je więc i skręciłem w korytarz wiodący w prawo. Sam nie wiem, czemu omijałem drzwi, zanim doszedłem do klatki schodowej. Dopiero tutaj dosunąłem się do drzwi w korytarzu po lewej. Zza nich dobiegły mnie głosy pary arystokratów. Nie słuchałem jednak, jak się skończy rozmowa, i, słysząc kroki na schodach naprzeciw, pośpiesznie przemknąłem w cień panujący na klatce schodowej wiodącej w dół. Przeczucie mówiące, bym się ukrył, nie myliło mnie: w chwilę później na klatce pojawiła się ciemno ubrana kobieta. Przechodząc nie zauważyła ubytku mieszka u pasa... Kiedy kroki na schodach umilkły, ruszyłem ponownie pod drzwi pokoju. Tym razem jednak otworzyłem je, po czym, stąpając najostrożniej, jak umiem, zdjąłem mieszek z pasa arystokraty. Samego arystokratę pozostawiłem jednak w spokoju; przechodząca przez pokój kobieta mogłaby zaalarmować Mechaników widząc leżące w bezruchu ciało...
Wróciłem do szybu z drabinkami i wspiąłem się na górę, na poziom piąty. Tym razem wyłoniłem się wprost z otworu w podłodze. W pokoju panował mrok. Nie oznaczało to jednak, że był pusty: tuż obok, za załomem muru, samotnie stał Służący. Drugi, podobny, co kilka chwil otwierał niewidoczne z tego miejsca drzwi po prawej stronie i na krótką chwilę wchodził do pomieszczenia. Ostatnim regularnie pojawiającym się w sali gościem była wchodząca drzwiami po lewej kobieta w czerwonej sukni. Ta mijała całą kuchnię i wychodziła drzwiami po prawej. Poznawszy ten wzorzec, kiedy tylko kobieta opuściła salę, a obaj Służący znaleźli się w niej, sprowokowałem ich robiąc hałas w moim kąciku i po kolei ogłuszyłem. Aby nie pozostawiać ich na widoku, ciała ukryłem w małym składziku w pomieszczeniu, którego drzwi widziałem naprzeciw. Uczyniwszy to stanąłem tuż przed jego drzwiami, w kuchni, i przygotowawszy pałkę, czekałem na kolejne odwiedziny kobiety w czerwonej sukni. Przechodząc nie zdołała się uchylić przed spadającą pałką i już w chwilę później spoczęła w towarzystwie Służących.
Zlustrowawszy składzik i zebrawszy znaleziony w nim złoty talerzyk, podszedłem do nieotwieranych dotąd drzwi i uchyliłem je. W korytarzu, który rozciągał się za nimi, znajdował się strażnik; patrolował go, chodząc to w jedną, to w drugą stronę. Kiedy odszedł w prawo, otworzyłem drzwi na całą szerokość i starając się ustawić na samej granicy cienia, tak jednak, by wciąż mnie obejmował, wychyliłem się mocno w przód. Przechodzący strażnik został dosięgnięty i już w sekundę później dołączył do poprzedniej trójki.
Ruszyłem korytarzem w prawo, aż do drzwi sali naprzeciw kominka. Okazała się zupełnie pusta, jednak kiedy zniechęcony odwróciłem się, by ją opuścić, zobaczyłem po lewej stronie futryny drzwi, ponad głową, niewielką dźwignię. Pociągnięcie jej uchyliło skrytkę w ścianie za moimi plecami, w skrytce zaś spostrzegłem kolejną dźwignię. Wyłączała ona system alarmowy w gabinecie. Przesunąłem ją w pozycję off i przeświadczony, że uczyniłem coś ważnego (rzeczywiście tak było, o tym jednak dowiedziałem się trochę później...), ruszyłem w kierunku załomu korytarza. Tu, odwiedziwszy najpierw salę z kominkiem kryjącą się za drzwiami po lewej stronie korytarza, otworzyłem drzwi naprzeciw.
Znalazłem się w sali z dziwaczną machiną i tapetą w geometryczny wzór. Jak się okazało, miała ona w przybliżeniu kształt podkowy; wąskim przejściem w jej głębi można się było dostać do drugiego jej segmentu. Tu, w schowku na ścianie, który zmuszony byłem otworzyć wytrychami, spoczywała poszukiwana przeze mnie księga wraz z ostatnimi zapiskami Karrasa. Zapoznawszy się z jej treścią i wyczyściwszy znajdującą się w pobliżu skrzynię ruszyłem ku wyjściu. Jakież było moje zdumienie, gdy wychodząc zza załomu muru zobaczyłem kolejną maszynę. Tym razem jednak nie stanowiła ona zagrożenia. Był nią (całkowicie niewrażliwy na ataki jakąkolwiek bronią) Złoty Chłopiec. Niedługo zresztą mogłem go podziwiać; znikł mi z oczu wkrótce potem...
Wyszedłem na korytarz i ruszyłem w lewo, w stronę znajdującej się mniej więcej w połowie jego długości niszy z posągiem. Dochodząc doń zauważyłem, że jedno z oczu statuy daje się poruszyć, otwierając niewielki tajny pokoik tuż obok (w nim znajdował się prawdziwy skarb: gazowa strzała). Mijając pokoje po lewej stronie, w których nie było nic prócz równie próżnych arystokratów, dotarłem do krańca korytarza. Tu, słysząc odgłosy wydawane niechybnie przez strażników, lecz bezpiecznie ukryty w cieniu, wychyliłem się i spojrzałem w korytarz. Już po chwili wiedziałem, że jest, a ściślej bywa w nim dwóch strażników: jeden, pozostający w nim przez cały czas, stał przy drzwiach gabinetu Karrasa, drugi zaś zjawiał się w nim co kilka chwil, by za moment zniknąć gdzieś w czeluściach klatki schodowej po lewej stronie. Upewniwszy się, że bezpiecznie okrywa mnie cień, zwabiłem ich kolejno podskakując w miejscu, ogłuszyłem i wyniosłem do komnaty, w której spotkałem Złotego Chłopca. Uporawszy się z nimi wróciłem w swe poprzednie, bezpieczne miejsce.
Przemierzyłem korytarz mijając drzwi gabinetu Karrasa. U jego krańca, po prawej, ujrzałem drzwi wiodące do kuchni, a naprzeciw - znacznie bardziej atrakcyjne drzwi jadalni. W niej, prócz złotej butelki, natrafiłem na kolejny patefon - piąty z sześciu). Ostatnim pomieszczeniem, które odwiedziłem, było to po lewej od drzwi gabinetu Karrasa, w stronę kuchni patrząc. Prócz służącego, którego sprawnie ogłuszyłem, znalazłem w nim dwa stojące na tacy złote kielichy.
Nie pozostało mi nic innego, jak zmierzyć się z poziomem szóstym cytadeli: salą balową. Pod jej drzwi dostałem się wspinając po schodach. Zanim się jednak odważyłem je otworzyć, przesunąłem dźwignię po ich prawej stronie, co, jak się okazało, gasiło w niej część świateł. Dopiero wtedy wszedłem do środka.
W wyłożonej kafelkami, lecz niezbyt jasno oświetlonej sali było niemal pusto. Ostatni, szósty patefon stał po prawej stronie kominka, znajdującego się po przeciwnej stronie. W dotarciu do niego mogły mi przeszkodzić wyłącznie cztery osoby: arystokrata i jego małżonka (stojący po lewej od centralnego filara), Mechanik i kapłanka - naprzeciw kominka, a także najbliższy mej obecnej pozycji, zupełnie nieruchomy, lecz aktywny mały automat: Mniejsze Dziecko Karrasa. To właśnie on stał się mym pierwszym celem - gdy się do niego zbliżyłem (kucając uprzednio i stąpając jak najciszej), posłałem wprost w jego palenisko strzałę z wodą.
Rozprawienie się z ludźmi dzięki znalezionym po drodze gazowym strzałom również nie było trudne: pierwszą ze strzał wystrzeliłem w Mechanika (miałem szczęście: chmura gazu otoczyła również kobietę, może się jednak zdarzyć, że niezbędne będzie podkradnięcie się do niej i ogłuszenie...), drugą - w dowolną osobę z pary arystokratów. Kiedy wszyscy zapadli w sen, można było już bez lęku zdjąć mieszek z pieniędzmi z pasa arystokraty oraz klucz do biura Karrasa z pasa Mechaniczki, by - po odsłuchaniu ostatniego z zapisów - zejść na dół, wprost pod drzwi gabinetu Karrasa.
Wróciłem zatem na poziom piąty i zdobytym przed kilkoma chwilami kluczem otworzyłem drzwi gabinetu Karrasa. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, był dodatkowy patefon. Wtedy też domyśliłem się, że to ja byłem tym nieproszonym gościem, o którym wspominał Karras w swym poleceniu rozstawienia machin. Przypuszczenie to potwierdziło się w chwilę później, gdy uaktywniłem patefon. Karras mylił się jednak, gdy twierdził, że przewidział wszystko na me odejście: byłem bowiem pewien, że mówi o alarmie, a ten przecież został przeze mnie wyłączony...
Nie czekając na koniec słuchowiska zbliżyłem się do biurka i wcisnąłem znajdujący się w nim przycisk. Sejf za obrazem uchylił się; w jego wnętrzu spoczywał mój ostatni powód wizyty: plany Projektu Cetus. Zebrawszy je, raz jeszcze uśmiechnąłem się w duchu na myśl, że Karras był przekonany, iż będę zmuszony uciekać z Angelswatch. Nie śpiesząc się zszedłem przez kuchnię na poziom czwarty i następnie, przez znajdujące się tu okno, na zewnątrz. Pozostało mi wrócić do domu.
Przeszedłem po gzymsie w prawo - do miejsca, w którym widać było otwór włazu. Ponieważ jednak dzielił mnie od niego spory kawałek drogi, nie zaryzykowałem zeskoku. Wbiłem strzałę z pnączem w widoczne naprzeciw kratki metalowe i po lianie ześliznąłem się na dół. Stąd przez dachy i pokój dam wróciłem na balkon naprzeciw banku. Znalazłszy się tu zeskoczyłem na taras naprzeciwko (ten sam, na którym niegdyś ogłuszyłem łucznika) i ponownie wszedłem do domu po prawej stronie. Zszedłem na dół po schodach aż do drzwi z herbem. Okazały się one drzwiami do kuchni, w niej zaś stała dziewczyna. Nie chcąc jej niepokoić, przekradłem się - gasząc pochodnię i ogień w kominku - do wnętrza kominka i tu skorzystałem ze znajdującej się w nim i prowadzącej do góry drabinki.
Wyszedłem na taras nieopodal wyjścia z tajnej pracowni astronoma. Zważając na łucznika stojącego na balkoniku po prawej, zszedłem po schodach, przemierzyłem taras i przez okno, a następnie po drabince dotarłem do pracowni. Stąd już blisko było do końca: wystarczyło wyjść przez okno w sąsiednim pomieszczeniu, wspiąć się po drabince i przejść po rurach maszyny, by usłyszeć stłumiony dźwięk dzwonów wybijających północ...
Zadanie 11
Kolejne zadanie nie było już, dzięki Stwórcy, tak czasochłonne jak poprzednie. Nie było również tak emocjonujące...
Stałem w jaskini, której dnem płynął potok. Na brzegu pozostawiłem swą tratwę. W jaskini na wprost, oświetlona lampami, stała maszyna z wiertłem. Zbliżywszy się do niej usłyszałem kroki nadchodzącej strażniczki z kuszą. Tu, bezpiecznie ukryty w cieniu, widząc, że strażniczka może mi przeszkodzić w dotarciu do niewielkiego drewnianego domku, którego wnętrze oświetlała pochodnia, po raz kolejny wykorzystałem ciekawość strażników przeciw nim samym. Kiedy ogłuszona strażniczka upadła na ziemię, ruszyłem w stronę domku. Była to pierwsza z pozostałości (później miałem ich ujrzeć więcej) po piratach, którzy niegdyś mieli tu swe osiedle; z parapetu zdjąłem dwa kryształy wody i dwa ognia.
Zebrawszy kryształy podążyłem dalej pustym korytarzem aż do miejsca, w którym otwierał się on na ogromny, bardzo głęboki skalny szyb. Służył on Mechanikom jako szyb windy, ona sama zaś znajdowała się nieopodal po lewej stronie. Nie skorzystałem z niej jednak; wiedziałem, że to najprostszy sposób, by wzbudzić niepożądaną ciekawość. Właśnie dlatego, w poszukiwaniu innej drogi prowadzącej na górę, udałem się w drugi kraniec szybu. Tu, po przepełznięciu pod nawisem skalnym, tuż przy jasno świecącym grzybie wspiąłem się na pierwszy ustęp. Wspinając się kolejno po kamiennych blokach i z każdym metrem coraz wyraźniej słysząc mechaniczne oko, przedostałem się na szary blok skalny. Stanąwszy na nim zwątpiłem przez moment, czy aby na pewno wybrałem dobrą drogę. Tylko jednak przez moment, gdyż już po chwili udało mi się spostrzec pnącze zwieszające się z góry. Wspiąłem się po nim.
Znalazłem się tuż przy chodniczku służącym jako środkowe piętro windy. Stał na nim strażnik odwrócony twarzą do maszyny naprzeciw, na domiar zaś złego tuż nad nim znajdowało się słyszane przeze mnie już wcześniej mechaniczne oko. Na moje szczęście jednak dało się tu znaleźć odrobinę cienia: pasmo tuż przy ścianie i następnie tuż za strażnikiem. Należało się tam jednak dostać...
Zeskoczyłem na chodniczek wprost pod ścianę w chwili, gdy oko było ode mnie odwrócone. Tu, pozostając w cieniu, podskoczyłem dwukrotnie i sprowokowawszy je w ten sposób do zbliżenia się, ogłuszyłem je. Kiedy oko ponownie się odwróciło, biegiem ruszyłem w cień ścielący się przy maszynie. Dopadłszy ją przełączyłem w dół prawą dźwigienkę, tę podpisaną "Gate to Workshop", i, słysząc satysfakcjonujący dźwięk otwieranej kraty, zacząłem szukać dalszej drogi. Znalazłem ją po lewej w postaci dwóch kolejnych pnączy.
Wspiąłem się na górę (przeskakując z jednego na drugie, by sięgnąć gazowego kryształu zwieszającego się ze stropu) i przeskoczyłem na ciemną półkę skalną. Znalazłszy się tu, w chwili, gdy głowa zwrócona była w przeciwną stronę, uchwyciłem się pnącza wiszącego naprzeciw wlotu do zabezpieczonego korytarza (prowadził na belkę, na której zawieszono głowę; tam zaś znajdował się zbędny już całkowicie wyłącznik światła) i wspiąłem na samą górę. Tu, wisząc w ciemności, obserwowałem podest-piętro trzeciego szybu windy, dwa wyjścia oraz, co zdecydowanie najbardziej zaprzątało moją uwagę, dwie kuszniczki. Kiedy ta chodząca oddaliła się, przeskoczyłem wprost w korytarz naprzeciw (wiódł do otwartego już warsztatu) i tu, ponownie bezpiecznie okryty płaszczem cienia, zwabiłem je obie i wychyliwszy się w przód - ogłuszyłem.
Nie zdecydowałem się skorzystać z drugiego wejścia: długa metalowa rampa prowadziła w miejsce zbyt dobrze strzeżone, by się tamtędy przedzierać. Zanurzyłem się natomiast w korytarz wiodący do warsztatu. Idąc nim słyszałem jednak nienawistny dźwięk: dźwięk obracającego się mechanicznego oka. Zobaczyłem je w najgorszym miejscu, w jakim mogło się znaleźć: na samym środku, co czyniło bezpieczne przemknięcie przez warsztat niemal niemożliwym. Nie zastanawiając się długo, przygotowałem łuk z ognistą strzałą i, wychyliwszy się na moment, posłałem ją wprost w oko. Eksplozja rozerwała je na strzępy! Teraz mogłem już bez przeszkód przejść przez warsztat, by wąskim tunelem, otwierającym się w ścianie za skrzynią z uszkodzonym automatem bojowym, dotrzeć do jaskini z jeziorkiem, z którego Mechanicy czerpali wodę.
Wspiąłem się po linie na górę, po czym, widząc, że patrolujące obszar nieopodal studni Dziecko Karrasa się oddala, opuściłem ją i natychmiast cofnąłem w cień. Teraz mogłem się już spokojnie rozejrzeć wokoło. Znalazłem się zaś tuż obok latarni morskiej, odnowionej przez Mechaników. Stanowiła ona jednak tylko część dawnej bazy. Po jej prawej stronie widziałem dach znacznie niższego budynku. Po lewej znajdował się szczyt metalowej rampy wiodącej w dół, do szybu windy; stała na nim, w bardzo niedogodnym, gdyż zbyt dobrze oświetlonym miejscu, kuszniczka.
Wiedziałem już, co powinienem uczynić najpierw. Korzystając z kolejnego oddalenia się automatu wygasiłem wszystkie pochodnie płonące na zewnątrz latarni i przekradłem się pod drzwi po prawej jej stronie, zatopione w skale. Nie, nie otworzyłem ich; zatrzymałem się i korzystając z cienia oczekiwałem kolejnego przemarszu automatu bojowego. Kiedy odwrócił się, odsłaniając palenisko, celnie posłana wodna strzała wyeliminowała go z gry. Wtedy, już w miarę bezpieczny, ruszyłem ku wieży i przez otwór w jej ścianie przedostałem się do środka. Przekradałem się, idąc w prawo, dopóty, dopóki było to bezpieczne: kiedy jednak usłyszałem zbliżające się kroki, pośpiesznie wróciłem do pobliskiej plamy cienia i ukryty w niej, a przy tym maksymalnie wychylony w przód, oczekiwałem strażnika. Ogłuszywszy go i pozostawiwszy w cieniu pod schodami wieży, ruszyłem dalej.
Dotarłem do drzwi po prawej. Za nimi, w niewielkim, ciemnym pomieszczeniu, sprawiającym wrażenie łącznika pomiędzy wieżą a budynkiem, stał kolejny strażnik. Wyeliminowawszy go ruszyłem, nie przechodząc przez drzwi, z powrotem: najpierw musiałem się przekonać, co kryje w sobie wieża. Wkrótce po podjęciu marszu w górę wieży dotarłem do sali przypominającej muzeum morskie: było w niej i koło, i kotwica, i sekstans, i cyrkiel... Kiedy zbliżyłem się do koła sterowego, zauważyłem, że brakuje w nim jednego uchwytu.
Wspinałem się coraz wyżej, aż do podestu z metalową drabinką. Stojąc pod nią usłyszałem znajdującego się u góry człowieka. Był nim, co stwierdziłem wychylając głowę z otworu w podłodze kopuły wieży, kapłan Mechaników, u którego pasa zauważyłem klucz (jak się okazało - do chłodni, na mapie oznaczonej jako "Cold Storage"). Zabrałem klucz i ostrożnie ześliznąłem się po drabince i schodach w dół, by wreszcie wyjść tuż obok nieruchomego automatu bojowego.
Ponownie ignorując drzwi po lewej, przemknąłem obok studni, pod skalną ścianę naprzeciw latarni. Tu, po lewej, znajdował się przesmyk wiodący do jaskini ze starą chatą piracką ("Old House"). Nie mogłem jednak podejść nie zachowując środków ostrożności: na jej tarasie stała kuszniczka wpatrzona w drzwi wiodące na dziedziniec przy latarni. Przemknąłem za nią, tuż przy ścianie groty, by znaleźć się dokładnie za jej plecami. Wtedy, stąpając najciszej, jak potrafię, wspiąłem się na taras i, przekradłszy się tuż za kuszniczką, ogłuszyłem ją. Nie wszedłem jednak do domu; najpierw obszedłem go wokół, idąc tuż obok łódki. Jak się okazało, postąpiłem słusznie: po drugiej stronie natrafiłem na kolejnego strażnika. Ten wychodził z drzwi w murze, otwierających się na dziedziniec przy rampie. Nie miałem problemów z jego ogłuszeniem: ziemia wystarczająco dobrze tłumiła moje kroki, gdy biegłem, by znaleźć się za nim...
Wróciłem pod drzwi domu i wszedłem do środka. Parter był pusty, więc ostrożnie począłem wspinać się po schodach na piętro. Znalazłem się w korytarzu biegnącym przez całą długość domu. Stojąc w nim usłyszałem rozmowę dwóch Mechaników. Zdążyłem zaledwie wydobyć pałkę, gdy jeden z rozmawiających sam się do mnie zbliżył. Ogłuszywszy go ruszyłem w kierunku drugiego. Na moje nieszczęście stał on obrócony twarzą do drzwi w jasno oświetlonym pokoju po prawej na końcu korytarza. Był jednak strażnikiem, budził więc moje zainteresowanie; bez problemu udało mi się go ogłuszyć, zwabiwszy w mroczny korytarz. Teraz już bez przeszkód (choć wciąż słychać było strażnika stojącego jeszcze wyżej, na poddaszu) mogłem zwiedzić całe piętro. Po przeciwnej stronie schodów odkryłem wejście do ukrytego zapewne niegdyś pomieszczenia. Teraz wypełniały je jedynie na wpół zgniłe odpadki, jednak wciąż na ścianie po lewej stronie widać było zarys ukrytych drzwi. Nie zdołałem jednak ich otworzyć... Wróciłem do drzwi w końcu korytarza - w miejsce, w którym oczekiwałem drugiego strażnika. Dopiero teraz zauważyłem otwór prowadzący na dawne poddasze. Nasłuchując kroków strażnika wystrzeliłem strzałę z pnączem w dach ponad moją głową i ostrożnie wspiąłem się po niej do góry. Zeskoczywszy w cień, obserwowałem strażnika do chwili, gdy bezpiecznie mogłem go ogłuszyć. Uczyniwszy to przeszedłem do sąsiedniego pomieszczenia. Tu pomiędzy skrzynkami zaściełającymi podłogę znajdowała się niewielka dźwigienka.
Przesunąwszy ją wróciłem na dół, do schowka. Tak jak przypuszczałem, drzwi do schowka w ścianie stały otworem. W schowku, prócz kilku użytecznych przedmiotów, znalazłem to, po co między innymi tu przybyłem: globus. Zszedłem w dół i przesmykiem wróciłem do studni. Przesmyk skalny znajdujący się dokładnie po przeciwnej stronie tego, z którego ledwie wychynąłem, prowadził wprost do zamkniętych drzwi chłodni. Nie wszedłem w nie jednak; wiedziałem, że tuż obok stojącej powyżej na rusztowaniu kuszniczki mogę znaleźć coś wartościowego. Wspiąwszy się więc po maszynie stojącej przy ścianie chłodni, przemknąłem przez jej dach i stąpając najciszej, jak umiem, przekradłem się za strażniczkę. Nie myliłem się: tuż obok niej, na parapecie, leżały eliksir zdrowienia i dwie bombki oślepiające.
Stanąłem pod drzwiami chłodni i otworzyłem je kluczem znalezionym przy Mechaniku na szczycie latarni. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był widok przemarzniętego człowiek za kratą w ścianie naprzeciw. Minąwszy podwójne drzwi i znalazłszy się tuż przy nim, rozpoznałem go: był to Lotus. W czasie rozmowy zabrałem uchwyt koła leżący tuż obok niego. Na sam koniec Lotus poprosił mnie o przysługę... Wiedziałem, że skrócenie jego agonii będzie aktem łaski... Gęsta krew wolno spłynęła po klindze mego miecza. Po raz pierwszy zabiłem człowieka...
Wróciłem do wieży, do pomieszczenia-muzeum. Tu, uzupełniwszy koło o brakujący fragment, zakręciłem nim. Okazało się ono mechanizmem windy, zaś podłoga sali jej platformą. Zjechałem na sam dół głębokiego szybu i znalazłem w niewielkiej, jasno oświetlonej jaskini. Na moje nieszczęście jaskinia była dobrze strzeżona: naprzeciw sali znajdował się strażnik, a w korytarzu po lewej mechaniczne oko. Nie miałem żadnej nadziei, że uda mi się przemknąć niepostrzeżenie. Musiałem jednak coś zrobić. Pierwszym krokiem było przemknięcie w cień panujący w narożniku groty, na wprost gabloty. Tu, niewidoczny dla oka i skryty w mroku, przygotowałem zwykłą strzałę, by wypuścić ją wprost w metalową ramę gabloty. Brzęk sprowokował strażnika, a wtedy ogłuszenie go było już zupełnie proste.
Ponownie przygotowałem łuk, tym razem jednak na cięciwie umieściłem ognistą strzałę. Zaraz po tym, wychylając się za narożnik, posłałem ją wprost w oko. Eksplozja, tak jak przypuszczałem, doszczętnie je zniszczyła... (może się okazać, że znajdziesz strzałę nienaruszoną, wbitą w któryś z wiszących jeszcze odłamków mechanicznego oka). Nie trudząc się sprawdzaniem funkcji konsolety, przy której stał strażnik (dźwignia zamyka wrota i okiennicę), ruszyłem korytarzem, którego jeszcze tak niedawno pilnowało oko. Schodził on w dół, wąską jaskinią, przez której otwory po prawej stronie widać było ogromną grotę - przystań, gdzie przycumowano najdziwniejszy statek, jaki kiedykolwiek widziałem. Nie dane mi było go jednak podziwiać: korytarzem, w którym się znajdowałem, szedł dziwacznie ubrany Mechanik. Schowawszy się w cieniu jednej z mrocznych odnóg, ogłuszyłem go.
Zszedłem na dół, do groty wypełnionej skrzyniami, patrolowanej przez kolejne Dziecko Karrasa. Kiedy się oddaliło, przemknąłem za skrzynie naprzeciw metalowej rampy (wiodła na przystań okrętu, zwanego Cetus Amicus). Stąd, wyjąwszy uprzednio dobra zgromadzone w skrzyni, w chwili, gdy automat był najbliżej, wystrzeliłem precyzyjnie strzałę wodną wprost w jego palenisko. Wyeliminowawszy go w ten sposób, ruszyłem w głąb groty. Drugi automat krył się w odnodze korytarza, po prawej stronie; pilnował dźwigni otwierających ogromne wrota w końcu korytarza. Ten również znieruchomiał trafiony celnie wodną strzałą. W samym końcu groty, tuż przy wrotach prowadzących w pozostałe części tajnej bazy Mechaników, stał strażnik. Nie próbowałem jednak go podchodzić: było zbyt jasno, on zaś wydawał się zbyt czujny... Wspiąłem się do korytarza po lewej i znalazłszy się w nim zbiegłem do wody.
Wynurzyłem się w ogromnej jaskini wypełnionej wodą. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to tu piraci mieli jedną ze swych kryjówek. Jak się jednak okazało, również Mechanicy stworzyli tu swą podwodną bazę. Sali tej pilnowało wielu strażników: udało mi się naliczyć co najmniej czterech. Był jednak sposób, by się ich pozbyć. Najpierw przepłynąłem do wejścia metalowego budynku po prawej i zebrałem z niego wszystkie użyteczne przedmioty. Dopiero wtedy popłynąłem, przez cały czas pod wodą - by nie dać się zauważyć, wprost do budynku w narożniku pomieszczenia, a znalazłszy się pod nim, wypatrzyłem otwór w podłodze i nim przedostałem się do wnętrza domu. Znalazłem się w oświetlonym światłem pochodni pomieszczeniu ze stołem i schodami wiodącymi na górę. Zebrawszy pieniądze ze stołu i zgasiwszy pochodnie, zwabiłem (podskakując i tupiąc na schodach) kolejno trzech Mechaników. Ogłuszanie ich w panującym w pomieszczeniu mroku nie przedstawiało żadnego problemu...
Wciąż jednak pozostawał jeszcze jeden Mechanik, ten stojący u dołu, pomiędzy budynkami. Podszedłem go zbliżając się doń pod wodą i wynurzając gdzieś za nim. Teraz, kiedy wszelkie widoczne zagrożenia zostały usunięte, mogłem zacząć metodycznie przeszukiwać grotę. Na pierwszy ogień poszedł częściowo przysłonięty kamieniami otwór w skale, prowadzący do podwodnego tunelu, który zauważyłem podczas jednej z moich kąpieli tuż obok domu ze schodami, po południowej stronie groty. Nabrawszy pełne płuca powietrza zanurzyłem się i wpłynąłem weń. Wynurzyłem się w jaskini zabudowanej tak, by sprawiała wrażenie pokładu okrętu. Poczucie pobytu na pirackim galeonie potęgował jeszcze szkielet obejmujący koło sterowe. W jego plecach tkwił sztylet przybijający do niego pergamin, który głosił przestrogę, jakoby każdy tu wchodzący z zamiarem zdobycia skarbu kapitana Markhama miał zginąć, tak jak ten, z którego uczyniono makabrycznego posłańca. Grozy sytuacji dodawał fakt, że przed wejściem na okręt leżał martwy Mechanik.
Wiedząc, że nie powinienem ignorować tak jawnej przestrogi, a zarazem czując skarb nosem, przeszedłem przez mostek i zszedłem w dół. Tam w wypełnionej wodą ładowni znalazłem skrzynię, w niej zaś skarb Markhama: klejnoty warte czterysta sztuk srebra. Kiedy jednak wyszedłem na pokład, zorientowałem się, że ich poprzedni właściciel nie jest zadowolony z faktu, że ktoś mu je zabiera: na pokładzie stał duch kapitana, duch, który życzył sobie mojej śmierci! Dosłownie w ostatniej chwili, w momencie, gdy byłem pewien, że chwytają mnie eteralne palce, dopadłem otworu tunelu i ześliznąłem się do wody...
Wróciłem do pokoju, w którym ogłuszałem Mechaników, i wszedłem na górę. Stąd po metalowym mostku i dachu sąsiedniego budynku przedostałem się do jaskini wypełnionej wodą. Tu, przygotowawszy eliksiry oddechu, zszedłem pod wodę. Pokój po prawej minąłem: był pusty; w drugim jednak, całkowicie zalanym wodą, tym w głębi po lewej stronie, znalazłem to, czego szukałem: księgę "New Scripture of Master Builder" pisaną ręką Karrasa. Zaraz po jej przeczytaniu, wykorzystując eliksir oddechu w chwili, gdy płuca miały mi eksplodować, wróciłem do centralnej jaskini.
Pozostało mi jeszcze zwiedzić podwodną bazę. Jedno z wejść znajdowało się w domku stojącym najbliżej otworu tunelu, którym po raz pierwszy wpłynąłem do tej groty. Zsunąłem się w dół znalezionymi w nim schodami. Już po kilkunastu krokach dotarłem do skrzyżowania z poprzecznie biegnącym korytarzem. W nim, po prawej, znajdowało się zejście do bazy, lecz, niestety, strzegło go mechaniczne oko. Ruszyłem więc w lewo w chwili, gdy oko odwróciło się ode mnie, by po chwili ześliznąć się na dół, po drabince, i trafić do sali z tabliczką "Watcher Control". Znalazłem w niej, prócz Mechanika-nurka, którego natychmiast ogłuszyłem, także dźwignię wyłączającą mechanicznych obserwatorów w całej bazie.
Opuściłem salę i ruszyłem korytarzem naprzeciw drabinki. Idąc po miękkiej podłodze dotarłem do pomieszczenia z kojami. Dalej jednak, poczynając od wyjścia z sypialni, rozciągała się podłoga metalowa. W dodatku jedyny cień, który mógł mi się przysłużyć, znajdował się w narożniku centralnego pomieszczenia, przy ścianie z otworem długiego ośmiokątnego korytarza, a stojąc w sypialni słyszałem już narastający hałas kroków zbliżającego się strażnika. Przemknąłem w ten skrawek cienia i, przygotowawszy pałkę, zaczekałem na niego. Wystarczyło się delikatnie przesunąć, by ostry stuk na metalu skłonił go do zboczenia w moją stronę. Ogłuszywszy strażnika zaciągnąłem go do sali obok i rozpocząłem metodyczne przeszukiwanie bazy.
W sali na wprost otworu tunelu wiodącego na zewnątrz, tej ze schodkami i widzianym uprzednio, już nieaktywnym, okiem, znajdowała się dźwignia otwierająca wrota oraz - tuż obok schodów - zejście na dół w korytarze zalane wodą. Szedłem nimi aż do ostatniej sali, gdzie na podłodze w centralnej jej części leżał pomarańczowy klucz (do piątego schowka na pokładzie Cetus Amicus). Stąd też, wykorzystując otwór w suficie (w narożniku przy lewej ścianie), wszedłem do pomieszczenia z szafkami. Wyjąłem z nich, prócz kosztowności, eliksir oddechu, dwie bombki oślepiające, flary, pergamin...
Wróciłem do sali ze schodkami i pociągnąłem za dźwignię otwierającą wrota. Zaraz po tym, widząc pozostawionego na zewnątrz strażnika, przyczaiłem się w mroku tuż obok drzwi. Wyczekałem chwili, gdy strażnik obrócił się plecami do mnie; wtedy przebiegłem korytarz (tkanina wytłumiła moje kroki); ostatni odcinek dzielący mnie od niego przebyłem w kucki i ostatecznie go ogłuszyłem. Stąd już bez przeszkód ruszyłem w stronę wnęki z dźwigniami otwierającymi drugie drzwi - tam, gdzie spoczywało wyłączone przeze mnie uprzednio drugie Dziecko Karrasa. Otworzywszy drugie wrota zbliżyłem się do nich. Uderzeniem pałki w metal zwabiłem i ogłuszyłem strażnika znajdującego się w pomieszczeniu za nimi. Będąc wewnątrz zebrałem leżące w pomieszczeniu po lewej stronie korytarza bombki oślepiające. W chwilę później z narożnego pomieszczenia z kojami wziąłem z oszklonej gabloty eliksiry zdrowienia i oddechu. Zanim opuściłem tę salę, zapoznałem się jeszcze z treścią pergaminu leżącego na łóżku: podawał on, poniewczasie, wskazówki, gdzie należało szukać "New Scripture of Master Builder".
Przeszedłem do końca tunelem wiodącym z pomieszczenia z gablotą i znalazłem się we wnętrzu drewnianej postpirackiej chaty. Gasząc napotykane pochodnie wspinałem się do góry, do miejsca, gdzie wchodząc po schodach usłyszałem kroki strażnika. Ogłuszyłem go wykorzystując przeciw niemu jego własną ciekawość i podjąłem marsz, by ostatecznie (unosząc po drodze ze sobą kryształ wody i ognia leżące na barierce) w niewielkim pomieszczeniu na samej górze znaleźć klucze do skrytek 1-4 na pokładzie Cetus Amicus. Pozostało mi jeszcze tylko odnaleźć próbkę Gazu Rzdzawego, wymyślić sposób dotarcia na pokład łodzi zakodowanej w grocie i dotrzeć do jego skrytki opatrzonej numerem 5.
Wyszedłem przez drzwi wprost na pomost przebiegający pod nieaktywnym już okiem. Minąłem odnogę w prawo, tę wiodącą do Cetus Amicus, i wskoczyłem do wody z boku pomostu. Płynąc tuż przy nim, a poprzeczny odcinek pod nim, dostałem się do ostatniej groty bazy, do miejsca, w którym Mechanicy składowali część ładunku statku. Wynurzyłem się tuż przy ścianie magazynku, za stojącym na pomoście strażnikiem. Starając się narobić jak najmniej hałasu wspiąłem się na pomost i, zabrawszy uprzednio klucz do magazynku wiszący u pasa strażnika, ogłuszyłem go. Wewnątrz znalazłem nie tylko pojemnik z gazem ("Rust Gas Container"), ale i kosztowności - po drugiej stronie szopy, w skrzyniach z zamkami, które wymagały wyłamania prostokątnym wytrychem.
Wróciłem, tym razem idąc po pomoście, a nie płynąc pod nim, do miejsca, z którego widziałem swój ostatni cel: Cetus Amicus. Nie odważyłem się jednak zbliżyć do niego w zwykły sposób - chodzący po nim Mechanik, ubrany w pełny strój płetwonurka, dysponował bowiem kuszą. Ponadto wcale nie chciałem, by ktoś dowiedział się przedwcześnie o moim istnieniu. Wskoczyłem więc do wody tuż przy pomoście; popłynąłem pod nim, docierając następnie pod łódź - tam znalazłem właz, którym dostałem się do wewnątrz (interesujące...) kotłowni.
Przemierzyłem cały dolny pokład okrętu, lustrując wszystkie ponumerowane schowki i zbierając z nich użyteczne przedmioty, m.in. gazowe i zwykłe miny (miały się okazać bardzo przydatne w kolejnej misji, którą rozpoczynasz z bieżącym ekwipunkiem). Dotarłem do pomieszczenia z drabinką wiodącą na górny poziom statku. Za drzwiami naprzeciw, w sterówce, przebywało dwóch Mechaników, jednak, o ile zachowywałem się naprawdę cicho, niewiele groziło mi z ich strony...
Wspiąłem się po drabince na górny poziom łodzi i w chwili, gdy strażnik regularnie odwiedzający salę obok opuścił ją, wszedłem do środka. Tu, w sali z posągiem anioła i złotą wazą na stoliku naprzeciw, przygotowawszy łuk i gazową strzałę oczekiwałem go. Kiedy tylko drzwi zaczęły się otwierać, wypuściłem strzałę. Wyeliminowawszy w ten sposób strażnika, minąłem kolejne pomieszczenie (ze skrytkami otwieranymi za pomocą przycisków powyżej), by dotrzeć do sali ze składzikiem na żywność i dwoma kryształami wodnymi w korycie z wodą, stojącym pośrodku. Stąd już tylko metry dzieliły mnie od kajut kapitana i pierwszego oficera. Czytając dziennik pokładowy dowiedziałem się, że okręt, w którym się znajduję, może pływać jak ryba - pod wodą! Ostatnim pomieszczeniem, które odwiedziłem, była jadalnia-mesa z portretem Karrasa na ścianie i złotymi kielichami na tacy po prawej od wejścia.
Zakończywszy w ten sposób zwiedzanie okrętu wróciłem do skrytki piątej, by ruszyć ku nowemu przeznaczeniu: tajemniczej lokacji K-D.
Zadanie 12: Kidnap
Zadanie to rozpocząłem, dysponując tym samym ekwipunkiem, z którym zakończyłem poprzednie.
Stałem w jaskini, za plecami mając zawarte już na głucho drzwi wiodące do doków. Korytarz wiódł w prawo, by po kilku krokach rozdzielić się. Jego lewa odnoga prowadziła gdzieś w głąb jaskiń, prawa natomiast, ta którą poszedłem, otwierała się na ogromną grotę i stojący w niej budynek z parą strażników przy wejściu. Nie mogąc dopuścić do tego, by mnie dostrzegli, w rozproszonym, ale wciąż jasnym świetle, przymykałem w kierunku budynku tuż przy prawej ścianie jaskini. Kiedy znalazłem się tuż przy nim, wspiąłem się po usypisku z ziemi (po jego drugiej stronie, tuż obok bramy pilnowanej przez Mechaników leżały dwa kryształy mchu) i stąd, przez otwór pomiędzy kolumnami, wszedłem do środka na galerię z wejściem.
Przemknąłem w kierunku zbyt jasno oświetlonego wejścia. Na domiar złego, zmierzając ku niemu, słyszałem już nie tylko mamrotanie strażników, lecz i wyraźny szczęk metalowych stóp automatu bojowego. Dopiero gdy przycichł, odważyłem się wejść do głównego holu budynku, stąd zaś przedostałem się w kierunku widocznego po prawej stronie wejścia do ciemnego, wyłożonego miękkim dywanem, pokoju. Skrywszy się w bezpiecznie ocienionej sypialni, otworzyłem skrzynię stojącą przy ścianie po prawej od wejścia i zabrałem z niej kilka strzał. Wtedy też usłyszałem ponownie zbliżające się Dziecko Karrasa. Wciąż kryjąc się w cieniu, wyjrzałem przez drzwi i kiedy tylko automat odwrócił się do mnie tyłem, posłałem wodną strzałę wprost w jego palenisko - to wyeliminowało go z gry.
Zapewniwszy sobie swobodę działania na dole, wciąż jednak zważając na strażników przemierzających galeryjkę i metalowy chodniczek powyżej, przemknąłem do sąsiedniego pomieszczenia. W skrzyni ustawionej przy ścianie po prawej, wyjąłem srebrny samorodek. W trzeciej komnacie znalazłem flarę. W sali naprzeciw, do której przedostałem się, mając baczenie na schody i przechodzące cyklicznie powyżej strażniczki, było więcej wartościowych przedmiotów niż we wszystkich dotychczas odwiedzonych: w niej podniosłem klejnot ze stołu oraz gazową minę i 3 wodne strzały ze skrzyń.
Dwie pozostałe sale w tym rzędzie zawierały zaledwie flarę i kilka zwykłych strzał...
Wróciłem do podstawy schodów (tych po lewej stronie sali, patrząc od wejścia) i wspiąłem się po nich. Na górze, bezpiecznie przyczajony w cieniu, czekałem do chwili, gdy przechodząca strażniczka znalazła się tuż obok, wtedy ogłuszyłem ją. Przeniosłem ją do pokoju na dole i ponownie, kryjąc się w cieniu u szczytu schodów, wyeliminowałem drugą strażniczkę (jedna z nich miała klucz przy pasie). Wtedy, już zupełnie bezpieczny, wszedłem na górę i skręciwszy w lewo, lecz ignorując na razie pomieszczenie z kotłami, odwiedziłem wszystkie trzy sale - galeryjki. W jednej z nich znalazłem prawdziwy skarb: w korytku naprzeciw drzwi ukryto 10 wodnych strzał!
Podobnie było w sali naprzeciw, do której dotarłem przechodząc po metalowym mostku, tu kryło się 8 kolejnych kryształów wody! Z niej przeszedłem wprost pod pomieszczenie z białymi drzwiami, do których zamka pasował wcześniej znaleziony klucz. Tu, ze stołu i skrzyń, podniosłem strzały z pnączem, minę, flarę, bombkę oślepiającą, wreszcie eliksir leczący. Ponownie ruszyłem ku schodom sali, znalazłszy się zaś tuż przy nich, wszedłem do pomieszczenia narożnego: jednego z dwóch, w którym stały ogromne bojlery. Stąd, z paleniska pieca, wydobyłem dwa kryształy ognia. Podobnie było w tym bliźniaczo podobnym do niego, znajdującym się po drugiej stronie schodów. Tu również w palenisku używano kryształów ognia, które od teraz mogły przysłużyć się mnie. Stąd mogłem również, przechodząc w lewo, obserwować salę poniżej: rodzaj magazynu ze skrzynią i cyklicznie przemierzającym ją automatem.
Wróciłem do schodów i zszedłem po nich na dół. Stąd skierowałem się w stronę wielokrotnie mijanych dotychczas wrót pośrodku sali. Otworzywszy je na oścież, wśliznąłem się w znajdujący za nimi korytarz. Nie wszedłem jednak do sali - na skrzyżowaniu z innym, poprzecznym korytarzem, skręciłem w lewo, w stronę pomieszczeń prywatnych brata Cavadora. Tu również, korzystając z cienia panującego w korytarzu, zaczekałem i unieszkodliwiłem wodną strzałą Mniejsze Dziecko Karrasa.
Uporawszy się z ostatnim strażnikiem tego budynku, podjąłem swój marsz do komnat Cavadora. W pierwszej z nich, tej do której wszedłem od razu z korytarza, poruszyłem obie dźwignie na ścianie po lewej. Przeczytałem również plan marszruty Cavadora i jego dwuosobowej eskorty. Uczyniwszy to, przeszedłem do sąsiedniego pomieszczenia - sypialni Cavadora, w której, dzięki znalezionemu tu pergaminowi, uzupełniłem mapę o wymienione uprzednio nazwy i symbole. Pozostało jeszcze tylko podnieść leżący tu na stoliku eliksir zdrowienia oraz z pomieszczenia po drugiej stronie budynku (do którego dotarłem, przechodząc przez główną salę i ze skrzyni zabierając strzałę hałasu) - eliksir szybkości, by móc wreszcie opuścić to miejsce.
Wróciłem pod drzwi wiodące na zewnątrz, stąd zaś przemknąłem w korytarz z kolumnami. Tym razem poszedłem w prawo, w nieodwiedzany dotąd przeze mnie fragment korytarza; dzięki temu zbliżyłem się od razu do wejścia do obszaru głównego zadania. Zeskoczyłem w dół ze strzelnicy i, ponownie kryjąc się przed wzrokiem pary strażników przy wejściu, trzymając się ściany po prawej, opuściłem grotę z budynkiem. Znalazłszy się w korytarzu ruszyłem w prawo, by po paru krokach minąć otwarte już wrota. Wkroczyłem w obszar zamknięty dla postronnych. Wiedząc, że może być niebezpiecznie, przemykałem korytarzem od cienia do cienia aż do miejsca, gdzie drewniana rampa pozwalała wspiąć się na przegradzający jaskinię mur.
Wspiąłem się po niej, jednak uczyniwszy dosłownie parę kroków, zmuszony byłem, słysząc głosy ludzkie, zapaść w cień; okryty bezpiecznie cieniem, przysłuchiwałem się rozmowie strażników stojących na dziedzińcu poniżej. Dotyczyła ona mojego celu - brata Cavadora, który, jak się dowiedziałem, był chroniony znacznie lepiej niż przypuszczałem. Przez cały czas towarzyszyło mu dwóch ochroniarzy, on sam zaś dodatkowo nosił maskę, co czyniło bezużytecznymi wszelkie pułapki gazowe. Kiedy odeszli, podejmując przerwane pogawędką patrole, ruszyłem w dół po rampie i natychmiast po tym, jak stanąłem na ogromnym dziedzińcu z centralnym obeliskiem, skręciłem w lewo i ukryłem się w cieniu przy wejściu. Rozglądałem się, próbując skojarzyć, dlaczego całe otoczenie wydaje mi się znajome: od zgliszczy budynków po jeziora lawy... Wreszcie poznałem to miejsce, byłem tu już bowiem niegdyś. To było Zaginione Miasto, to samo w którym znalazłem Amulet Ognia, jaki dawno, dawno temu umożliwił mi pokonanie Trickstera.
Rozejrzałem się raz jeszcze i widząc, że mogę uczynić to bez ryzyka, ruszyłem w stronę jedynego wyjścia z placu pozbawionego rampy: tego naprzeciw rampy wejściowej, oznaczonego numerami 1, 2, 6. Dotarłszy tam, przyczaiłem się w cieniu korytarzyka. Tu, słysząc kroki zbliżającego się Mechanika, przygotowałem pałkę i, gdy ów wszedł w cień, ogłuszyłem go. Zaraz po tym zawlokłem go w cień, panujący w budynku nieopodal, po prawej stronie. Na pierwszym piętrze tego budynku znalazłem eliksir niewidzialności i złotą butelkę.
Nie wiedząc, co czynić dalej, cofnąłem się na główny plac i przekonany, że należy metodycznie obchodzić wszystkie miejsca, w których może być Cavador, ruszyłem w prawo, w stronę "Site 4". Wspiąłem się po rampie i minąwszy zejście w prawo (które, klucząc i przechodząc przez miejsca nieodwiedzane przez Mechaników, wiodło na plac pomiędzy "Site 1" i "Site 2") oraz przechodząc przez ciemny korytarz, dotarłem do wejścia jaskini oznaczonej na mapie "Site 4". Miejsce to - jak wszystkie "site'y" było dobrze oświetlone i co gorsza - równie chętnie odwiedzane przez strażników. Jeden z nich, kuszniczka, przechodziła nieopodal, co i rusz niknąc w uliczce, tworzonej przez dwa rzędy małych domków. Naprzeciw mnie jednak widniała niewielka plama cienia. Dotarłem do niej w czasie, gdy kuszniczka oddaliła się i z dachu budynku po prawej zdjąłem cztery wodne kryształy.
Kiedy strażniczka po raz kolejny ruszyła uliczką na wprost, przemknąłem w zaułek po prawej, wprost do ciemnego domu z kilkoma skrzynkami. Znalazłszy się w nim, zainteresowałem się zauważonym tuż po wejściu dywanem. Był cenny. Widząc, że strażniczka ponownie niknie w uliczce po prawej, ruszyłem w lewo, w zaułek pomiędzy dwoma budyneczkami. Tu, na ścianie jednego z domków, zauważyłem dźwignię. Pociągnięcie jej uchyliło drzwi domku, dając dostęp do strzały, bombki oślepiającej, sfery zwiadowczej... Ciemne wnętrze domku nadawało się również na miejsce zasadzki na strażniczkę; czekałem na nią, podczas jej kolejnego obchodu. Ogłuszona spoczęła w cieniu.
Opuściłem domek i ruszyłem w lewo. Dotarłem do końca uliczki, gdy miarowe kroki dobiegające mnie z prawej strony odesłały mnie w najbliższy cień, ten na wprost wyjścia. Tu, stojąc na usypisku skalnym pod drewnianym chodniczkiem, obserwowałem jej wylot. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem Cavadora. Szedł ubrany w maskę gazową pomiędzy dwoma uzbrojonymi strażnikami. Nie zastanawiałem się długo, gdyż doświadczenie uczyło mnie, że podobnie dogodne sytuacje nie zdarzają się dwa razy: zdjęcie łuku z pleców i nałożenie na cięciwę strzały gazowej nie trwały nawet sekundy. Jej wypuszczenie w pierwszego ze strażników, co zatrzymywało w miejscu pozostałych, trwało jeszcze mniej czasu. Drugą strzałą wyeliminowałem drugiego z ochroniarzy. Widząc, że Cavador jest bezbronny, nie bacząc, że może mnie dostrzec, ruszyłem w jego kierunku z uniesioną pałką i ogłuszyłem go.
Pierwsza część planu - znaleźć i porwać Cavadora - zakończyła się sukcesem. Musiałem jeszcze tylko znaleźć nowe wydanie "Mistrza Budowniczego" i bezpiecznie opuścić Lost City. Zdjąwszy klucz z pasa któregoś z leżących i decydując się pozostawić na razie Cavadora na ziemi (by wrócić po niego w momencie, gdy będzie już możliwość bezpiecznego przemknięcia z nim na ramieniu...), ruszyłem dalej korytarzem, w stronę lampy gazowej. Skręciłem w lewo, z mijanego domku (środkowego) zabrałem flarę. Wtedy też wróciłem po Cavadora i przeniosłem go do domu. Tę metodę, tzw. żabich skoków, czyli pozostawiania Cavadora, przecierania szlaku i wracania po niego, stosowałem już do samego końca misji...
Na skrzyżowaniu, przy tabliczce "Site 4" z prawej strony, ruszyłem w lewo. Na kolejnym skrzyżowaniu, tym pozwalającym wybrać drogę bądź w prawo do "Site 2", bądź lewo - "Site 3" lub wreszcie prosto,wybrałem tę ostatnią. Przeszedłem przez jasno oświetlony korytarz (który, naturalnie, przestał cieszyć się tą cechą, w chwili gdy go opuściłem), by ostatecznie skręcić w prawo i po paru krokach znaleźć się w niewielkiej jaskini, z dwoma niewielkimi, zupełnie pustymi budynkami po jej lewej stronie. W pierwszym z nich pozostawiłem Cavadora. Tu również przeczekałem dwa kolejne patrole przemierzające korytarz: pojedynczego kapłana i duet złożony z szeregowych Mechaników.
Ruszyłem dalej korytarzem. Idąc, minąłem otwór po lewej stronie, ukazujący grotę wypełnioną lawą. Jedyne co przykuło moją uwagę, było to, że w jej głębi widać było okno budynku. Wiedziałem, że tam mogę znaleźć to, czego szukam - "A New Scripture of Master Builder".
Dotarłszy do skrzyżowania na końcu korytarza, skręciłem w lewo i niemal natychmiast zobaczyłem fronton domu widzianego chwilę wcześniej. Niemal równocześnie usłyszałem również obracające się oko. Nie dane mi było jednak rozprawić się z nim od razu: niemal w tym samym bowiem momencie usłyszałem kroki strażnika przechadzającego się tym korytarzem. Ukryłem się więc pośpiesznie w cieniu przy ścianie korytarza i, przypuściwszy atak z zaskoczenia, ogłuszyłem go. Dopiero wtedy mogłem nałożyć ognistą strzałę na cięciwę i tak uzbrojony ruszyć w kierunku oka. Zniszczyłem je wychylając się w momencie, gdy było zwrócone w przeciwną stronę. Zaraz po tym, jak opadły jego szczątki, wspiąłem się po rampie pod jasne drzwi.
Tabliczka wisząca przy nich głosiła, że znalazłem się w kwaterze Cavadora. Wiedziałem już, że dobrze trafiłem. Otworzyłem drzwi kluczem znalezionym wcześniej u eskorty Cavadora i przekroczyłem ich próg. Wewnątrz rozciągał się długi korytarz prowadzący do niewielkiej sali, z której dobiegał dźwięk kolejnego oka. Kiedy ucichły kroki strażnika, cyklicznie odwiedzającego tę część budynku, zbliżyłem się do końca korytarza i wychyliwszy się za narożnik, zniszczyłem je kolejną ognistą strzałą, zaraz po tym wycofałem się w cień pod drzwi wejściowe. Wiedziałem, że strażnik, który na pewno usłyszał eksplozję zjawi się tu wcześniej czy później i niezbędne będzie wyeliminowanie go. Zdając sobie jednak zarazem sprawę z tego, że trudno mi będzie po prostu go ogłuszyć, rzuciłem w korytarz minę gazową, po czym, gdy zjawił się w sali, kilkoma podskokami zachęciłem do zbliżenia się do niej...
Kiedy padł, wszedłem do sali z pozostałościami oka i ignorując wejście do sali po prawej ręce i wspiąwszy się po paru schodkach, zanurzyłem się w korytarz naprzeciw. Poszukiwany dokument znalazłem w pierwszej sali po lewej - była to czerwona księga leżąca na jednym z sarkofagów. W kolejnym pokoju, tym zamkniętym białymi drzwiami, zanim dobrałem się do zawartości skrzyń, zmuszony byłem ogłuszyć śpiącą na łóżku obok kobietę. Wiedziałem, że będzie to niezbędne, gdyż dźwięki wyłamywania zamka, obudziłyby ją z pewnością. Uczyniwszy to, otworzyłem wytrychami obydwie skrzynie, by wygarnąć z kosztowności i bombki oślepiające.
Opuściłem sypialnię i ruszyłem w lewo, jako że korytarz kończył się schodząc wprost w jezioro lawy, zmuszony byłem zawrócić. Wróciłem więc i minąwszy białe drzwi, skręciłem w korytarz po lewej ręce, po czym wspiąłem się na schody wiodące na piętro. Minąłem pierwszą z sal widzianych po lewej - był to gabinet - i wszedłem w korytarz, na którego końcu widziałem strażnika i kolejne mechaniczne oko. Tu, starając się jak najdokładniej wtopić w cień, przekradłem się do drzwi po prawej stronie. To była sypialnia; w niej zaś ponownie stanąłem przed koniecznością ogłuszania śpiących już ludzi. Jako pierwszą pozbawiłem przytomności kobietę po prawej stronie. Następnie, stąpając najciszej jak potrafię, przekradłem się do śpiącego mężczyzny. Dopiero po jego ogłuszeniu odważyłem się otworzyć skrzynię i wydobyć z niej kosztowności warte 100 srebrnych monet.
Cofnąłem się do środkowych drzwi (tych połączonych sypialni) i otworzywszy je, wszedłem w korytarz. Nie szedłem dalej, zamiast tego zgasiłem wodnymi strzałami pobliskie lampy. Dopiero wtedy, gdy korytarze wypełnił cień, ruszyłem na wprost do pomieszczenia z sarkofagami. Tam znalazłem eliksir szybkości.
Cofnąłem się do skrzyżowania i tym razem ruszyłem w kierunku sali ze strażnikiem i okiem. Stąd, z miejsca znajdującego się na granicy cienia i światła, w sposobnym, wyznaczonym przez strażników momencie, przemknąłem do sali po prawej. Trafiłem do sypialni Cavadora - pomieszczenia, które widziałem już z zewnątrz. Teraz jednak mogłem już zebrać znajdujące się w nim skarby: strzały, dwa złote świeczniki z parapetów w oknach oraz najcenniejsze bodaj znalezisko - pamiętnik Cavadora.
Wróciłem na schody i zszedłem po nich na dół, po czym, wprost ze schodów, poszedłem prosto, a następnie w prawo, do pomieszczenia, w którym, na stole, leżały dwa klejnoty. Wyszedłem na zewnątrz kwatery Cavadora i ruszyłem w lewo, by wkrótce potem dotrzeć do miejsca, gdzie - tego byłem pewien - też już kiedyś byłem. Po lewej stronie miałem świątynię, po prawej - zwalony blok i przejście dalej, do miejsca oznaczonego na mapie jako "Site 6". Ten ostatni musiałem z uwagi na pewien drobiazg odwiedzić (uwaga: infiltrowanie "Site 6" jest opcjonalne).
Przechodząc obok groty, stanowiącej swoisty przedsionek "Site 6", zauważyłem wiszący na ścianie, naprzeciw wejścia do Komory, pergamin. Przekradłem się w jego kierunku (kryjąc się w cieniach przed okiem wiszącym przy jednym z wejść do "szóstki"), by dowiedzieć się, że gdzieś w tej okolicy zgubiono diamentowe wiertło, służącego jako przebijak w maszynie górniczej Mechaników. Wiedziałem już, że powinienem je odnaleźć tylko po, by nie odnaleźli go właściciele. Z tego co wiedziałem, mógł być w świątyni w poprzedniej lokacji. Jednak nie znalazłem go tam i niezbędne stało się przeniknięcie do samej lokacji 6. Przygotowując się do tego, wiedziałem już, że nie będzie to łatwe. Oprócz oka przy wejściu, wewnątrz znajdowało się dwoje strażników i na domiar złego Większe Dziecko Karrasa. Potrzebowałem dobrego planu...
Jako pierwsze wyeliminowane zostało, za pomocą ognistej strzały, oko przy wejściu. Zaraz po tym jak strzała trafiła w swój cel, cofnąłem się głęboko w cień tuż przy ścianie naprzeciw wejścia. Stąd obserwowałem poruszenie, jakie zapanowało wśród strażników. Już w chwilę później wszystko wróciło do normy: Dziecko cofnęło się do swojego boxu, strażnicy zaś powrócili do przerwanych patroli. Wtedy przekradłem się do drugiego wejścia do Komory 6, znajdującej się w samym końcu groty w której przybywałem. Znalazłszy się w dogodnym punkcie, dwukrotnie podskoczyłem, by zwabić stojącego nieopodal przy maszynie Mechanika. Gdy ten zbliżył się na odległość ciosu pałką, ogłuszyłem go, po czym powtórzyłem tę operację na kobiecie. Pozostałe Dziecko Karrasa wyeliminowałem w mniej subtelny sposób: wróciłem pod główne wejście do Komory i rzuciłem dwie miny w miejsce, w którym musiał się pojawić idąc po mnie, po czym pokazałem się mu. Krocząc w moim kierunku nie był w stanie uniknąć wybuchu, który niemal nie rozerwał go na kawałki...
Wszedłem do Komory 6 i skierowałem się do windy po lewej jej stronie. Wjechałem na górę i podniosłem zgubiony świder. Moje drugie dodatkowe zadanie było ukończone.
Wróciłem na główną drogę i wróciwszy się po Cavadora, przeniosłem go w cień panujący przy zwalonym budynku. Stąd ruszyłem prosto korytarzami do miejsca, gdzie ostatni prosty odcinek ukazywał zabudowany dziedziniec, sam korytarz zaś patrolowany był przez pojedynczego strażnika. Nie był trudnym przeciwnikiem; wykorzystując cień, zbliżyłem się doń na odległość ciosu, po czym, ogłuszywszy, przeniosłem w mrok panujący w załomie korytarza. Jak się okazało była to usprawiedliwiona przezorność, gdyż korytarzem zbliżał się kolejny strażnik. Ten również nie stanowił trudnego celu i już w chwilę później spoczywał obok swego towarzysza.
Ruszyłem w kierunku zauważonego wcześniej dziedzińca, oznaczonego na mapie jako szeroki korytarz pomiędzy lokacjami 1 i 2. Stanąłem w wejściu do niego i rozejrzałem się dokładnie. Po prawej stronie, za zniszczonym ogrodzeniem, rozciągał się obszar zbyt jasno oświetlony, by się tam skierować. Na wprost widniały dwa wyjścia; jedno, to bardziej po prawej, wiodło do "Site 8" i "Site 9" - z niego też miałem skorzystać już za chwilę, to po lewej prowadziło do zbyt dobrze strzeżonej, wyposażonej w automaty obronne i mechaniczne oczy "Site 1". Do tej ostatniej można jednak było dojść, idąc również z miejsca w jakim się znajdowałem w lewo i wspinając na rampę obiegającą całą Komorę 1. To właśnie zamierzałem uczynić już za chwilę. Zanim jednak to nastąpiło przeniosłem Cavadora w kolejny punkt przestankowy na jego drodze ku wyjściu - do środkowego domku widocznego po lewej. Z tego samego domku zebrałem kryształy mchu.
Ruszyłem, gasząc lampy po drodze, rampą okalającą "Site 1." Nie szedłem do samego końca: wystarczyło, że dotarłem do miejsca, z którego zebrałem spoczywający obok skrzyń dywan, po czym, jeszcze kilka metrów dalej, uzupełniłem braki zgarniając kryształy wody i mchu. Stojący zresztą u dołu Mechanicy oraz, widoczne świetnie z każdego punktu rampy, mechaniczne oko zniechęcało do dokładniejszego zwiedzenia tego obszaru. Ponownie kryjąc się przed okiem i przemykając tuż obok automatu obronnego, wróciłem pod dom, w którym zostawiłem Cavadora.
Stąd ruszyłem ku tunelowi widocznemu po lewej stronie od domu, za bramką. Przemknąwszy przez jasno oświetlony fragment korytarza, wierząc, że widoczny w oddali strażnik nie jest w stanie mnie dostrzec, zagłębiłem się w tunel. Korytarz nie był długi. Biegł prosto, by po chwili skręcić w prawo iskończyć się bardzo dobrze oświetloną i strzeżoną Komorą 8. Nie było potrzeby ryzykować wchodzenia tam. Nie musiałem też wspinać się po rampie po lewej stronie korytarza, ta bowiem wiodła wprost do odwiedzonego już "Site 1". Drogą, która aktualnie interesowała mnie najbardziej, była ta skręcająca w otwór tunelu po lewej od wejścia do Komory 8. Wszystkim zaś czego było mi potrzeba, było trochę cienia, by przeniknąć tam niezauważonym. Zgasiłem więc wszelkie źródła światła w okolicy i zanurkowałem weń.
Nie szedłem długo. Tuż za załomem korytarza stał budynek, przez który, niegdyś, dawno temu, przedostałem się do Lost City. Teraz posłużyć miał jako wyjście. Wszedłem do niego głównym wejściem, jednak, słysząc szmer mechanicznego oka i kroki Dziecka Karrasa, natychmiast po tym wsiąkłem w cień. Kiedy kroki Dziecka Karrasa umilkły, wychyliłem się zza filaru przy wejściu, tak by po prawej stronie sali widzieć obracające się mechaniczne oko. Nie zastanawiałem się długo: założenie strzały ognistej na cięciwę było dziełem chwili, w następnej szybowała już ona w kierunku celu. Eksplozja oznaczała, że na drodze do pomyślnego zakończenia tej misji stoi już tylko jeden automat.
Ten okazał się być przeciwnikiem łatwiejszym niż przypuszczałem. Było to bowiem zaledwie Mniejsze Dziecko Karrasa, a więc obserwator, który niewiele w praktyce mógł zrobić, by mnie powstrzymać. Mimo to, aby nie kryć się przed nim z ciężarem Cavadora na ramieniu, w sposobnej chwili wpakowałem mu wodną strzałę w palenisko.
Dalsza część zadania była jedynie formalnością: wróciłem po Cavadora, przeszedłem tunelem do domu, wspiąłem się po schodach na pierwsze piętro, po czym, po kilku chwilach kluczenia krętymi korytarzami, natrafiłem na ogromną grotę z wyjściem.
!!!Poziom Veteran!!!
Zadanie 12: Kidnap
Zadanie to rozpocząłem, dysponując tym samym ekwipunkiem, z którym zakończyłem poprzednie.
Stałem w jaskini, za plecami mając zawarte już na głucho drzwi wiodące do doków. Korytarz wiódł w prawo, by po kilku krokach rozdzielić się. Jego lewa odnoga wiodła gdzieś w głąb jaskiń, prawa natomiast, ta, którą poszedłem, otwierała się na ogromną grotę i stojący w niej budynek z parą strażników przy wejściu. Nie mogąc dopuścić do tego, by mnie dostrzegli w rozproszonym wciąż jasnym świetle, przymykałem w kierunku budynku przylepiony do prawej ściany jaskini. Kiedy znalazłem się tuż przy nim, wspiąłem się po usypisku z ziemi (po jego drugiej stronie, obok bramy pilnowanej przez mechaników leżały dwa kryształy mchu), i stąd, przez otwór pomiędzy kolumnami, do środka, na galerię z wejściem.
Przemknąłem w kierunku zbyt jasno oświetlonego wejścia. Na domiar złego, zmierzając ku niemu słyszałem już nie tylko mamrotanie strażników, lecz i wyraźny szczęk metalowych stóp automatu bojowego. Dopiero więc gdy przycichł, odważyłem się wejść do głównego holu budynku, stąd zaś, natychmiast po tym, przedostałem się do widocznego po prawej stronie wejścia do ciemnego, wyłożonego miękkim dywanem pokoju. Skrywszy się w bezpiecznie ocienionej sypialni, otworzyłem skrzynię stojącą przy ścianie na prawo od wejścia i zebrałem z niej kilka strzał. Wtedy też usłyszałem ponownie zbliżające się dziecko Karrasa. Wciąż kryjąc się w cieniu, wyjrzałem przez drzwi i kiedy tylko automat odwrócił się do mnie tyłem, posłałem wodną strzałę wprost w jego palenisko - to wyeliminowało go z gry.
Zapewniwszy sobie swobodę działania na dole, wciąż jednak zważając na strażników przemierzających galeryjkę i metalowy chodniczek powyżej, przemknąłem do sąsiedniego pomieszczenia. W nim, w skrzyni ustawionej przy ścianie po prawej, wyjąłem srebrny samorodek. W trzeciej komnacie znalazłem flarę. W sali naprzeciwko, do której przedostałem się mając baczenie na schody i przechodzące cyklicznie powyżej strażniczki, było więcej wartościowych przedmiotów niż we wszystkich dotychczas odwiedzonych razem: w niej wziąłem klejnot ze stołu oraz gazową minę i 3 wodne strzały ze skrzyń. Dwie pozostałe sale w tym rzędzie zawierały zaledwie flarę i kilka zwykłych strzał...
Wróciłem do podstawy schodów (tych po lewej stronie sali, patrząc od wejścia) i wspiąłem się po nich. Na górze, bezpiecznie przyczajony w cieniu czekałem do chwili, gdy przechodząca strażniczka znajdzie się tuż obok, wtedy, sprowokowawszy, ogłuszyłem ją. Przeniosłem ją do pokoju na dole i ponownie kryjąc się w cieniu u szczytu schodów, wyeliminowałem drugą strażniczkę (jedna z nich miała klucz przy pasie). Wtedy, już zupełnie bezpieczny, wszedłem na górę i skręciwszy w lewo, lecz ignorując na razie pomieszczenie z kotłami, odwiedziłem wszystkie trzy sale galeryjki. W jednej z nich znalazłem prawdziwy skarb: w korytku naprzeciw drzwi ukryto 10 wodnych strzał!
Podobnie było w sali naprzeciw, do której dotarłem przechodząc po metalowym mostku. Tu kryło się 8 kolejnych kryształów wody! Z niej przeszedłem wprost pod pomieszczenie z białymi drzwiami, do których zamka pasował wcześniej znaleziony klucz. Tu ze stołu i skrzyń popodnosiłem strzały z pnączem, minę, flarę, bombkę oślepiającą i, wreszcie, eliksir zdrowienia. Ponownie ruszyłem ku schodom sali, znalazłszy się zaś tuż przy nich, wszedłem do pomieszczenia narożnego: jednego z dwóch, w których stały ogromne bojlery. Stąd, z paleniska pieca wydobyłem dwa kryształy ognia. Podobnie było w tym bliźniaczo podobnym do niego, znajdującym się po drugiej stronie schodów. Tu również w palenisku używano kryształów ognia, które od teraz mogły przysłużyć się mnie. Z tego miejsca mogłem również, przechodząc w lewo, obserwować salę poniżej: rodzaj magazynu ze skrzynią i cyklicznie przemierzającym ją automatem.
Wróciłem do schodów i zszedłem po nich na dół. Stąd skierowałem się w stronę wielokrotnie mijanych dotychczas wrót pośrodku sali. Otworzywszy je na oścież, wśliznąłem się w znajdujący się za nimi korytarz. Nie szedłem jednak do sali - na skrzyżowaniu z innym, poprzecznym korytarzem skręciłem w lewo, w stronę pomieszczeń prywatnych brata Cavadora. Tu również, korzystając z cienia panującego w korytarzu, zaczekałem i unieszkodliwiłem wodną strzałą mniejsze dziecko Karrasa.
Uporawszy się z ostatnim strażnikiem tego budynku, podjąłem swój marsz do komnat Cavadora. W pierwszej z nich, tej do której wszedłem od razu z korytarza, poruszyłem obie dźwignie na ścianie po lewej. Przeczytałem również plan marszruty Cavadora i jego dwuosobowej eskorty. Potem przeszedłem do sąsiedniego pomieszczenia - sypialni Cavadora, w której, dzięki znalezionemu tu pergaminowi, uzupełniłem mapę o wymienione uprzednio nazwy i symbole. Pozostało jeszcze tylko podnieść leżący na stoliku eliksir zdrowienia, a z pomieszczenia po drugiej stronie budynku (do którego dotarłem przechodząc przez główną salę i po drodze zabierając ze skrzyni strzałę hałasu) - wziąć eliksir szybkości, by móc wreszcie opuścić to miejsce.
Wróciłem pod drzwi wiodące na zewnątrz, stąd zaś przemknąłem do korytarza z kolumnami. Tym razem poszedłem w prawo, w nieodwiedzony dotąd przeze mnie fragment korytarza: dzięki temu zbliżyłem się od razu do wejścia do obszaru głównego zadania. Zeskoczyłem w dół ze strzelnicy. Ponownie kryjąc się przed wzrokiem pary strażników przy wejściu i trzymając się ściany po prawej, opuściłem grotę z budynkiem. Znalazłszy się korytarzu, ruszyłem w prawo, by po paru krokach minąć otwarte już wrota. Wkroczyłem w obszar zamknięty dla postronnych. Wiedząc, że może być niebezpiecznie, przemykałem korytarzem od cienia do cienia, aż do miejsca, gdzie drewniana rampa pozwalała wspiąć się na przegradzający jaskinię mur.
Wspiąłem się po niej, jednak uczyniwszy dosłownie parę kroków zmuszony byłem, słysząc głosy ludzkie, zapaść w cień; okryty bezpiecznie cieniem przysłuchiwałem się rozmowie strażników stojących na dziedzińcu poniżej. Dotyczyła ona mojego celu - brata Cavadora, który, jak się dowiedziałem, był chroniony znacznie lepiej, niż przypuszczałem: przez cały czas towarzyszyło mu dwóch ochroniarzy, on sam zaś dodatkowo nosił maskę, co czyniło bezużytecznymi wszelkie pułapki gazowe. Kiedy odeszli, podejmując przerwane pogawędką patrole, ruszyłem w dół po rampie i natychmiast po tym, jak stanąłem na ogromnym dziedzińcu z centralnym obeliskiem, skręciłem w lewo i ukryłem się w cieniu przy wejściu. Rozglądałem się, próbując skojarzyć, dlaczego całe otoczenie wydaje mi się znajome: od zgliszczy budynków po jeziora lawy... Wreszcie poznałem to miejsce: byłem tu już bowiem niegdyś. To było zaginione miasto (Lost City), dawno, dawno temu znalazłem tu amulet ognia, który umożliwił mi pokonanie Trickstera.
Rozejrzałem raz jeszcze i widząc, że mogę uczynić to bez ryzyka, ruszyłem w stronę jedynego wyjścia z placu pozbawionego rampy: tego naprzeciw rampy wejściowej, oznaczonego numerami 1, 2, 6. Dotarłszy tam, przyczaiłem się w cieniu korytarzyka. Tu, słysząc kroki zbliżającego się mechanika, przygotowałem pałkę, i gdy ów wszedł w cień, ogłuszyłem go. Zaraz po tym zawlokłem go w cień panujący w budynku nieopodal, po prawej stronie. Tam, na pierwszym piętrze znalazłem eliksir niewidzialności i złotą butelkę.
Nie wiedząc, co czynić dalej, cofnąłem się na główny plac i przekonany, że należy metodycznie obchodzić wszystkie miejsca, w których może być Cavador - ruszyłem w prawo, w stronę Site 4. Wspiąłem się po rampie. Minąłem zejście w prawo (które, klucząc i przechodząc przez miejsca nieodwiedzane przez mechaników wiodło na plac pomiędzy Site 1 i Site 2) i po przejściu przez ciemny korytarz dotarłem do wejścia do jaskini oznaczonej na mapie jako Site 4. Miejsce to, jak wszystkie mu podobne, było dobrze oświetlone i co gorsza - również chętnie odwiedzane przez strażników. Jedna z nich, kuszniczka, przechodziła nieopodal, co jakiś czas niknąc w uliczce tworzonej przez dwa rzędy małych domków. Naprzeciw mnie jednak widniała niewielka plama cienia. Przemknąłem w nią w chwili, gdy strażniczka oddaliła się, i z dachu budynku po prawej zdjąłem cztery wodne kryształy.
Kiedy strażniczka po raz kolejny ruszyła uliczką na wprost, przemknąłem w zaułek po prawej, wprost do ciemnego domu z kilkoma skrzynkami. Znalazłszy się w nim, zainteresowałem się zauważonym tuż po wejściu dywanem. Był cenny. Widząc, że strażniczka ponownie niknie w uliczce po prawej, ruszyłem w lewo, w zaułek pomiędzy dwoma budyneczkami. Tu, na ścianie jednego z domków zauważyłem dźwignię. Pociągnięcie jej uchyliło drzwi domku, dając dostęp do strzały, bombki oślepiającej, sfery zwiadowczej... Ciemne wnętrze domku nadawało się również na miejsce zasadzki na strażniczkę. Zaczaiłem się na nią, kiedy się znowu pojawiła, ogłuszyłem ją i schowałem w cieniu.
Opuściłem domek i ruszyłem w lewo. Dotarłem do końca uliczki, gdy miarowe kroki dobiegające z prawej strony odesłały mnie w najbliższy cień, ten na wprost wyjścia. Tu, stojąc na usypisku skalnym pod drewnianym chodniczkiem obserwowałem jej wylot. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem Cavadora. Szedł pomiędzy dwoma uzbrojonymi strażnikami ubrany w maskę gazową. Nie zastanawiałem się długo, gdyż doświadczenie uczyło mnie, że podobnie dogodne sytuacje nie zdarzają się dwa razy: zdjęcie łuku z pleców i nałożenie na cięciwę strzały gazowej nie trwały nawet sekundy. Jej wypuszczenie w pierwszego ze strażników, które zatrzymało w miejscu pozostałych, jeszcze szybciej. Posłużyłem się kolejną strzałą, by wyeliminować drugiego z ochroniarzy. Widząc, że Cavador jest bezbronny i nie bacząc na to, że może mnie dostrzec, ruszyłem w jego kierunku z uniesioną pałką i ogłuszyłem go.
Pierwsza część planu - znaleźć i porwać Cavadora - zakończyła się sukcesem. Musiałem jeszcze tylko znaleźć nowe wydanie "Mistrza budowniczego" i bezpiecznie opuścić Lost City. Zdjąłem klucz z pasa któregoś z leżących. Zdecydowałem się pozostawić na razie Cavadora na ziemi (by wrócić po niego w momencie, gdy będę już mógł bezpiecznie przemknąć z nim na ramieniu) i ruszyłem dalej korytarzem, w stronę lampy gazowej. Skręciłem w lewo, zabierając z mijanego domku (środkowego) flarę. Wtedy też wróciłem po Cavadora i przeniosłem go do domu. Tę metodę, tzw. żabich skoków, czyli pozostawiania Cavadora, przecierania szlaku i wracania po niego, stosowałem już do samego końca misji...
Na skrzyżowaniu przy tabliczce Site 4 z prawej strony ruszyłem w lewo. Na kolejnym skrzyżowaniu, tym pozwalającym wybrać drogę bądź w prawo do Site 2, bądź w lewo do Site 3 lub wreszcie prosto, poszedłem prosto. Przeszedłem przez jasno oświetlony korytarz (który, naturalnie, przestał być oświetlony, w chwili gdy go opuściłem), by ostatecznie skręcić w prawo i po paru krokach znaleźć się w niewielkiej jaskini, z dwoma niedużymi, zupełnie pustymi budynkami po jej lewej stronie. W pierwszym z nich pozostawiłem Cavadora. Tu również przeczekałem dwa kolejne patrole przemierzające korytarz: pojedynczego kapłana i dwuosobowy, złożony z szeregowych mechaników.
Ruszyłem dalej korytarzem. Po drodze minąłem, nie zatrzymując się na długo, otwór po lewej stronie ukazujący grotę wypełnioną lawą. Jedyne, co przykuło moją uwagę, było to, że w jego głębi widać było okno budynku. Wiedziałem, że tam mogę znaleźć to, czego szukam - "A New Scripture of Master Builder".
Dotarłszy przy końcu korytarza do skrzyżowania, skręciłem w lewo i prawie natychmiast dostrzegłem fronton domu widzianego chwilę wcześniej. Niemal równocześnie usłyszałem obracające się oko. Nie dane mi było jednak rozprawić się z nim od razu: w tym samym bowiem momencie usłyszałem kroki strażnika przechadzającego się tym korytarzem. Ukryłem się więc pośpiesznie w cieniu przy ścianie korytarza i przepuściwszy atak z zaskoczenia, ogłuszyłem go. Dopiero wtedy mogłem nałożyć ognistą strzałę na cięciwę i tak uzbrojony ruszyć w kierunku oka. Zniszczyłem je, wychylając się w momencie, gdy było zwrócone w przeciwną stronę. Zaraz po tym, jak opadły jego szczątki, po rampie wspiąłem się pod jasne drzwi.
Tabliczka wisząca przy nich głosiła, że znalazłem się w kwaterze Cavadora. Wiedziałem już, że dobrze trafiłem. Otworzyłem drzwi kluczem znalezionym wcześniej u eskorty Cavadora i wszedłem na ich próg. Wewnątrz rozciągał się długi korytarz prowadzący do niewielkiej sali, z której dobiegał dźwięk kolejnego oka. Kiedy ucichły kroki strażnika cyklicznie odwiedzającego tę część budynku, zbliżyłem się do końca korytarza i wychyliwszy za narożnik, zniszczyłem je kolejną ognistą strzałą. Zaraz po tym wycofałem pod drzwi wejściowe, w cień. Wiedziałem, że strażnik, który na pewno usłyszał eksplozję, zjawi się tu wcześniej czy później. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że trudno mi będzie po prostu go ogłuszyć, rzuciłem w korytarz minę gazową, po czym, gdy zjawił się w sali, kilkoma podskokami zachęciłem do zbliżenia się do niej...
Kiedy padł, wszedłem do sali, w której znajdowały się pozostałości oka. Ignorując wejście do sali po prawej ręce, wspiąłem się po paru schodkach i zanurzyłem w korytarz naprzeciw. Poszukiwany dokument znalazłem w pierwszej sali po lewej: była to czerwona księga leżąca na jednym z sarkofagów. W kolejnym pokoju, tym zamkniętym białymi drzwiami, zanim dobrałem się do zawartości, skrzyń zmuszony byłem ogłuszyć śpiącą na łóżku obok kobietę. Wiedziałem, że będzie to niezbędne, gdyż dźwięki wyłamywania zamka obudziłyby ją z pewnością. Uczyniwszy to, otworzyłem wytrychami obydwie skrzynie i wygarnąłem schowane w ich wnętrzu kosztowności i bombki oślepiające.
Opuściłem sypialnię i ruszyłem w lewo, jednak, jako że korytarz kończył się wprost w jeziorze lawy, zmuszony byłem zawrócić. Wróciłem więc i minąwszy białe drzwi, skręciłem w korytarz po lewej ręce, po czym wspiąłem się na schody wiodące w górę, na piętro. Minąłem pierwszą z sal widzianych po lewej - był to gabinet - i wszedłem korytarz, na którego końcu widziałem strażnika i kolejne mechaniczne oko. Tu, starając się jak najdokładniej wtopić w cień, przekradłem się do drzwi po prawej stronie. To była sypialnia; w niej zaś ponownie stanąłem przed koniecznością ogłuszania śpiących już ludzi. Jako pierwszą pozbawiłem przytomności kobietę po prawej stronie. Następnie, stąpając najciszej jak potrafię, przekradłem się do śpiącego mężczyzny. Dopiero po jego ogłuszeniu odważyłem się otworzyć skrzynię i wydobyć z niej kosztowności warte 100 srebrnych monet.
Cofnąłem się do środkowych drzwi tych połączonych sypialni i otworzywszy je wszedłem w korytarz. Nie szedłem dalej: zamiast tego wodnymi strzałami zgasiłem celnie pobliskie lampy. Dopiero wtedy, gdy korytarze wypełnił cień, ruszyłem na wprost, do pomieszczenia z sarkofagami. Tam znalazłem eliksir szybkości.
Wróciłem do skrzyżowania i tym razem ruszyłem w kierunku sali ze strażnikiem i okiem. Stąd, z miejsca znajdującego się na granicy cienia i światła, w stosownym, wyznaczonym przez strażników momencie, przemknąłem do sali po prawej. Trafiłem do sypialni Cavadora, pomieszczenia, które widziałem już z zewnątrz. Teraz jednak mogłem już zabrać znajdujące się w nim skarby: strzały, dwa złote świeczniki z parapetów w oknach oraz najcenniejsze bodaj znalezisko - pamiętnik Cavadora.
Wróciłem na schody, zszedłem na dół, po czym, wprost ze schodów, poszedłem prosto, a następnie w prawo, do pomieszczenia w którym na stole leżały dwa klejnoty. Wyszedłem na zewnątrz kwatery Cavadora i ruszyłem w lewo, by wkrótce potem dotrzeć do miejsca, gdzie - tego byłem pewien - też już kiedyś byłem. Po lewej stronie miałem świątynię, po prawej - zwalony blok i przejście dalej, do miejsca oznaczonego na mapie jako Site 6. Z uwagi na pewien drobiazg musiałem je odwiedzić (uwaga: infiltrowanie Site 6 jest opcjonalne).
Przechodząc obok groty stanowiącej swoisty przedsionek Site 6, na ścianie naprzeciw wejścia do komory zauważyłem pergamin. Przekradłem się w jego kierunku, kryjąc się w cieniach przed okiem wiszącym przy jednym z wejść do "szóstki", by dowiedzieć się, że gdzieś w tej okolicy zgubiono diamentowe wiertło, służącego jako przebijak w maszynie górniczej mechaników. Wiedziałem już, że powinienem je odnaleźć tylko po, by nie znaleźli go właściciele. Z tego co wiedziałem, mógł być w świątyni w poprzedniej lokacji, jednak, jako że go tam nie znalazłem, niezbędne stało się przeniknięcie do samej lokacji szóstej. Przygotowując się do tego, wiedziałem już, że nie będzie to łatwe. Oprócz oka przy wejściu, wewnątrz znajdowało się dwoje strażników i, na domiar złego, większe dziecko Karrasa. Potrzebowałem dobrego planu...
Jako pierwsze za pomocą ognistej strzały wyeliminowane zostało oko przy wejściu. Zaraz po tym, jak strzała trafiła w swój cel, cofnąłem się głęboko w cień tuż przy ścianie naprzeciw wejścia. Stąd obserwowałem poruszenie, jakie zapanowało wśród strażników. W chwilę później wszystko wróciło do normy: dziecko cofnęło się do swojego boksu, strażnicy zaś powrócili do przerwanych patroli. Wtedy przekradłem się do drugiego wejścia do komory szóstej, tego znajdującego się na samym końcu groty, w której stałem. Znalazłszy się w dogodnym punkcie, dwukrotnie podskoczyłem, by zwabić stojącego przy maszynie nieopodal mechanika. Gdy ten zbliżył się na odległość ciosu pałką, ogłuszyłem go, po czym w ten sam sposób potraktowałem kobietę. Pozostałe dziecko Karrasa wyeliminowałem w mniej subtelny sposób: wróciłem pod główne wejście do komory i rzuciłem dwie miny w miejsce, w którym musiał się pojawić idąc po mnie, po czym pokazałem się mu. Krocząc w moim kierunku, nie był w stanie uniknąć wybuchu, który niemal rozerwał go na kawałki...
Wszedłem do komory szóstej i skierowałem się do windy po lewej jej stronie. Wjechałem na górę i podniosłem zgubiony świder. Moje drugie dodatkowe zadanie było ukończone.
Wróciłem na główną drogę. Cofnąłem się po Cavadora i przeniosłem go tu, w cień panujący przy zwalonym budynku. Stąd korytarzami ruszyłem prosto do miejsca, gdzie ostatni prosty odcinek ukazywał zabudowany dziedziniec, sam korytarz zaś patrolowany był przez pojedynczego strażnika. Nie był trudnym przeciwnikiem: wykorzystując cień zbliżyłem się doń na odległość ciosu, po czym, ogłuszywszy, przeniosłem w mrok panujący w załomie korytarza. Jak się okazało, była to usprawiedliwiona przezorność, gdyż korytarzem zbliżał się kolejny strażnik. Ten również nie stanowił trudnego celu i już w chwilę później spoczywał obok swego partnera.
Ruszyłem w kierunku zauważonego wcześniej dziedzińca, na mapie oznaczonego jako szeroki korytarz pomiędzy lokacjami 1 i 2. Stanąłem w wejściu i rozejrzałem się dokładnie. Po prawej stronie, za zniszczonym ogrodzeniem, rozciągał się obszar zbyt jasno oświetlony, by chcieć się tam kierować. Na wprost widniały dwa wyjścia: jedno, to bardziej po prawej, wiodło do Site 8 i Site 9 - z niego też miałem skorzystać już za chwilę; to po lewej prowadziło do zbyt dobrze strzeżonej, wyposażonej w automaty obronne i mechaniczne oczy Site 1. Do tej ostatniej można było dojść również z miejsca, w którym się znajdowałem, w lewo, i wspinając na rampę obiegającą całą komorę 1. To właśnie zamierzałem uczynić już za chwilę. Zanim jednak to nastąpiło, przeniosłem Cavadora w kolejny punkt przestankowy na jego drodze ku wyjściu: do środkowego domku widocznego po lewej. Z tego samego domku zebrałem kryształy mchu.
Ruszyłem, gasząc lampy po drodze, rampą okalającą Site 1. Nie szedłem do samego końca: wystarczyło, że dotarłem do miejsca, z którego zebrałem spoczywający obok skrzyń dywan, po czym kilka metrów dalej uzupełniłem braki, zgarniając kryształy wody i mchu. Stojący u dołu mechanicy oraz widoczne świetnie z każdego punktu rampy mechaniczne oko zniechęcało do dokładniejszego zwiedzenia tego obszaru. Ponownie kryjąc się przed okiem i przemykając tuż obok automatu obronnego, wróciłem pod dom, w którym zostawiłem Cavadora.
Stąd ruszyłem ku tunelowi widocznemu na lewo od domu, za bramką. Przemknąłem przez jasno oświetlony fragment korytarza w nadziei, że widoczny w oddali strażnik nie jest w stanie mnie dostrzec. Korytarz nie był długi. Biegł prosto, by po chwili skręcić w prawo i otworzyć się na obszerną, bardzo dobrze oświetloną i strzeżoną komorę 8. Nie było potrzeby ryzykować wchodzenia tam. Nie musiałem też wspinać się po rampie po lewej stronie korytarza, ta bowiem wiodła wprost do odwiedzonego już Site 1. Drogą, która aktualnie interesowała mnie najbardziej, była ta skręcająca w otwór tunelu po lewej stronie od wejścia do komory 8. Jedyną rzeczą, której było mi potrzeba, było trochę cienia, aby przeniknąć tam niezauważonym. Zgasiłem więc wszelkie źródła światła w okolicy i zanurzyłem się w ciemność.
Nie szedłem długo. Tuż za załomem korytarza stał budynek, przez który niegdyś, dawno temu, przedostałem się do Lost City. Teraz posłużyć miał jako wyjście. Wszedłem do niego głównym wejściem, jednak słysząc szmer mechanicznego oka i kroki dziecka Karrasa natychmiast wsiąkłem w cień. Kiedy kroki dziecka Karrasa umilkły, wychyliłem się zza filaru przy wejściu tak, by po prawej stronie sali widzieć obracające się mechaniczne oko. Nie zastanawiałem się długo: założenie strzały ognistej na cięciwę było dziełem chwili, w następnej szybowała już ona w kierunku celu. Eksplozja oznaczała, że na drodze do pomyślnego zakończenia tej misji stoi już tylko jeden automat.
Ten okazał się być przeciwnikiem łatwiejszym, niż przypuszczałem. Było to bowiem zaledwie mniejsze dziecko Karrasa, a więc obserwator, który niewiele w praktyce mógł zrobić, by mnie powstrzymać. Mimo to, aby nie musieć kryć się przed nim z ciężarem Cavadora na ramieniu, w sposobnej chwili wpakowałem mu wodną strzałę w palenisko.
Dalsza część zadania była jedynie formalnością: wróciłem po Cavadora, przeszedłem tunelem do domu, wspiąłem się po schodach na pierwsze piętro, po czym, po kilku chwilach kluczenia krętymi korytarzami, natrafiłem na ogromną grotę z wyjściem.
Zadanie 13: Casing the Joint
Rozpocząłem w narożniku ogródka na tyłach dworu Gervaisiusa, w miejscu oznaczonym na mapie jako Garden. Wyszedłem z czegoś, co przypominało sadzawkę, i zbliżyłem się do ściany domu. Mniej więcej w połowie jej długości widać było jasno oświetloną bramę. Doszedłem do niej i ostrożnie, tak by nie dać się zauważyć przez ewentualnych strażników, spojrzałem na jasno oświetlony dziedziniec (Courtyard). Rozwaga opłaciła się: niedaleko bramy stał najwyraźniej podekscytowany bądź przewrażliwiony strażnik (być może któryś z tych, którzy mieli już przyjemność spotkania z moją pałką?) - w żaden bowiem inny sposób nie można było usprawiedliwić jego czujności. Nie przejmowałbym się tym tak bardzo, gdyby nie fakt, że uniemożliwiało to w praktyce przemknięcie do pobliskich drzwi...
Kiedy, wycofawszy się w cień, zastanawiałem się, jak bezpiecznie dostać się do środka, moje roztargnione spojrzenie padło na altankę, którą zmuszony byłem minąć idąc w stronę bramy (na prawo od bramy wiodącej na dziedziniec). Jasny prostokąt tuż nad nią wskazywał inne, mniej jawne wejście do budynku. Pozostało jedynie odnaleźć do niego "klucz". Nie było to zbyt trudne - znajdował się on tuż obok, w postaci niewielkiej dźwigienki po prawej stronie prostokąta. Wspiąłem się na daszek, wykorzystując stojące przy nim skrzynie, i szarpnąłem dźwignię. Tak jak przypuszczałem, fragment muru zamocowany na zawiasach cofnął się, otwierając przede mną wejście do wnętrza domu (SECRET 1 z 9). Wśliznąłem się do niewielkiego pomieszczenia znajdującego się po drugiej stronie muru i korzystając z dźwigienki po prawej stronie drzwi zasłoniętych kurtyną, zamknąłem wejście za sobą. Nie życzyłem sobie przecież, by ktoś dowiedział się o mojej obecności...
Za kurtyną rozciągała się kapliczka wyznawców Mistrza Budowniczego. Znajdowały się w niej trzy wyjścia wiodące do kolejnych lokacji domostwa. Pierwsze, przylegające do pomieszczenia, w którym się znalazłem po wejściu do budynku, znajdowało się tuż obok, po lewej i... było puste (motyw młota na boazerii świadczył o tym, że Gervaisius nie od dziś czuł się odpowiedzialny za zbawianie świata...). Opuściłem tę salkę i ruszyłem, starając się stąpać najciszej jak potrafię, w kierunku wyjścia po lewej (pozostało jeszcze jedno w głębi, za ołtarzem). Po drodze zdjąłem z blatu ołtarza dwie złote monety. Dochodząc do drzwi, usłyszałem nienawistny dźwięk: chrzęst obracającego się mechanicznego oka, które jak już po chwili miałem się dowiedzieć, sprzężone z automatem strzelniczym obserwowało korytarz, uniemożliwiając w praktyce przemknięcie nim. Cofnąłem się i podążyłem do drzwi za ołtarzem. Otworzyłem je i wszedłem do bogato zdobionego pokoju.
Zebrawszy monety ze stołu, kolejno otwierałem drzwi po prawej stronie pokoju, jednak pomieszczenia za nimi nie kryły w sobie niczego. Cofnąłem się więc w ciemny narożnik pokoju i wymierzywszy precyzyjnie, posłałem wodną strzałę wprost w lampę gazową w jego narożniku, tuż obok drzwi po lewej. Zaraz po tym zbliżyłem się do drzwi i bezpiecznie ukryty w cieniu otworzyłem je. Tak jak przypuszczałem, otwierały się na korytarz; ten sam, w którym widziałem mechaniczne oko. Sposobiłem się właśnie do wyjścia przez nie, gdy szczęk otwieranych podwójnych drzwi po prawej cofnął mnie z powrotem w cień. Miałem szczęście w nieszczęściu: strażnik, który w chwilę później wszedł do mojego pokoju, miał przy pasie zasobną sakiewkę...
Nie ruszyłem się z miejsca nawet wtedy, gdy strażnik opuścił pokój. Skierował się on bowiem w lewo, w stronę mechanicznego oka, ja zaś nie mogłem wiedzieć, czy nie odwróci się dokładnie wtedy, gdy ja będę przemykać w pełnym świetle. I dobrze się stało, gdyż po kilku chwilach dobiegł mnie dźwięk ponownie otwieranych wrót po prawej stronie korytarza. Kolejny strażnik, postępując dokładnie tą samą drogą co jego poprzednik, również przeszedł tuż obok mnie i również dźwigał przy pasie wypełniony srebrem mieszek...
Ruszyłem w dalszą drogę dopiero wtedy, gdy drugi ze strażników ostatecznie opuścił hol. Wtedy wyszedłem na korytarz i, chcąc zabezpieczyć się przed niespodziankami, zgasiłem lampę zawieszoną po prawej stronie drzwi. Dopiero wtedy zbliżyłem się do nich i otworzyłem je. Za nimi rozciągał się drugi fragment długiego holu. W jego połowie, dokładnie tak samo jak w tym, który ledwie co opuściłem, straszył zestaw składający się z mechanicznego oka i automatu strzeleckiego. Wiedziałem, że nie wolno mi marudzić. Kiedy więc strażnik oddalił się wystarczająco, by nie słyszeć moich pośpiesznych kroków, ruszyłem biegiem (nie trudząc się zamykaniem wrót za sobą) w stronę widocznych po prawej stronie drzwi. Dopadłszy do nich otworzyłem je i, wyobrażając sobie już brzęczyk alarmu i niemalże czując rozdzierający ból wystrzelonej w moim kierunku kuli, pośpiesznie wśliznąłem się do gabinetu (Office) za nimi. Był pusty, jeśli nie liczyć paru mebli i dźwigienki we wnęce w ścianie naprzeciw drzwi. Jej pociągnięcie otworzyło pierwsze z wielu tajnych przejść umożliwiających w miarę swobodne poruszanie się po domostwie Gervaisiusa. Znajdowało się ono tuż obok, za kurtyną po lewej stronie od biurka i prowadziło do warsztatu (Workshop).
Warsztat był pusty. W przylegającym jednak doń pokoju znalazłem coś, co wynagrodziło mi poniesione trudy: konsoletę zarządzającą mechanicznymi oczami znajdującymi się w korytarzu. Znalazłszy się tuż przy niej, wyłączyłem lampę wiszącą nad moją głową; uczyniłem to, przesuwając maleńką, centralnie umieszczoną dźwigienkę w dół. Za wyłączanie oczu odpowiadały dwie dźwignie z napisami on/off; te przełączyłem w pozycję off. Dwie dźwignie poniżej pozostawiłem w postaci, w jakiej je zastałem (odpowiadają za działa strażnicze; w tej pozycji są one wyłączone, a więc - niegroźne).
W czasie gdy bawiłem się dźwigniami, pokój dwukrotnie odwiedził któryś ze strażników, nie był jednak w stanie mnie dojrzeć w panującym tuż przy konsolecie mroku. Kiedy ostatecznie zostawili mnie w niej samego, ze stołu i poręczy wyodrębniającej część z maszyną zebrałem 3 monety i ostrożnie, tak by nie natknąć się na strażników, wyszedłem na korytarz. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę drzwi widocznych naprzeciw, po prawej. Wśliznąłem się do holu umieszczonego dokładnie pomiędzy salą wystawową a salą z głównym wejściem do budynku, po czym - ponownie zatrzasnąwszy drzwi za sobą - ruszyłem, korzystając z chodniczka wytłumiającego kroki, w cień panujący we wnęce po prawej stronie. W ten sposób, niemal zupełnie bezszelestnie dotarłem do wrót pośrodku ściany po prawej, tuż pod przechodzącym górą chodniczkiem. Zbliżywszy się do nich otworzyłem je i natychmiast, na dźwięk pierwszych sylab rozmowy, cofnąłem się w cień. Rozmowa pomiędzy strażnikiem a kapłanką mechaników wydała mi się nieistotna: mówili o konieczności sprawdzenia wszystkich artefaktów tworzonych przez mechaników, które miały strzec wystawy dzieł sztuki Gervaisiusa. Kapłanka wspomniała również o zegarze, "tym zegarze"; dopiero później pojąłem, co miała na myśli...
Nie ruszyłem się z miejsca, gdy rozmowa ucichła. Pozostawałem w bezruchu, ukryty w cieniu nawet wtedy, gdy kapłanka przechodziła obok. Dopiero gdy szczęknęły zamykane za nią drzwi, odważyłem się skierować do drzwi widocznych po przeciwnej stronie holu. Minąłem drzwi, z których wyszła kapłanka, i drzwi do holu przy głównym wejściu i podkradłem się do wrót przede mną. Tak jak można się było spodziewać, otwierały się one na korytarz bliźniaczo podobny do tego, który niedawno opuściłem i który, podobnie jak on, prowadził przez całą długość dworu. Jednak nie musiałem się nim przekradać, gdyż nieopodal było kolejne tajne przejście - ciągnący się równolegle korytarz. Odnalazłem go zupełnie przypadkowo, kiedy wychodząc z drzwi, w których stałem, ruszyłem w prawo, w stronę łuku drzwi znajdującego się po przeciwnej, północnej stronie korytarza. Tu w krętym korytarzyku wiodącym do Quarters, na ścianie naprzeciw łuku wejściowego zawieszony był ozdobny kilim. Zerwanie go za pomocą miecza odsłoniło wnękę ze znaną mi już dźwignią. Przesunięcie jej uchyliło z kolei panel ściennej boazerii, otwierając bezpieczną drogę... Zebrałem więc jeszcze z pobliskiego pomieszczenia (oznaczonego jako Guard) złotą monetę i zanurzyłem się w korytarz...
Zamknąłem przejście za sobą (nie chciałem, by spostrzegł je ktoś, kto mógłby wyciągnąć z tego jakieś wnioski) i ruszyłem nim. Już po przebiegnięciu kilkunastu kroków zobaczyłem odbiegający od niego korytarzyk - u jego krańca spostrzegłem dźwigienkę otwierającą równocześnie wejścia do kwater służących i do kuchni. W tych pierwszych (na mapie: Servants' Quarters) znalazłem kilka srebrnych monet, w kuchni natomiast trzy złote butelki na stole po prawej stronie wnęki oraz dwa woreczki przyprawy na półkach w głębi. Drzwi po lewej ręce od wejścia do kuchni wyprowadziłyby mnie wprost na patrolowany przez strażników korytarz, tego zaś nie chciałem. Przeszedłem więc korytarzykiem (gasząc gazową lampę w przejściu) do kolejnej sali, w której, ku swej cichej satysfakcji, odkryłem kolejną maszynę zarządzającą systemami alarmowymi. Podobnie jak poprzednio, wyeliminowałem oświetlenie i przesunąłem obie dźwignie w pozycję off. Zaraz po tym zdławiłem ogień lampy zawieszonej na ścianie nieopodal i zbliżyłem się do łuku drzwi wiodących na korytarz. Korytarz wiódł w lewo - na kolejny korytarz, oraz w prawo, by skręciwszy w lewo, dotrzeć do klatki schodowej łączącej piętra. Zastanawiając się, dokąd skierować, przystanąłem i zacząłem nasłuchiwać kroków pobliskiego strażnika. Wtedy też rzucił mi się w oczy pewien drobiazg: po prawej stronie łuku u skrzyżowania korytarzy, na wysokości kolan znajdowała się kolejna dźwignia otwierająca przejście. Jak się wkrótce okazało, otwierała ona od drugiej strony sekretny korytarzyk, który niedawno opuściłem.
Kiedy kroki ucichły, opuściłem cień i ruszyłem korytarzem w prawo, aż do drzwi wiodących na schody. Nie trudząc się gaszeniem płonących tu lamp, wspiąłem się po nich i otworzywszy drzwi znajdujące się na ich szczycie, wyszedłem na korytarz. Pierwszym, co spostrzegłem spoglądając w głąb korytarza, był zarys sekretnych drzwi na ścianie naprzeciw okien. Zgasiłem lampę oświetlającą ten obszar i ruszyłem korytarzem w poszukiwaniu odpowiedzialnej za otwarcie przejścia dźwigni. Znalazłem ją nieopodal, po lewej stronie łuku drzwi wiodących na korytarz, z którego dobiegał mnie złowrogi dźwięk stróżującego mechanicznego oka. Przesunąłem dźwignię i cofnąwszy się kilka kroków wśliznąłem się w korytarz bliźniaczo podobny do tego z poziomu niżej.
Zamknąwszy za sobą przejście, ruszyłem korytarzem. Już po kilkunastu krokach jednak, tak jak na poziomie niżej, skręciłem w korytarzyk prowadzący do kolejnych pomieszczeń na tym piętrze. W tym przypadku była to sala z kolejną, trzecią już konsoletą (po prawej) oraz pokój zdobyczy myśliwskich Gervaisiusa (Trophy Room). Najpierw wszedłem w drzwi po prawej i znalazłem się w dość dużej sali. Nie zajmując się gaszeniem lamp, ostrożnie, tak by nie dać się usłyszeć z zewnątrz, ruszyłem ku konsolecie. Znalazłszy się przy niej, uczyniłem to, co zwykłem robić - przełączyłem obie dźwignie na off - po czym cofnąłem się w korytarz pomiędzy tą salą a Trophy Room.
Trophy Room był długim, wyłożonym niebieskimi tapetami pokojem, w którym, nad kominkiem po lewej stronie od wejścia, zawieszone były głowy zwierząt upolowanych przez Gervaisiusa. Być może stanowiły one dlań powód do dumy, dla mnie jednak znacznie ważniejsze były dwie złote monety na stoliku tuż obok sekretnego wejścia do pomieszczenia. Z sali tej wiodło również przejście do jadalni (Dining Room); wystarczyło jedynie, znalazłszy się w alkowie pomiędzy nimi (przy drzwiach na korytarz), zmienić położenie dźwigni umieszczonej ponad głową, na suficie. Nie zdało się to jednak na wiele - jadalnia była zupełnie pusta.
Wróciłem w tajny korytarz, wykorzystując przejście z alkowy do jadalni (dwie dźwigienki na jej suficie), i szedłem nim aż do końca. Wiedziałem już, że wyprowadzi mnie wprost na kolejny korytarz, z tego zaś, co dało się usłyszeć przyłożywszy ucho do ściany, wywnioskowałem, że był w nim strażnik i, co gorsza, mechaniczne oko. Nie mogłem zrobić niczego innego, jak otworzyć tajne przejście znajdującą się w pobliżu dźwignią. Ujrzałem wyściełany dywanem korytarz, po którego przeciwnej stronie widniały drzwi wiodące do biura (Office). Tak jak przypuszczałem, przemierzany był cyklicznie przez pojedynczego strażnika, po lewej zaś stronie od korytarza, w którego wylocie stałem, w samym rogu dużego holu, znajdował się mechanizm strażniczy. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem coś przedsięwziąć, by móc posunąć się naprzód. Wyczekałem więc do chwili, gdy strażnik skręcił za róg korytarza po lewej stronie, a mechaniczne oko zaczęło się odwracać ode mnie i wtedy, nie starając się nawet zachowywać cicho, wyskoczyłem na korytarz i pobiegłem wprost ku łukowi wejścia tuż przy mechanizmie. Wbiegłem w korytarz i natychmiast ukryłem się w cieniu tuż przy wejściu. Przyczajony czekałem do momentu, gdy zaniepokojony strażnik wróci do przerwanego patrolu, po czym bardzo powoli, gdyż kroki na posadzce rozlegają się wyjątkowo głośnym echem, ruszyłem korytarzem w stronę pomieszczenia strażnika (Guard) i znajdującej się za zakrętem konsolety zarządzającej okiem, przed którym niedawno uciekałem...
Wróciłem do miejsca, z którego widać było korytarz z biurem. Teraz, już stosunkowo bezpieczny, mogłem obserwować jego wylot. W głębi, obok pojedynczych drzwi wiodących do sali wejściowej do dworu, płonęła pojedyncza gazowa latarnia. Wykorzystując nieobecność strażnika, pojedynczą wodną strzałą zdławiłem jej płomień i - kiedy strażnik ponownie podążył korytarzem w prawo - przemknąłem wprost we wnękę po lewej stronie drzwi. Tu czekałem do chwili, gdy strażnik (który, być może, zdążył wrócić ze swego patrolu i wejść w nie) wyjdzie z nich i zniknie za załomem korytarza. Wtedy otworzyłem je i wśliznąłem się na galeryjkę otaczającą okrągłą salę, tę samą, w której wcześniej rozmawiali strażnik (również i teraz znajdujący się na dole) i kapłanka mechaników. Pamiętając o obecności tego pierwszego, starając się stąpać jak najciszej i wykorzystując cienie kolumn obszedłem pomieszczenie dookoła. Pod drzwi po południowej stronie dotarłem po zdławieniu światła lampy zwieszającej się tuż obok i z kuferka stojącego przy drzwiach zebrałem... drewnianą kukułkę - jeden z elementów zegara, który miał mi się przydać już wkrótce...
W chwilę później otworzyłem drzwi. Nie wyszedłem jednak na zewnątrz, bowiem z korytarza po lewej dobiegały mnie głosy. Rozmawiającymi byli strażnik i służący, przedmiotem rozmowy zaś - biblioteka, o której służący twierdził, że jest w niej coś niecodziennego... Na wprost wejścia widziałem również komplet strażniczy złożony z mechanicznego oka i automatu strzelniczego, który wyglądał tak, jakby ktoś mimowolnie go wyłączył. Nie mogłem jednak mieć pewności, czy działo strażnicze znajdujące się tuż przy oku, a wymierzone wprost we mnie, nie jest aktywne...
Cofnąłem się do miniętego uprzednio korytarza, wyłożonego miękkim i tłumiącym odgłos kroków dywanem, wiodącego wprost do podwójnych drzwi. Za nimi rozpościerała się jasno oświetlona i przepięknie udekorowana sala balowa (Ballroom), którą na czas wystawy zmieniono w główną salę ekspozycji. Znalazłszy się w niej, stąpałem najciszej jak potrafię, by uniknąć niepożądanej uwagi ludzi znajdujących się poniżej, ruszyłem w lewo, w kierunku pobliskich drzwi. Za nimi krył się jasno oświetlony, zupełnie pusty pokój. Wiedziałem, że korytarz znajdujący się za kolejnymi drzwiami i przebiegający przez całe skrzydło strzeżony jest przez mechaniczne oczy... Zbliżyłem się więc do drzwi i przycisnąwszy do nich ucho, nasłuchiwałem kroków dobiegających z korytarza. Dopiero kiedy ostatecznie umilkły, odważyłem się otworzyć drzwi i wybiec na korytarz, kierując się wprost ku ciemnej wnęce naprzeciw po prawej. Tu zatrzymałem się i obróciwszy, obserwowałem ruch mechanicznej głowy. W momencie gdy zaczęła zwracać się w lewo, wybiegłem z cienia i ruszyłem w stronę drzwi po prawej, na tej samej ścianie, przy której się kryłem. Dopadłszy drzwi, otworzyłem je i natychmiast wśliznąłem się do wnętrza pomieszczenia... Już bezpieczny zamknąłem drzwi za sobą i zbliżyłem się do konsolety znajdującej się wewnątrz oszklonego boksu naprzeciw wejścia. Potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia - mechaniczne oko, które widziałem spoglądając z galeryjki, było wprawdzie wyłączone, jednak działo tuż przy nim pozostawało aktywne. Wyłączyłem je, podciągając odpowiednią dźwignię, po czym unieszkodliwiłem oko, przed którym uciekałem przed momentem.
Zabrawszy kolejną monetę, opuściłem tę salę drzwiami wiodącymi do pokoju przylegającego do biblioteki, znajdującego się po stronie wschodniej. Był to kolejny gabinet z trzema alkowami. Zlustrowawszy go dokładnie (3 monety na stoliku), skierowałem się do środkowej alkowy, stąd zaś, poruszywszy kolejną dźwignię, na korytarz. Idąc nim w prawo, mogłem dotrzeć do pokoju muzycznego i baru (niewielkie profity), idąc zaś w lewo, do mego ostatecznego celu - biblioteki. Ruszyłem w jej kierunku, by po chwili, zbliżywszy się do tajnego wejścia do niej, zdać sobie sprawę z tego, że ton grozy przebijający z wypowiedzi podsłuchanego wcześniej służącego jest w pewnej mierze usprawiedliwiony: zaczęły bowiem docierać do mnie głosy z innego świata. To dlatego nie tyle wszedłem, co wśliznąłem się do ogromnej biblioteki... Nastrój niesamowitości miał jednak swe dobre strony: wcale nie zdziwiłem się, dostrzegając materializującą się tuż przede mną zjawę młodej kobiety. Nie zamierzała robić mi krzywdy, skarżyła się jedynie, że nikt już dzisiaj nie czyta książek... Gdy znikła, ruszyłem naprzód w głąb sali, przejściem na wprost wejścia, w stronę kominka znajdującego się tuż przy wejściu na schody wiodące na galeryjkę biblioteki. Idąc tam, spostrzegłem innego ducha, ten zaś wydał mi się już nie tak niegroźny jak kobieta. Widząc więc, że zmierza w moim kierunku, ukryłem się w cieniu między regałami.
Wreszcie dotarłem do kominka i ze stolika naprzeciw niego (leży na nim moneta) podniosłem książkę. Pomiędzy jej stronami był list. Autorem był Giles, bibliotekarz Lorda Gervaisiusa, adresatem zaś Lorna, małżonka asystenta Gilesa - Ashtona. Zrozumiałem, że to ich duchy błąkają się po bibliotece... Za kominkiem znajdowały się schody wiodące na galeryjkę, jak się jednak okazało, nie mogłem po nich przejść - duch Gilesa skutecznie blokował wejście, miotając w zbliżających się eteralnymi pociskami. Cofnąłem się więc pośpiesznie w cień i... ponownie napotkałem ducha Lorny. Wiedziałem już, co muszę uczynić, by zapewnić duchom spoczynek: dowiedzieć się o ich romansie i smutnym losie. Wskazówek miałem szukać wszędzie tam, gdzie pojawiała się Lorna. Pierwszą, odpowiedź Lorny na list Gilesa, znalazłem w sekcji "N" (litery znajdują się na regałach), w narożniku po lewej stronie wnęki. Kolejną wskazówkę, list Gilesa, w książce ułożonej na innych książkach w sekcji "T", tam, gdzie po raz pierwszy ujrzałem ducha Lorny. Ostatni list, zwiastujący tragiczny kres miłości, znajdował się w książce leżącej na parapecie okna w sekcji "Y".
Pozostało jeszcze wrócić do sekcji "P", by tam, po poruszeniu księgi w regale po lewej stronie, poznać do końca losy nieszczęśliwych kochanków... Regał tuż obok uchylił się, ukazując mroczne wnętrze krótkiego, ślepego korytarzyka, które obecnie służyło jako grobowiec pomordowanych Gilesa i Lorny. Z chwilą rozwiązania tej zagadki umilkły wcześniej deprymujące mnie dźwięki - w bibliotece zapadła cisza. Wróciłem pod schody, by przekonać się, że są puste. Wspiąłem się więc po nich i galeryjką biegnącą pod ścianami obszedłem wokół bibliotekę. Wreszcie, we wnęce u samego jej krańca, tuż obok stolika z pieniędzmi znalazłem porzucone przez służącego listy do lorda Gervaisiusa - od Asha, mordercy swej żony i przyjaciela, oraz Karrasa - mordercy biednych i pokrzywdzonych...
Zszedłem w dół i opuściłem bibliotekę drzwiami obok kominka. Nieopodal wejścia, w korytarzu stał zegar. Zbliżyłem się doń i umieściłem w nim znalezioną wcześniej kukułkę. Zaraz po tym przestawiłem wskazówki zegara na godzinę 12, co sprawiło, że mój główny cel został osiągnięty: w ścianie tuż obok zegara otworzyło się przejście. Nie wspinałem się jednak na górę po widocznych w nim schodach; wiedziałem, że trzecie piętro, gdzie składowane mają być najcenniejsze artefakty, będzie zbyt dobrze strzeżone, by móc się tamtędy prześliznąć... Moje zadanie było w każdym razie wykonane. Pozostało jedynie bezpiecznie wydostać się z domostwa.
Wróciłem do biblioteki i tajnym korytarzykiem przedostałem się do sali z konsoletą w oszklonym boksie. Stąd przemknąłem przez korytarz i salę ekspozycji na galeryjkę w sali wyjściowej. Potem ostrożnie, by nie zetknąć się niespodziewanie ze strażnikiem, wbiegłem w korytarz z nieaktywnym już okiem. Nie musiałem jednak przemykać do wciąż otwartego wejścia do tajnego korytarzyka: moim celem były podwójne wrota po prawej stronie, te prowadzące na klatkę schodową łączącą poziomy. Znalazłszy się na niej ześliznąłem się po schodach na dół i stanąłem przed podobnymi do poprzednich podwójnymi wrotami. Za nimi, jak pamiętałem, rozciągał się korytarz przemierzany przez strażnika. Dopiero więc gdy usłyszałem oddalające się kroki, otworzyłem drzwi i wygasiłem pochodnię wiszącą po lewej stronie, tuż przy drzwiach wiodących do sali wejściowej. Przedostałem się pod te drzwi. Wiedziałem, że ostatni krok na długiej drodze będzie bardzo trudny - za drzwiami bowiem był strażnik, mogło się też zdarzyć, że galeryjkę powyżej akurat przemierzać będzie kolejny wartownik. Wiedziałem również, że nie zdołam dostać się do drzwi bez odciągnięcia od nich strażnika. Przygotowałem więc strzałę czyniącą hałas (Noisemaker Arrow) i uchyliwszy drzwi posłałem ją daleko na prawo od drzwi naprzeciw. Widząc że strażnik udał się w tym kierunku, wybiegłem z korytarza i poruszając się tylko po dywanie oraz przygotowując w biegu prostokątny wytrych, dopadłem drzwi wyjściowych. Wyłamanie zamka zajęło jedynie chwilę, byłem wolny.
Zadanie 14. Masks
Zaraz po przejściu przez mur otaczający posiadłość lorda Gervaisiusa znalazłem się w sadzawce. Wyszedłem z niej i podchodząc do szopy, raz jeszcze ogarnąłem myślą wszystko, co wiedziałem o tym zadaniu. Miałem dostać się na trzecie, świetnie strzeżone piętro dworu i wykraść stamtąd drewnianą Precursor Mask. Wiedziałem, że dom będzie znacznie lepiej strzeżony niż w czasie mej ostatniej tu wizyty, miałem jednak w rękawie dwa atuty: znałem dobrze układ dwóch pierwszych pięter, wiedziałem, gdzie rozmieszczone są stanowiska strażnicze oraz jak je omijać bądź neutralizować. Mogłem też wreszcie, w odróżnieniu od poprzedniej misji, korzystać z możliwości ogłuszania strażników...
Zbliżyłem się do szopy i, tak jak poprzednio, wspiąłem po jej dachu, by sięgnąć dźwigni otwierającej tajne przejście. Znalazłszy się wewnątrz dworu, ruszyłem dokładnie po swoich śladach pozostawionych wcześniej. Tym razem w salce przylegającej do tej, w której się znalazłem na początku, znalazłem eliksir zdrowienia. Jak wtedy, tak i teraz nie próbowałem wychodzić na korytarz - aż nazbyt dobrze słyszałem chrzęst obracającego się mechanicznego oka. Zamiast tego skierowałem się do drzwi za ołtarzem. Pokój, który krył się za nimi, odrobinę się zmienił: przede wszystkim oświetlał go ogień już nie tylko lampy gazowej przy drzwiach, ale również i kominka. Wygasiłem obydwa i dopiero wtedy, już bezpiecznie okryty płaszczem mroku, przystąpiłem do eksplorowania pomieszczenia. Nie znalazłem w nim wprawdzie niczego wartościowego, jedynie pergamin z wytycznymi dla strażników, jednak dzięki panującej ciemności uniknąłem zauważenia przez ludzi znajdujących się w jednym (tym po lewej) z dwu pokoików; byli to mechanik oraz służący. Ogłuszyłem ich obu, prowokując do opuszczenia jasno oświetlonego wnętrza, w mroku zaś pozbawienie ich przytomności nie sprawiało już żadnego problemu. Ukryłem ich za kurtynami alkowy i wybrałem ze skrzyń znajdujące się w nich kosztowności (z jednej kolię o wartości 125, a z drugiej mieszek wart 50).
Skończywszy, udałem się pod drzwi obok zgaszonej lampy gazowej i wyszedłem przez nie na korytarz, po czym, zważając, by nie dostrzegło mnie oko, ruszyłem do drzwi po prawej, tych przedzielających korytarz na dwie części. Zgasiwszy lampę wiszącą tuż przy nich, otworzyłem je i, tak jak wcześniej, pośpiesznie przemknąłem do gabinetu po prawej. Tu, prócz pergaminu zdradzającego znajomość Gervaisiusa z również moim starym dobrym znajomym lordem Baffordem, w trzeciej alkowie znalazłem skrzynię. Podobnie było w pierwszej alkowie, tej stanowiącej korytarz pomiędzy gabinetem a warsztatem. W warsztacie po raz kolejny stanąłem przed koniecznością ogłuszania ludzi. Tym razem była to kobieta stojąca pośrodku pokoju i odwrócona do mnie plecami. Ogłuszyłem ją i ukryłem w alkowie, po czym przystąpiłem do eksplorowania pomieszczenia. W trzeciej alkowie znalazłem w skrzyni srebrny samorodek, pod stołem stolarskim zaś minę. Następnie podszedłem do drzwi łączących warsztat z salą, w której znajdowała się konsoleta sterująca mechanicznymi oczami.
Korzystając z prostokątnego wytrycha, wyłamałem zamek i wszedłem do pomieszczenia z konsoletą, po czym, jak zwykle, wyłączyłem oczy w korytarzu. Dzięki temu mogłem w miarę bezpiecznie, bo chroniąc się już tylko przed jednym strażnika na korytarzu, opuścić tę salę. Tego w korytarzu ogłuszyłem, ukrywając się w cieniu alkowy mniej więcej w połowie korytarza. Zaraz po tym wyniosłem go i ukryłem w warsztacie. Uczyniwszy to przemknąłem pod drzwi sali łączącej hale wejściową i ekspozycji. Przyłożywszy do nich ucho, zorientowałem się, że nie będzie łatwo przez nią przejść: wewnątrz słychać było kroki aż dwóch strażników. Dzięki temu jednak, że w wejściu panował głęboki cień, udało mi się ich zwabić i ogłuszyć bez większych przeszkód (obu odciągnąłem do warsztatu). Zaraz też, zważając na chodniczek, po którym przechadzał się kolejny strażnik, przemknąłem przez to pomieszczenie na drugą jego stronę i zatrzymałem przed drzwiami prowadzącymi na korytarz biegnący przez północną część dworu.
Otworzyłem je i kiedy strażnik dotarł do połowy długości korytarza po lewej, śmiało ruszyłem naprzód. Tym razem nie biegłem w prawo, w korytarz wiodący do kwater strażników - zbyt dobrze pamiętałem, że znajduje się tam posterunek straży. Zamiast tego wszedłem w pierwsze drzwi po prawej. Te wiodły do zupełnie pustej łaźni. Na ścianie naprzeciw, jak pamiętałem z poprzedniej wizyty, znajdowała się dźwignia otwierająca tajne przejście do korytarza. Znalazłszy się w nim i zamknąwszy drzwi za sobą, ruszyłem w lewo, aż do korytarza pomiędzy pokojem służby a kuchnią. Zabrałem ze skrzyni jej ładunek i szarpnąłem za dźwignię. Tak jak ostatnim razem, drzwi zablokowały się nawzajem, mogłem więc wybrać tylko jedno z pomieszczeń - wybrałem kuchnię, w tej chwili znacznie ważniejsze było wyłączenie mechanicznych oczu... Poza tym z sypialni służby dobiegał miarowy oddech śpiącego człowieka.
Ostrożnie przekradłem się przez kuchnię aż do sali z konsoletą i tu, wygasiwszy uprzednio lampę na ścianie, wyłączyłem mechaniczne oczy strzegące tego korytarza. Zaraz po tym opuściłem kuchnię, wchodząc w korytarz wiodący na klatkę schodową (po lewej w korytarzu jest strażnik, jeśli nie chcesz odwiedzać składu znajdującego się naprzeciw kuchni, nie musisz go ogłuszać. Jeśli jednak tego sobie właśnie życzysz, nie jest to trudne - cień panujący przy bramie ułatwia sprawę...). Do klatki schodowej i na drugi poziom domostwa dotarłem bez przeszkód. Znalazłszy się pod drzwiami zatrzymałem się, gdyż słychać było kroki. Kiedy umilkły, otworzyłem wytrychami drzwi i wyszedłem na korytarz. Poświęciłem kolejną wodną strzałę, by zdławić ogień lampy płonącej w korytarzu i... zaczaiłem się w mroku, z uniesioną pałką i wychylony do przodu. Nadchodzący strażnik nie zdążył nawet jęknąć...
Kolejny krok był identyczny jak ten z poprzedniej misji: korzystając z dźwigni umieszczonej po lewej stronie łuku w końcu korytarza, otworzyłem sobie drogę do sekretnego przejścia. Tu, w korytarzyku pomiędzy Trophy Room a pokojem z konsoletą, stała skrzynia. Uwolniwszy ją od ciężaru ładunku, wszedłem do pomieszczenia po prawej. Wyłączyłem mechaniczne oczy i odwiedziłem kolejno pokoik, do którego wejście znajdowało się naprzeciw kurtyny alkowy (na stole mieszek ze srebrem) oraz alkowę (w skrzyni - bombki oślepiające). Dopiero wtedy opuściłem tę salę, przechodząc do Trophy Room. Nie gasiłem lamp, ponieważ nie było takiej potrzeby. W pełnym świetle zbierałem więc kolejne kosztowności: srebro ze stolika stojącego w narożniku pomieszczenia, tuż za stołem z pamiętnikiem myśliwego. Srebro znalazłem również w skrzyni ustawionej w alkowie stanowiącej korytarz do jadalni (Dining Room) (dźwigienka na suficie). Zubożywszy jadalnię o 3 złote świeczniki, wróciłem w tajny korytarz biegnący równolegle do korytarza głównego (wykorzystałem przejście z alkowy najbliżej ściany; znajdują się w niej, na suficie, dwie dźwignie), stąd zaś, czując, że przedzieranie się poprzednio wykorzystaną drogą może być zbyt niebezpieczne (i wierzcie mi, tak właśnie jest), wróciłem niemal na sam start, pod drzwi sali, w której pozostawiłem nieprzytomnego mechanika oraz jego służącego.
Na lewo od nich, w głębi korytarza, na tej samej ścianie co mechaniczne oko były drzwi prowadzące do wypełnionego skrzyniami składu. W nim, prócz księgi z symbolem młota na okładce i kufra w głębi sali, dostrzegłem schody wiodące na górę (miały się przydać w późniejszej części zadania). Wspiąłem się po nich, jednak tylko po to, by - zobaczywszy strażnika znajdującego się na górze - cofnąć się na dół. Sprowokowałem go do zejścia w dół. Tu, ukryty w ciemności, nie miałem problemu, by pozbawić go przytomności. Porzuciwszy go w cieniu pod schodami, ponownie wspiąłem się i zebrałem dwa złote świeczniki ze skrzyni. Rzuciłem jeszcze okiem na salę wystawową, po czym podszedłem do drzwi prowadzących na taras. Nie otworzyłem ich jednak od razu, nasłuchując przez chwilę, zorientowałem się, że na zewnątrz znajduje się strażnik. Otworzyłem drzwi wytrychami, po czym, widząc, że kieruje się w moją stronę, cofnąłem się w cień. Pozostawałem w nim, podskakując do chwili, gdy, zwabiony hałasem, podszedł na odległość wyciągniętej ręki. Niedługo później spoczął pod schodami obok swojego poprzednika.
Wyszedłem na taras i starając stąpać jak najciszej i jak najbliżej ściany, ruszyłem ku drzwiom po lewej stronie. Otworzywszy je, dopadłem znajdującego się wewnątrz służącego. Ogłuszyłem go i przeniosłem jego niewładne ciało do pomieszczenia za barem, niewielkiego składziku ze skrzynią, z której wyjąłem kilka wodnych strzał. Podjąłem jeszcze z kontuaru piramidkę srebrnych monet oraz mieszek i skierowałem się przez podest dla orkiestry do przyległego pokoju muzycznego (Conservatory). Po dokładnym zlustrowaniu przedmiotów, jakie się tu znajdują, przeszedłem do sali z konsoletą w oszklonym boksie, przylegającej do tej, w której byłem. Stąd z kolei, po wyłączeniu obu mechanicznych głów i podniesieniu z kanapy złotego pierścionka, najwyraźniej zgubionego przez jakąś damę, przedostałem się do pokoju z trzema alkowami. W nich kryły się skrzynie zawierające kosztowności i eliksir zdrowienia, oraz przejście do korytarzyka wiodącego do biblioteki.
Minąłem bibliotekę, kierując się od razu do zegara. Przestawiłem jego wskazówki na godzinę dwunastą i wspiąłem się po ujawnionych schodach. Będąc na górze, wszedłem w korytarz wyłożony wrzosową tapetą. Po lewej miałem wejście do wartowni, stąd zebrałem kilka monet, zaraz po tym zaś podążyłem korytarzem. Ten skręcał w lewo, tuż za nim zaś, po lewej stronie okna, dostrzegłem dźwignię otwierająca bezpieczne przejście do foyer (Foyer) - centralnej sali tego piętra dworu. Korzystając z tego, że strażnicy - łucznik i większe dziecko Karrasa - nie pojawiają się u jego wylotu, ruszyłem ku dźwigni i uaktywniłem ją. Zaraz po tym zaś wśliznąłem się w mrok pomieszczenia łączącego korytarz z salą. Tu, widząc już strażnika pilnującego foyer, ale bezpiecznie okryty płaszczem cienia przystanąłem na moment. Kiedy przechodził tuż obok wyjścia, podskoczyłem dwukrotnie, by sprowokować go do podejścia. W chwilę później pozbawiony przytomności spoczywał już na podłodze.
Wszedłem do foyer i rozejrzałem się dokładnie. Była to ogromna, wyposażona w pięć par wrót sala, której sufit pokrywała kratownica grubych bali drewnianych. W trzech rogach znajdowały się wyłączniki stanowisk strażniczych (tych ostatnich nie poruszyłem jednak, gdyż i tak nie było to niezbędne). Drzwi po obu stronach sali otwierały się na korytarze prowadzące do sal, w których wystawiano maski. Nie otwierałem ich jednak - zbyt dobrze słychać było zza nich kroki strażników i automatów bojowych. Wrota najbardziej po prawej, te, do których można było dostać się po schodkach, wiodły do terrarium - tu trzy strzały mchu - i dalej do sali, do której droga była nadzwyczaj trudna, a która na dodatek okazała się zamkniętą bez możliwości otwarcia. Para ostatnich wrót, naprzeciw mojego wejścia do foyer, prowadziła do prywatnego gabinetu oraz sypialni Gervaisiusa. Najpierw, wybierając drzwi po prawej, skierowałem się do gabinetu (Study). Był to duży, jasno oświetlony, dwupoziomowy, bo zawierający również w antresolę, pokój. To właśnie tam, na fotelu ustawionym przy biurku znalazłem okulary Gervaisiusa. Jedna ze ścianek biurka wyposażona była również w przełącznik, który natychmiast wykorzystałem.
Biuro i sypialnia połączone były tajnym przejściem. Z miejsca, w którym się znajdowałem, można było otworzyć je dzięki dźwigni umieszczonej pomiędzy kominkiem a kolumną, tuż obok jej podstawy. W pomieszczeniu, do którego prowadził korytarzyk, sypialni lorda Gervaisiusa, znalazłem klejnoty, u góry zaś, na antresoli, kolię i inne kosztowności (w skrzyni stojącej przy łóżku).
Wróciłem do foyer i spojrzałem w górę, na belki pod sufitem. Dopiero teraz spostrzegłem, że zawieszone są one pod sufitem również w korytarzach, którymi musiałem przejść, by dostać się do pokoi, w których wystawiano maski. To pozwalało mi ominąć strażników i bezpiecznie przedostać się do miejsca wystawy. Jako pierwsze miałem sprawdzić południowe skrzydło dworu. Zbliżyłem się do drzwi po lewej stronie od wejścia i dokładnie zlustrowawszy sufit, wbiłem weń strzałę z pnączem w ten sposób, by móc przeskoczyć z liny na belkę ponad drzwiami. Znalazłszy się na niej, ruszyłem ostrożnie korytarzem aż do miejsca, gdzie po lewej stronie zobaczyłem przejście do pierwszej z sześciu sal. Przeszedłem do niej. Była to podłużna sala, oddzielona od korytarza i strażników zamkniętymi drzwiami, pośrodku której na postumentach umieszczone były maski z różnych części świata. Wydawało się, że wystarczy tylko zejść na dół i pozbierać je. Wiedziałem jednak, że to nie byłoby w stylu mojego gospodarza - obrys podestu na którym stały maski, zdradzał, że podest ugnie się pod ciężarem ciała. Nie wiedziałem, co będzie w ukrytych tam schowkach: być może gaz albo zatrute strzałki, wiedziałem jednak, że nie wolno mi dotknąć podłogi. Ta sytuacja wymagała zachowania bardziej odpowiedniego dla cyrkowca niż złodzieja: poruszając się tylko po belkach u góry, przy każdej masce musiałem wbijać strzałę z pnączem, ześlizgiwać się po niej i wisząc sięgać po maski. Było jednak warto - każda z nich kosztowała 50 sztuk srebra...
Zbierałem maski, odwiedzając kolejno wszystkie trzy sale, kiedy zaś to skrzydło zostało kompletnie wyczyszczone z kosztowności, wróciłem do foyer i powtarzając operację sprzed kilku minut, dostałem się na belki w skrzydle północnym. Tu ponownie wykorzystując strzały z pnączem, zebrałem pozostałe 9 masek. Nie wolno mi jednak jeszcze było opuścić tego skrzydła, wciąż musiałem zdobyć urządzenie o nazwie Cultivator. Znajdowało się ono w sali na końcu północnego skrzydła. Przeszedłem więc do samego końca po belce korytarza i tu, wygasiwszy uprzednio lampę gazową płonącą przy drzwiach i upewniwszy się, że zarówno łucznik, jak i automat bojowy kierują się w drugą stronę, po pnączu zwieszającym się z sufitu ześliznąłem się w dół. Zaczaiłem się w cieniu i kolejno wyeliminowałem strażników (wbijając dwie wodne strzały w palenisko większego dziecka Karrasa; człowieka zaś ogłuszając, sprowokowawszy go uprzednio hałasem). Zapewniwszy sobie w ten sposób wolność działania, podszedłem do drzwi znajdujących się na końcu korytarza.
Nasłuchując pod drzwiami zorientowałem się, że wewnątrz znajduje się strażnik i kolejny automat bojowy. Wiedziałem też, że najmniejszy hałas sprowadzi ich na moją głowę. Wyłamywałem więc zamek wyłącznie wtedy, gdy i strażnik, i automat oddalały się ode mnie. Wreszcie, gdy tylko drzwi stanęły otworem, wśliznąłem się do wnętrza i natychmiast zgasiłem lampę gazową zawieszoną na ścianie po lewej od wejścia. Teraz, już w całkowitej ciemności mogłem przypatrywać się dalszym posunięciom strażnika. I przyznam, że zostałem zaskoczony, przechodzący bowiem łucznik zamknął wrota, mamrocząc, że te drzwi powinny być przecież zamknięte... Dopiero więc, kiedy pojawił się po raz kolejny, udało mi się go ogłuszyć. Najtrudniejsza część zadania była już za mną. Teraz wystarczyło jedynie przemknąć do przodu, do wejścia na schody, by z galeryjki obiegającej całą salę, z bezpiecznej pozycji i dogodnego miejsca, posłać dwie wodne strzały wprost w palenisko automatu.
Zszedłem na dół i bez lęku zdjąłem Cultivator z podestu. Tym samym ostatni z przedmiotów, które miałem tu zdobyć, stał się moją własnością. Ruszyłem w drogę powrotną po belkach do foyer, stąd przez przejście i sekretną klatkę schodową na dół, na piętro niżej, potem przez taras i skład na pierwsze piętro. Z drzwi składu droga była nad wyraz prosta: korytarzem do drzwi wiodących do sali wejściowej, z niej zaś wprost na ulice miasta...
PS Jeśli brakuje wam pieniędzy, szukajcie ich w nieodwiedzonych przeze mnie w tej solucji salach, np. w Office po obu stronach sali wejściowej.
Zadanie 15. Sabotage at Soulforge
Stałem pośrodku ogromnej nawy (na mapie Bay A) katedry mechaników, mając świadomość, że czeka mnie coś, co, jak sądziłem, będzie najtrudniejszym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się podjąłem. Podłogę sali pokrywały rośliny - efekt poświęcenia Victorii, pomiędzy nimi wyraźnie rysowały się obłe kadłuby zmiażdżonych przez nią automatów bojowych... Nie mogłem jednak obserwować: tuż za mną chrzęściło mechaniczne oko, dodatkowo z głośnika dobiegał mnie głos Karrasa, który obiecywał (a mimowolnie ostrzegał), że przyśle swoje dzieci, by odnalazły mnie i na zawsze usunęły z jego świata. Pobiegłem w lewo, w cień nawy bocznej, stąd, już bezpiecznie ukryty przed mechanicznym okiem, ruszyłem naprzód, w stronę pobliskiej maszyny. Wspiąłem się po drabince na górę, na metalowy chodniczek, i zebrałem Frogbeast Egg.
Szedłem na północ do momentu, gdy zupełnie wyraźnie usłyszałem dźwięk zbliżających się automatów bojowych. Wtedy ruszyłem w prawo, w cień panujący pod ścianą. Z tej pozycji bez większych problemów, mając świadomość, że liście roślin nie są w stanie zakłócić lotu wystrzeliwanych strzał, tracąc jedynie 4 wodne groty, wyeliminowałem obydwu gości. Zaraz po tym ruszyłem do nawy po prawej, stąd zaś, ignorując na razie windę wiodącą na pierwsze piętro, do Bay B i Bay C, przeszedłem w korytarz prowadzący do centrum katedry (na mapie S Apse). Szedłem nim, kryjąc się w cieniu niewielkich wnęk i zabierając dwa kryształy pnącza leżące pośrodku korytarza, do miejsca, z którego mogłem bez przeszkód obserwować dużą salą z metalową konsoletą w centrum (na górze, pomiędzy krzyżami, znajduje się sfera zwiadowcza, do której można dostać się po pnączu zaczepionym o kratkę na suficie po prawej stronie sali; nie jestem jednak pewien, czy warto wymieniać cenną strzałę na średnio przydatną sferę...). Ruszyłem dopiero wtedy, gdy byłem już pewien, że obydwu pojawiających się tu strażników (mniejsze dziecko Karrasa oraz służący) oddaliło się w prawo, w stronę, gdzie, jak wynikało z drogowskazu umieszczonego na maszynie, znajdował się pokój planów (Plans Room).
Przeszedłszy parę kroków, znalazłem się w ogromnej wieży. Wyjście z niej znajdowało się po jej północnej stronie. Wychodziło ono na salę połączoną z jasno oświetlonym holem. Nie mogłem jednak nim przejść - patrolujące większe dziecko Karrasa oraz mechaniczne oko skutecznie strzegły tego miejsca. Cofnąłem się czym prędzej i przyczaiłem w mroku. W chwilę później wiedziałem jednak, co czynić: po prawej stronie sklepienia holu, w którym stałem, widać było rudą od rdzy kratę. Wystarczyło jedynie wystrzelić w nią pnącze i przeskakując na gzyms ponad drzwiami, dotrzeć do świetlika w ścianie. Przeszedłem nim i znalazłem się na wąskim gzymsie obiegającym salę z automatem i okiem. Na ścianie naprzeciw widziałem kolejny świetlik, to on stał się mym następnym celem. Nie śpiesząc się, przeszedłem do niego, po czym, prześliznąwszy się przezeń zeskoczyłem na kolumnę poniżej, stąd na kolejną kolumienkę, wreszcie, w chwili gdy hol, w którym się znalazłem, był zupełnie pusty, na podłogę.
Po lewej stronie widziałem drzwi prowadzące do Storage Room 1. Przemknąłem w ich wnękę w chwili, gdy dziecko Karrasa kierowało się w lewo (mechaniczne oko nie było w stanie mnie dostrzec). Upewniwszy się, że nie grozi mi niespodziewane zetknięcie z którymś ze strażników, wyłamałem zamek w drzwiach i wśliznąłem się do środka. Zebrałem wszystko, co dawało się podnieść: dziwaczne metalowe przyrządy i płyty. Z górnej półki zdjąłem płyny opatrzone nieznanymi nazwami, po czym, ogołociwszy magazyn, ustawiłem się pod drzwiami i wyczekawszy do momentu, gdy patrolujący korytarz służący oddalił się w prawo, otworzyłem je i ruszyłem w lewo, wprost do drugich drzwi na tej samej ścianie. Za nimi znajdował się Storage Room 2, znacznie większy niż poprzedni. Tu ponownie wziąłem wszystko, co tylko zdołałem unieść (m.in. Signal Bolt).
Wyczekawszy stosownej chwili, przemknąłem korytarzem, ponownie w lewo, do jednych z dwojga widocznych drzwi. Za nimi rozciągał się korytarz przylegający do Plans Room. Zanim jednak zbliżyłem się do wnęki drzwi, podniosłem leżące tuż obok wyrastającej z kratki rośliny dwa wodne kryształy. W chwilę później byłem już w sali planów. Był to ogromny, okrągły pokój z rzędem sejfów na przeciwległej ścianie. Wiodły z niego dwa wyjścia - po prawej i lewej stronie (to po prawej prowadziło do niewielkiego, całkowicie ciemnego pokoju z przerażonym służącym schowanym za przepierzeniem; po lewej było zupełnie pusto, stąd wyniosłem kolejne Frogbeast Egg). W centrum sali stał stół, z którego podniosłem klucz (jak się okazało, otwierał wszystkie sejfy) oraz, co najważniejsze, plan "przyzywacza" (Guiding Beacon), a także pergamin tłumaczący, w jaki sposób wykorzystać tę część. Wiedziałem już więc, co robić. Zanim jednak opuściłem tę salę, pootwierałem wszystkie sejfy i powyciągałem z nich plany urządzeń (m.in. wymaganego Regulating Round). Skorzystałem również z możliwości wspięcia się po otwartych drzwiach do którejkolwiek skrytki na metalowy chodniczek pod oknami. Trud opłacił się: we wnęce pierwszego okna po północnej stronie tkwiła niewidoczna z podłogi dźwignia, otwierająca przejście w centralnej części pokoju. Przejście to zaś wiodło do tajnego gabinetu Karrasa. Znalazłem tam ostatni wpis do Scripture of Master Builder oraz, co najważniejsze i co później znacząco ułatwiło mi zadanie, dźwignię otwierającą kratę w N Apse. Gabinet ten opuściłem, idąc korytarzem w prawo, do drabinki i dźwigni otwierającej przejście do niewielkiej mrocznej sali na północ od Plans Room.
Wróciłem, ponownie przemykając gzymsami, do sali z konsoletą i drogowskazem. Tu czekała mnie niemiła niespodzianka: po raz pierwszy mechaniczny pająk - bestia wystrzeliwująca stalowe dyski. Wyeliminowałem go, przekradając się, zanim się pojawił, w cień po lewej (zachodniej) stronie S Apse i stąd, niezauważony, posłałem dwie wodne strzały wprost w jego palenisko. Dotarłem do sali łączącej korytarz i Bay A. Tym razem skorzystałem z winy, którą wjechałem do sali powyżej. Tu ponownie usłyszałem zgrzyt metalu o kamień: w mrocznym korytarzu pośrodku, pomiędzy Bay B i Bay C, znajdował się kolejny pająk. Przy zachowaniu najwyższej ostrożności zbliżyłem się do załomu korytarza na tyle, by go widzieć, i wyeliminowałem go dwiema wodnymi strzałami. Odtąd już bez przeszkód mogłem poruszać się po halach B i C.
W sali B wykorzystałem znajdującą się tu Bellowing Machine, przerabiając Signal Bolt na Stage 1 Piece. Skończywszy zjechałem do Bay A (uwaga: możliwe jest, że znajdziecie tu kolejnego pająka...). Tu umieściłem pozyskaną przed momentem Stage 1 Piece w Rolling Machine i otrzymałem Stage 2 Piece. Mając ją ruszyłem z powrotem korytarzem do sali z konsoletą, stąd zaś w lewo. Po kilku krokach znalazłem się w sali bliźniaczo podobnej do tej z prawego skrzydła wieży. W niej również wyjście znajdowało się po północnej stronie, jednak ja skierowałem się na południe, obchodząc ją wokół, gdyż tylko w ten sposób mogłem dotrzeć do miejsca, w którym, tam gdzie wyrastał krzak, znalazłem trzy kryształy mchu. Dotarłszy do wejścia po północnej stronie wieżycy, wśliznąłem się w znajdujący się za nim ciemny korytarzyk. Tu, słysząc zbliżające się kroki, zaczaiłem się w mroku. Nadchodzący służący nie zdołał nawet jęknąć... Porzuciwszy go w mroku, ruszyłem w lewo, przez dużą, jasno oświetloną salę, aż do przedsionka korytarza wiodącego na północ. Znalazłszy się w nim, okryty bezpiecznie płaszczem cienia, zacząłem obserwować jego wylot. Niemal natychmiast zauważyłem większe dziecko Karrasa stojące za ścianą z otworami okiennymi po prawej. Jako że trudno było się do niego zbliżyć, zrezygnowałem i wyczekawszy do momentu oddalenia się patrolującego korytarz mniejszego dziecka Karrasa, ruszyłem do podwójnych drzwi na końcu korytarza.
Szedłem tuż przy ścianie po lewej do końca, do ciemnej sali z wyjściem po mojej prawej ręce i drabinką wiodącą na chodniczek powyżej. Wejście ukazywało mi kolejną dużą salę, na nieszczęście zobaczyłem w niej również kolejny automat bojowy, ustawiony przodem do drzwi. Znałem jednak sposób, w jaki mogłem uzyskać czystą linię strzału w jego palenisko: wystrzeliłem zwykłą strzałę w rurę przede mną, w głębi sali i kiedy dziecko odwróciło się, wygasiłem palenisko. Uczyniwszy to, bez przeszkód przedostałem się pod drzwi pomieszczenia, którego pilnowało, stąd zaś, mrocznym szybem i po drabince, do Bay D.
Hala D była ogromnym, mieszczącym w sobie aż dwie maszyny - Linking i Sealing Machine - pomieszczeniem. Niestety jego ważność znał również sam Karras, było więc odpowiednio dobrze strzeżone: salę patrolowały bez przerwy trzy mniejsze dzieci Karrasa, w jej drzwiach zaś znajdowały się 3 większe (2 w tej sali, ostatnie w sali za przepierzeniem), ustawione tak, by móc zareagować na każdy głośniejszy nieznany im dźwięk. Naprzeciw umieszczony był mechanizm Sealing Machine, ta jednak tymczasem nie była mi niezbędna. Aby przedostać się do drugiej części sali, musiałem jednak minąć ją, wystawiając się na atak automatów bojowych, bądź... ruszyć w prawo, by znalazłszy się w kącie sali, móc wystrzelić linę z pnączem w kratkę ponad głową. Uczyniwszy z niej punkt zaczepienia, wspiąłem się po pnączu i przeskoczyłem na wąski gzyms przy ścianie. Wyczekawszy do chwili, gdy wszystkie automaty opuściły salę, przeskoczyłem na ściankę, która ją dzieliła. Kiedy się tu znalazłem, wystrzeliłem kolejną strzałę z pnączem. Tym razem jej celem była kratka znajdująca się tuż obok wejścia do korytarza, ponad basenikiem. Gdy pnącze rozwinęło się, przeskoczyłem na nie i... ześliznąłem się w dół do basenu - 3 kryształy wodne były zbyt cenną zdobyczą, by je zignorować (uwaga: dźwięk wskakiwania do wody może "obudzić" automat bojowy stojący za drzwiami; w tej sytuacji najlepiej odczekać do chwili, gdy uspokoiwszy się, wróci na miejsce czuwania).
Wyszedłem z wody i zbliżyłem się ostrożnie do Linking Machine. W sloty znajdujące się na jej ściance wrzuciłem Gauge i Bantam Node. Pozostało jedynie uruchomić ją. Problem z tym polegał jednak na tym, że mechanizm aktywujący znajdował się na balkoniku po wschodniej stronie sali. Wiodła nań winda, jednak i ona, jako że zablokowano ją w górnej pozycji, nie mogła mi tu pomóc.
Podszedłem do baseniku, z którego wydobyłem wodne kryształy i przeskoczyłem na pnącze. Wspiąłem się po nim i przeskoczyłem w wylot korytarza. Szedłem nim do miejsca, w którym przegradzały go drzwi. Na szczęście tuż obok, po lewej, na drewnianej tablicy wisiał pasujący do nich klucz. Otworzyłem je i znalazłem się w tunelu obiegającym kapliczkę z fontanną. Nie ona jednak była ważna. Skręciwszy w prawo, ruszyłem do pierwszych drzwi, jakie napotkałem; te również dały się otworzyć znalezionym przed chwilą kluczem. Po paru krokach korytarzem znalazłem się tam, gdzie zamierzałem - tuż obok mechanizmów aktywujących stojące w sali maszyny.
Uruchomiłem je i z satysfakcją obserwowałem, jak z otworu wylotowego maszyny wypada kompletny Regulating Round. Pozostało mi tylko go zabrać... Korytarzami wróciłem do miejsca, z którego mogłem przeskoczyć na pnącze, z niego zaś na podłogę. Tu odczekałem do chwili, gdy zwabiony hałasem automat bojowy wróci na swoje stare miejsce, po czym zbliżywszy się ostrożnie do maszyny, podniosłem wyprodukowaną część. Teraz tylko musiałem przerobić ją na Stage 3 Piece.
Po drabince znajdującej się tuż przy maszynie wspiąłem się na ściankę działową sali i stąd, poruszając się najostrożniej jak to możliwe, przeszedłem do miejsca, z którego mogłem wrzucić w sloty Sealing Machine (ta w sali z wejściem) wyprodukowany przed chwilą Regulating Round i Stage 2 Piece. Zaraz po tym przeskoczyłem ponownie na pnącze przy wlocie do korytarza wiodącego do aktywatorów maszyn i znalazłszy się ponownie na podeście wyprodukowałem Stage 3 Piece.
Zebranie jej nie było proste. Musiałem wrócić na miejsce, z którego po raz pierwszy zobaczyłem tę salę, i stąd, wykorzystując chwilową nieobecność automatów, przemknąć na drugą stronę maszyny i podnieść ukończoną Stage 3 Piece. Dokonawszy tego, wróciłem pośpiesznie do wylotu tunelu. Nie oznaczało to jednak, że to właśnie tym tunelem, po drabince, wymknę się z tej sali. Przeciwnie - po raz kolejny musiałem dostać się do tunelu, gdzie zawieszony był klucz. Ponownie wspiąłem się po pnączu i przeskoczyłem na ściankę działową sali, stąd zaś - na pnącze obok wlotu do tunelu. Dotarłszy do skrzyżowania korytarzy ruszyłem w prawo. Tym razem jednak moim celem był drugi korytarz, ten wiodący do centralnie umieszczonej Bay E.
Podobna do krzyża hala E była największą, jak się zdaje, spośród odwiedzonych przeze mnie do tej pory. Maszyna (Fusing Machine) znajdowała się w północnej jej części. Na moje nieszczęście ta właśnie część była najsilniej strzeżona: bez przerwy kręciły się przy niej automaty, na domiar złego zaś lustrowały ją nieustannie dwie pary mechanicznych oczu. Wiedziałem, że niemożliwością będzie przedostanie się w pobliże maszyny, jeśli oko znajdujące się bliżej mnie nie przestanie działać, poświęciłem więc jedną ognistą strzałę... Eksplozja rozerwała głowę na strzępy. Wyczekałem jeszcze parę chwil na to, by sytuacja na dole uspokoiła się, po czym ostrożnie, kryjąc się w miarę możliwości w cieniach, ześliznąłem się po drabinkach na dół. Stanąwszy na podłodze, począłem przesuwać się, wykorzystując momenty, gdy wszystkie automaty zwrócone były w drugą stronę w kierunku centrum sali. Gdy znalazłem się tuż przy kotle oddzielającym mnie od maszyny, rozpaczliwym skokiem pokonałem ostatnie metry i zapadłem w cień po prawej stronie maszyny.
Tu, po prawej jej stronie, tuż pod ścianą znalazłem coś, czego nie spodziewałem się zobaczyć: przełącznik otwierający tajne wyjście z sali. Zanim jednak z niego skorzystałem uczyniłem to, po co tu przybyłem: użyłem Stage 3 Piece na Fusing Machine (lewy slot), by po pociągnięciu dźwigni uzyskać kompletny Guiding Beacon! W ten sposób pierwsza część mojej misji zakończyła się sukcesem!
Przeszedłem przez chwilę wcześniej utworzony otwór i znalazłem się w miejscu, w którym już wcześniej byłem: w korytarzu przy zachodniej wieży. Nie tracąc czasu, ruszyłem, tak jak poprzednio, do korytarza wiodącego na północ, do N Apse, która teraz była moim celem. Był to szyb z galeryjkami, łączący katedrę z pomieszczeniami fabryki gazu rdzawego. Kryłem się w cieniu u jego wejścia do momentu, gdy przemierzające cyklicznie ten obszar małe automaty oddaliły się, po czym skręciłem w lewo i zanurzyłem się w mroku bramy. Po jej prawej stronie był szyb windy. Skorzystałem z niej, pozwalając się zawieźć na samą górę. Znalazłem się (krata była otwarta przełącznikiem w tajnym gabinecie Karrasa) w sali, w której miałem umieścić mój "przyzywacz" (Guiding Beacon). Zrobiłem to, montując go w slocie B. Teraz pozostało już tylko zmienić tryb pracy co najmniej 6 z 8 wież sygnałowych, by zawezwać wszystkich służących do katedry...
Pierwsza z nich znajdowała się tuż obok. Drzwi za maszyną prowadziły do szybu windy, na górze zaś pozostało jedynie przełączyć dźwignię z pozycji A na B (1 z 6). Wróciłem na dół i wszedłem na podest windy, który miał zawieźć mnie na sam dół. W połowie drogi jednak spostrzegłem ciemny otwór i bez wahania wszedłem weń zeskakując z jadącej windy. Znalazłem się w niewielkiej, zupełnie pustej loży. Niczego w niej nie było, nie zmieniało to jednak faktu, że warto było się tu pojawić. Stąd bowiem łatwo było przeskoczyć w galeryjkę po prawej stronie, w niej zaś, w korytku z wodą znalazłem dwie wodne strzały. Wnękę tę opuściłem, przeskakując do wnęki po prawej, stąd zaś, tunelem (tym samym, który łączył hale D i E) do wieży, z której wcześniej wystrzeliłem strzałę, by odciągnąć większe dziecko Karrasa od drzwi. Ześliznąwszy się po drabince, wróciłem do N Apse i ponownie wszedłem w bramę z windą.
Nie skorzystałem z niej jednak, tym razem idąc prosto w stronę jasno oświetlonego korytarza. Ten zaprowadzić mógł mnie w lewo (za załomem jednak czyhał automat bojowy i uzbrojony służący) lub w prawo, gdzie łączył się z zupełnie mrocznym korytarzem. Problem stanowiło to, że znajdowało się w nim większe dziecko Karrasa, jednak fakt, że panował tam nieprzenikniony mrok, ułatwiał wśliźnięcie się w korytarz i unieruchomienie go. Uczyniwszy to, wyłamałem zamek w drzwiach pośrodku korytarza i wszedłem do wnętrza kolejnej, całkowicie ciemnej sali. Znajdowało się w niej wyjście - to po prawej stronie, jednak aktualnie znacznie bardziej interesowało mnie, co znajdę pod podłogą tej sali: był tu bowiem otwór prowadzący w dół...
Ciasny, mroczny korytarz zawiódł mnie wprost do ogromnej sali z dwiema windami. Nie mogłem jednak zejść na dół po rampie zupełnie beztrosko: sali bowiem pilnowało bez przerwy dwóch służących oraz dwa automaty: zwiadowczy i bojowy. Wszyscy oni krążyli wokół sali zgodnie z ruchem wskazówek zegara... To jednak dawało mi szansę i kiedy wszyscy oddalili się, ześliznąłem się po rampie i natychmiast po dotknięciu stopami podłogi ruszyłem w lewo, tuż przy ścianie wprost do narożnika. Tu przyczaiłem się, czekając na dalszy rozwój wypadków. Było tak, jak przypuszczałem: nikt mnie nie zauważył. Mnie zaś wystarczała w tym momencie pojedyncza gazowa strzała, by - trafiwszy nią precyzyjnie w filar, obok którego przechodzili obaj służący, przestrzelić dokładnie pomiędzy nimi i wyeliminować ich obu. Zaraz po tym, wykorzystując nieobecność automatów, ściągnąłem ich i porzuciłem w narożniku. W chwilę później zaś stałem we wnęce windy i przywoływałem ją przyciskiem.
Po wjechaniu na górę i przełączeniu wieży z pozycji A na B (2 z 6) wróciłem na dół i postępując w pewnej odległości od automatów, przeszedłem na drugą stronę sali. Tu czekała na mnie winda, która dla odmiany miała mnie zabrać w dół. Zjechałem nią i znalazłem się w korytarzu oświetlonym dwiema lampami. Szedłem korytarzem naprzód, mijając pierwszą odnogę w prawo (wiodła na galeryjkę nad wielką salą, tam gdzie trzecia wieża) aż do miejsca, gdzie droga rozchodziła się w dwa korytarze. Wspiąłem się po rampie po mojej lewej ręce i zagłębiłem w zupełnie pusty, wypełniony jedynie maszynami korytarz. Szedłem nim, mijając kolejne sale, aż do wyłącznika świateł w dużej sali, tej samej, przez którą musiałem przejść, by dostać się do kolejnej trzeciej już wieży, tej, którą widać było przez okna po prawej stronie: z automatem strzelniczym i służącym stojącym na rampie... Zgasiwszy je, ruszyłem z powrotem na sam dół rampy, do skrzyżowania. Tym razem wybrałem drugi korytarz, ten po prawej. Było w niej mechaniczne oko, jednak dzięki temu, że wyłączyłem światła, mogłem przejść pod nią nie będąc zauważonym. Idąc nim minąłem drzwi po prawej - miałem nimi powrócić - i wszedłem do dużej, zupełnie już niemal ciemnej sali, na czymś w rodzaju ogromnego bloku.
Poruszając się najciszej jak umiałem, szedłem w przód, omijając metalowe kratki, w stronę rampy i stojącego na niej służącego. Gdy się do niej zbliżyłem, stwierdziłem, że jest metalowa i że z całą pewnością nie uda mi się ześliznąć po niej bez zaalarmowania stojącego w połowie jej długości strażnika. Wystrzeliłem w nią dwie strzały z mchem, po czym, powoli i ostrożnie zbliżywszy się do strażnika, ogłuszyłem go jednym mocnym uderzeniem pałki. Teraz już bez przeszkód, wiedząc, że w otaczającym mnie mroku jestem bezpieczny, zbliżyłem się do zawieszonej na ścianie mechanicznej głowy i wyłączyłem ją. Uczyniwszy to, ruszyłem w stronę automatu strzelniczego, następnie drabinki wiodącej na górę maszyny, stąd zaś, po kolejnej drabince, szybem do miejsca, z którego mogłem przywołać windę. Windą dotarłem do trzeciej wieży i przełączyłem dźwignię z pozycji A na B (3 z 6).
Wróciłem do sali, na górę maszyny ustawionej przy automacie strzelniczym. Nie musiałem wracać z powrotem drogą, którą przebyłem idąc w tę stronę. Zamiast więc zmierzać w kierunku rampy, zeskoczyłem z maszyny po stronie dźwigni (po przeciwnej znajdowało się mechanicznego działo) i stąd, przez otwór drzwiowy, zeskoczyłem do wody. Nabrałem powietrza i zanurzyłem się w wodzie, kierując się w stronę widocznego pod powierzchnią wlotu do podwodnego korytarza. Ten wił się w górę i dół, otwierając się w chwili, gdy moim płucom zaczynało już brakować powietrza, na w połowie zalany korytarz. W sali tej znalazłem i zabrałem dwa kryształy wodne, w kolejnej - podobnej - następne trzy. Podobnej, jednak nie identycznej - w tej drugiej sali była bowiem drabinka, po której wspiąłem się do niedużej sali. Tu stanąłem przed wyborem: kierować się do drzwi bądź iść na górę, po drabince, do wnęki. Drzwi otwierały się jednak na korytarz z okiem, ten sam, który przemierzyłem przed wejściem do hali, wróciłem więc pod drabinkę i wspiąłem się po niej na górę, do niewielkiej alkowy. Tu, prócz strzały z pnączem, znajdowała się dźwigienka otwierająca metalową płytę w podłodze. Przez świeżo odkryty otwór zeskoczyłem wprost na korytarz wiodący do prawej galeryjki nad salą. Stąd wróciłem do dużej sali, następnie po rampie i mrocznym krętym korytarzem na główny poziom katedry.
Ponownie znalazłem się w mrocznej sali. Stąd ruszyłem na wschód, do sali obitej czerwoną draperią, z biurkiem i skrzyneczką, w jakiej mechanicy zwykli przenosić narzędzia. Tu, kryjąc się w mroku, stanąłem u wejścia do kolejnej ogromnej sali, z czymś w rodzaju zbiorników. Ostrożność była usprawiedliwiona: salę obserwowało bez przerwy mechaniczne oko zawieszone pod sufitem, po prawej jej stronie zaś stał automat bojowy. Na moje nieszczęście tuż obok była winda, którą musiałem wykorzystać, by dostać się do kolejnej wieży sygnałowej. Nie było to jednak niemożliwe: idąc tuż przy ścianie po prawej, tak powoli, jak to tylko możliwe, dotarłem do miejsca, z którego mogłem wystrzelić wodne strzały wprost w palenisko automatu. Wtedy, wyczekawszy do chwili, gdy oko zwróciło się w drugą stronę, wjechałem windą na metalowy podest, stąd zaś na górę, aż do wieży (4 z 6).
Wróciłem na podest, następnie na podłogę. Ponownie idąc tuż przy ścianie, wróciłem do wejścia do sali, tego samego, w którym stałem przed kilkoma minutami. Nie ono jednak było moim celem, więc, wykorzystując chwilę, gdy oko obróciło się w przeciwną stronę, przemknąłem do kolejnego otworu wyjściowego po lewej. Tu z ulgą, tym większą, że korytarz patrolowany był przez większe dziecko Karrasa, zapadłem w cień. Korytarz ten wiódł do sali z 4 automatami-pająkami. W jego połowie znajdowały się jasne drzwi prowadzące na pierwsze piętro, do schronu Karrasa - tu również nie miałem czego szukać. Wreszcie po prawej jego stronie znalazłem trzy szyby, w środkowym zaś wejście do kanałów wentylacyjnych, skąd mogłem bez przeszkód obserwować, jak trudne byłoby dotarcie do dwóch wież po wschodniej stronie katedry. Na szczęście nie musiałem tego robić...
W chwili gdy większe dziecko Karrasa odwróciło się do mnie tyłem, ruszyłem w lewo, w korytarz, który po kilku krokach otwierał się na sypialnię mechaników. Strzegło jej mechaniczne oko umieszczone przy środkowym filarze, wyznaczającym granicę korytarza i sali. Przemknąłem niemal do samego końca korytarza, nieustannie wykorzystując każdy skrawek cienia, stąd zaś, wiedząc, że korytarz po lewej strzeżony jest przez odwrócone do mnie tyłem dziecko Karrasa oraz służącego (korytarz ten prowadził wprost do N Apse), w chwili gdy oko obracało się, skoczyłem w prawo do wejścia do ciemnej sali, które widziałem w sypialni.
Znalazłem się w pierwszej z dwóch niewielkich, połączonych z sobą sal, po kilkunastu krokach zaś w wejściu do przylegającej do nich sali z dwiema parami oczu i wyłączającym się co pewien czas światłem. Tu czekało mnie trudne zadanie: musiałem, wykorzystując chwilę, gdy salę ogarniał cień, przedostać się do wyjścia widocznego po prawej. Wiodło ono do pierwszej sali kompleksu niewielkich pomieszczeń, wypełnionych najprzeróżniejszymi maszynami i, niestety, również automatami bojowymi... Było ich trzy, dokładnie w korytarzu, którym musiałem przejść, by dostać się do dwu ostatnich wież (nie wykluczam, że możliwe jest bezpieczne przejście pod prasą czy przejazd na ognistym pasie transmisyjnym, moim zdaniem jednak znacznie łatwiej jest po prostu wyeliminować wszystkie trzy automaty). Wyeliminowałem je kolejno, posługując się wszelkimi dostępnymi narzędziami: na wodnych strzałach poczynając, a na minach i ognistych strzałach kończąc. Nieocenione okazały się tu również ignorowane dotąd Frogbeasts. Wystarczyło rzucić jajo zawierające tę istotę pomiędzy automat a ścianę, by ten, chcąc pozbyć się zagrożenia, wystrzelił pocisk, który odbiwszy się od ściany uderzał w końcu w samego strzelającego!
Po usunięciu automatów przeszedłem kompleks pomieszczeń aż do miejsca, w którym zaczynał się korytarz z dźwignią po lewej i drzwiami na końcu oraz znakiem kolejnej wieży. Znalazłszy się przy niej, przełączyłem dźwignię z pozycji A na B (5 z 6), po czym wróciłem na dół, by w korytarzu przesunąć zauważoną wcześniej dźwignię. Efektem tego było otwarcie się przejścia do mrocznego korytarza prowadzącego do dużej sali przedzielonej strumieniem rozgrzanego metalu i wypełnionej maszynami. Na moje nieszczęście nie tylko tymi fabrycznymi: po drugiej stronie rzeki wrzącego metalu znajdowało się pojedyncze większe dziecko Karrasa, na domiar zaś złego dobiegał mnie chrzęst obracającego się mechanicznego oka. Byłem jednak zbyt blisko celu, by się cofnąć, po przeciwnej stronie sali przecież widać było tabliczkę ze znakiem wieży sygnałowej. Po chwili wahania ruszyłem ku rozpadlinie. Automat bojowy znajdował się nieco za daleko, by móc skutecznie trafić weń wodną strzałą, więc zmuszony byłem wykorzystać ostatnie ogniste strzały (jeśli nie macie ich, będziecie zmuszeni do podejścia do niego na tyle niepostrzeżenie, by móc przemknąć do wejścia do sali z windą i wieżą). Wyeliminowawszy go, ruszyłem do kładki przerzuconej ponad rzeką metalu, a wcisnąwszy przycisk znajdujący się tuż obok, na ścianie, przejechałem do centrum pomieszczenia.
Starając się kryć w cieniu, lecz nie obawiając się mechanicznych oczu znajdujących się w sali (po prawej w korytarzu oraz na wprost wejścia do wieży sygnałowej), ruszyłem do drzwi. Za nimi znalazłem to, co chciałem znaleźć: windę do szóstej, ostatniej wieży sygnałowej. Pozostało jedynie zmienić położenie dźwigni z A na B, by pokrzyżować zupełnie również i tę część planu Karrasa. Wiedziałem jednak, że by móc w pełni cieszyć się zwycięstwem, muszę opuścić skazaną na zagładę katedrę, zanim Karras pociągnie za dźwignię uwalniając gaz rdzawy. Wróciełem więc do mrocznej sali nieopodal N Apse, następnie zachodnim skrzydłem do S Apse, by wreszcie stanąć w hali A. Drzwi, których strzegło mechaniczne oko, były otwarte. Wychodząc, zamknąłem je za sobą...
PS W czasie gry zabiłem tylko jedną osobę: Lotusa... Czyż prawdziwie nie jestem Mistrzem Złodziejskim?
Solucja pochodzi z magazynu Cd-Action, autor Gem.ini.
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.