Looking Glass znowu mnie nie zawiodła! Po raz kolejny udowodniła, że można jej... w nią wierzyć. Stworzony przez nią Thief: The Dark Project jest bez przesady wspaniały. Świadczą o tym nie tylko bardzo wysokie oceny recenzentów pism komputerowych - ci, jak wiadomo, nie są nieomylni, lecz uznanie, jakie gra zdobyła w oczach szerokiej grającej publiczności. Najlepszym jej wyrazem jest ogromny wątek na liście dyskusyjnej. A jednak posty wynoszące dzieło LG pod niebiosa nie były jedynymi: często zdarzały się prośby o pomoc. I nic dziwnego: TDP jest grą wspaniałą, lecz trudną, satysfakcjonującą, lecz i wymagającą zarazem. Tym wszystkim więc, którzy utknęli w drodze do napisu "Mission Complete", rad jestem dopomóc zapiskami z mej własnej przygody, z czasów, gdy byłem Garretem. Nie sugerujcie się też - proszę - gotowymi rozwiązaniami. Próbujcie samodzielnie. I bądźcie dumni, jeśli odkryjecie sposób lepszy od opisanego. I ja człekiem jeno jestem...
Nim odważysz się wedrzeć w wąskie uliczki Miasta, nim zdecydujesz wplątać w intrygę Constantina - pamiętaj:
• Nie wahaj się save'ować! Jeśli czujesz, że zaraz wydarzy się coś, czego będziesz później żałować - zrób to!
• Zeskakiwanie z wysokości staje się niemal bezszelestne, gdy przed skokiem przykucniesz.
• Pływając, zawsze wykorzystuj klawisz "run".
• Trzymane w rękach, zbędne przedmioty (cynowe naczynia, szczątki ludzkie, kamienie i inne) wyrzucaj, posługując się funkcją "drop item". Nie próbuj ich używać: rzucone robią wiele niepotrzebnego hałasu!
• Skradając się w sytuacjach, gdy wymagane jest jak najcichsze poruszanie się (po kamiennych czy żwirowych posadzkach w niewielkiej odległości od strażników), w kucki jest znacznie bardziej efektywne.
• Pozostawianie przytomnych strażników za plecami może okazać się niebezpieczne; być może będziesz zmuszony tędy wracać...
• Zawsze ukrywaj ciała w cieniu. Znalezione przypadkowo ciało - a być może natknie się na ktoś, kto przechodzi dosłownie raz na misję - może uaktywnić alarm.
• Nie staraj się oszczędzać: niewykorzystane przed misją pieniądze i następnie - już w trakcie misji - przedmioty, nie przechodzą na następne okazje!
• Warto jest ukończyć trening. W przystępny sposób wprowadza on w świat mroków...
Zadanie pierwsze: Dworek Lorda Bafforda
Pierwszym wyzwaniem, jakie podjąłem było wykradzenie wspaniałego, srebrnego berła z dworu Lorda Bafforda. Już samo dostanie się do jego wnętrza wydawało się skomplikowane: frontowej bramy strzegło trzech strażników, co sprawiało, że bezcelowe i bezsensowne stawały się wszelkie próby przedostania się właśnie tędy. Obróciłem się więc w prawo i idąc prosto, przeszedłem przez bramę, wprost w uliczkę na mapie wyrysowaną jako zaułek wokół jednego z budynków. Przemykałem cieniami, starając się być niewidzialnym dla nielicznych o tej porze przechodniów, minąłem zegar i począłem wspinać się po pochyłości. W źle sporządzonej skrytce na jednym z rogów budynku spoczywało kilka użytecznych przedmiotów. Szedłem dalej ulicą i na skrzyżowaniu skręciłem w prawo. Po pokonaniu kilku kolejnych ostrożnych stóp, zbliżywszy się już wyraźnie do miejsca oznaczonego na mapie jako budynek studni (well), usłyszałem ciężkie, miarowe kroki. Wiedziałem kto to: w ten sposób potrafią chodzić jedynie ludzie w zbroi. Ukryłem się w głębokim cieniu ścielącym się w narożniku tworzonym przez mury dwóch sąsiadujących ze sobą budynków i czekałem chwili, gdy nieświadomy mej obecności strażnik bezpiecznie mnie ominie. Przeszedł on o wyciągnięcie ręki ode mnie: tak blisko, że bez problemów mogłem go ogłuszyć! To jednak nie było konieczne. Jeszcze nie teraz, nie tutaj, nie na zewnątrz. Korzystając z plam cienia i po raz sam nie wiem który błogosławiąc zdolność skradania się, przedostałem się w pobliże studni.
Będąc już bardzo blisko celu, niespodziewanie doszło mnie mamrotanie pijanego strażnika. Stał on, niepewnie, przed drzwiami niewielkiego budyneczku, który musiał kryć w sobie szyb studni. Problemem było jedynie podejście do niego. Wyczekawszy, aż patrolujący sumiennie teren, minięty wcześniej strażnik oddali się, przytuliłem się do ściany po prawej i starając się poruszać jak najwolniej, a poprzez to jak najciszej, odczuwając na sobie razy pełnego światła, przesuwałem się w kierunku studni. Strażnik - zgodnie z moimi oczekiwaniami i... nadzieją - był zbyt pijany, by zobaczyć, czy usłyszeć cokolwiek. Stanąłem za nim i odciąłem mu od pasa duży, srebrny klucz. Kluczem tym otworzyłem drzwi budynku studni. Pozostało jedynie zmusić się do skoku wprost w widoczne w dole lustro wody.
(Istnieje jeszcze jedna droga, której zaletą jest zminimalizowanie zagrożenia ze strony strażników. Wiedzie ona przez sieć kanałów miasta. Wejścia do kanałów przypominały metalowe elipsy. Wewnątrz, napotkawszy stalową kratę, odszukaj drewniane drzwi po prawej od niej i przesuń znajdującą się w pomieszczeniu za nimi dźwigienkę.)
Wynurzyłem się, gwałtownie chwytając oddech i popłynąłem tunelem do miejsca, gdzie miękka, podmywana przez wodę brązowa ziemia osunęła się, otwierając drogę do wnętrza piwnicy jakiegoś domostwa. Wspiąłem się po pochyłości i znalazłem się wewnątrz dworu, w pierwszym z piwnicznych magazynów wypełnionym beczkami. Teraz pozostało jedynie odnaleźć berło i zniknąć w mroku uliczek miasta.
Przemknąłem przez magazyn i podszedłem do drzwi naprzeciw. Ostrożnie otworzyłem je i wśliznąłem się do pomieszczenia znajdującego za nimi. Tu w miejscu zatrzymała mnie dosłyszana rozmowa dwóch strażników. Widząc okienko w murze, zza którego dobiegały głosy, nie śmiałem się poruszyć dopóki rozmowa nie ucichła i mówiący nie rozeszli się. Wtedy dopiero podkradłem się do stojącej pod pierwszym z filarów skrzyni, a następnie przemykając pod ścianą wyszedłem przez otwór drzwiowy na korytarz. Tu zatrzymałem się i gdy patrolujący korytarz po prawej strażnik odwrócił się i odszedł, ruszyłem jego śladem. Wśliznąwszy się w cień pierwszego z mrocznych pomieszczeń po lewej stronie korytarza, czekałem, ująwszy mocniej w dłoń pałkę, aż idąc z powrotem minie mnie - wtedy ogłuszyłem go i pieczołowicie ukryłem ciało w cieniu. Ruszyłem dalej korytarzem.
Doszedłem do jego końca i w sali z wodą skręciłem w lewo. Zszedłem w dół korytarzem, który zawiódł mnie do dużego, oświetlonego płomieniami pochodni pomieszczenia. Tu usłyszałem pogwizdywanie znudzonego strażnika. Wyjąłem pałkę i starając się iść najciszej jak potrafię, skradałem się w stronę filara. Idąc, zmierzałem w stronę sąsiedniego pomieszczenia po prawej - stały w nim dwie duże beczki. Nie próbowałem jednak kryć się za nimi: metalowa podłoga aż nazbyt wyraźnie dałaby strażnikowi znać, że tuż obok znalazł się ktoś niepożądany. Przemknąłem tedy na skroś sali w kierunku widocznego już strażnika. Zabicie go jednym wymierzonym w głowę strzałem z łuku byłoby wprawdzie czymś zupełnie prostym, jednak... zarazem kompletnie zbędnym. Wystarczyło przecież, korzystając z tego, że ustawił się tyłem do piwnic, podkraść się do niego i jedynie ogłuszyć go pałką. Dla pewności przeniosłem jeszcze omdlałe ciało w ciemny narożnik piwnicy. Wyjąwszy ze skrzyni bombę oślepiającą, odwróciłem się w lewo i udałem się korytarzem wprost do schodów: droga na parter dworu Lorda stanęła otworem.
Znalazłem się na parterze domostwa. Pod ścianą naprzeciw drzwi spostrzegłem dwie skrzynie, w jednej z nich znalazłem kilka drobnych srebrnych monet. Wsunąłem się na korytarz i skierowałem się w prawo, w kierunku, z którego dobiegało chrapanie śpiącego służącego. Skręciłem w pierwszy korytarz, w prawo i dotarłszy do jego końca, wszedłem w drzwi naprzeciw po lewej. Zdając sobie sprawę z tego, że w sąsiedniej kuchni widocznej w otworze w głębi krząta się jakiś służący, otworzyłem drzwi po prawej. Obróciłem się w lewo i przemknąłem przez salę o drewnianej podłodze, stając ostatecznie pod stalowymi, rzeźbionymi drzwiami. Otworzyłem je i znalazłszy się w sali, stanąłem po lewej stronie ścianki. Z prawej strony dobiegały mnie odgłosy pijanego strażnika, jednak nim nie musiałem się zajmować. Wyczekawszy chwili spokoju, przemknąłem przez salę i ignorując wyjście na dziedziniec z basenem po lewej, stanąłem obok środkowego filara; głęboki cień skrył mą postać.
Wyczekałem aż patrolujący cyklicznie to miejsce strażnik oddali się zatrzaskując za sobą drzwi i wówczas przekradłem się do schodów po prawej stronie sali. Wejście na nie mieściło się w przedostatniej wnęce. Stanąłem w cieniu na schodach i słysząc oddalającego się po schodach strażnika, wyjąłem łuk. Wymagałem odrobiny cienia; wyczekałem do momentu gdy strażnik oddalił się na bezpieczną odległość i wtedy wypuściłem w stronę pochodni oświetlającej pokój wodną strzałę. Wszedłem do okrągłej, zatopionej w całkowitym mroku okrągłej sali wieży i skręciłem w prawo. Znalazłszy się na wprost prostokąta drzwi, przesunąłem się w lewo i stając tuż obok drzwi, w cieniu obróciłem się twarzą w stronę schodów i uniosłem pałkę. Wchodzący strażnik nie był w stanie zauważyć spadającego ciosu. Otworzyłem stojącą w pomieszczeniu skrzynię, a następnie minąłem ciało nieprzytomnego strażnika i wbiegłem po schodach do kolejnej okrągłej sali.
Wyszedłem z niej wyjściem po prawej i stanąłem przed wyborem kierunku drogi w długim korytarzu. Udałem się w lewo, w kierunku widocznych u jego końca drzwi. Otworzyłem je i znalazłem się w bibliotece. Z jednego ze stolików podniosłem klejnoty, następnie podszedłem wprost do drzwi naprzeciw. Wyczekawszy chwili spokoju otworzyłem je i przemknąwszy na drugą stronę kamiennego korytarza ukryłem się w cieniu. Widząc iż korytarz, patrolowany naprzemiennie przez dwóch strażników, jest pusty, przekradłem się do pierwszych drzwi po lewej i otworzywszy je wśliznąłem się do komnaty. Była to sypialnia pana domu; zubożywszy ją o leżące na stoliku pieniądze i klejnoty, oraz znaleziony naprzeciw klucz do piwnicy, wyszedłem z pokoju.
Ukryty w cieniu ścielącym się za kolumienką ścienną po lewej przeczekałem obchód strażnika i starając się stąpać jedynie po wykładzinach, przekradłem się do kolejnego otworu drzwiowego po lewej. Znalezionym w sypialni kluczem otworzyłem jedne z drzwi i wkradłem się do środka. Od berła dzielił mnie jeden strażnik i cztery pochodnie. Wzdragając się przed splamieniem rąk krwią niewinnego strażnika, krążąc z jednej strony sali (przez drzwi po drugiej stronie) w drugą, kryjąc się w cieniach i wyczekując chwil, gdy strażnik się odwracał, wygasiłem strzałami wodnymi wszystkie cztery źródła światła. Wówczas, kucając, korzystając z dywaników i wykonując jak najdelikatniejsze kroki, podkradłem się do niego i ogłuszyłem go. Pozostało jedynie wejść do sąsiedniej sali tronowej i podnieść leżące na półeczce po lewej stronie drzwi berło.
Wyjście z dworu Lorda nie było trudne. Wracając po własnych śladach, cofnąłem się, przechodząc przez bibliotekę i okrągłe komnaty wież do sali z trzema filarami. Tu wystarczyło jedynie odnaleźć znajdujący się na tej samej ścianie co schody na wieżę korytarz zakończony kratą. Przesunięcie dźwigienki obok kolumny w połowie korytarza podnosiło kratę otwierając drogę do Miasta...
Zadanie drugie: Więzienie Cragscleft
Stałem przy wejściu do kopalni, przez które przedostać miałem się do kompleksu więziennego Hammerytów i zaskoczony wpatrywałem się w jeziorko wody kryjącej wejście. Po kilku chwilach, gdy oględziny otocznia potwierdziły pierwsze spostrzeżenie: nie ma innej drogi, wszedłem do wody. Zanurzyłem się w niej i modląc do wszystkich znanych mi bogów, aby okazało się prawdą to co mówią uczeni o naczyniach połączonych - najszybciej jak umiałem popłynąłem naprzód. Na szczęście mogłem wynurzyć się już po kilku chwilach - już wewnątrz. Minąłem leżący kamień i przy otoczonym chmurą owadów ciele skręciłem w lewo. W chwilę później znalazłem się obok dawnej kapliczki Hammerytów - z tych lepszych dla kopalni czasów pozostała stojąca pośrodku chrzcielnica. Poszedłem dalej i po chwili kluczenia dotarłem do sali z dziwacznym, wytwarzającym energię mechanizmem, kończącymi się szynami kolejki i leżącym ciałem.
W komorze tej rzucał się w oczy potężny otwór w ścianie. Przez otwór ten, minąwszy leżące na ziemi ciało - zombie, i następnie pnącym się pod górę usypiskiem wspiąłem się wyżej. Salę z trzema ciałami minąłem biegiem - jedno z nich okazało się być zombie. Pospiesznie wspiąłem się wyżej, na poziom zerwanego drewnianego mostu. Niestety, nie byłem w stanie przeprawić się na drugą stronę inaczej niż przemykając wąską kamienną półeczką po lewej stronie, z otworu w ścianie obok mostka. Znalazłszy się na drugiej stronie, nie trudziłem się, by wziąć srebrny odprysk po przeciwnej stronie. Obróciłem się w prawo i podciągnąłem do otworu w ścianie. Stanąwszy na deskach drugiej części mostu, obróciłem się w lewo i podciągnąłem dwukrotnie: raz, by stanąć na kamiennej poręczy mostu; drugi, by dostać się w stromo wiodący w górę, mroczny korytarz. Prowadził on do sali nawiedzanej przez trzech nieumarłych. Odczekawszy kilka chwil, gdy wydawało się, że szanse przebiegnięcia są największe, wbiegłem do sali i natychmiast - zważając na dziurę w podłożu - skierowałem się do pierwszego korytarza po prawej. Biegłem prosto, nie zważając na wściekłe ryki zombiech i odnogi korytarza, dopóki nie dotarłem do zakrętu korytarza z wózkiem i tabliczką ze strzałką w prawo i napisem "Factory". Tu skręciłem i natychmiast przypadłem do lewej ściany. Rozsypujący się ze starości szkielet dokonał ostatniej zemsty: wystrzelił w kierunku zbliżającego się obiektu swą czaszkę. Minąłem jego szczątki i kierując się przebiegiem torów parłem najpierw w prawo, a następnie w lewo - przez salę z leżącą na torach belką. Minąłem korytarz po lewej z tyłu, z którego dobiegały odgłosy gwizdania pozostawionych u wejścia do fabryki strażników, kierowałem się dalej "moim" korytarzem. Ten skręcał w prawo i wreszcie kończył się metalowymi drzwiami. Drzwiami stanowiącymi tylne wejście do fabryki. Problemem było jedynie ciało leżące przed nimi - zombie, którego zachowując się ostrożnie udało się nie "zbudzić", i strażnik wewnątrz, którego kroki były świetnie słyszalne na znajdującym się w środku żwirze. Pewnym pocieszeniem natomiast było to, że korzystając z tego wejścia, unikałem krwi dwóch strażników na rękach i uwalniałem od konieczności przemierzenia metalowych podłóg sporej części fabryki...
Odczekałem chwili, gdy odgłos kroków zmienił się, sugerując, że strażnik wszedł na kamienną posadzkę i wśliznąłem się do środka. Delikatnie zamknąłem za sobą drzwi i zastygłem w bezruchu, wykorzystując widoczną na podłożu kratownicę cienia. Strażnik minął mnie i ponownie wszedł na schody. Najciszej jak tylko potrafię, podszedłem do cienia tuż przy wejściu i - wyjąwszy pałkę - zaczekałem na strażnika. Ogłuszonego zaniosłem w mroczny kąt piwnicy i wyszedłem na kamienne schody.
Idąc kamiennymi korytarzami, dotarłem do miejsca z drabinką stalową wiodącą na podest z windą. Wspiąłem się po niej, zeskoczyłem na podest i... odwróciłem się. Zauważony dopiero teraz pilot, windy pozwolił, po wciśnięciu dolnego przycisku, sprowadzić ją na dół. Wszedłem na platformę windy i drugim, górnym przyciskiem poleciłem jej jechać w górę.
Stanąłem przed drewnianymi drzwiami. Uchyliłem je ostrożnie i przekonawszy się, że nic mi nie grozi, z wewnątrz wśliznąłem się do środka. Naprzeciw widniała tabliczka z strzałką w lewo i znanym mi już napisem "Factory". Kierując się jej wskazaniem, wyszedłem wprost na drewniany pomost obiegający dookoła sal, w których trzej Hammeryci wyrabiali broń. Starając się stąpać jak najciszej i omijając metal, jakimi wyłożone były narożniki chodnika, parłem naprzód. Po zaledwie parunastu ostrożnych krokach dotarłem do jego końca. Pode mną znajdowała się wnęka ze skrzyniami, do której znosiło wytworzoną broń trzech pracujących w okolicy Hammerytów. Odczekawszy cierpliwie na moment, gdy wszyscy oddalą się na bezpieczną odległość, cofnąłem się odrobinę i śmiałym skokiem przesadziłem poręcz. Dźwięk stóp uderzających o kamień zabrzmiał niespodziewanie głośno. Słysząc podejrzliwe rozmowy zbliżających się Hammerytów, pospiesznie skręciłem w korytarz. Szedłem nim, kryjąc się w cieniach do momentu, gdy przede mną, po lewej, nie spostrzegłem wartowni i dwóch rozmawiających strażników. Ich rozmowa, którą słyszałem już idąc korytarzem, potwierdzała treść notki, jaką zakupiłem przed misją: Cutty więziony był w czwartym bloku więziennym. Stanąłem w gęstym mroku przed wartownią i korzystając z tego, że po zakończeniu rozmowy jeden ze strażników śpiesząc na obchód przechodził tuż obok, zdjąłem mu klucz z pasa. Poczekawszy jeszcze kilka chwil, udałem się, kucając, w ślad za nim. Ześliznąłem się po schodach i po chwili, prąc naprzód pustym korytarzem, natrafiłem na skrzyżowanie. Na ścianie naprzeciw wisiały dwie tabliczki ze strzałkami w lewo i tabliczkami "Poziom czwarty" i "Poziom trzeci" oraz wskazującymi w prawo i tabliczkami "Poziom pierwszy" i "Poziom drugi".
Skierowałem się w lewo, drogą wiodącą na interesujący mnie najbardziej poziom czwarty. Dosłownie w chwilę później, po zakręcie w lewo, znalazłem się w krótkim korytarzu oświetlonym płomieniem pojedynczej pochodni. Słysząc głos bliskiego strażnika i zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa tak jasnego światła, wyjąłem wodną strzałę i wystrzeliłem ją wprost w głownię pochodni. Sycząc, zgasła. Wtedy wychyliłem się za narożnik i spostrzegłem salę, której prawa część zajęta była przez pomieszczenie służące jako wartownia. Z niej bacznie obserwował i nasłuchiwał strażnik. Sala oświetlona była przez kilka lamp, wśród których zwracało uwagę dziwne, obracające się urządzenie. Po chwili wiedziałem już, co to - końcówka peryskopu! Odczekałem jeszcze kilkanaście sekund, dopóki nie minął mnie wracający z obchodu, a okradziony przeze mnie z klucza strażnik i ostrożnie wśliznąłem się do sali z wartownią. Przytuliwszy się do ściany po lewej i wykorzystując nieregularne wygaszenia jednej z lamp, przemieszczałem się powoli naprzód. W pewnym momencie zastygłem w kompletnym bezruchu: strażnik musiał zauważyć mój ruch i głośno spytał o to, kto idzie. Po chwili jednak uspokoił się na tyle, że mogłem kontynuować przemierzanie drogi do schodów. Słysząc bicie własnego serca i słowa psalmu intonowanego przez strażnika, stanąłem na schodach... i przed kolejnym wyborem korytarza. Znaki wskazały drogę - poszedłem w lewo. W drodze przez korytarz coraz wyraźniej dawały się słyszeć rozpaczliwe prośby, bolesne jęki, obłąkańcze krzyki, zawodzenia i monologi udręczonych więźniów. Niedługo później stanąłem u wejścia do sali więziennej, pod ścianami której ziały otwory wejściowe do cel. Na podłodze widniał wężyk cienia. Jednak to nie on przykuł mą uwagę; znacznie ważniejszy był widok strażnika znajdującego się w wartowni powyżej! Wyczekując chwil, gdy się odwracał, by spojrzeć na tablicę dźwigni otwierających cele, przemykałem w cieniu naprzód. Wreszcie stanąłem w korytarzu prowadzącym do schodów wiodących na pięterko sali. Wspiąłem się po nich i stanąłem na galeryjce. Przestrzeń dzielącą mnie od drzwi strażnicy pokonałem etapami - poruszając się tylko wtedy, gdy Hammeryta odwracał wzrok: wtedy to przemykałem przez plamę światła, by ponownie stopić się z mrokiem.
Stanąwszy pod drzwiami wartowni, rozejrzałem się. Niemal natychmiast ujrzałem zamek obok drzwi, do którego - jak mniemałem - pasował pozyskany przeze mnie klucz. Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać: wyjąwszy pałkę, włożyłem klucz w zamek i przekręciłem go. Drzwi poczęły się otwierać ze zgrzytem! Nie czekając ich pełnego otwarcia, wskoczyłem do środka i uderzeniem pałki pozbawiłem odwracającego się strażnika przytomności! Musiałem jeszcze tylko przejrzeć księgę aresztantów leżącą na stole i otworzyć celę Cutty'ego ("6" - dolna dźwigienka w rzędzie po lewej). Zeskoczyłem na pierwszy poziom sali i wszedłem do celi Cutty'ego. Nie dane mi było jednak zabrać go ze sobą: był umierający. Ostatnim tchem powiedział mi, w jaki sposób mogę odzyskać swoje pieniądze i odszedł na zawsze.
Pierwotny plan misji przestał być istotny: Cutty nie żył, mnie zaś przypadło w udziale wykonanie czegoś więcej niż się spodziewałem. Wciąż jednak pozostało coś. Coś, co miałem wykonać przed podjęciem nowych zadań: musiałem odnaleźć żebraka Issyta i odebrać mu talizman - Rękę Chwały.
Wróciłem do skrzyżowania korytarzy z tabliczkami "Blok czwarty" i "Blok trzeci". Ześliznąłem się po schodach po prawej i ponownie zmuszony byłem przemknąć przy ścianie, zważając na nieregularne rozbłyski światła i czujne spojrzenie wartownika. Zmierzałem do miejsca, w którym zbiegały się trzy korytarze: ten, którym przyszedłeś, ten którym dostałeś się do tej części lochów, oraz trzeci, ten, który obecnie znajdował się naprzeciw. To właśnie tym ostatnim udałem się dalej. Po kilku chwilach dotarłem do kolejnej wartowni i kolejnego pilnującego przejścia strażnika. Prześliźnięcie się obok niej jednak, w przeciwieństwie do poprzedniej, nie sprawiło kłopotów: wystarczyło powoli przesuwać się wzdłuż prawej ściany. Rozciągający się tam głęboki cień i obecność dwóch kolumn ułatwiała przejście.
Spoglądając w stronę pozostawionej z tyłu, obracającej się końcówki peryskopu wspiąłem się po schodach. Tak jak uprzednio, stanąłem przed wyborem korytarza. Dwie tabliczki określały korytarze jako prowadzące bądź do "Bloku pierwszego", bądź "...drugiego". Zawierzając niezawodnej intuicji, skierowałem się w stronę pierwszego bloku więziennego. Niedługo później, pokonawszy drogę podobną do poprzedniej, stanąłem u wejścia do podobnej do odwiedzonej już sali. Tu również na galeryjce o poziom wyżej dał się zauważyć strażnik. Ukryty przed jego wzrokiem w wężyku cienia, prześliznąłem się pod wartownię i skręciłem w pierwszy mroczny korytarzyk po lewej. Nieco dalej zauważyłem tabliczkę "Barracks", jednak na to miał przyjść czas później. Wspiąłem się po schodach i - zupełnie tak jak przed kilkoma minutami, przedostałem się w pobliże strażnika. Dzielące mnie od niego drzwi otworzyłem kluczem i wbiegłszy do pokoiku wartowni, ogłuszyłem strażnika. Poszukując Issyta, przejrzałem księgę aresztantów i przesunąłem dźwigienkę odpowiednią do numeru celi żebraka - "9": przedostatnią w pierwszym rzędzie.
Przeszedłem do celi. Niestety, potwierdził się raport z księgi aresztantów: nikt prócz kapłanów nie był już w stanie zamienić z Issytem chociażby kilku słów. Nie żył od dawna. Szkielet, który zastałem w celi w niczym nie przypominał człowieka, którego znałem. Być może tylko ten szyderczy wyraz, w jaki składały się szczęki czerepu... Przykląkłem przy nim i... odzyskałem swoją własność. Tak jak sądziłem Issyt - nie dał sobie odebrać Ręki. Teraz stanowiła ona prawą dłoń szkieletu.
Zeskoczyłem w dół i idąc korytarzem oznaczonym tabliczką "Barracks", udałem się po ostatni fragment zdobyczy niezbędny do ukończenia misji. Niewielkim tylko utrudnieniem było to, że nie posiadałem mapy tego obszaru. Nasłuchując kroków strażników, wśliznąłem się na górę, do pomieszczenia kaplicy. Tu, słysząc nadchodzącego strażnika, ukryłem się w głębokim cieniu przy wejściu. Wyczekałem chwili, gdy robiący obchód strażnik mijał mnie, z całej siły opuściłem mu pałkę na czaszkę. Padł, wydawszy cichy jęk.
Natychmiast po tym ukryłem się za prawą kolumienką, na której spoczywały srebrny młoteczek i bezwartościowa cynowa miseczka. Na drugiej z kolumienek również zauważyłem cenny młoteczek. Chwytając go, usłyszałem zbliżającego się strażnika. Śpiesznie ukryłem się za prawą kolumienką i odczekawszy aż przechodzący strażnik oddali się, cicho podbiegłem do niego i ogłuszyłem go. Ukryłem obydwa ciała w cieniu i udałem się korytarzem patrolowanym uprzednio przez pierwszego z ogłuszonych strażników. Skręciwszy w prawo, spostrzegłem parę drzwi. W pomieszczeniach znajdujących się za nimi, w skrzyniach kryło się 250 sztuk złota i 10 strzał. Przejście po lewej prowadziło do jadalni i kuchni, a następnie do pomieszczenia ze skrzynką, gdzie korytarz niespodziewanie kończył się.
Wróciłem do kapliczki i stamtąd udałem się korytarzem prowadzącym na prawo. Skręciłem w prawo i wspiąłem się po schodach. Prześliznąłem się przez niestrzeżoną salę i dotarłem do poprzecznego korytarza z dwojgiem drzwi na jego krańcach. Podszedłem do tych po lewej.
Otworzyłem je i natychmiast, słysząc złowieszcze kroki, przeszedłem przez te znajdujące się obok, po prawej. Przemknąłem korytarzem do kolejnych drzwi. Przeszedłszy przez nie, znalazłem się na galeryjce, na zewnątrz budynku. Zza narożnika po lewej od wyjścia dochodziły mnie miarowe kroki strażnika. Podkradłem się do narożnika i wychylając się ostrożnie, wyczekałem momentu, gdy począł iść w przeciwną stronę, wybiegłem i ogłuszyłem go. Przy jego pasie znalazłem niezbędny mi srebrny klucz. (Istnieje również inna możliwość podejścia strażnika: po przejściu galeryjką najdalej w prawo zeskocz do wody na dole, następnie podpłyń do końca schodów i tam zaczekaj...) Wróciłem do miniętego w pośpiechu pokoju. Odnalazłem ukryty w alkowie schowek w ścianie i otworzywszy go pozyskanym przed momentem kluczem, zebrałem leżące w nim klejnoty i wspomniane przez nieszczęsnego Cutty'ego plany Felixa.
Korytarzem przeszedłem do pominiętych wcześniej drzwi po prawej i wszedłem do znajdującej się za nimi komnaty. Tu również dawał się zauważyć okuty schowek...
Powrót na powierzchnię nie nastręczył kłopotów. Wracałem dokładnie po swoich śladach, korzystając ze spokoju wywalczonego uprzednim ostrożnym zachowaniem. Zwolniłem jedynie przy przejściu przez wartownię u wejścia na pierwszy blok więzienny i później - przy wyjściu z tej części kompleksu - w miejscu, gdzie stało dwóch Hammerytów. Korzystając z cienia, udało mi się przemknąć kompletnie niezauważonym. Problem napotkałem jedynie przy wejściu do fabryki broni. Tu droga, jaką pokonałem wcześniej, drewnianym chodniczkiem, była mi początkowo niedostępna. Aby móc wejść po schodkach po lewej, tych prowadzących na chodnik, zmuszony byłem, wyczekawszy sposobnej chwili, przedostać się do plamy cienia znajdującej się pod chodniczkiem i ogłuszyć pierwszego robotnika. Ukrywszy jego ciało w korytarzu, którym przyszedłem, poczekałem, aż dwóch pozostałych oddali się do swych zajęć i prześliznąłem się najpierw po schodach, a następnie chodnikiem do wyjścia z fabryki. Przemierzyłem piwnicę, zjechałem w dół windą i tu, pamiętając o nawiedzających kopalnie nieumarłych, puściłem się biegiem - po własnych śladach. Biegiem minąłem powolne zombie i ześliznąłem się na zerwany mostek. Stąd już bez przeszkód, zsunąwszy się na dół, i później poprzez zalany wodą korytarz wydostałem się na zewnątrz...
Zadanie trzecie: Róg Quintusa
Stałem na placu przed wejściem do kompleksu katakumb. Przed nimi spoczywało nieruchome ciało - zombie, który wstanie, jeśli stwierdzi, że zanadto się do niego zbliżyłem. Ominąłem go z prawej strony, kryjąc się za resztkami stalowej bramy i wszedłem do środka grobowca.
Wskoczyłem na linę i zsunąłem się po niej. Przeszedłem przez otwór na poziom niżej. Znalazłem się nad pierwszą salą grobowca zamieszkaną przez zombie. Wskoczyłem na linę pośrodku sali i zsunąłem się w pół jej długości. Z niej przeskoczyłem na środkowy stopień wystający ze ściany naprzeciw. Stąd zeskoczyłem na niższy i w chwili gdy nieumarły odwrócił się w kierunku ściany, zstąpiłem na podłogę. Nie zajmując się alkową widoczną w głębi po prawej, pobiegłem w lewo w niewielki korytarz. Wbiegłem po schodach w cień na górę. Skręciłem w prawo i przeszedłem korytarzem aż do pochylni. Ześliznąłem się nią na dół. Obróciłem się w lewo i wszedłem do obszernej sali. Tu skręciłem w prawo, obszedłem kolumnę i wszedłem w znajdujący się za nią korytarz po schodach. Po chwili, idąc nim, natrafiłem na odnogę wiodącą w lewo. W sali, do której prowadził, znalazłem wspomnianą w planach Felixa chrzcielnicę.
Główny korytarz zaprowadził mnie do krypty ze schodami po lewej i pierwszym znaleziskiem po prawej. Na górnej półce grobowca stał złoty dzbanuszek, na dolnej - płyn leczący. Zanim jeszcze podszedłem do półek, dokładnie obejrzałem podłogę obok - fakt, że wyraźnie odcinała się od pozostałej jej części, oraz niewielkie otwory w ścianie oznaczały jedno: pułapkę! Podszedłem do ściany z otworami i bacząc, by nie nadepnąć na obniżony fragment podłogi, podszedłem do wnęk. Dzbanuszek pochwyciłem w wyskoku.
Wszedłem po schodach do sąsiedniej sali z posągami. Nie zbliżałem się jednak do ciała: niepogrzebany Hammeryta był zbyt nienaturalny - był zombie. Odwróciłem się w lewo i zsunąłem po widocznej linie. Znalazłem się w mrocznym korytarzyku łączącym dwie sale. Skierowałem się w lewo. W pierwszej części dużej komnaty za wyłamaną płytą ścienną była skrzynia, w drugiej, na skrzyni sarkofagu - ozdobny kielich. Niestety, obydwa znajdujące się tu ciała były zombie. Jednak nie używałem bezcennej później wody święconej i wodnych strzał: biegając obok nieumarłych, zubożyłem tę część krypt bez draśnięcia.
Obydwa tunele, do których mogłem dostać się poprzez baseniki w salach po obu stronach mrocznego korytarza wiodły w to samo miejsce - do małej krypty z dwiema skrzyniami i drabinką wiodącą w dół. Wynurzyłem się, chwytając oddech i natychmiast do uszu mych doszły nie wiedzieć czemu niepokojące odgłosy pozytywki. Przeszedłem po skraju baseniku i podszedłem do skrzynki po prawej. Dostrzegając otwór w jej frontowej ściance, ustawiłem się w skos od niej i otworzyłem ją. Podniosłem z niej 6 ognistych strzał (okazały się niezbędne później), z tej po przeciwnej stronie - otwierając ją w podobny sposób - napój przyśpieszenia. Wróciłem na drugą stronę sali, na drabinkę. Zsunąłem się po niej i będąc już przy ziemi, zeskoczyłem i natychmiast pobiegłem naprzód: przycisk w posadzce uwalniał spory kamień uderzający wprost w tę część podłogi. Wyszedłem z sali przez otwór w prawej ścianie.
W systemie jaskiń, jakie otworzyły się przede mną po raz pierwszy, usłyszałem głos tego, po co tu przybyłem - rogu Quintusa. Skręciłem w prawo i szedłem aż do pochylni wiodącej w dół. Zaczekałem do momentu, gdy jaszczurowaty stwór, zwany burrick, odszedł w prawo. Wtedy zeskoczyłem i natychmiast skierowałem się w lewo. Zsunąłem się obwałem i pobiegłem w lewo. W sali, którą przemierzałem, żyły 3 burricki. Po kilku krokach zauważyłem otwór umieszczony dość wysoko w ścianie. Wbiegłem na nią i pochwyciłem zbawczą linę. Wspiąłem się po niej i przeskoczyłem w dostępny już korytarz. Szedłem korytarzem aż do ogromnej kryształowej groty.
(Kręcenie się po labiryncie korytarzy, jakie łączą się z pozostawioną salą burricków wiąże się ze sporymi niebezpieczeństwami i niewielkimi tylko profitami: kilka strzał, srebrnych odprysków...)
Zsunąłem się na wąziutki skalny gzyms i powoli przesuwałem się w kierunku czerwonej groty i wyrytej na jej ścianie strzałki. Wspiąłem się w czerwony korytarz i przeszedłem nim aż do ogromnej sali z wielką kolumną pośrodku. Dotarłem do Sal Ech.
Wykorzystując łuk i wodne strzały napełnione wodą święconą, przedzierałem się przez grupy zombiech. W pobliskich salach podnosiłem odnalezione kosztowności i złote szczątki. (Legendy prawią, że złożenie ze szczątków kompletnego szkieletu zostanie sowicie wynagrodzone. Nie wiem, ile w tym prawdy...) Kierowałem się w prawo przy każdej nadarzającej się sposobności. Wkrótce dotarłem do sali z dwoma sarkofagami i ogromną kamienną rampą prowadzącą na poziom wyżej. Wspiąłem się po niej, skręciłem w lewo i biegiem ominąłem leżącego zombie. Zważając na ogniste kule bijące z otworu wejściowego do pobliskiej sali grobowca, przeszedłem chodniczkiem biegnącym naokoło grobowca na drugą stronę. Stąd pobiegłem prosto i na rozwidleniu obok leżącego szkieletu skręciłem w prawo. Szedłem chodniczkiem, wspiąłem się najpierw po jednych, następnie po drugich schodach. Wbiegłem po pochylni na trzeci poziom krypt i zatrzymałem się. Z czterech słupków ustawionych na galeryjce biegnącej wokół sali wystrzeliły fioletowe pociski. Obróciłem się w lewo i idąc samym skrajem chodniczka, przeszedłem na wysokość pierwszego otworu po prawej. Wyczekałem i w momencie gdy pocisk mijał mnie, biegiem ruszyłem do przodu.
Korytarz wiódł poprzez salę ze statuą do kolejnych jaskiń burricków. Tu czyste dźwięki rogu były już niemal ogłuszające. Obok nich w nierównej dysharmonii wznosiły się rzężenia stworów, stojących w dole. Wśliznąłem się w prawy otwór, przeszedłem przezeń i w ten znajdujący się naprzeciw. Przez otwór po prawej ujrzałem wejście do krypty Quintusa. Na wprost stał jeden z burricków, po prawej jednak otwierało się przejście do wielkiej sali. Przeszedłem nią i idąc wzdłuż prawej ściany, wypatrzyłem niewielki otwór. Znalazłem się za "plecami" widzianych wcześniej burricków. Pozostało jedynie wśliznąć się w otwór wejścia do grobowca...
Droga doń wiodła przez hol wypełniony rzędami sarkofagów i statui. Sam nie wiem, dlaczego ten odcinek pokonałem, idąc w kucki. Być może spowodowała to sama bliskość rogu, którego dźwięki wypełniały całkowicie tę niewielką przestrzeń.
Wreszcie znalazłem się w tej przedziwnej, oświetlonej płomieniami pochodni sali. Dookoła pod ścianami wiły się chodniki połączone kilkoma zaledwie drabinkami. Pierwsza, wiodąca na drugi poziom znajdowała się tuż na lewo od wejścia; druga, prowadząca wyżej - dokładnie naprzeciw. Ze szczytu tej drugiej zmuszony byłem zeskoczyć na wąski pomost. Trzecia wreszcie - na trzeciej ścianie na lewo od poprzedniej. Tu trudność sprawiło nie tyle dostanie się na nią, ile wskoczenie na krąg wewnętrzny stanowiący czwarty pierścień. Po przeciwnej stronie było wejście do szybu wieży. W jej wnętrzu, zawieszona nad otchłanią widoczna była ostatnia wiodąca w górę drabinka. Wspiąłem się i po niej...
Naprzeciw mnie, na postumencie spoczywał Róg Quintusa. Ostrożnie podszedłem doń i ująłem go w dłonie. Dźwięki, jakie wówczas usłyszałem towarzyszyły mi do końca życia, dręcząc mnie w snach...
Drżąc jeszcze z emocji, zeskoczyłem po półkach pod ścianami i później drabinkach na dół, wróciłem przez salę burricków, salę ze statuą, komnatę z pociskami i pochylnię, aż do miejsca z podwójnymi schodkami. Tu, pomiędzy nimi widoczny był korytarz z drewnianą podłogą. Zaraz na początku brakowało fragmentu podłogi, więc zmuszony byłem przeskoczyć nad otchłanią na drugą stronę. Zszedłem w dół po drewnianej kładce i skręciłem w lewo. Wszedłem w pierwszy korytarz po prawej.
Pierwszą salą, do jakiej dotarłem, na prawo od skręcającego w lewo korytarza, była kapliczka i grobowiec Hammerytów. Na dole, gdzie prowadziły drabinki, znalazłem kolejną chrzcielnicę i złotą czaszkę. U góry, w świetle odbijającym się na posadzce w kształt młota widoczne były szczeliny - pułapka!
Szedłem dalej korytarzem. Na prawo otworzyła się kolejna sala. Do sali z wieloma drzwiami, z której dobiegały mnie jęki zombiech wiódł korytarz z kolumnadą. W samym jej centrum znajdowały się cztery płytki przykrywające otwór w posadzce. Niestety, żaden ze sposobów, jaki wypróbowałem nie przyniósł rezultatu. Wreszcie uwagę moją przykuło pięć zawieszonych nad drzwiami pochodni. Zapaliłem je, korzystając z ognistych strzał, jedną po drugiej. Kiedy zapłonęła ostatnia z nich, płytki rozsunęły się, ukazując otwór i lustro wody. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i chwiejnym krokiem wyszli zza nich nieumarli. Wskoczyłem do wody.
Wynurzyłem się w sporej sali z czterema filarami, schodami wiodącymi na podwyższenie i cokołem na podwyższeniu. Niemal natychmiast spostrzegłem też szczątki ludzkie leżące pomiędzy filarami. Dokładne oględziny sali pozwoliły sprecyzować zagrożenie: otwory w ścianach, schodach, kolumnach... Pierwszym aktywatorem był pas obok schodów. Skokiem dostałem się na schody i ostrożnie podsunąłem się do cokołu. Delikatnie ująłem w palce leżący na nim klejnot: "The Mistics Soul" stał się mą własnością. Wtedy jednak również podsunęła się do góry podstawka, na której leżał kamień - drugi aktywator - i zabrzmiały dźwięki wystrzałów. Wskoczyłem na kamienną poręcz schodów i przywarłem do ściany. Wyczekałem chwili spokoju i przebiegłszy przez pomieszczenie (zważając na pas przy schodach), wskoczyłem na drabinkę zawieszoną nad basenikiem. Korytarzem, w który mnie zawiodła, wróciłem do korytarzyka przed salą z pochodniami. Pozostało jeszcze powrócić na powierzchnię. Idąc po swoich śladach, cofnąłem się do pierwszej Sali Ech. Przeszedłem czerwonym korytarzem i gzymsem w kryształowej sali. Wyczekawszy sposobnej chwili, wskoczyłem do sali burricków, dobiegłem i wspiąłem się w korytarz po prawej. Natychmiast potem, unikając burricka, wspiąłem się po belce w korytarz wyżej. Wystarczyło jeszcze przejść kawałek czerwonym korytarzem, by z powrotem znaleźć się w górnych kryptach.
Nadzieja wydostania się z tego zapomnianego przez bogów i ludzi kompleksu dodała mi sił. Wspiąłem się po drabince, przepłynąłem kamiennym korytarzem i wspiąłem po linie w mrocznym korytarzyku łączącym dwie sale. Przeszedłem obok kapliczki z chrzcielnicą i wszedłem do wysokiej sali. Skręciłem w prawo i schodkami, wąskim, mrocznym korytarzem dostałem się na balkon nad salą z pierwszym napotkanym w katakumbach zombie. Tu wystarczyło jedynie odnaleźć lukę w potrzaskanym stropie, przestrzelić się przez nią strzałą z liną i przecisnąć się przez otwór. Wspiąłem się po linie, ujrzałem gwiazdy i odetchnąłem świeżym, nocnym powietrzem...
Zadanie czwarte: Zamachowcy
...Brzęk cięciwy i tłuczonego szkła okna o ułamki sekund jeno poprzedzały agonalny jęk nieszczęsnego Farkusa. Odruchowo wtuliłem się w cień pod ścianą. Doszły mnie głosy, ujawniając fakt, że strzała tkwiąca teraz w oku Farkusa przeznaczona była dla mnie! Kto jednak mógł chcieć mojej śmierci? Oddalające się kroki pozwoliły na przejście na drugą stronę lady i błyskawiczne przywłaszczenie sobie zbędnych już handlarzowi drobiazgów: bomb ogłuszających, kilku wodnych strzał... Zanim jednak kroki oddalających się morderców zdążyły ucichnąć, wybiegłem na ulicę. Pobiegłem w prawo, do bramy u krańca alei. Tam zamarłem w bezruchu, starając się jak najściślej wpasować się w panujący cień - mordercy nie byli amatorami: jeden z nich czekał w bramie nasłuchując. Zaczekałem aż ponownie się oddalili i kontynuowałem pościg. Odgłos kroków stawianych na metalowej nawierzchni ujawnił miejsce przekroczenia kanału. Odczekałem moment i ruszyłem ich śladem. Będąc tuż przy mostku, wyjąłem strzałę z pojemnikiem z mchem (moss arrow) i wystrzeliłem ją w sam środek mostu. Już po chwili mogłem przekroczyć go zupełnie bezszelestnie. Podążyłem ich śladem.
Po kilkudziesięciu krokach, kilku skrętach i paru chwilach wstrzymywania oddechu w momencie, gdy któryś z łotrów zatrzymywał się w miejscu i poświęcał kilka chwil na nasłuchiwanie, dotarłem do drewnianego pomostu. Tu kroki oprawców stały się bardzo głośne: wiedziałem, że muszę starać się stąpać jak najciszej. Znalazłszy się na górze pomostu, skręciłem w prawo. Stąd prowadziła prosta droga do dworu człowieka, który mienił się królem przestępczego półświatka Miasta - Ramireza.
Pierwszą myślą było wniknąć do wnętrza jego świetnie pilnowanego pałacu i zabić go. To jednak nie wydało mi się wystarczająco wymowne: takich jak Ramirez było w Mieście więcej; oni tylko cieszyliby się z dokonanej przysługi. Postanowiłem więc skraść mu coś, co cenił najbardziej: jego bogactwo, a dokładniej - jego symbol: sakiewkę, którą nosił u pasa. Pamiętałem również, że ktoś wspominał o cennym srebrnym pogrzebaczu, jaki jakoby znajdować się miał w posiadłości Ramireza...
Stałem w cieniu przy bramie i nasłuchiwałem rozmowy strażników. Niedługo po jej zakończeniu i rozejściu się rozmawiających wszedłem w cień bramy. Zatrzymałem się i czekałem, dopóki patrolujący strażnik nie minie mnie, zmierzając w lewo. Wtedy to dopiero ośmieliłem się wejść w wysypany żwirem korytarz po prawej. Przemykając najciszej jak umiem, przemierzyłem go i wszedłem na wewnętrzny dziedziniec dworu. Tuż nade mną, jak wnioskowałem z dobiegających mnie odgłosów, stał strażnik. Przytuliłem się do muru po prawej i powoli, ostrożnie przesuwałem się naprzód, w kierunku narożnej wieży. Raz czy dwa strażnik wezwał niewidocznego, lecz słyszalnego intruza do ujawnienia się, lecz nie próbował wszczynać alarmu.
Przedostawszy się pod wieżę, otworzyłem prowadzące do niej drzwi, wśliznąłem się do środka i natychmiast zamknąłem drzwi za sobą. Stałem w niemal zupełnej ciemności, nasłuchując, czy moje działanie nie wywołało zainteresowania licznych tu strażników i obserwując prowadzące na drugi poziom wieży schody. Wspiąłem się po nich i otworzyłem drzwi prowadzące na galeryjkę zewnętrznego muru. Galeryjką przekradłem się do drugiej wieży. Tu, wpierw dokładnie zamknąwszy za sobą odrzwia, otworzyłem te znajdujące się po lewej i... śmiałym skokiem przedostałem się na stromy dach dworu. Wystarczyło jeszcze tylko zeskoczyć na balkon, otworzyć nowym nabytkiem - wytrychami - jedną połowę drzwi i wśliznąć się do środka.
Udało się - byłem w środku, w bibliotece. Zamknąłem drzwi i podszedłem do kominka. W cieniu po prawej jego stronie znalazłem wysuniętą książkę. Pociągnąłem ją i zdumiony obserwowałem, jak jeden z regałów po drugiej stronie kominka uchyla się, otwierając tajne przejście. Wszedłem w ciasny korytarz, skręciłem w prawo i cichutko zmierzałem w stronę widocznej w końcu drabinki. Głosy zatrzymały mnie w miejscu - z dołu, z pomieszczenia, do którego prowadziła drabinka dobiegła mnie rozmowa o nieudanym zamachu na moją osobę. Zaciskając pieści wyczekałem jej końca, rozejścia się strażników-morderców, po czym zsunąłem się po drabince na dół. Okradłszy pomieszczenie od cennych rzeczy, wróciłem po drabince i tunelem do biblioteki, i minąwszy kilka regałów, wszedłem po schodkach na jej otoczone drewnianą galeryjką piętro. Na stole stały dwa świeczniki, a ja poprzysięgłem sobie kraść wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość.
Przechodząc pod drzwiami biblioteki, usłyszałem rozmowę służących rozprawiających o swym chlebodawcy. Dowiedziałem się że jest w piwnicy i robi to, co ukochał sobie najbardziej: liczy złoto. Korytarz otaczający piętro był bardzo jasno oświetlony. Na szczęście strażnicy, wierząc w swych kolegów na zewnątrz i na dole, nie zwykli go patrolować. Dopóki więc zachowywałem się spokojnie, nie musiałem przejmować się ludźmi. Przemierzałem piętro, otwierając kolejne pokoje i skrzynie i wybierając z nich kosztowne przedmioty. W jednej z komnat zabawiłem dłużej: to była sypialnia Ramireza z ogromnym łożem po jednej i równie wielkim kominkiem po drugiej stronie. Ze skrzyni po prawej stronie łoża wyjąłem brązowy klucz. Następnie pamiętając o pogrzebaczu i zarazem o skąpstwie Ramireza, wyjąłem strzałę wodną i wystrzeliłem ją wprost w płomień kominka. Wpełzłem w głąb wygaszonego kominka i odwróciłem się w lewo, twarzą niemal do wnętrza pokoju. Nieco wyżej znajdowała się niewielka dźwigienka, przesunięcie której otworzyło przejście w głąb korytarzy za kominkiem. Niemal u samego wejścia, po prawej na ścianie, w wyłomie muru wisiał pogrzebacz. Nieco dalej, za zakrętem w lewo, spoczywała bogato inkrustowana skrzynka zawierającą trzecią część sumy, jaką chciałem zdobyć w tej misji.
Zszedłem po schodach w północno-zachodnim narożniku budynku. Kryjąc się w cieniu, przeczekałem patrolujących strażników i błyskawicznie, ignorując pozamykane drzwi, skręciłem korytarzem w lewo i zszedłem na poziom piwnic. Skręciwszy w prawo, przemierzyłem długie mroczne korytarze i stanąłem przed zamkniętymi drzwiami. Nasłuchując uważnie reakcji, otworzyłem je kluczem i wśliznąłem się do środka. Skręciłem w lewo i kryjąc się w cieniach, zmierzałem w kierunku korytarza na lewo. Naraz dobiegły mnie pogwizdywania. Wyjąłem strzałę wodną i zagasiłem płonącą pochodnię. Zaraz po tym wśliznąłem się do pomieszczenia. Znalazłem! To było miejsce, w którym zwykł kryć się Ramirez. Pozostało jedynie wyczekać sposobnej chwili, podkraść się do niego i ogłuszyć go mocnym ciosem w głowę. Miałem nadzieję, że być może to nauczy go nie szafować ludzkim życiem, że następnym razem zawaha się, wydając zlecając komuś morderstwo, że będzie mniej spokojnie sypiać...
Zdjąłem mu mieszek z pasa i podniosłem leżące na blacie pieniądze i niebieski klucz. Otworzyłem kluczem skrzynię i wyczyściłem ją z zawartości. Pozostało jedynie bezpiecznie wrócić do domu. To okazało się prostsze niż się spodziewałem: wystarczyło powrócić do biblioteki, wyjść na balkon i stąd skoczyć do kanału na dole. Przepłynąwszy kilka metrów w kierunku bramy, spostrzegłem po lewej otwór poniżej poziomu wody. Pozwoliłem porwać się nurtowi, który wyniósł mnie za mury dworu Ramireza...
Zadanie piąte: Miecz Constantina
Stałem na wewnętrznym dziedzińcu dworu Constantina - człowieka, o którym nikt niczego nie wiedział. Zjawił się znikąd, nieznanym złotem opłacił budowę ogromnego posępnego dworu i zamieszkał w nim. Nikt nie miał pojęcia, czym się zajmował, skąd wziął majątek, który teraz służył do opłacania dużej liczby strażników. Tak, to była jedyna pewna wieść - poza nią nie miałem nic, oprócz tego, że miecz jest gdzieś na ostatnim piętrze trzykondygnacyjnego gmachu. Ruszyłem naprzód i dotarłem do narożnika tworzonego przez mury dworu. Spojrzałem w górę, na balkon. Uwagę mą przykuł jednak inny szczegół - nierówno wbudowany w ścianę witraż. To było dziwne - tak bogaty człowiek jak Constantine i taka nieprawidłowość we wspaniałych liniach jego domostwa... Wystrzeliłem strzałę z liną w belkę podstropową i wspiąłem się po opadłej linie. Zeskoczyłem na balkon i ostrożnie uchyliłem jedną część drzwi wiodących do środka.
Wśliznąłem się do sali wyglądającej jak sypialnia straży. Obok jednego z łóżek leżało kilka srebrnych monet. Drzwi naprzeciw były zamknięte w sposób, któremu nie sprostały nawet moje wytrychy, ruszyłem więc w prawo, do sąsiedniej sali z otworem w podłodze i stalową drabinką. Zsunąłem się po szczebelkach drabinki i wszedłem do sąsiedniej sali. Tak, z całą pewnością było to skrzydło straży. W komnacie stały krzesła i stolik, pod ścianą zaś przegródki, w których strażnicy przechowywali zbroje i broń. Teraz jednak były one niemal puste. Oprócz miny i bomby oślepiającej nic nie znalazłem. Podszedłem do stalowych drzwi i nasłuchując uważnie odrobinę je uchyliłem. Znalazłszy się w korytarzu, obróciłem się w lewo i ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi. Natychmiast potem, korzystając ze sposobności, przemknąłem przez korytarz i dopadłem pierwszych drzwi po prawej. Komnata, do której broniły dostępu, byłaby zupełnie typowa, gdyby nie stojąca na podłodze przed kominkiem okryta suknem trumna. Jednak to nie ona była tu najważniejsza - prawy filar w głębi pokoju krył w sobie niewielki sejf. Otworzyłem go trójkątnym wytrychem i wyjąłem z niego złoty talerzyk i płyn uzdrawiający rany.
Wróciłem do drzwi, którymi wszedłem i delikatnie, zastawiając swoim ciałem ich drogę, uchyliłem je. Kroki przechodzącego strażnika rozbrzmiewały na kamiennej posadzce niczym wystrzały, by po chwili wyciszyć się w dywanie. Wiedziałem już, że muszę poruszać się jak najciszej potrafię...
Usłyszawszy dźwięk zamykanych za strażnikiem drzwi, przemknąłem, ignorując widoczne po prawej drzwi, do znajdującej się po lewej klatki schodowej. Błyskawicznie wśliznąłem się po schodach na pierwsze piętro i... zamarłem.
Powodem zaskoczenia był... nieoczekiwany, niesamowity, wręcz bluźnierczy wystrój całego piętra. Powykrzywiane w nienaturalny sposób ściany, odwrócone do góry podłogą sale, dziwne, niewiarygodne i nie nadające się do niczego miejsca - oraz mnóstwo, mnóstwo pułapek - to wszystko nadawało temu miejscu złowieszczy charakter. Kim jest Constantine i dlaczego lubuje się w takiej makabrze? Otrząsnąwszy się ze obezwładniającej zgrozy, ruszyłem w dalszą drogę.
Ustawiwszy się w skos w prawo, przeskoczyłem nad otworem w wykładanej drewnianymi kasetonami sufitowymi podłodze. Doszedłem do pierwszego zakrętu - tego skręcającego korytarz w lewo. Pierwsze drzwi po lewej były zabezpieczone hałaśliwą pułapką - minąłem je. W połowie widniało wejście do niewielkiej okrągłej sali z dwiema skrzyniami - w jednej z nich, tej na lewo od wejścia, znalazłem kolejny płyn uzdrawiający. Powróciłem na korytarz i przemknąłem się pod wielkim otworem w lewej ścianie, z którego dobiegały mnie stanowcze kroki strażników. Doszedłem do kolejnego załomu korytarza i ostrożnie wyjrzałem za narożnik. Przede mną rozciągał się długi korytarz z wieloma parami drzwi po obu swych stronach. W pierwszej z sal - tej po prawej stronie, nie zamkniętej żadną z barier znalazłem chronioną przez dwie twarze wystrzeliwujące magiczne pociski skrzynię. W kolejnej, sąsiedniej sali, ukrytej za stalowymi drzwiami - kielich i pergamin sugerujący, że Constantine, kimkolwiek by nie był - bardzo interesował się poczynaniami Hammerytów. Stalowe drzwi w ścianie naprzeciw wejścia były jedynie atrapą otwierającą się na litą, rzeźbioną w brodatą twarz skałę. Podkradłem się pod kolejne odrzwia - tym razem znajdujące się po lewej. Wycięty w trójkąt wytrych z oporami poradził sobie z zamkiem: wszedłem do sypialni pana domu. Komnatka obok była jedynie czymś w rodzaju ogródka; jednak na półce obok wejścia do niej znalazłem dwa srebrne odłamki chronione pułapką. Stalowe drzwi po przeciwnej stronie wiodły do niewielkiego wyściełanego czerwonym suknem gabinetu, w którym, pod biurkiem odnalazłem pergamin dowodzący, iż Constantine jest panem zarówno tajemniczym, jak bezwzględnym, gdy idzie o utrzymanie swych sekretów.
Wróciłem na korytarz. Pierwsze z podwójnych wrót kryły schody wiodące na parter. Drugie - były zamknięte w sposób nieosiągalny mym mizernym zdolnościom włamywania się. Udałem się kawałek dalej, w stronę maski na ścianie, do drzwi po lewej stronie.
Ostrożnie uchyliłem je i natychmiast odskoczyłem do tyłu - z maski naprzeciw wystrzelił magiczny pocisk! Na domiar złego również i maska po mojej prawej stronie ożyła, wypluwając trzy pociski jeden po drugim. Odczekawszy chwilę, wśliznąłem się do sali. Ustawiłem się w środku sali, obróciłem w lewo i wodną strzałą zagasiłem pochodnię przy wejściu. Teraz już bez lęku wszedłem w ocieniony korytarz, by móc dokładniej obserwować poczynania strażnika. Strażnik zaś... nie wiem czym był, jednak z pewnością nie był już człowiekiem. Potwornie wrośnięta w ciało głowa, nieproporcjonalnie potężna lewa ręka i zniekształcona stopa sugerowały cały bezlitosny geniusz Constantina!
Wyczekałem do chwili, gdy oddalił się drzwiami po prawej i ostrożnie i po cichu poszedłem jego śladem. Przemknąłem przez dużą, podzieloną niewielkimi ściankami salę i wszedłem w korytarz o drewnianej podłodze. Przeszedłem kawałek dalej i skręciłem w prawo - tam, skąd rozciągał się widok na ogród. Tu, wtopiwszy się w cień, zaczekałem. Mijający mnie strażnik nie podejrzewał niczego. Ogłuszyłem go i ukryłem jego bezwładne ciało w cieniu obok. Poszedłem na wprost, minąłem skrzyżowanie i otworzyłem wrota naprzeciw. W salach za nimi, będącymi sypialnią i łazienką pana domu znalazłem dwa wodne kryształy i... księgę mówiącą o dziwacznym hobby Constantina - magicznych kwiatach. Wróciłem do skrzyżowania korytarzy, skręciłem w prawo i ostrożnie, zdając sobie sprawę z pogłosu, jaki wywoływały moje kroki na drewnianej podłodze i obecności strażników na dole, podszedłem do stołu i wziąłem z jego blatu zdobiony kryształ. Jedna z części stropu, ta nieopodal drzwi naprzeciw, wzbudziła mą ciekawość. Otworzyłem ją i ujrzałem tajny pokój. Aby dostać się do niego, zmuszony byłem poświęcić jedną ze strzał z liną, jednak poniesiona strata opłaciła się. U góry pod sufitem ujrzałem dwie skrzynie i leżącą na podłodze minę. Unikając wciskanych płyt w podłodze i aktywowanych przez nie pocisków magicznych, dotarłem do skrzyń i oczyściłem je z kosztowności. Naraz drgnąłem, słysząc zbliżające się kroki strażnika. Zamarłem w bezruchu, wiedząc, że najcichszy dźwięk zostanie przez niego trafnie odczytany. Po chwili, gdy kroki oddaliły się, mogłem wrócić do sali z kamiennymi ściankami, którą wcześniej minąłem, idąc śladem odmienionego strażnika.
Znajdujące się w niej stalowe wrota poddały się wytrychom. Stanąłem u dołu długich, prostych, drewnianych schodów. Sala u ich szczytu wypełniona byłą ziemią. Na prawo znajdowały się stalowe drzwiczki, których otwarcie nie przyniosło niczego - za nimi był mur; po prawej natomiast zaczynał się wąski tunel z porastającymi go drgającymi roślinami. Wystrzegając się roślin, wszedłem w tunel.
Wyszedłem z niego w ogromnej, odwróconej sali balowej. Na wysokości lampy skręciłem w prawo. Znalazłem się w korytarzu, z którego prowadziły aż trzy wyjścia. Skierowałem się wprost do widocznego tunelu w ziemi. Wspiąłem się prowadzącym ostro pod górę tunelem i spojrzałem w wyłożonym czerwonymi i białymi kafelkami korytarz. Tu zewsząd dobiegły mnie kroki strażników. W momencie gdy kroki w korytarzu przycichły, stąpając najciszej jak umiałem, przekradłem się korytarzem do pierwszego otworu wejściowego po prawej, wiodącego do dużej sześciokątnej sali z trzema czerwonymi pierścieniami i zawieszonym w powietrzu mieczem Constantina! Nareszcie! Jednak nie od razu spróbowałem go wziąć. Najpierw musiałem zapewnić sobie choć odrobinę spokoju, a ten zakłócany był co moment przez przechodzącego przez salę z mieczem strażnika. Stanąłem w mroku przy wejściu i czekałem. Strażnik nie spodziewał się ataku: upadł na twarz, wydawszy cichy jęk; na tyle cichy, że nie zaalarmował on strażnika przy drugim wejściu do sali. Teraz pozostało jedynie sięgnąć po miecz. Wystrzeliłem dwie strzały z liną - jedną w połowę sfery półkolistego stropu - tak, bym mógł ją pochwycić, i drugą - wyżej - tuż obok zewnętrznej części czerwonych pierścieni. Wspiąłem się na pierwszą z nich i znalazłszy się odpowiednio wysoko, przeskoczyłem na drugą. Wystarczyło jedynie wspiąć się wyżej i pochwycić lewitujący obok miecz. Najważniejszy punkt planu został wykonany. Teraz pozostało jedynie zejść na najbezpieczniejszy, najbardziej normalny poziom, i uzbierać zamierzoną kwotę.
Zszedłem dokładnie po swoich śladach na drugie piętro. Tu jednak nie udałem się do schodów, którymi wszedłem, lecz do korytarza z dwiema parami stalowych wrót, kryjących schody. Zszedłem na dół.
Już gdy schodziłem po schodach dobiegały mnie kroki strażnika. Ustawiłem się w cieniu w połowie schodów i począłem obserwować jego zachowanie się. Kiedy minął mnie, idąc w lewą stronę, zsunąłem się po schodach i przemknąłem do pierwszych drzwi naprzeciw po prawej. Trafiłem do jadalni. Tu, słysząc kroki nadchodzącego strażnika i wykorzystując dywanik położony na posadzce, przekradłem się w mroczny zaułek obok kredensu - obok wyjścia po prawej. Ukryty obserwowałem, jak strażnik robi zwrot na wysokości końca kontuaru i wraca do dużej sali, jaka znajduje się naprzeciw jadalni. To, co zrobiłem później było nieco niebezpieczne: przekradłem się po dywaniku jego śladem i ustawiłem w cieniu, w niewielkiej wnęce tuż obok drzwi, którymi wyszedł. Wyjąłem pałkę i czekałem. Kiedy tylko usłyszałem jego kroki, uniosłem ją i gdy pojawił się w drzwiach, opuściłem ją na jego głowę. Upadł, ja zaś zabrałem klucz, jaki miał przy pasie i przeniosłem nieprzytomne ciało w zaułek obok kredensu. Następnie wsunąłem się za kontuar, tam gdzie zwykle stoi osoba podająca trunki, uchyliłem ruchomy panel i wygarnąłem z niego złote kielichy. Zebrałem również dwie butelki drogiego wina z półek za barem.
Przemknąłem przez dużą oświetloną salę z galeryjką na piętrze i stanąłem w korytarzu prowadzącym do drugiej jadalni. Z tego co pamiętałem, tę część kompleksu patrolował bardzo czujny strażnik. Tym razem jednak nie zamierzałem się poddać. Wykorzystując moment, w którym strażnik wyszedł z jadalni, strzałą z wodą zagasiłem płonącą pochodnię przy drzwiach. Korzystając z mroku, przemknąłem pod drugie prowadzące do tej sali drzwi, wyjąłem pałkę i ustawiłem się w cieniu tuż obok ściany. Ogłuszenie przechodzącego strażnika było kwestią chwili. Zabrałem mu mieszek z pasa, ze stołu zgarnąłem środkowy, złoty świecznik i przeszedłem do sąsiedniej kuchni. Tu na stole stał zdobiony puchar.
Wciąż brakowało mi kilkuset sztuk złota do wymarzonej sumy. Zlustrowałem cały parter. W pokojach w korytarzu przylegającym do jadalni z barem z ruchomym panelem znalazłem dzban i dwa kielichy. Wyszedłem do ogrodu. Tu, kryjąc się w obecnych tu na każdym kroku cieniach, unikając lub ogłuszając strażników - niektórzy z nich mieli mieszki przy pasie - metodycznie przeszukiwałem teren. Odnalazłem, wśród wielu zbędnych przedmiotów - minę, bombę oślepiającą, kryształ ognia (strzałę ognia), kilka kryształów wody (w wodzie, w strumyczkach przecinających ogród). To wciąż jednak nie było to. Wreszcie, po włamaniu się do kaplicy i zabraniu stamtąd czterech złotych kielichów; oraz komórki na narzędzia (nieopodal szklarni, ze schodkami w dół i zamkniętymi drzwiami; na prawo od dziedzińca z wielkim drzewem), w której, ku memu niebotycznemu zdziwieniu, znalazłem ekwiwalent dwustu sztuk złota, mogłem wreszcie próbować wydostać się z tego przeklętego przez bogów miejsca.
Powrót był prosty. Idąc po swych śladach, wróciłem w korytarze obok kuchni, przekradłem się przez pustą wartownię, wszedłem do piętro po drabince, wyszedłem na balkon i uchwyciłem się wiszącej liny...
Zadanie szóste: Katedra
Stałem w mrocznym zaułku w południowo-zachodniej części terenu rozrysowanego na mapie. Naprzeciw mnie, tuż obok lampy leżał bezwartościowy pergamin. Obróciłem się w lewo i wszedłem do wnętrza zrujnowanego budynku. Tam podszedłem do stojącego przy ścianie mechanizmu i przesunąłem dźwignię - to sprawiło, że w okolicy zapłonęły lampy. Wróciłem do zaułka. Stąd, po przebyciu biegiem blokującego pagórka, skręciłem w prawo i wszedłem za przewrócony budynek. Z tyłu, w szczelinie pomiędzy ziemią a niegdysiejszą ścianą budynku leżał złoty talerzyk.
Cofnąłem się, na skrzyżowaniu skręciłem w prawo i podszedłem do widocznych stalowych drzwi. Ikona na mapie i leżąca na ziemi tabliczka ze znakiem cechu mieczników wyraźnie mówiły, co ta za dom. Otworzyłem drzwi wytrychem, podniosłem z podłogi 12 (sic!) strzał i wykorzystałem strzałę z liną, by dostać się do niedostępnej w normalny sposób drugiej części piętra. Znalazłszy się tam, zebrałem z powrotem wystrzeloną strzałę z liną i otworzyłem obie skrzynie. Wychodząc z dawnego warsztatu miecznika obróciłem się w prawo i spojrzałem w górę - w stronę widocznego krańca podłogi. Na samym jej skraju stał napój uzdrawiający.
Poszedłem prosto, za murem skręciłem w prawo i wytrychem otworzyłem drzwi. Tu po raz pierwszy usłyszałem zombie. Nie zważając na nie, wspiąłem się po pochyłej belce na zerwaną podłogę naprzeciw i podniosłem leżący pod rurą po lewej zdobiony kielich.
Wyszedłem z domu przez drzwi, którymi się tu dostałem i pobiegłem na wprost. U końca zaułka skręciłem w prawo, przebiegłem obok dwu opartych o mur stalowych belek i ponownie zwróciłem się w prawo. Uczyniwszy krok naprzód i obróciwszy się w lewo, spostrzegłem prowadzącą w górę sporą rampę. Zważając na kręcących się po okolicy zombiech (i ewentualnie ducha Hammeryty), wbiegłem po niej na górę. Tu, za wieżą, oznaczona lampką znajdowała się inna, wąska pochylnia. Pokonawszy ją, odwróciłem się w prawo, zebrałem klejnot leżący obok dwu umieszczonych w zagłębieniu beczek, a następnie przebiegłszy kilka kroków i obróciwszy się w lewo, wszedłem na drewnianą podłogę niegdysiejszego domostwa. Cienie w głębi skrywały stalowe drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. Otworzyłem je wytrychami i wśliznąłem się do środka. Znalezione tu przedmioty uzupełniły mój ekwipunek: 3 strzały z liną, 3 miny, 3 bomby oślepiające i 3 strzały czyniące hałas...
Wyszedłem z tego mrocznego pomieszczenia. Przebiegłem prosto przez bramkę wieży i obróciłem się w prawo. Znalazłem się przed ruiną domu oznaczonego na mapie gwiazdką. Otworzyłem oporne drzwi wytrychami i wkradłem się do środka. Na półce naprzeciw spoczywała skrzynia z napojem umożliwiającym dłuższe przebywanie pod wodą, we wnęce zaś w lewej ścianie - trzy kryształy ognie.
Zbiegłem z rampy i obróciwszy się w lewo, poszedłem, obok zwalonej lampy i wąskim przesmykiem, w kierunku dziedzińca z drugą z machin obsługujących światło i... spacerującym niespokojnie burrickiem. Nie czekając na atak, wybiegłem, minąłem go pędem i... wspiąłem się, wskakując wpierw na podstawę maszyny przy otworach w murze, na kamienny podeścik. Przebiegłem nim w lewo i przesunąłem dźwigienkę. Widząc, że zamknięte dotąd drzwi u góry otwierają się - wspiąłem się po niej i wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Zebrałem kryształy i flakoniki. Zeskoczyłem na podeścik i minąwszy burricka, wskoczyłem przez jeden z otworów w murze naprzeciw do wody...
Zanurzyłem się i wpłynąłem w widoczny naprzeciw otwór tunelu. Wynurzyłem się, by zaczerpnąć tchu na pierwszym z zakrętów, a następnie na powrót zanurzyłem się i płynąłem bez przerw, skręcając najpierw w prawo, następnie w lewo. Przemierzając podwodne tunele, znalazłem unoszący się w wodzie kryształ mchu. Wynurzyłem się w niewielkiej sali z jeziorkiem, w którego centrum znajdował się niewielki skalny słupek. Wspiąłem się nań i obejrzałem uważnie. Oczom mym ukazał się przerażający widok: na jednym z brzegów stał stwór, jaki stworzony mógł zostać jedynie w snach. Czym prędzej wydobyłem ogniste strzały i pamiętając o tym, że strzały te lecą po prostej i należy namierzać nimi wroga przy pomocy górnej części celownika - posłałem weń dwie: jedną po drugiej. Ku mej uldze padł i nie powstał więcej na tej ziemi...
Przeskoczyłem na wystającą w kształcie zęba część podłogi na zachód od słupka. Rozejrzałem się po dawnej sali i podniosłem klucz. U góry widoczne były pozostałości drewnianej podłogi niegdysiejszego piętra. Ująłem mocniej w dłonie łuk i strzałą z liną utworzyłem sobie przejście w miejscu gdzie rozpoczynała, czy raczej kończyła się, podłoga. Przeszedłem przez otwór drzwiowy i po chwili przemykania w całkowitym mroku doszedłem do zamkniętych drzwi wejściowych.
Otworzyłem je wytrychami i spojrzałem na zewnątrz, na skąpaną w świetle lamp i dosłownie poruszającą się od zombiech ulicę. Używając strzał wodnych, napełnionych wodą święconą, posłałem ich w czeluście piekieł. Mapa oraz znajdujący się nieopodal drogowskaz wskazywały, że znalazłem się w kupieckiej części dawnego miasta. Za kratą w drugich drzwiach po prawej stronie znalazłem mechanizm włączający światło - dzięki niemu łatwiej i pewniej poruszałem się po zrujnowanych domach, szukając zapomnianych kosztowności. W pierwszych domu po prawej, do którego dostałem się, przechodząc przez otwór w kominku, nie znalazłem wiele: po drodze w skrzyni kilka złotych monet, wewnątrz minę i - na piętrze - kryształ ognia. Przekroczyłem most po lewej i zszedłem w dół. Opuściłem most zwodzony, przeszedłem po nim i minąwszy drogowskaz wskazujący kierunek do katedry, wszedłem w ciemną bramkę. Tu na prawo znajdowały się drzwi; otworzyłem je i zebrałem klejnot. Wróciłem przez most i zamknąłem go. Odwracając się, by odejść, spostrzegłem okno wysoko po lewej stronie mostu. Wspiąłem się po pochylni i wskoczyłem na wąski murek, ten sam, w którym znajdują się przyciski otwierające most. Przeszedłem po nim i wspiąłem się na mur zewnętrzny.
Przebiegłem po nim i wskoczyłem w otwór okienny. Otworzyłem drzwi wytrychem i ześliznąłem się po kamiennych stopniach na ziemię. Przebiegłem kawałek naprzód i wybiegłem za narożnik muru. Znalazłem się dokładnie na wprost pięknego dworku. Podbiegłem do jego drzwi i przesunąłem wycieraczkę. Podniesionym spod niej kluczem otworzyłem drzwi, wśliznąłem się do środka i... zamarłem. W pokoju po lewej spostrzegłem strażnika, Hammerytę, który od wielu już lat... nie żył. Drżącymi dłońmi wyjąłem łuk, odkorkowałem buteleczkę z wodą święconą i trzykrotnie strzeliłem w stronę nieumarłego. Zwiedziłem dokładnie parter, przywłaszczając sobie znajdowane kosztowności, wreszcie po rampie wspiąłem się na piętro. Tu znajdował się drugi z ożywieńców. On również nie mógł mierzyć się z wodą święconą. Wszedłem do ogromnej sypialni. Otworzyłem skrzynię naprzeciw wejścia i zebrałem z niej flakon z wodą święconą. Podszedłem do łoża i skrzyni stojącej po jego lewej stronie. Otworzyłem ją wytrychami i ostrożnie podniosłem z jej wnętrza Serpentyle Torc - pierwszy z wymaganych przedmiotów.
Wróciłem przez obydwa mosty i skręciłem w lewo. Idąc w dół ulicą kupców, odwiedziłem gospodę po lewej i ze skrzyni po lewej od wejścia zebrałem pieniądze. Schodząc w dół ulicy, słyszałem coraz wyraźniej odgłosy kroków burricków. Nie byłem więc zaskoczony, gdy je spostrzegłem. Zdumiał mnie jednak jeszcze jeden stwór, kręcący się pomiędzy nimi - ogromny, czarny pająk. Ten ostatni wyczuwszy mnie, rzucił się na mnie, ostatni odcinek drogi pokonując olbrzymim skokiem! Na domiar złego wciąż czułem na sobie oddechy kręcących się nieopodal burricków. Usunąłem się w tył i przygotowałem ognistą strzałę. Naciągnąłem łuk i wyczekawszy momentu, gdy pająk biegł wprost na mnie, zwolniłem cięciwę. Burricki nie stanowiły zagrożenia - bez problemu wykończyłem je mieczem i wskoczyłem w jamę widoczną u szczytu góry. Natychmiast po tym przyszło mi zmierzyć się z kolejnym pająkiem. W jego jamie znalazłem kilka użytecznych przedmiotów i wyszedłem, wyłamując mieczem jedną z desek blokujących wyjście w korytarzu po lewej. Znalazłem się z powrotem na ulicy.
Domy w uliczce po prawej nie zawierały żadnych wartościowych przedmiotów, oprócz płynu umożliwiającego dłuższe przebywanie pod wodą, kryjącego się za zamkniętymi drzwiami kwadratowej wieży. Cofnąłem się więc, przebiegłem zboczem pagórka, z jamą pająków u szczytu i wbiegłem wąską szczeliną na drewniany most. Stąd przeskoczyłem do widocznego po prawej pomieszczenia z mechanizmem włączającym światła. Ponownie wskoczyłem na most i ruszyłem w dalszą drogę. Kamienny pomost w prawo prowadził do dużej, okrągłej sali z niewielkim stalowym postumentem pośrodku. Stała na nim błękitna skrzynia. Strzeliłem w jeden z sześciu promieni nad komnatą i przeskoczywszy wpierw na linę, dostałem się tam. W skrzyni spoczywała buteleczka z wodą święconą, tuż obok niej - flakonik z płynem uzdrawiającym. Wróciłem na główny trakt i korzystając z strzały z liną, wdarłem się w drewniany chodniczek nad ulicą. Podniosłem leżący na posłaniu klejnot, zeskoczyłem, obróciłem i udałem w lewo, na dziedziniec niemal całkowicie wypełniony teraz przewróconą insulą. Przeskoczyłem przez widoczną wodę i znalazłszy się przy murze, obróciłem się w prawo. Naprzeciw, tuż obok filaru, spostrzegłem skrzynię, w której ukryto niegdyś pieniądze. Idąc w kierunku skrzyni, usłyszałem dźwięki wydawane niechybnie przez kolejnego z zamieszkujących ruiny burricków.
W przewróconym domu, do którego dostałem się, obiegając całość i wykorzystując moment nieuwagi burrica, znalazłem pojedynczy klejnot. Zaraz po tym przebiegłem obok burricka, wbiegłem w ciemne wrota i znalazłem się na dziedzińcu katedry. Dziedziniec nie był jednak pusty - przemierzały go duchy Hammerytów posyłające w moją stronę upiorne czerepy. Mimo to udało mi się zauważyć leżący obok przewróconej latarni klejnot. Zaraz po jego zebraniu wbiegłem po wielkich schodach na górę i... zatrzymałem się zdumiony. Wrota były zamknięte, nad nimi zaś widniała tabliczka ostrzegająca wszystkich, że świątynia stała się siedliskiem złych mocy i niedostępna jest ludziom. Pobiegłem w prawo, naokoło katedry, zbierając po drodze ogniste kryształy, jednak wkrótce na mej drodze stanął lity mur. Wspiąłem się po dwu stopniach przy murze katedry i spojrzałem przez otwór okienny do wnętrza sali. Wtedy też usłyszałem szept czegoś, co dotąd wydawało mi się jedynie martwym przedmiotem. Oko, mój cel i moje przeznaczenie szeptało, że aby móc je wziąć, będę zmuszony otworzyć zapieczętowaną niegdyś przez Keepersów świątynię. Podpowiedziało mi co czynić dalej - miałem odnaleźć grotę Keeperów i oświetlić znajdującą się tam statuę. To miało wyjawić mi tajemnicę miejsca ukrycia amuletów.
Zbiegłem po schodach katedry na dziedziniec, skręciłem w lewo i pobiegłem w kierunku przewróconego domu. Minąłem go, przeskoczyłem nad wodą i pobiegłem wprost do okrągłej sali z piedestałem pośrodku. Stanąłem na metalowej ikonie przypominającej kształtem znak mojej dawnej gildii - dziurkę od klucza - i ustawiwszy się twarzą w kierunku znajdującej się w mrocznej nawie statuy, wystrzeliłem dwie ogniste strzały w znajdujące się po jej bokach pochodnie. Ze zgrzytem panel ścienny po mojej lewej stronie począł się uchylać. Przeszedłem przez uchylony właz i znalazłem się w czerwonej sali z dwoma strzaskanymi posągami i zamkniętymi drzwiami naprzeciw. Nad całością górowały znaki Keepersów.
Sposób na otwarcie zamkniętych i dodatkowo chronionych kratą drzwi przyszedł sam. Pod ciężarem mojego ciała postumenty, na których ustawione były niegdyś poprzewracane teraz posągi dawały się wcisnąć. Wówczas jedna z przeszkód, krata - po wciśnięciu lewego piedestału lub drzwi - po wciśnięciu prawego - uchylały się. Problem polegał na tym, że zwolnione natychmiast zamykały drzwi i kratę. Podniosłem szczątki jednej ze statui i poukładałem je na postumencie. Następnie wskoczyłem na drugi i gdy krata i drzwi stanęły otworem, pobiegłem i prześliznąłem się do wnętrza. Znalazłszy się w środku, odwróciłem się i przesunąłem dźwigienkę; teraz drzwi przestały się zamykać.
Podłoga przede mną ułożona była w misterną mozaikę. 6 odcinających się od wzoru płyt stanowiło wyzwalacze pułapek. Minąłem je, idąc dokładnie pomiędzy płytami, skręciłem w prawo i stanąłem przed metalowymi drzwiami. Otworzyłem je wytrychami - posługując się najpierw trójkątnym, później prostokątnym, i wszedłem. Drzwi stanęły otworem, a zza moich pleców dobiegł niepokojący odgłos tarcia kamienia o kamień. Ściana przesuwała się, by mnie zmiażdżyć. Boję się myśleć, co by się stało, gdyby nie lata, które upłynęły od czasu zainstalowania pułapki, a które doprowadziły do rozregulowania jej mechanizmu...
Znalazłem się w dużej, okrągłej sali z posągami i dwoma niewielkimi, zamkniętymi komnatkami po bokach. Czując na sobie nienawistny wzrok niewidzialnych strażników tych miejsc, przemknąłem przez otwartą przestrzeń, otworzyłem drzwi po lewej i wszedłem do środka. Przeczytałem obydwa pergaminy leżące na stole i podniosłem obydwa klucze. Jednym z nich, tym wykonanym z brązu, otworzyłem drzwi naprzeciw. Obejrzawszy dokładnie wspaniale wykonany stół - przeczytałem księgę. Wiedziałem już, że nie jestem w stanie teraz zdobyć oka. Domyśliłem się również, że wspomniany Keepers Key znalazł się w moim posiadaniu. To ów przedmiot przypominający zwieńczenie kamiennego łuku, który znalazłem w bibliotece naprzeciw. To jednak nie był jeszcze koniec - potrzebowałem znacznie więcej złota... Aby wypełnić i to zalecenie, wróciłem do miasta i korzystając z przystawionych do ścian i murów belek i strzał z linami, dokładnie przejrzałem ruiny...
Zadanie 7: Stracone Miasto
Tę misję rozpocząłem w mrocznym zaułku Miasta. Poszedłem na wprost, przemknąłem przez bramę i skręciłem w prawo. Wskoczyłem w wodę na wprost. Tu popłynąłem w lewo i wykorzystując Portal Key - kamienny łuk znaleziony w bibliotece Keeperów, otworzyłem przejście. Kamienna płyta cofnęła się, ja zaś mogłem wpłynąć w długi, skalny, wypełniony wodą korytarz. Płynąłem na wprost, trzymając się powierzchni i oszczędzając płuca.
Zanurzyłem się i przepłynąłem pod wodą aż do miejsca, gdzie jaskinia ostro schodziła w dół. Wtedy popłynąłem do góry i odnalazłszy niewielką komorę z powietrzem, zaczerpnąłem tchu. Dopiero wtedy odważyłem się zanurzyć i popłynąć w dół. Po chwili znalazłem się w dużej podwodnej komnacie z trzema stalagnatami. Pomiędzy nimi znajdował się niewielki otwór, z którego co pewien czas wypływały bąbelki powietrza. Wpłynąłem weń i modląc się do znanych mi bogów, by gdzieś nieopodal podwodny tunel kończył się, popłynąłem korytarzem. Ku mej niezmiernej uldze, kończył się tuż, tuż. Wynurzyłem się i przez kilka chwil płynąłem z prądem. Naraz zrozumiałem, co oznacza nasilający się szum - wodospad! Czym prędzej podpłynąłem do krawędzi skalnej po prawej i uchwyciwszy ją, wywindowałem się w górę.
Obiegając małe szare pająki, znalazłem przesmyk i przeskoczyłem na drugą stronę potoku zmieniającego się tu w wodospad. Zbiegłem w dół korytarzem i zeskoczyłem po kamiennych stopniach aż do wejścia do kolejnej jaskini. Unikając pająków biegłem aż do rozgałęzienia korytarza, tu skręciłem w lewo i zbiegłem poniżej. Natychmiast potem, unikając wpierw ognistej pułapki, następnie zaś pająka, pobiegłem korytarzem. Prowadził on, klucząc na dach budynku, który niegdyś był biblioteką. Tu przez otwór w dachu wskoczyłem do jego wnętrza.
Obróciłem się i wszedłem do sali naprzeciw. Z parapetu okna podniosłem dwa ozdobne kielichy. Wróciłem do pierwszej komnaty przeszedłem przez nią i w następnej odwróciłem się w lewo. Wszedłem w wąski korytarz i dotarłszy do szczelin ukazujących klatkę schodową, zeskoczyłem w dół. Przeczytałem leżącą tu księgę, odwróciłem się w lewo i wyszedłem na zewnątrz. Poszedłem w prawo i podniosłem leżący w narożniku klejnot. Wróciłem do wejścia, przeszedłem obok obelisku i skręciwszy w prawo, wszedłem w mroczną uliczkę. Tu wspiąłem się na taras pierwszego domu po lewej i przez otwór okienny podniosłem złoty kielich, z dachu zaś powyżej - ognisty kryształ.
Kryjąc się przed burrickiem w mrocznych wnętrzach domów, przemierzałem uliczkę. Na piętrze jednego z domów znalazłem złoty talerzyk. Wyszedłem z domu i pobiegłem uliczką na wprost. Skręciłem w prawo i podążałem nią aż do chwili gdy zagrodziło mi drogę jezioro wrzącej lawy. Wówczas obróciłem się w lewo i wywindowałem na niski dach domu obok. Wszedłem przez drzwi do wnętrza domu i zszedłem kawałek po schodach. Tu leżały trzy ogniste kryształy. Wyszedłem na taras i wstąpiwszy na murek, wspiąłem się na dach. Zeskoczyłem na dach po przeciwnej stronie i przeszedłem do kolejnych budynków. Wystarczyło jeszcze tylko przeskoczyć dwukrotnie z dachu na dach i z dachu na podłoże, by znaleźć się w wejściu jaskini.
Wspiąłem się po pochyłości i znalazłem się w dużej grocie mieszczącej w sobie dziedziniec z obeliskiem. Drogę przegradzały mi jedynie dwie lewitujące ogniste kule. W przebłysku natchnienia wyjąłem łuk i nałożyłem na cięciwę wodną strzałę. Strzały, które zakupiłem w celu gaszenia pochodni, teraz posłużyć mi miały jako narzędzie walki. Kiedy istoty zagasły, zeskoczyłem na dół, na dziedziniec (bacząc, gdzie lawa) i pobiegłem do otworu na wprost. Tu zeskoczyłem i zagłębiłem się w tunelu. Tunel ten prowadził mnie przez kilka domostw, w bezpiecznym ukryciu przed wzrokiem łażącego poniżej po lawie burricka, by wreszcie przemienić się w kolejną jaskinię.
Szedłem nią aż do sali, z której wiodło kilka wyjść. Udałem się na wprost, tam, gdzie widoczny był częściowo zburzony mur. Tu znowu zaatakowały mnie dwie ogniste kulopodobne istoty. Znowuż zmuszony byłem strzelać w nie wodnymi strzałami... Wszedłem na dziedziniec i ponownie stawiłem czoła ognistej kuli. Zaraz po jej zniszczeniu wspiąłem się na mur (w miejscu, w którym wszedłem - stając uprzednio na najniższym z wysuniętych kamieni), przeskoczyłem na jego drugą część i wreszcie śmiałym skokiem przedostałem się na skalny występ tuż obok domów. Pierwszy z nich krył kołczan ze strzałami, drugi - drogocenny klejnot, na progu trzeciego zaś znalazłem dwa ogniste kryształy. Odwróciłem się i kolejnym skokiem przedostałem się na mur. Z niego, bacząc, by nie znaleźć się w znajdującej się po obu jego stronach lawie, przeskoczyłem na chłodną skałę. Obróciłem się w prawo i minąwszy kolejny obelisk, wszedłem do szczątków domu naprzeciw. Tu podniosłem leżący na ziemi zwój. Wyszedłem z wnętrza, i ignorując otwór po prawej z widocznym w głębi wąskim strumyczkiem lawy, skierowałem się na dziedziniec z pozostałościami ogniska. Leżący nieopodal dziennik ze znakiem Keepersów dał mi do zrozumienia, że niezbędne jest schładzanie Amuletu Ognia. Jako pierwszy więc musiał znaleźć się w moim posiadaniu Amulet Wody.
Wszedłem w mroczną grotę z obeliskiem pośrodku i wspaniałym budynkiem naprzeciw. Przygotowałem mój łuk i wodne strzały, i zdusiłem dwa Żywioły Ognia przemierzające jego wnętrze. Podniosłem leżący w wejściu naprzeciw błękitny kryształ i wszedłem do pomieszczenia, do którego prowadził pierwszy korytarz po lewej. Podniosłem maski leżące na scenie i wspiąłem się po schodach na górę. Szedłem mrocznym korytarzem aż do sali, w której rozbłysł światłem błękitny kryształ. Odwróciłem się w prawo i na ugiętych nogach przedostałem się przez niewielki otwór w ścianie. Podniosłem dwa ogniste kryształy. Przeszedłem przez drzwi i wyjściem wróciłem do pierwszej sali. Postąpiłem kilka kroków wzdłuż ściany i wszedłem w drzwi (drugie po lewej). Szedłem korytarzem, mijając sale i później galeryjkę teatru (miejsca, w których podniosłem maski) aż do końca korytarza. Tu przeszedłem przez otwór w ścianie.
Wspiąłem się po pochyłości i znalazłem się na dachu budynku. Przeszedłem wiodącą po przeciwnej stronie otworu dachowego kamiennym chodniczkiem aż do miejsca, w którym łączył się on z grotami. Parłem naprzód, minąłem pochylony obelisk i znalazłem się w miejscu, które niegdyś było dzielnicą mieszkalną. Wspiąłem się na dach ostatniego domku i stąd, przeskakując z dachu na dach, podążałem aż do skalnej płyty i znajdujących się na niej pozostałości kolejnego obozu Keepersów. Tu odnalazłem pierwszy z wymaganych medalionów. Zapoznałem się również z pozostawionym dziennikiem i zdjąłem ze szkieletu mieszek z pieniędzmi. Zaraz po tym postąpiłem kilka kroków naprzód i stanąłem u wejścia grobowca.
Zszedłem schodami w dół, raz, potem drugi. Minąłem podparte belką wrota i szedłem do momentu, gdy chodnik przerwany został szczeliną, w głębi której bulgotała lawa. Wyjąłem łuk i wystrzeliłem strzałę z liną w drewnianą belkę pod stropem. Dzięki linie znalazłem się po drugiej stronie. Wszedłem do sali i ignorując pierwszą salę grobowca naprzeciw, zsunąłem się w głąb otworu po lewej po drabince. Zszedłem po schodach i podszedłem do kolejnego fragmentu korytarza. Tu przystanąłem. Pod sufitem spostrzegłem wielką, stalową, naszpikowaną kolcami płytę. Przykucnąłem i w ten niewygodny sposób przebyłem tę część korytarza.
Znalazłem się w ostatniej z komnat grobowca. W pomieszczeniach i wnękach po lewej i prawej znalazłem rączkę dźwigni, rzeźbę oraz dwa drogocenne dzbany i kobierzec. Najcenniejszym znaleziskiem był jednak Amulet Wody spoczywający w wodzie wypełniającej jaskinię, do której prowadziła droga przez wyłom w ścianie.
Wróciłem do wejścia grobowca. Tu już czekały na mnie trzy stwory o rogatych głowach i olbrzymich szczypcach zamiast ramion. Nie wdając się w walkę z nimi, przemknąłem obok i minąwszy pozostałości obozu Keepersów, wskoczyłem na dachy domostw. Skacząc z dachu na dach (przeskoczenie na czwarty dach z kolei jest trudne, lecz możliwe), wróciłem do budynku teatru i biegiem mijając rogate stwory, przebiegłem przez dziedziniec z obeliskiem i wbiegłszy do groty, natychmiast skręciłem w lewo i wspiąłem się po stromym stoku w otwór długiego wąskiego korytarza. Biegłem korytarzem aż do miejsca, w którym, w niewielkiej grocie stały dwa domy. W tym poniżej znalazłem trzy ogniste kryształy, które okazać się miały przydatne już za chwilę. Tymczasem jednak parłem naprzód, aż do skalnej groty wypełnionej lawą, z wąskim skalnym mostkiem łączącym otwory korytarzy. Tu dały się słyszeć klekoczące głosy rogaczy. Tu też na wąskim skalnym gzymsie obiegającym całą grotę znalazłem cztery wodne kryształy. Poszedłem dalej korytarzem, obszedłem obszerną grotę wypełnioną lawą, przeskoczyłem na kamień tuż przy budynku i wszedłem w mrok korytarza.
Obszedłem korytarzem budynek wokoło, minąłem otwartą przestrzeń i wszedłem do kolejnego, jasnego budynku. Zaraz po przestąpieniu progu rozbłysł błękitny kryształ. Przeszedłem przez drzwi i znalazłem się w długim korytarzu. Skręciłem w pierwszy korytarz po lewej i wszedłem w drzwi po prawej. Zebrałem klejnoty i wyszedłem z sali przez drzwi naprzeciw sarkofagu. Tu starłem się z pierwszym z rogaczy. Dwie ogniste strzały uwolniły mnie od zagrożenia z jego strony. Skręciłem w prawo i minąwszy główny korytarz, wszedłem do sali po prawej. Podniosłem drogocenne przedmioty i wróciłem do głównego korytarza. Ponownie, tym razem idąc w przeciwną stronę, wszedłem w pierwsze pomieszczenie po prawej. Podniosłem klejnoty leżące obok rozbitej skrzynki i skierowałem się za sarkofag, do niewielkiego otworu w ścianie. Przeszedłem niskim korytarzykiem, zsunąłem się po drabince i podniosłem wszystkie wartościowe przedmioty, jakie tu znalazłem.
Wyszedłem z sali grobowca, skręciłem w prawo i przestąpiwszy kilka zaledwie kroków, zszedłem po schodach. Znalazłem się w sali z obracającym się kółkiem zębatym. To jego dźwięki myliły mnie, sprawiając, iż sądziłem, że gdzieś w pobliżu kryje się rogacz. Wyłączyłem machinę, posługując się odnalezioną rączką dźwigni. Dopiero później skojarzyłem, że w ten sposób opuściłem most prowadzący do głównej części dawnego miasta.
A jednak myliłem się podwójnie! Wróciwszy bowiem po schodach na główny poziom budynku i przemierzywszy kilka kroków po schodach, zobaczyłem stojącego w wejściu rogacza. Strzały ogniste nie zawiodły mnie i tym razem. Stwór padł martwy, ja jednak wciąż słyszałem to nienawistne, bluźniercze terkotanie. Drugi rogacz stał na galeryjce nad korytarzem prowadzącym do wysuniętego mostu. Wystrzeliłem strzałę z liną w wiszącą ponad korytarzem drewnianą belkę i wspiąłem się po linie. Podciągnąłem się, stanąłem na galeryjce i dwukrotnie strzeliłem do stwora ognistą strzałą. Z sąsiedniego pomieszczenia zebrałem trzecią maskę, z dwóch grobowców, do których dostałem się, przemierzając korytarze - klejnoty i kobierce. Wróciłem do pomieszczenia z galeryjką, zszedłem w dół, zebrałem strzałę z liną i przekroczyłem mostek.
Przeszedłem po wąskim murku i wskoczyłem na szczyt kamiennych stopni. Stąd zszedłem na kamienną podłogę i wkroczyłem w pobliskie drzwi. Ignorując sale po bokach, podszedłem do końca korytarza i zszedłem w dół po schodach. Ostrożnie wyszedłem przez okno, stanąłem na kamiennym występie, obróciłem się w lewo i wspiąłem się o poziom wyżej. Przeszedłem chodnikiem i obróciwszy się w lewo, zszedłem w dół po schodach. Wszedłem do kolejnej groty. Znajdował się w niej duży przewrócony budynek, kilka wodnych kryształów i szczątki kolejnego obozu ekspedycji Keepersów. Z szyi szkieletu zdjąłem drugi, ostatni z medalionów. Tuż nieopodal spoczywał ostatni dar - 3 strzały z liną. Poszedłem dalej, skręciłem w prawo i minąwszy na wpół zasypane domy, zbiegłem w dół jaskini.
Znalazłem się na zalanym lawą dziedzińcu. W lawie pochylała się olbrzymia statua. Z dachu domu po prawej podniosłem klejnot i dwa kryształy ognia. Przeskoczyłem na drugą stronę jeziorka - skacząc tuż obok drzwi niewielkiego budynku, i wspiąłem się po pochyłości do okna. Ostrożnie, zdając sobie sprawę z konsekwencji nieuwagi bądź niedokładności, wspiąłem się na okno. Widząc w dole lawę, wspiąłem się jeszcze na jeden kamień po prawej i zeskoczyłem na ocalały fragment podłogi. Przeskoczyłem na drugą stronę i przeszedłem przez taras łączący obydwie wieżyczki. Zeskoczyłem na dół, stanąłem w wejściu i widząc zbliżający się żywioł ognia - przygotowałem łuk i wodną strzałę. Zniszczywszy go, skierowałem się do olbrzymiej, wznoszącej się przede mną wieży.
Światło, jakie rozbłysło po przekroczeniu przeze mnie progu wejścia wieży wyrwało z mroku rzeźbę słońca. Wiedziałem już, że odnalazłem ostatni wymagany artefakt. Powoli, ostrożnie wspiąłem się po schodach, najpierw na pierwszy następnie drugi poziom wieży. Tu zatrzymałem się. Mój wyćwiczony wzrok wyłowił z mroku papirus. Podniosłem go i skierowałem się w drugi kąt pomieszczenia. Podniosłem złoty kielich i leżący tuż przy poręczy schodów kobierzec. Zaraz po tym kontynuowałem podróż na szczyt. ...Kontynuowałbym, gdybym był ptakiem: schody prowadzące na trzeci poziom dawno już przestały istnieć. Wyjrzałem przez okno - tuż pod nim budynek obiegał wąski gzyms. Ostrożnie dostałem się nań i skręciwszy w lewo, dostałem się za narożnik. Tu na górze, ponad oknem na piętrze powyżej, ledwo dostrzegalna w mroku widniała drewniana belka stropowa. Bacząc, by nie ześliznąć się z krawędzi, wyjąłem łuk i przygotowałem strzałę z liną. Wypuściłem ją, mierząc w najdalszy od okna kraniec belki. Wspominając w myślach znanych mi bogów, wspiąłem się po linie.
Znalazłszy się na wysokości okna, delikatnie skręciłem się na linie i bacząc, by utrzymać się na parapecie, skoczyłem. Stanąłem na parapecie i zdając sobie sprawę z wysokości po obu stronach, przywarłem do muru. Pamiętałem jednak, że po prawej stronie w powietrzu wisiał fragment zerwanych schodów. Skoczyłem tam i... znalazłem się na trzecim poziomie wieży. Obszedłem całą wieżę dookoła - mijając salę z Amuletem Ognia i otworzyłem skrzynię stojącą w końcu korytarza. Wróciłem do sali. Amulet płonął. Oczekując na dotknięcie rozżarzonego metalu, sięgnąłem po niego ręką...
Wyszedłem z sali i zeskoczyłem na niższy poziom. Zbiegłem na dół wieży. Na zewnątrz oczekiwały na mnie dwa elementy ognia. Zniszczyłem je za pomocą wodnych strzał i pobiegłem po swoich śladach do świątyni z długimi schodami. Tu stawiłem czoła kolejnej ognistej kuli. Wspiąłem się w okno i przeszedłem przez budynek, następnie po kamieniach i wąskim murku, wreszcie przez wysunięty przez mnie wcześniej most. Przebiegłem przez budynek z galeryjką, machiną z zębatką i grobowcami i dostałem się do długiego otaczającego mroczny budynek korytarza. Na zewnątrz oczekiwał na mnie kolejny żywiołak ognia. Biegłem po swoich śladach; w sali z wąskim kamiennym mostkiem (tej samej, w której wcześniej znalazłem 4 wodne strzały) starłem się z jeszcze jedną ognistą kulą. Wreszcie dotarłem do rampy, z której rozpocząłem podróż. Pozostało jedynie dostać się do biblioteki...
Z pochylni wbiegłem w otwór w skale i minąwszy grotę, wbiegłem w kolejny. W chwilę później znalazłem się w miejscu, gdzie ze ściany spływał wąski strumyczek lawy. Obróciłem się w prawo i wyszedłem przez otwór w pozostałościach muru. Przeszedłem obok obelisku i skręciłem w lewo. Znalazłem się przed stalową, wypaczoną bramą. Udałem się w prawo i wszedłem w skalny korytarz. Pobiegłem, wpierw prosto, później tak jak prowadził. Po chwili znalazłem się w niegdysiejszej reprezentacyjnej dzielnicy miasta, teraz nawiedzanej jeno przez burricki. Ukryty przed ich wzrokiem, przeszedłem przez domy i na powrót zagłębiłem się w tunelu skalnym. Ten po chwili wyprowadził mnie na plac z obeliskiem i elementem ognia.
Uporawszy się z przeciwnikiem - skręciłem na placu z obeliskiem w lewo i stanąłem w miejscu. Cała uliczka roiła się od oczekujących na mnie cierpliwie burricków. Wyszedłem z ukrycia, chcąc, by któryś z nich mnie zobaczył. Zaraz po tym cofnąłem się, obiegłem mur i od drugiej strony wszedłem na niego. Przeskoczyłem na fragment muru tuż przy burrickach i wtopiłem się w cień. Burricki, które wybiegły na plac, nie mogąc korzystać z dwóch swoich najbardziej wykształconych zmysłów - wzroku i słuchu - nie były w stanie mnie dostrzec. Kiedy trzy znalazły się na placu, zeskoczyłem i pędem ruszyłem w kierunku biblioteki. Skręciłem w prawo, po chwili znów w prawo, wreszcie - w lewo, i skręciwszy ponownie w lewo przy obelisku, dopadłem do drzwi biblioteki. Tu czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka - był nią element ognia. Posławszy mu strzałę, wszedłem do biblioteki. Minąłem pierwszy korytarz, skręciłem w lewo i po chwili ponownie w lewo. Wspiąłem się po schodach na najwyższe piętro. Pozostało jedynie skręcić w prawo i unikając burricka, przebiec przez dwie sale i wywindować się, korzystając z otworu w stropie, na dach.
Stałem na dachu. Ruszyłem w lewo i przebiegłem korytarzem do miejsca z pułapką. Tu zatrzymałem się i gdy płomienie na moment wygasły, pobiegłem dalej. Zabiłem pająka strzałą i stanąłem na półce skalnej obok wodospadu. Zaginione miasto pozostało za moimi plecami...
Undercover (W przebraniu)
...Zatrzymałem się przed wejściem do świątyni Hammerytów, w której - jak wiedziałem - ukryto dwa pozostałe talizmany. Rzuciłem jeszcze okiem na przygotowane przez przyjaciół fałszywe referencje i śmiałym krokiem podszedłem do wartownika przy wejściu. Ukazałem mu pergamin głoszący iż jestem nowicjuszem skierowanym do tej placówki i wszedłem do środka.
Znalazłem się w dużym prostokątnym przedsionku w centrum którego mieścił się postument z posągiem znaku Hammerytów - młotem. Przeszedłem obok niego i wszedłem w drzwi naprzeciw. W korytarzu do którego wszedłem, obróciłem się w prawo (ignorując salę ze schodami prowadzącymi w dół) i nie zwracając uwagi na strażników podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i wszedłem do znajdującej się za nimi sali z błękitnym witrażem. Ze stolika po prawej stronie witraża podniosłem pergamin z modlitwą do Budowniczego. Wyszedłem przez otwór drzwiowy i wszedłem do widzianej wcześniej wielkiej sali ze schodami. Wyczekałem momentu gdy patrolujący ten obszar strażnicy oddalili się ześliznąłem się po schodach, skręciłem w prawo i skręciwszy w załom korytarza wtopiłem się w mrok. Odczekałem aż do momentu gdy przechodzący obok strażnik minął mnie wychodząc na zewnątrz i wszedłem w drzwi naprzeciw korytarza. Znalazłszy się w środku ostrożnie zamknąłem je za sobą: pokój w którym się znalazłem był oznaczony odwróconym czerwonym młotem, co oznaczało że jest dla mnie - nowicjusza - niedostępny. Gdyby któryś ze strażników spostrzegł, że znalazłem się w jego pobliżu...
Otworzyłem stojącą przy ścianie skrzynię i zebrałem z niej sto monet. Podniosłem również leżący na stole srebrny klucz. Zebrawszy go cofnąłem się pod drzwi i wyczekawszy chwili gdy odgłos kroków strażnika przycichł wyszedłem na korytarz, zatrzasnąłem za sobą drzwi i znowu wtopiłem w cień przy ścianie. Upewniwszy się, że nikt nie zauważy mojego przedostawania się na górę wbiegłem po schodach.
Skręciłem w prawo i przeszedłem do sali z czerwonym witrażem. Przeszedłem przez nią i stanąłem przed drzwiami po prawej. Otworzyłem je i wyszedłem na balkon na zewnątrz budynku. Drzwi po jego przeciwnej stronie wiodły do biblioteki. Znalazłszy się w niej znalezionym chwilę wcześniej srebrnym kluczem otworzyłem zamknięte drzwi po lewej. Czując że pozostawianie ich otwartych na przestrzał może srodze się zemścić zamknąłem je i podszedłem do skrzyni stojącej obok stolika. Otworzyłem ją kluczem i podniosłem drugi pergamin. Słowa wypisane na nim sugerowały w jaki sposób wejść w posiadanie artefaktów po które przybyłem - należało odnaleźć i przełączyć (w krótkich odstępach czasu) pięć rozrzuconych po świątyni dźwigieniek. Korzystając z okazji zabrałem dwie stojące powyżej butelki i wychodząc przez otwór drzwiowy naprzeciw i skręcając w prawo wróciłem do sali z schodami.
Znalazłszy się na dole skręciłem w prawo i mijając drzwi do komnaty w której znalazłęm klucz wszedłem w korytarz obok posągu. Wystrzegając się strażnika wszedłem w drzwi po lewej i zebrałem cenne przedmioty. Wróciłem na korytarz i stanąłem przed drzwiami po prawej. Pewien że nikogo za nimi nie ma wszedłem do środka i... zamarłem. Stanąłem przed wściekłym obliczem starego opata! Zanim rozległ się jego krzyk wzywający na pomoc innych strażników zdołałem posłać mu gazową strzałę... Na przemian klnąc swą nieuwagę i dziękując sprzyjającym bogom podniosłem jego bezwładne ciało i przeniosłem za drewnianą przegrodę. Zaraz po tym, zważając na otwór obok drzwi dokładnie zlustrowałem komnatę. Wśród skrzętnie zbieranych przeze mnie kosztowności zauważyłem leżący na stoliku, dziwnego kroju klucz - jak okazało się później - stanowiący klucz uniwersalny do wszystkich zamków świątyni, oraz umieszczony na postumencie obok drzwi złoty młot.
Przeczekawszy obchód strażnika i odwiedziwszy po drodze ostatnią z komnat po lewej stronie wszedłem w korytarz po lewej. Ześliznąłem się schodami wiodącymi w dół i znalazłem w jednym z zajmujących ten poziom składów. Wyczekałem aż strażnik którego zbliżające się kroki słyszałem schodząc po schodach minie mnie i ostrożnie udałem się w ślad za nim. Skręciłem za narożnik korytarza i widząć drzwi po lewej otworzyłem je kluczem znalezionym w komnacie starca. Pomieszczenie w którym się znalazłem było niegdyś kuchnią. Obecnie jednak, o czym przekonałem się podchodząc do fragmentów zburzonego muru - salę tę wykorzystywano jako skarbczyk. Zebrałem kolumienki monet i otworzyłem wszystkie skrzynie wybierając z nich pieniądze. Zubożywszy zakon przeszedłem na drugą stronę murku i przesunąłem znajdującą się nieco powyżej kominka dźwigienkę. Pierwszą z pięciu. Pamiętając o upływającym czasie (w przeciągu pięciu zaledwie minut musiałem przełączyć wszystkie dźwignie) wróciłem pod drzwi.
Słysząc oddalające się kroki strażnika wyszedłem na korytarz i zamknąłem za sobą drzwi. Ostrożnie postępując śladem Hammeryty przeszedłem na drugą stronę opuszczonej kuchni i wszedłem w korytarz z którego dobiegało głośne chrapanie. Stąpając po dywanie prześliznąłem się przez salę tuż obok śpiącego oprawcy i wszedłem do sali tortur. Tu dywan się kończył, podłoże zaś stanowiły niezwykle stosowne w tym miejscu stalowe płyty. Starając się poruszać jak najwolniej i co oczywiste - jak najciszej podszedłem do łoża tortur po prawej. Za nim - tak jak napisane było w pergaminie znalezionym w pokoju za biblioteką znajdowała się druga z pięciu dźwigienek.
Odwróciłem się i wróciłem wprost do pierwszej piwniczki. Ponownie ignorując zejście do krypt wbiegłem po schodkach. Tu, idąc korytarzem w kierunku wielkich schodów nie musiałem obawiać się strażników - korytarz prowadził do jadalni i nie był oznaczony czerwonym młotem - mogłem tu być. Przeszedłem obok drzwi za którymi znalazłem pierwszy klucz i wyszedłem przez otwór drzwiowy na wprost - na zewnątrz. Znalazłem się w sali treningowej. Skręciłem w prawo i minąwszy sypialnię zakonników wyszedłem do ogrodu. Tu, minąwszy strażnika podszedłem do ściany na wprost wejścia i posuwając się w prawo i spoglądając w górę wypatrywałem kolejnego, trzeciego już przełącznika. Znalazłem go obok drzewa i natychmiast, korzystając z tego, że nikt nie patrzył mi na ręce - przełączyłem go.
Kolejny przełącznik znajdował się u któregoś z braci. Wiedząc że nie jest możliwe by znajdował się on u kogoś, a nie gdzieś ruszyłem w jedyne miejsce oznaczone imionami - na cmentarz. Znajdował się on dokładnie po drugiej stronie ogrodu. Po drodze minąłem salę treningową i kolejną sypialnię straży i ponownie odetchnąłem czystym, nocnym powietrzem.
W grobowcach które mijałem widziałem złote dzbany jednak nawet nie starałem się je zdobyć. Pamiętałem że jestem jedynym obcym i gdyby któryś z patrolujących cyklicznie to miejsce strażników spostrzegł brak cennego przedmiotu - byłbym pierwszym podejrzanym. Przeszedłem do ostatniej części cmentarza i spojrzałem na grobowiec. Pierwszą rzeczą jaką ujrzałem było... nic. Dokładnie jednak tego się spodziewałem - wyczekałem dopóki strażnicy nie odeszli i wszedłem do poszukiwanego grobowca. Spojrzałem w górę i znalazłem to czego szukałem - czwarty z pięciu. Przełączyłem go i wróciłem pod wielkie schody.
Wbiegłem po nich i obróciłem się w lewo i udałem do drzwi wiodących do muzeum - relikwiarza Hammerytów. Strażnik stojący pośrodku zignorował mnie. Ja zaś podszedłem do czaszki św. Yory i przytuliwszy do ściany przełączyłem ostatni, piąty z pięciu, przełącznik. Dziwny dźwięk jaki rozbrzmiał w mych uszach (i chyba tylko moich - strażnik wydawał się być nieporuszony) potwierdził moje przypuszczenia - wykonałem pierwszą część zadania. Pozostała druga - trudniejsza.
(Uwaga - ogłoszenie bezpłatne :). Po pierwsze: nie udało mi się dokonać wykradzenia talizmanów bez aktywacji alarmu; po drugie zaś, gorsze - nie znalazłem innej drogi ucieczki jak ta opisana powyżej, nieco - nie da się ukryć - ryzykowna. Przypuszczam zaś że istnieje, gdyż przebijanie się przez tłumy Hammerytów i bieganie z wieloosobowym ogonem nie pasuje mi jakoś do klimatu całej gry. Toteż, jeśli powiedzie Ci się, drogi adepcie sztuki złodziejskiej, bardziej niż mnie - mailnij do mnie; umieścimy erratę z Twoją podpisaną Twoją ksywką. Pisz więc na adres bądź Action Plusa bądź wprost do mnie - 'gemini@frodo.silvershark.com.pl'.)
Wróciłem na schody i zszedłem na dół. Skręciłem w prawo i wszedłem w korytarz wiodący do jadalni. Znalazłszy się u jego końca rozejrzałem się i szybko wbiegłem w korytarz obok, po lewej. On doprowadził mnie wprost do celu: skręciwszy w lewo po drugiej stronie jadalni spostrzegłem jak pojawia się czerwony most łączący mój korytarz z podestem z talizmanami.
Przeszedłem przez most (pojawił się on - jak mniemałem dzięki temu, że niosłem ze sobą złoty młot z komnaty opata) i wszedłem do otwartej celi, tej po lewej. Zmieniłem położenie dźwigni co sprawiło, że kraty dzielące mnie od talizmanów podniosły się. Teraz wszedłem do celi po prawej i widząc że artefakty otacza dziwna poświata, pole odbierające mi energię życiową - drżącą ręką wyjąłem modlitwę do Budowniczego i pewnym głosem odczytałem ją na głos. Zabezpieczenie prysło. Daleki jednak byłem od satysfakcji - równocześnie bowiem włączył się alarm - usłyszałem brzęczyk i głosy nadbiegających Hammerytów!
Przebiegłem przez mostek i obiegłszy naokoło korytarzem jadalnię wpadłem w korytarz wiodący do schodów. W biegu przygotowałem bombę oślepiającą - rzuciłem ją w stronę stojących na schodach strażników. Wbiegłem w górę i widząc konieczność rzuciłem drugą z bomb. Skręciłem w prawo, przebiegłem przez komnatę z czerwonym witrażem i wbiegłem przez drzwi po prawej na balkon. Znalazłszy sie tu obróciłem się, wskoczyłem na barierkę balkonu i długim, śmiałym skokiem przedostałem na daszek domku naprzeciw. Stąd wystarczyło jedynie zeskoczyć na bruk uliczki i zniknąć w mrokach Miasta. Moje pośpieszne kroki nadawały swoistego taktu cichnącemu gwarowi pozostawianemu za plecami...
Return to the Cathedral (Powrót do Katedry)
Znowuż stanąłem przed zawartymi przed laty wroty wspaniałej Katedry. Tym razem jednak wiedziałem jak się dostać do jej wnętrza. Poprzednie zadania, nie na darmo przedsięwzięte dały mi swoisty klucz: cztery talizmany: ognia, powietrza, ziemi i wody. Widząc że wrota za mymi plecami otwierające się na schody wiodące na nawiedzony dziedziniec są zatrzaśnięte, nie śpiesząc się - bo i dokąd - umieściłem je wszystkie po kolei w dłoniach odpowiadających im symboli. W momencie gdy cofałem dłonie po umieszczeniu pierwszego z nich w rękach płaskorzeźby usłyszałem znajomy mi, syczący głos. To Oko, mój cel witało swe przeznaczenie...
Wrota otworzyły się skrzypiąc. Wśliznąłem się do wnętrza i zamarłem. Przede mną widniała druga para odrzwi, zza nich, z głównej komnaty w której umieszczono Oko dobiegały mnie miarowe kroki straży, kroki nieumarłych. Przemógłszy paraliżujące odrętwienie ruszyłem w lewo, do widocznych w głębi drzwi. Otworzyłem je i przeszedłem przez narożne wąskie pomieszczenie. Wyszedłem na sąsiadujący z nim korytarz i wytrychami wyłamałem zamek w drzwiach po lewej stronie. Wszedłem do niewielkiej komnaty z dwoma posągami. Czas i nowi strażnicy nie obeszli się z nimi łaskawie - jeden z nich leżał powalony. Podniosłem ze stolika po lewej dwa złote świeczniki i ignorując drabinkę i, w korytarzu drzwi po lewej wróciłem do narożnej sali. Otworzywszy drzwi zamarłem: nade mną, na otaczającym komnatkę chodniczku słyszałem ciężkie kroki i bluźniercze jęki jednego z nieumarłych - zombie. Wstrzymując oddech wyczekałem gdy drzwi za wychodzącym zamknęły się podjąłem decyzję - wspiąłem się na chodniczek (jest to możliwe) i otworzyłem drzwi wiodące do dużej sali - sali w której zawieszone nad postumentem obracało się Oko.
Oko nie było jednak jedynym poruszającym się obiektem w sali. Znacznie bardziej "ożywione" były znajdujące się tu upiory - szkielety Hammerytów oraz poruszające się nieporadnie zombie. Starając się nie oddychać stanąłem w cieniu. Dziękowałem bogom, że znalazłem się ponad nimi, ponad bezpośrednim zagrożeniem. To jednak w żaden sposób nie przybliżało mnie do bliskiego celu; musiałem w jakiś sposób ominąć krążących po posadzce Katedry nieumarłych. Kryjąc się w cieniu przekradłem się do zabitego deskami otworu naprzeciw. Podszedłszy wystarczająco blisko podniosłem miecz, miecz Constantina, którego cudowną cechą było to, że kryły go mroki nawet wówczas gdy zawisał komuś nad głową i dwukrotnie zamaszyście ciąłem w deski. Kiedy dolna została wyłamana przedostałem się na drugą stronę - do pomieszczenia w którym niegdyś była winda. Stanąłem na wąziutkim gzymsie i zawierzając się szczęściu skoczyłem na drugi występ, pod zamknięte drzwi. Przekradłem się mrocznym korytarzem i otworzywszy drzwi stanąłem na wąskim, ukrytym w cieniu chodniczku wiodącym naokoło transeptu świątyni. Pod drzwi naprzeciw dostałem się idąc w kucki i bacznie obserwując nieumarłych strażników. Znalazłszy się przed nimi wyłąmałem je trójkątnym wytrychem i wszedłem do środka zamykając wrota za sobą.
Po mojej lewej ręce wisiało Oko. Zanim jednak podjąłem próbę zdobycia go - przeczytałem pergamin leżący za fotelem. Potem, odrzucając wszelkie pozory śmiałych skokiem dostałem się na ołtarz-młot obok którego zawieszone wirowało Oko. Pochwyciłem je i drugim długim skokiem przedostałem się do opuszczonej komnatki. Przebiegłem chodniczkiem, mrocznym korytarzykiem i zatrzymałem się dopiero w sali z windą. Tu, przykucnąwszy pierwej zeskoczyłem na dół. Otworzywszy drzwi po prawej znalazłem się w głównym holu świątyni, pomiędzy dwiema parami stalowych wrót. I tu potwierdziły się moje najgorsze przypuszczenia: nie mogłem wydostać się w sposób w jaki tu wszedłem - drzwi były zamknięte. Uprzednio jednak, przeglądając sporządzoną na moje życzenie mapę Katedry zauważyłem inne wyjście - te wiodące przez bramkę na pierwszym poziomie Katedry. Problem tkwił jednak w tym, że droga doń wiodła daleka...
Wróciłem do sali z windą i wspiąłem się na gzyms w wejściu z dechą. Wszedłem z powrotem do dużej sali - tu alarm jaki wszęli nieumarli po kradzieży Oka jakby przycichł. To jednak było łudzące wrażenie - zombie krążyły wokół zapuszczając się coraz dalej w głąb nieodwiedzanych wcześniej korytarzy. To oznaczało jedno - nie byłem już bezpieczny. Rozglądając się rozpaczliwie spojrzenie moje padło na drzwi na poziomie drewnianej belki nade mną. Błogosławiąc strzały z liną wspiąłem się na belkę. Tu pierwej obróciłem się w prawo. Otworzyłem drzwi i przeszedłem przez salę, zabierając ze skrzyni obok dzwonu wodne strzały. Otworzywszy kolejne drzwi przekradłem się po wąskiej belce - zbierając leżący na niej diament - aż do drzwi po przeciwnej stronie. W komnacie do której wszedłem spoczywało ciało któregoś z nieszczęsnych Hammerytów i... klejnot i ognisty kryształ. Wróciłem do głównej sali i wszedłem w zignorowane wcześniej drzwi po lewej. Otwierając skrzynie i wybierając z nich co bardziej użyteczne przedmioty dotarłem do sali z podwójnymi drzwiami - pierwszymi - metalowymi którym moje wytrychy nie były w stanie sprostać i drugimi - drewnianymi prowadzącymi na schody. Tu zatrzymałem się na chwilę nasłuchując - wiedziałem że patrolowane są one przez nieumarłych...
Uchyliłem drzwi i natychmiast zatrzasnąłem je - przerażony. Tuż obok mnie - tak mi się wydawało - rozbrzmiało pobrzękiwanie kolczugi i jęki zombie. Wiedziałem, że nie zdołam przedrzeć się przez ciągle nawiedzającą klatkę schodową martwą lecz czujną straż. Cofnąłem się na belkę i stąd - ostrzelawszy wpierw jednego z Hammerytów - spowodowałem, że niemal wszyscy zgromadzili się w jednym miejscu, szukając nieuchwytnego a kąśliwego wroga. Wtedy w gęstwę posłałem dwie bomby oślepiające - dwóch z Hammerytów upadło na posadzkę. Wychylając się z belki rzuciłem dwie miny wprost pod drzwi - dwóch kolejnych zombiech stało się jedynie niemiłym wspomnieniem. Wreszcie wykorzystałem jedyną fiolkę z wodą święconą i kilka strzał by pozbyć się wszystkich nieumarłych prócz ducha. Widząc to czym prędzej zbiegłem po schodach o dwa poziomy w dół, otworzyłem drzwi przebiegłem - skręcając w lewo - zdobioną salę i stanąłem przed kolejnymi drzwiami. Słysząc zbliżające się kroki pozostałego martwego, nie zdążywszy ponasłuchiwać otworzyłem drzwi i przeszedłem przez próg. Cień skrył mą osobę - na szczęście, gdyż widok był niezwykły - naprzeciw mnie stał jeden z martwych, przezroczystych niczym czysta woda Hammerytów...
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie wygląda on tak samo jak poprzedni. Był... jakby bardziej ludzki, w zasadzie wciąż pozostawał człowiekiem. Zapragnąłem podejść do niego - w tym jednak przeszkadzali mi inni krążący po podwórcu i w cieniu arkad nieumarli. Wyczekawszy momentu, gdy krok naprzód wydawał się stosunkowo pewny podszedłem do ducha i... natychmiast cofnąłem się w cień. Nie, nie dlatego, by okazał się on być równie złą postacią, jak wszyscy pozostali - po prostu dlatego by nie wystawiać się tym innym. Duch natomiast głębokim, metafizycznym głosem powitał mnie, przedstawił się jako brat Murus i zaproponował mi bycie mym "duchowym przewodnikiem". Powiedział nadto iż jeśli będę potrzebować jego pomocy znajdę go na terenie klasztoru. Zniknął, ja jednak naprawdę potrzebowałem pomocy.
Wyczekawszy chwili, gdy nieumarli znajdowali się daleko ode mnie przemknąłem do otworu drzwiowego po prawej stronie. Obróciłem się w lewo i u dołu zerwanych schodów spostrzegłem mojego "przewodnika". Nie czekając jednak aż skończy podjęty monolog zeskoczyłem w dół i ukryłem się w gęstym, zalegającym za narożnikiem cieniu. Usłyszałem że abym mógł pomóc sobie, muszę pomóc jemu. Jego żądania nie były wygórowane - chciał spokoju, chciał spocząć w poświęconej mogile. Aby móc tego dokonać potrzebowałem różańca Murusa (znajdującego się gdzieś w budynku św. Yory). Budynek ten był tuż obok. Wszedłem po schodkach - po lewej stronie od zerwanych schodów i otworzywszy ostrożnie drzwi wszedłem do środka.
Znalazłem się w budynku, w którym jakoby odnaleźć miałem pierwszy z wymaganych przedmiotów. Przekradłem się przez hal i wszedłem po schodach. Skręciwszy za narożnik korytarza wszedłem do komnaty grobowcowej. Z sarkofagu podniosłem trzy wodne kryształy. Zaraz po tym jednak stanąłem przy otworze w ścianie i począłem pilnie nasłuchiwać. Za zamnkniętych drzwi sąsiadującej z moją komnaty dobiegało mnie głośne rzężenie zombiech. Wiedziałem że jest ich kilka: otwierane drzwi skrzypiały z przerażającą nieregularnością. Wszedłem do mrocznej komnaty i stanąłem przy drzwiach. Kiedy odgłosy wydawane przez kroczących zombiech przycichły desperacko otworzyłem drzwi i przemknąłem przez hol do kolejnych drzwi - po lewej. Otworzyłem je i zatrzasnąłem zaraz po mnie. Słysząc coraz wyraźniej nadchodzące zombie skręciłem w prawo, przemknąłem przez salę z wyraźnie widocznym wśród kamieni przyciskiem i wpadłem w pierwsze drzwi na prawo. Tu zatrzymałem się na moment. Czułem że znalazłem to, po co przyszedłem...
Cień pod ścianą obok skrzyni skrywał mnie całkowicie przed "wzrokiem" przechodzących o wyciągnięcie dłoni zombiech. Wyczekałem do chwili gdy oddalili się oni na wystarczającą odległość i trójkątnym wytrychem otworzyłem skrzynię. Zaraz po tym, korzystając z tego, że zombie przeszły w prawą część korytarza przeszedłem przez otwór w ścianie i drzwi, a następnie komnatę z wywróconymi łożami do komnaty w której cieniu przy drzwiach odważyłem się przyczaić i posłuchać. Słysząc jeno stłumione odległością kroki wbiegłem w korytarz skręciłem w lewo, dobiegłem do jego końca, skręciłem w prawo i mrocznym korytarzem, ignorując otwory w ścianach dobiegłem do otworu w podłodze. Pode mną znajdowała się jedna z sal parteru.
Zeskoczyłem w dół i przycupnąłem w otworze wypełnionym miękką ziemią. Przycupnąłem zaś nie tyle z impetu uderzenia, co widoku który wrył mi się w oczy, kiedym spadał. Jakieś dwa kroki ode mnie przechodził czerwony nieumarły - Hammeryta. Szczęśliwie nie zauważył on mnie, ja zaś, gdy tylko zcichł brzęk kolczugi, cichcem z jamki się wydostawszy podbiegłem do stołu i porwałem zeń eliksir uzdrawiający. Zaraz zaś potem wbiegłem w widoczny naprzeciw otwór drzwiowy i dopadłem wrót wiodącym na schody na zewnątrz. Po chwili bezpiecznie dotarłem do na powrót widocznego w narożniku brata Murusa.
Wiedział o tym że udało mi się odzyskać jego różaniec. To jednak nie był jeszcze koniec. Teraz mym zadaniem było znalezienie, a właściwie - w obliczu tego, że w tym przeklętym przez bogów i ludzi miejscu nie mogłem znaleźć czegoś podobnego - stworzenie w fabryczce świętego symbolu - młota. Przeszedłem przez bramę i natychmiast skryłem w cieniu po jej lewej stronie. Po lewej mojej ręce - stojąc twarzą w kierunku podwórza - miałem budynek św. Tennora. Cierpliwie wyczekałem momentu gdy krążący tu nieumarli odeszli gdzieś dalej przemknąłem przez w lewo i przez drzwi dostałem się do środka. Zaraz po zamknięciu drzwi przekradłem się w pobliski korytarz i skręciłem w lewo. Zaprowadził mnie on wprost do sali o której mówił Murus.
Tu, na ścianie obok wejścia zawieszony był pergamin na którym - krok po kroku widniał opis sporządzenia metalowego przedmiotu. Należało poczynić jak następuje: wziąć żądaną formę (podniosłem tę o której sądziłem że będzie najodpowiedniejsza - ostatnią w dolnym szeregu), ułożyć ją na mechanizmie przed kotłem z surówką (ułożyłem), pociągnięciem lewej dźwigni złożyć formę (i to uczyniłem), następnie pociągnąć prawą dźwignię (uczyniłem to wyczekawszy chwili gdy byłem jedyną duszą w budynku) i wreszcie pociągnięciem lewej dźwigni otworzyć formę i uzyskać św. symbol.
Wziąłem mały młoteczek w dłoń i korzystając z tego że w budynku nadal byłem sam poszedłem w drugi jego koniec. Po drodze minąłem dwie komnaty wypełnione machinami i wreszcie dotarłem do dużej sali z metalowym chodniczkiem dookoła. Prowadziły nań metalowe schodki. Wspiąłem się po nich i podszedłem do dziwnego stalowego urządzenia w końcu korytarza. Spodeń wyjąłem mały odprysk srebra. Wróciłem na moje stalowe chodniczki i przeskoczyłem spod jednej ściany pod drugą. Wystarczyło jeszcze jedynie zeskoczyć w stalową "rynnę" i ześliznąć się po niej na zewnątrz.
Wylądowałem na niewielkim dziedzińcu widocznym w lewej górnej części mapy. Kryjąc się w cieniach podszedłem do studni. Przesmyk obok niej nie mógł zaprowadzić mnie do miejsca w którym chciałem się znaleźć. Wróciłem więc by spojrzeć na drugi kraniec budynku i w chwili gdy wracałem przez dziedziniec dobry los obdarzył mnie kolejnym przedmiotem - świecą leżącą na daszku drewnianej szopy przytulonej do kamiennego muru budynku św. Tennora. Wyjąłem swój łuk i strzałę z liną i wbiłem ją pod sam daszek szopy. Wspiąłem się po linie, pochwyciłem świecę i klejnot i zeskoczyłem na dół. Wyrwałem jeszcze drogocenną strzałę i ruszyłem w poprzednio obranym kierunku.
Skręciłem za narożnik budynku i wspiąłem po metalowej drabince. Zeskoczyłem po przeciwnej stronie - po lewej stronie ode mnie miałem bramę cmentarza, naprzeciw po prawej - budynek św. Vale. Postanowiłem rozejrzeć się i w nim. Skręciłem w prawo i cienistym zaułkiem przedostałem się pod bramkę prowadzącą na główny dziedziniec kompleksu klasztoru. Przyczaiłem się w cieniu po lewej stronie drzwi wiodących do budynku św. Tennora i gdy dziedziniec opustoszał puściłem się biegiem naprzód. Po kilku szybkich krokach stanąłem przed kolejną bramką - podniosłem ją i przemknąwszy przez oświetloną przestrzeń przypadłem do muru.
Tu zaczekałem chwilę. Naprzeciw mnie widniała brama klasztorna - moja droga ucieczki. Jak na razie jednak nie byłem w stanie jej otworzyć. Zamiast tego skręciłem za narożnik budynku i wszedłem w pierwsze napotkane wrota. Budynek określony na mej mapie jako St. Vale był biblioteką. Korzystając z tego nie że było w niej nieumarłych przeszedłem ją wzdłuż i w poprzek. W alkowie po prawej ręce - obok sarkofagu znalazłem windę prowadzącą do piwnic. Jednak nie zszedłem do nich, nie przed zwiedzeniem pozornie niedostępnej drewnianej galeryjki. Wspiąłem się po przemyślnie wystrzelonej strzale z liną i stanąłem na deskach chodniczka. Wyrwałem strzałę i ruszyłem po nim. Zaraz za narożnikiem odnalazłem porzuconą Księgę Modlitw Hammerytów - w niej zaś niezbędny do odprawienia rytuału oczyszczenia - Akt Uświęcenia. Już sposobiłem się ku wyjściu i podążeniu do zerwanych schodów na rozmowę z Murusem i kolejne wytyczne, w tej samej jednak chwili usłyszałem skrzypnięcie otwieranych drzwi. Do środka, do biblioteki chwiejnym krokiem wszedł zombie. Ostrożnie i cichutko cofnąłem się aż do miejsca gdzie całkowicie skrył mnie cień. Wystarczyło jedynie poczekać. Po kilku chwilach stałem już przy przyjaznym duchu.
Ku mej radości obwieścił on że zgromadziłem już wszystkie przedmioty, jakie są niezbędne do przeprowadzenia rytuału. Polecił mi dotrzeć do jego nagrobka na cmentarzu i zniknął. Znowu pozostałem sam. Brakowało mi wciąż również klucza do bramy cmentarza. Postanowiłem odwiedzić ostatni z budynków - ten, którego wejście znajdowało się naprzeciw bramy - St. Jenel. Wszedłem do budynku głównym wejściem i natychmiast otworzyłem drzwi po lewej. Z górnej półki szafki zdjąłem wieżyczkę z monet i wróciłem do głównej sali. Podszedłem do otworu po lewej. Na dole - szczerząc zęby stał czerwony Hammeryta. Dwie bomby ogłuszające pozwoliły mu wreszcie odejść.
Elektryczność nie działała; nie byłem w stanie podciągnąć windy w górę. Zeskoczyłem więc w dół i wyjąłem łuk i strzałę z liną. Wbiłem ją nieco powyżej otworu po lewej stronie windy. Wspiąłem się po niej i stojąc już na gzymsie otworu wiodącego do sali spojrzałem. Moje obawy potwierdziły się - stał tam zombie, na stole jednak leżał wspaniały klejnot. Sprowokowałem go by wszedł na górę. Zeskoczyłem w dół i wtedy dostrzegłem błękitną skrzynię. Otworzyłem ją i wyjąłem z jej wnętrze poszukiwany klucz cmentarny. Czym prędzej podniosłem kryształ ze stołu i powróciłem w szyb windy.
Obróciłem się w prawo i ostrożnie przeszedłem obok szeregu zamkniętych drzwi. Za jednymi z nich, jak wnioskowałem z dobiegających mnie odgłosów stał zombie. Podszedłem do sarkofagu i obróciłem się - tuż za mną były stalowe drzwi. Otworzyłem je wytrychami i wszedłem, zbierając kryształy po schodach na górę. Znalazłem się w obserwatorium. Pierwszą rzeczą jaka zwróciła na mnie swą uwagę była maszyna, taka jakiej używałem niegdyś by włączać światła. Tym razem rozsunęła ona dach. Spojrzałem na księgę leżącą na stoliku w kącie. Dowiedziałem się, że Hammeryci wierzyli w moc światła Księżyca i gwiazd. Wówczas coś mnie tknęło - wrzuciłem święty symbol w stojące po przeciwnej stronie korytko. Dostałem to, com chciał - błogosławiony święty symbol. Byłem naprawdę przygotowany do rytuału.
Wróciłem do szybu windy i wspiąłem się po wystrzelonej strzale z liną. Odzyskawszy bezcenną strzałę przemknąłem przez salę i wyśliznąłem się na zewnątrz. Kryjąc się w mrokach dotarłem do bramy cmentarza. Otworzyłem ją i przemknąwszy przez dziedziniec wszedłem w bramkę na wprost, po czym - omijając zombiech - skręciłem w lewo. Podszedłem do stojącego nad swym grobem Murusa. Wykonywałem wszystko to, co mi polecił: najsampierw dotknąłem różańcem kamienia nagrobnego, następnie postawiłem na nim świecę, odczytałem Akt Uświęcenia i wreszcie dotknąłem świętym symbolem nagrobek. Dusza Murusa była wolna, ja zaś - pewien że wreszcie otrzymam klucz i będę mógł opuścić to przeklęte miejsce. Stało się jednak inaczej - Murus polecił mi jeszcze odnaleźć swych martwych przyjaciół i złożyć ich ciała w grobach. Zwłoki pierwszego z nich - Renaulta miałem znaleźć w piwnicach Katedry...
Wróciłem do Katedry i zszedłem do piwnic. Na ścianie po lewej stronie widniał włącznik. Włącznik światła - pozostawiłem go więc tak jak go zastałem. Korytarze i komnaty ułożone w planie kwadratu patrolował jeden duch i jeden zombie. Korzystając z mroku i absencji ich obydwu prześliznąłem się przez zalaną wodą salę i wszedłem w korytarz po lewej. Kilka kroków później skręciłem w pierwszy mroczny korytarz po lewej. Doszedłem do drzwi i otworzyłem je wytrychami. Znalazłem się w piwniczce na wino i z półek zdjąłem trzy butelki starego wina. W końcu pomieszczenia znalazłem ciało nieszczęnego brata Renault. Dźwignąłem je i podszedłem do drzwi. Wówczas okazało się, że dźwiganie ciała nie pozwala normalnie operować przedmiotami. Za każdym więc razem, gdy zmuszony byłem do otwarcia drzwi musiałem na moment porzucać ciało; niechaj bogowie mi wybaczą...
(Możesz również pokręcić się po piwnicach. Ze względu na panujący tu cień nie jest to trudne. W piwnicach możesz odnaleźć trochę złota, kryształ wody, złoty świecznik... Uważaj jednak na jasny prostokąt na podłodze - to aktywator pułapki - prostej ale skutecznej. Dodatkowo możesz włączyć zasilanie wind; teraz jednak nie jest to już niezbędne.)
Wyszedłem na klatkę schodową. Tu na podeście pod drzwiami pozostawiłem na moment ciało Renault i wszedłem w bogato zdobiony przedsionek z którego prowadziły drzwi na zewnątrz i do głównej sali Katedry. Wszedłem do katedry, minąłem młot nad którym początkowo zawieszone było Oko i wszedłem w drzwi po przeciwnej stronie. Podniosłem flakonik z wodą święconą i kryształ wody. Wróciłem po ciało, wyszedłem na zewnątrz i przemknąłem poprzez zerwane schody na dół. Kryjąc się w cieniach przemknąłem na cmentarz...
Wrzuciłem ciało do grobu. W podzięce za pochowanie jego ciała brat Renault ujawniał tajemnicę. W tunelach pod budynkami klasztoru (można się dostać do nich z budynków St. Vale i St. Jenel) w jednym z pomieszczeń - tym ozdobionym całościennym portykiem jest przejście do sekretnej komnaty. Aby uchylić prowadzącą doń płytę ścienną miałem wcisnąć przycisk znajdujący się w prawej górnej części portala. Zanim odszedłem zbliżyłem się jeszcze do ducha Murusa. Polecił mi odnaleźć drugiego ze zmarłych braci - Martello. Jego ciało miałem odnaleźć na strychu Katedry. Na szczęście pamiętałem gdzie - spoczywał on w pokoju w którym na początku odnalazłem kryształ i klejnot - komnatce na końcu wąskich drewnianych chodniczków.
Bez przeszkód dostałem się pod budynek św. Jenela. Wszedłem do wewnątrz i ostrożnie zeskoczyłem w dół. Cichutko przeszedłem obok szeregu drzwi i po stalowej drabince zszedłem na dolny poziom. Szedłem korytarzem i dwukrotnie skręciwszy w nim w lewo stanąłem przy skrzyżowaniu - mogłem iść na wprost lub w prawo. Poszedłem w prawo i słysząć zbliżającego się zombie ukryłem się w cieniu we wnęce ściennej. Wyczekałem aż zniknie za załomem korytarza i wszedłem do komnaty, do której jedno z wejść było niemal naprzeciw wylotu mojego korytarza.
Wszedłem do sali i zbliżyłem się do portyku. Podszedłem do jego prawej części - tuż przy ścianie i spojrzałem w górę. Tak jak przypuszczałem - nie dostrzegłem niczego i na oślep zmuszony byłem odszukać przycisk o którym mówił brat Renault. Wreszcie me palce trafiły nań; przede mną otworzyła się sekretna komnata. Zabrałem z niej kryształy mchu i skarb ze skrzyni. Najcenniejszą jednak zdobyczą były dwa flakoniki wody święconej - nie byłem już bezbronny... Wróciłem po swoich śladach, wspiąłem się po drabince przemknąłem obok drzwi. Stanąwszy w szybie windy wystrzeliłem strzałę z liną i wspiąłem się na górę. Zebrałem strzałę i przebiegłem wpierw przez salę, następnie - w momencie gdy nie było w jego pobliżu nieumarłych - przez dziedziniec. Wbiegłem do budynku St. Yora.
Tu zatrzymałem się - miałem już dosyć przebiegania pomiędzy zombie. Wyczekałem chwili gdy Hammeryta poczynił swój odwieczny obchód i oddalił się by wyjść z domostwa; wtedy wyjąłem łuk, napełniłem wodą święconą strzały wodne i zniszczyłem kryjące się w wnękach zombie. W jednej z nich znalazłem niewielki złoty talerzyk.
Wróciłem do Katedry i wyczekawszy gdy zjawa oddaliła się przeszedłem na górę Katedry. Obszedłem ją wokoło po wąskich drewnianych chodniczkach, przeszedłem obok sali z dzwonem i dźwignąłem ciało Hammeryty. I w tym przypadku - nie bez przeszkód spowodowanych niemożnością operowania obiektami wniosłem ciało na cmentarz i złożyłem w grobie - tam, gdzie oczekiwał brat Murus. Wówczas on, dziękując po raz ostatni podarował mi klucz. Jednak nie był to klucz od bramy klasztornej - ten zaginął dawno dawno temu... Zamiast niego otrzymałem klucz do zbrojowni - pomieszczenia za stalowymi drzwiami na strychu - w komnatce do której prowadziły schody na klatce schodowej.
Po raz ostatni wszedłem do Katedry. Przeczekałem obchód zjawy i wbiegłem po schodach na górę. Otworzyłem drzwi zbrojowni kluczem i podniosłem kryształ ognia i urządzenie wybuchowe. Leżący obok pergamin podpowiedział mi co robić - musiałem położyć go blisko celu - bramy - podłożyć podeń ogień i oddalić się na bezpieczną odległość. Uradowany myślą że wreszcie opuszczę ten niegościnny obszar zbiegłem w dół i wyszedłem z Katedry. Przebiegłem przez krużganek i zeskoczyłem z zerwanych schodów. Skręciłem w prawo i przeszedłem przez bramę. Kryjąc się w cieniach przemknąłem przez dziedziniec i otworzyłem bramkę na drodze do biblioteki - budynku St. Vale.
Stanąłem przed bramą. Drżącymi dłońmi ułożyłem pod skrzydłami wrót stalową poduszkę. Cofnąłem się i wymierzyłem ognistą strzałę (bacz by celować górną krawędzią). Zwolniłem cięciwę... Strzała poszybowała w cel. Wybuch otworzył bramę. Wybiegłem w mrok uliczek Miasta...
Escape! (Uciekać!)
...Ból z oczodołu promieniował na całą czaszkę. Zakrzepła krew stworzyła na mojej twarzy upiorną maskę. Ciało, obolałe i zdrętwiałe od długiego leżenia protestowało przy każdym poruszeniu. A jednak musiałem się poruszać, musiałem iść, musiałem uciekać z tego po trzykroć przeklętego miejsca. Constantine... Victoria... Bogowie, jak...? Dlaczego...? Dlaczego ja...
Przypomniałem sobie miejsce w którym teraz się znajdowałem. Byłem tu już - wtedy, gdy Victoria poleciła mi odnaleźć i wykraść świetnie strzeżony miecz Constantina. Teraz tylko on mi pozostał - cały pozostały ekwipunek zniknął. Drzwi na lewej ścianie, te które żadną miarą nie dawały się otworzyć wówczas teraz stały otworem. Zanim jednak wszedłem w nie zajrzałem za ołtarz. Ku mej radości znalazłem tam moją pałkę, strzałę z pojemnikiem z mchem i strzały odwracające uwagę. Zszedłem po schodach aż do skrzyżowania. Droga jaką miałem wybrać - tak korytarz w prawo jak i lewo prowadziły do tego samego miejsca: na platformę z której na dół prowadziły dwie pochylnie. Daleki jednak byłem od tego, by próbować: dobiegające z dołu odgłosy, takie jakich nie słyszał dotąd żaden człowiek nie pozwalały na taką brawurę. Przykucnąwszy, by zminimalizować zagrożenie ujawnienia się ustawiłem się w cieniu przy murku prawej pochylni. Wychyliłem głowę i ujrzałem... bogowie - stwory, krzyżówki ludzi i szczurów. One jednak nie były najgorsze - w chwilę później zjawił się, dziwacznie poskrzypując owadzimi stawami ostatni z tych bluźnierczych mutantów - człowiek-żuk...
Klęczałem spoglądając w dół do momentu gdy zniknęły mi z oczu. Wtedy począłem się zastanawiać w jaki sposób bezpiecznie przejść obok. W ścianie naprzeciw widziałem murowane zagłębienie - coś w rodzaju niewielkiego balkoniku. Wyjąłem łuk i nałożyłem na cięciwę strzałę z liną. Wstrzeliłem ją w sufit pośrodku pomiędzy moją platformą a balkonem. Usłyszawszy że kroki ucichły przeskoczyłem na linę i natychmiast - do wnętrza wnęki. Przykucnąłem przy ścianie nasłuchując, czy któryś ze stworów zauważył mój skok. Upewniwszy się, że pozostałem niezauważony pozbierałem dobra leżące obok. Jednym z nowych przedmiotów były miny gazowe - one teraz miały przyjść mi z pomocą. Podsunąłem się do krawędzi i wychyliłem głowę. Widząc że żuk idzie w jedną, szczury zaś w drugą stronę wstałem, wychyliłem się i rzuciłem minę gazową w ślad za człowiekiem-owadem - tak by spadła w miejsce, które będzie mijać wracając. Ukryłem się i po chwili usatysfakcjonowany usłyszałem straszliwy dźwięk i głuchy łomot padającego ciała.
Wychyliłem się z z łuku, zwykłymi strzałami wybiłem szczury. Ku mej uldze ich wołania o pomoc pozostały bez odpowiedzi. Zaraz po ich zabiciu wychyliłem się, spojrzałem w lewo i zebrałem dymiącą strzałę gazową. Zszedłem po linie na dół i zebrałem kryszatał mchu leżący obok pochylni i kryształ ognia znajdujący się w jednej z pochodni. Stanąwszy twarzą ku platformie poszedłem w prawo. Szedłem korytarzem aż do miejsca w którym dochodził doń korytarz z - o zgrozo! - pionowym jeziorkiem wody. Zebrałem pływające w nim kryształy wody i... wróciłem do głównej sali. Poszedłem na wprost (na lewo - patrząc na platformę) i w następnej grocie skręciłem w lewo. Zbierając po drodze kryształy wody i mchu zsunąłem się na dość stromym podejściem na dół. Spojrzałem w prawo. W sąsiedniej sali spacerowało kilka mutantów. Uwagę mą jednak ściągnęło coś innego - pozostałości wieży. Okalający ją podest zbudowany był z desek - wiedziałem że mogę się nań dostać. Wyjąłem łuk i wystrzeliłem linę. Podbiegłem doń i wspiąłem się na podest. Opłacało się - wewnątrz wieży znalazłem sporo użytecznych przedmiotów.
Uśpiłem strzałą z gazem człowieka-żuka. Wybiłem, korzystając z przewagi wysokości z łuku szczuroludzi. Zebrałem strzałę z liną i zeskoczyłem na dół. Podniosłem owoce i łupek srebra. Zaraz po tym wszedłem w korytarz jakim nadchodzili wrogowie. Skręciłem w lewo i wszedłem do sali z wymalowaną na podłodze czerwona gwiazdą i zapalonymi pochodniami. Tu - ku mej radości - odnalazłem swój mieszek. W płomieniach znaczących końce promieni gwiazdy leżały dwa kryształy ognia. Spojrzałem w górę i ujrzałem wiszący w powietrzu kryształ gazu. Wyjąłem łuk i wystrzeliłem w sufit strzałę z liną. Wspiąłem się po niej i pochwyciłem cenną zdobycz. Ponadto w sali tej - z platformy przy ścianie zebrałem dwa kryształy wody.
Przeszedłem do następnej dużej sali. Tu wyjaśniła się częściowo tajemnica tego miejsca - to co wcześniej brałem za wieże było drzewami. W tym tutaj, oprócz typowych przedmiotów znalazłem księgę, pamiętnik Constantina... Wyniakało z niego, że zamierza przywrócić czasy, w których ludzie obawiali się mroku. Wyglądało na to że bądź on sam jest przeklętym Tricksterem, bądź którymś z jego najwyższych kapłanów. Zeskoczyłem na ziemię i pozostawiając linę ruszyłem stromym chodniczkiem na wprost. Wspiąłem się po żwirowej pochyłości i stanąwszy na górze obróciłem w lewo. Przede mną, w korytarzu wyglądającym nareszcie jak zwyczajnie pobudowany stało dwóch szczuroludzi.
Sprowokowałem ich do pościgu wychylając się na moment z cienia. Zbiegłem po pochyłości i wspiąłem się po linie na platformę, po czym natychmiast przygotowałem łuk. Wybiłem pomiot Constantina - one i tak nie mają prawa żyć... Wróciłem do piwnicy i wszedłem w sąsiedni, oświetlony dwiema pochodniami korytarz. Przeszedłem obok mrocznej alkowy z oknem i poszedłem tak, by znaleźć się po drugiej stronie okienka. Stąd po kilku krokach dostałem się na metalową podłogę. Kroki które odbijały się głośnym echem nie powinny były nikogo zaalarmować - miałem nadzieję, że udało mi wybić wszystkich szczuroludzi patrolujących piwnice. Przez cały czas jednak baczyłem na dźwieki i kryłem się w cieniach, tak by nie zostać zaskoczonym czyjąś obecnością.
Wszedłem na górę zbierając strzałę i krzyształ mchu - najpierw po metalowej, następnie już wyłożonej chodnikiem pochylni. W korytarzu do którego wszedłem ominąłem dziwaczny, jakby międzywymiarowy pokój. Kiedy znalazłem się na wysokości skrzyń usłyszałem je - stwory z piekieł rodem. Były aż cztery - trzy szczuroludzie i jeden ogromny pająk. Ten ostatni spostrzegł mnie i rzucił się w moim kierunku! Uciekłem aż do sali z drzewem. Błyskawicznie wspiąłem się po linie i z góry, już bezpieczny wystrzeliłem w pająka dwie ogniste strzały.
Odczekawszy chwil kilka wróciłem do korytarza ze szczurołakami. Zagasiłem pochodnię i ustawiwszy się w cieniu kolejno zdejmowałem - pojedynczymi zwykłymi strzałami szczuroludzi. Aby nie utracić przewagi zaskoczenia (dzięki czemu padały już po pierwszym strzale) za każdym razem dźwigałem ciała i przenosiłem je w mrok panujący za skrzyniami. Wybiwszy wszystkie ruszyłem w dalszą drogę.
Znowuż przyszło mi wspinać się po metalowych podłogach. Teraz jednak, gdy w pobliżu nie było żadnych wrogów mogłem czynić to niemal jawnie. Po drodze minąłem wlot jaskiń - zignorowałem je gdyż dobiegające zeń odgłosy pająka i fakt, że pozostało mi niewiele strzał był aż nazbyt wymowny. Wchodziłem coraz wyżej i wyżej... Zza beczek oznaczonych znakiem czaszki podniosłem wysuszony owoc. Stanąłem przed drzwiami...
Otworzyłem je i wyszedłem na drewniane schody. Tu, po pokonaniu zaledwie kilku stopni zatrzymałem się - gdzieś w pobliżu kryli się wrogowie. Stanąłem u szczytu pierwszych schodów, jeszcze przed podestem półpiętra i przygotowawszy łuk i strzałę z wodą wygasiłem pochodnię oświetlającą górną partię schodów. Dokonawszy tego powoli i ostrożnie przemknąłem po schodach. U ich szczytu, obróciwszy się w lewo dostrzegłem przeciwnika - szczuroczłeka. Teraz jednak, gdy przez cały czas mogłem pozostawać w cieniu nie obawiałem się że mnie zauważy. Wysunąłem się na korytarz - przez otwór drzwiowy po prawej. Tu ponownie zatrzymałem się. Usłyszałem niepokojący chrobot. Przykucnąłem pośrodku korytarza i w szczelinie pomiędzy drzewem a krzakiem ujrzałem poruszające się stworzenie. Wystrzeliłem w nie jedną ze zwykłych strzał i ku memu zdumieniu zobaczyłem jak eksploduje...
Wychyliłem się za narożnik i ujrzałem jak z drzwi w głębi wychodzi szczuroczłowiek. W tej samej chwili doznałem olśnienia - byłem tu poprzednio! Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej - wszystko porośnięte było dziwacznymi drzewkami, krzewinami... Wiedziałem już że jestem obok jadalni, obok pokoju z długą ladą, za którą niegdyś zbierałem butelki i złote kielichy. Teraz - wyczekawszy chwili gdy obydwaj kręcący się szczuroludzie oddalili się przemknąłem do pokoju. Zamierzałem ukryć się w swym starym miejscu w rogu przy kredensie, jednak momentalnie zauważyłem, że nie ma w tym sensu: ciemny dawniej kąt oświetlony był teraz przez mały fosforyzujący grzybek... Schowałem się w cieniu za ladą.
Przeczekałem obchód mutantów i na ich drodze ułożyłem minę gazową. Wyczekałem aż jeden ze strażników wpadnie w nią i przeniosłem jego ciało w cień za barem. Podniosłem jeszcze kielichy (z kąta za grzybkiem i z półki), złoty dzbanek z kącika szynkwasu i butelkę drogiego wina po czym wyszedłem z pokoju i przekradłem się korytarzem wiodącym do kuchni. Ostatni odcinek przebyłem z łukiem w dłoniach. Wartujący w kuchni obok kominka strażnik zginął od strzały nie zdoławszy zaalarmować pozostałych. Przeniosłem jego ciało w kąt pomiędzy kominkiem a meblami ze zlewozmywakiem (w których znalazłem dwa kryształy wody - jedną z nich zmyłem z posadzki krew strażnika, drugą - wygasiłem płonącą pochodnię). Przyczaiłem się i czekałem nadal. Dwóch wchodzących do kuchni szczuroludzi oczekiwała śmierć. Ich ciała również przeniosłem w upiorny kąt...
Wszedłem do sali obok - do dawnej jadalni. Ze stołu podniosłem kryształ ognia, spod stołu - diament. Wyszedłem na korytarz. Tu oczekiwał na mnie dziwny skaczący stwór. Jedna strzała jednak posłana w jego obrzmiałe cielsko - zupełnie tak jak wcześniej - uwolniła mnie od zagrożenia. Doszedłem do ostatnich drzwi w korytarzu - tych wiodących do pokoju z trumną w którym niegdyś - w schowku w filarze znalazłem płyn uzdrawiający. Wszedłem weń i ukryłem się w cieniu przy kominku. Pod drzwi wiodące na korytarz - te obok tym którymi wszedłem rzuciłem minę gazową. Przeczekałem moment upadku wchodzącego do pomieszczenia strażnika. Czekałem - nie poruszając się z miejsca - aż do chwili gdy do sali weszły kolejne stwory - w tym obrzydliwy owadołak. Wtedy wystrzeliłem w nie moją ostatnią gazową strzałę.
To był koniec, nie mogłem dłużej się kryć - wybiegłem przez drzwi którymi wszedł owadoczłek. Skręciłem w lewo i pobiegłem do najbliższych drzwi na prawo. Przeskoczyłem nad dwiema eksplodującymi żabami i skryłem się w cieniach nocy. Byłem wolny. Byłem jednak również sam. Musiałem zwrócić się do nieprzyjaciół mojego nieprzyjaciela - Hammerytów...
Strange Bedfellows (Dziwaczni towarzysze)
Trickster uprzedził mnie. Stało się to jasne już w moment po przybyciu na miejsce: na drodze wiodącej do świątyni Hammerytów leżały ciała pomordowanych w bestialski sposób przechodniów i strażników. Dopiero jednak przedostanie się na miejsce, pod bramę świątyni ukazało mi całą prawdę - to ona była celem ataku sił Constantine'a. Wyłamana brama i zdewastowane pomieszczenia dobitnie na to wskazywały...
Podniosłem strzały z kołczana martwego łucznika na mostku zwodzonym i wszedłem do pierwszej komnaty świątyni. Skręciłem w prawo i wszedłem do sali obok. Pozbierałem leżące na podłodze strzały (10) i bomby oślepiające. Widząc, że po przeciwnej stronie holu jest drugie, podobne do tego pomieszczenie, zajrzałem i do niego. Tu również pozbierałem porozrzucane strzały. Plamy krwi i połamane młoty zdawały się mówić że ciężko mi będzie odnaleźć tych, po których pomoc tu przybyłem... Być może jednak któryś z zakonników zdołał przetrwać niespodziewany, zajadły atak... Aby to jednak sprawdzić musiałem przejść przez zamknięte drzwi holu, drzwi wiodące do wnętrza świątyni.
Otworzyłem je i korzystając z tego, że nie widziałem żadnego z wrogów których kroki dobiegały mnie z sali ze schodami - sali na wprost skręciłem w korytarz w prawo i wszedłem do kolejnej komnaty - tej którą zapamiętałem dzięki błękitnemu witrażowi. Obecnie witraż ten leżał w częściach na posadzce. Pozbierałem strzały i przeczekawszy - ukryty w cieniu - obchód potwornego owadoczłeka wszedłem w otwór drzwiowy na wprost - na balkon. Tak jak pamiętałem - balkon kończył się salą muzealną. Zebrałem strzały i wszedłem do sali. Tu słysząć znienawidzony przeze mnie stuk pazurków pająka-giganta przyczaiłem się w cieniu, jednak, kiedy tylko przycichł ruszyłem w ślad za nim. Wyszedłem na korytarzyk i stanąłem przed drzwiami wiodącymi do głównej nawy świątyni. Śpiesząc się by nie zostać zaskoczonym przez owadoczłeka chodzącego w sali po lewej, lub - co gorsza - wracającego pająka otworzyłem wytrychami drzwi, wśliznąłem się do sali za nimi, i natychmiast zamknąłem je za sobą...
Przeciwników tu nie było. Jednak ciało i zniszczone sprzęty wyraźnie wskazywały na to, że myślenie że zamknięte drzwi powstrzymały hordy Constantine'a było nazbyt optimistyczne. Podniosłem strzały leżące przy martwym łuczniku i zbliżywszy się do resztek niegdysiejszego ołtarza odkryłem drogę na dół; do podpiwnic świątyni...
Wskoczyłem na drabinkę i ostrożnie zsunąłem się po jej szczebelkach. Stanąłem na ziemi w niewielkiej grocie tuż przy ciałach dwóch nieszczęsnych Hammerytów. Ich oprawcy krążyli nieopodal - trzech szczuroludzi w nieregularnych odstępach czasu patrolowało pobliski tunel. Ustawiłem się w cieniu przy wejściu do komnatki łączącej się z patrolowanym korytarzem i zaczekałem. Kiedy kroki mutantów ucichły ruszyłem korytarzem w lewo aż do komnaty z kolumnami i ciałem Hammeryty spowitym chmarą much. Ukryłem się w cieniu za kolumną - czas był już po temu najwyższy, gdyż coraz wyraźniej dobiegały mnie kroki nadchodzących szczurów. Stanąłem jednak przed koniecznością wyboru dalszej drogi. Wybrałem otwór najbliżej mnie - ten znajdujący się za Hammerytą.
Korzystając z chwilowej absencji szczuroludzi przemknąłem do wybranego pomieszczenia i ukryłem się w mroku za kolumną. Przeczekałem kolejne przejścia w prawo, do opuszczonej przeze mnie sali i - żywiąc nadzieję, ze uda mi się przejść dalej - wszedłem do dużej sali po lewej. W jej centrum leżało ciało powalonego owadołaka, w głębi zaś - otoczone drewnianą balustradką - schody prowadzące w dół. Przemknąłem do nich i ukryłem się w panującym na nich zmroku.
Zszedłem niżej do sali z ogromnym wycięciem, jakby areną w centrum. Stamtąd słyszałem kroki chodzących szczuroludzi, wiedząc jednak że będę równie widoczny jak oni nie zbliżałem się do krawędzi. W kucki przemykałem pod ścianą do pierwszego korytarza po prawej. To jednak, co początkowo wydawało mi sie dobrą drogą zmieniło się w niewielką niszę przegrodzoną zamkniętymi drzwiami. Nie byłem w stanie poradzić sobie z nimi za pomocą moich skromnych wytrychów. Ruszyłem dalej, do korytarza naprzeciw.
Zsunąłem się w dół po pochyłości. Stanąwszy na równej powierzchni po prawej zauważyłem dwie dziwaczne sale; obydwie z okiem - znakiem Trickstera na suficie. W pierwszej z nich, tej wypełnionej ziemią i roślinami, w misie obok wejścia znalazłem kryształy mchu. W kolejnej - jasno oświetlonej ogromnymi płomieniami - kryształ ognia. Aby przedostać się na drugą stronę chodniczka po którym chodził szczurołak zmuszony byłem go zabić. Przyczaiłem się z łukiem w rękach tuż przy wejściu na drewniany chodniczek (przecinający się w połowie z drugim, podobnym) i w chwili gdy usłyszałem jak jego kroki poczynają się oddalać posłałem w ślad za nim strzałę. Upadł i nie powstał więcej na tej ziemi.
Przeszedłem ostrożnie chodniczkiem na drugą stronę, na wprost. Pode mną aż kłębiło się od wszelakich stworów Constantine'a: eksplodujących ropuch, szczuroludzi, owadoludzi... Pierwszą rzeczą jaką spostrzegłem po wejściu w korytarz była sala. Sala całkowicie wypełniona wodą. W misie pośrodku, w miejscu które wypełnione było powietrzem znalazłem kryształ wody. W kolejnej, tej co do której miałem obawy - podłoga była w niej zupełnie niewidoczna - kryształ gazu. Odwiedziłem tedy kapliczki wszystkich czterech żywiołów: ziemi, ognia, wody i powietrza. Zszedłem w dół spiralnymi, kamiennymi schodami i stanąłem przed wyciętym w kształt młota oknie.
Za nim spostrzegłem groźną twarz Hammeryty - żywego Hammeryty. On również mnie rozpoznał, lecz nie ujawnił wejścia do fortecy, przy której oknie stałem. Zamiast tego poprosił mnie o odnalezienie i uwolnienie ich najwyższego kapłana. Oni niestety nie mogli przeprowadzić frontalnego ataku, gdyż istniało zagrożenie, że potwory Constantine'a przerażone mogą pozbyć się jeńca. Z moimi zdolnościami jednak stawało się to realne. Rozmowę przerwał nagle atak monstrów. Hammeryta zanim odszedł podarował mi ozdobny klucz i mapę podziemi.
Wróciłem po swoich śladach, po schodkach i drewnianym pomoście na górę - do drzwi których nie byłem w stanie wcześniej otworzyć. Uchyliłem je i ostrożnie wszedłem do pomieszczenia z otworem okiennym w prawej i drzwiowym w lewej ścianie. Wtuliłem się w mrok przy i czekałem do momentu, gdy patrolujący ten obszar szczurołak oddali się; wtedy wodną strzałą wygasiłem pierwszą z pochodni zakręcającego delikatnie w prawo korytarza i ukryłem się w mroku w niszy ściennej za beczką. Kiedy szczuroczłek minął mnie dwukrotnie, ponownie udając się w kierunku w którym i ja zdążałem wygasiłem kolejną pochodnię i ostrożnie pokonałem kolejny odcinek korytarza. Otwory wiodące do pomieszczeń po prawej ignorowałem - znajdujące się w nich stwory - w tym i owadoludzie były znacznie trudniejsze do ewentualnego pokonania niż słabe szczury. Tych jednak również nie musiałem zabijać - korzystając ze strzał i nisz w ścianach (które niekiedy były tak płytkie że przechodzący obok szczuroludzie niemal ocierali się o mnie) torowałem sobie drogę po obwodzie swoistego okręgu który tworzył kompleks pomieszczeń.
Wreszcie dotarłem do miejsca, gdzie w ścianie po lewej otwierał się jasny korytarz wiodący w dół. Korzystając z absencji przeciwników zbiegłem w dół i stanąłem na brzegu podziemnej rzeki, tuż przy przycumowanej tratwie. Nie poruszyłem jej jednak - nie wiedziałem czy później nie okaże się ona bardziej przydatna... Obróciłem się i zszedłem w dół.
Znalazłem się w słabo oświetlonej komnacie z parą (pomijając te którymi wszedłem) drzwi. Zewsząd dobiegały mnie odgłosy potworów Constantine'a. W otworze po prawej widziałem je - trzech szczuroludzi stojących przy płonącym ognisku. Wiedziałem że nie powinienem zbliżać się do nich. A jednak za nimi, na jednej z roślin ujrzałem - wytężywszy moje jedyne oko - czerwony kształt aż nazbyt przypominający okrytego płaszczem Hammerytę. Postanowiłem zaryzykować starcie z potworami, w taki jednak sposób, by jeniec pozostał w jednym kawałku...
Przyczajony w cieniu wyjąłem minę gazową i upuściłem (nie "use" - "drop") nieopodal przejścia z mojej, do okupowanej przez przeciwników komnaty. Uczyniłem to w ten sposób, by najbliższy mi szczut zdołał usłyszeć cichutki trzask kładzenia metalu na kamiennej posadzce. Zaintrygowany zbliżył się do miny. Jego padające ciało w oczywisty sposób zaalarmowało dwóch pozostałych strażników. Na szczęście jednak nie wiedzieli gdzie szukać niewidzialnego, niesłyszalnego przeciwnika. Wyjąwszy miecze poczęli powoli zbliżać się do ciała powalonego towarzysza. Kiedy zeszli się - wypuściłem w ich kierunku przygotowaną wcześniej gazową strzałę... Trzy nieprzytomne ciałe zległy na podłodze...
Przeszedłem przez komnatę i dźwignąłem nieprzytomnego najwyższego kapłana. Wróciłem do komnaty z której strzelałem i przeszedłem nad rzekę. Tu ułożyłem ciało na pomoście - tak by móc natychmiast je pochwycić i poruszyłem cumującą tratwę belkę na brzegu. Kiedy tylko poczułem drgnięcie tratwy pochwyciłem ciało kapłana i przykucnąłem pośrodku mojego małego promu. (ułożenie kapłana na tratwie powoduje, że nie sposób go pochwycić w trakcie rejsu podziemną rzeką; istnieje wówczas ryzyko że zsunie się z obracającej się tratwy i utonie, więc lepiej uczynić tak jak powyżej). Po kilku chwilach dryfu, i zsunięciu się w łagodnym wodospadzie tratwa bezpiecznie dobiła do brzegu. Wystarczyło jedynie ominąć ciało martwego owadoczłeka i podejść do wyciętego w kształt młota okna w murze...
(Lubiącym ryzyko polecam przedzieranie się przez komnaty oświetlone ogniskami i wypełnione przeciwnikami: wówczas można zaatakować trzech szczuroludzi w sali z kapłanem od drugiej strony, ba! nawet pokusić się o przeniesienie kapłana "suchą drogą": tunelem wiodącym wprost pod okno fortecy Hammerytów; drzwi strzegące tunelu otwiera ozdobny, podarowany Ci wcześniej klucz...)
Into the maw of chaos (w paszczę chaosu)
Stałem w dużej niemal idealnie okrągłej sali. Za mną czerwoną poświatą mienił się portal, którym Constantine przesłyłał stwory w nasz świat, ten sam, którym ja dostałem się tutaj. Naprzeciw mnie zaś otwierał się wypełniony czerwonymi parami tunel. Tunel którym w moim kierunku zmierzały stwory Trickstera. Przyczaiłem się w cieniu przy wejściu w tunel i wyczekawszy do chwili gdy nadchodzący zniknęli w portalu wszedłem w tunel i począłem schodzić w dół. Schodziłem w dół, korzystając z bocznych odnóg (w których znajdowałem kryształy gazu) i głębokich cieni, unikając nadchodzących mutantów i strażujących owadoludzi. Na szczęście dla mnie były one mało spostrzegawcze.
W jednym z miejsc musiałem przejść obok takowego - ustawionego na półeczce nad szlakiem. Ponownie - na szczęście przede mną otwierała się jakby wykuta w skale niemal regularnych kształtów jaskinia. Zsunąłem się po stromych zboczach i stanąłem za "plecami" pilnującego stwora. Zaraz po tym ruszyłem w dalszą drogę. Przemykałem ukradkiem, przepuszczając wszystkie zmierzające w kierunku portalu stwory i podnosząc kryształy gazu aż do momentu, przeszedłem przez wąski pomost nad przepaścią nad jeziorem lawy i dotarłem do stromych stopni wiodących w dół. Upewniwszy się, że nie grozi mi nagłe spotkanie w oświetlonym blaskiem pochodni korytarzu zsunąłem się w dół i znalazłszy się w sali z dwoma wyjściami przypadłem do ściany.
Wyczekałem aż nadchodzący stwór minie mnie i wszedłem w korytarz, z którego wyszedł. Po chwili, po obróceniu się w lewo spostrzegłem dużą platformę wyrzeźbioną w ogromnym stalagnacie, na ktorą wiódł wąski, zawieszony nad przepaścią pomost. Spoglądając w tym kierunku dostrzegłem coś jeszcze - ogromne bańki energii w których podróżowały stwory Constantine'a - Trickstera. Przebiegłem przez pomost i przyczaiłem przy kolumnie. Stojąc plecami do kolumny obróciłem się w prawo i korzystając z przerwy w "dostawie" potworów podszedłem do krawędzi.
Spostrzegłem półeczki skalne zawieszone nad morzem lawy. To jednak była jedyna droga: zeskakiwałem z jednej na drugą wreszcie przemknąłem wąskim gzymsem nad przepaścią i znalazłem w oświetlonym błękitnym światłem ogromnych kryształów korytarzu. (uwaga: kryształy odbierają energię życiową, więc lepiej nie podchodzić do nich zbyt blisko). Czując że kryształy nie są tak niewinne jak by się wydawało przechodziłem pomiędzy nimi, starając się żadnego z nich nie dotknąć. Unikanie ich było proste - do momentu gdy wszedłem na lodową taflę... Tu, poruszając się najostrożniej jak to tylko możliwe pozbierałem leżące w ich pobliżu kryształy wody.
Lód kończył się. U dołu jednak, po skalnej powierzchni skakały dwie żaby. Sprowokowawszy je jedną strzałą wystrzeloną w skałę - co sprawiło że zatrzymały się w miejscu - wybiłem je dwiema kolejnymi strzałami. Zsunąłem się w dół i zebrawszy ostatni z kryształów skręciłem w prawo i... stanąłem przed znacznie trudniejszym zadaniem. Przede mną leżała pochyła, najeżona błękitnymi kryształami tafla lodu. Wszedłem na nią najwolniej jak potrafiłem i natychmiast zacząłem biec... do tyłu, tak by spowolnić nieuchronne osuwanie się na ścianę naszpikowaną ostrzami kryształów. Udało się - bez szwanku stanąłem na skale przed ścianą. Obróciłem się w prawo.
Tu w komnacie przeciętej strumieniem lawy lewitowały dwa elementy ognia. Kryjąc się cieniu i czekając cierpliwie ich zbliżenia się zniszczyłem je strzałami wodnymi. Zaraz po tym przeszedłem mostek i z półeczki nad strumieniem podniosłem pięć kryształów ognia. Czułem że będą potrzebne - z oddali dobiegały mnie odgłosy stworów Constantine'a. Jak na razie jednak skręciłem w prawo i ciasnym, mrocznym tunelem zsunąłem się w dół. Po chwili ponownie przyszło mi omijać błękitne kryształy. Na domiat zaś złego bezpieczna dotąd skała znowu zmieniła się w lód. Zsuwając się starałem się być w pobliżu prawej ściany. Tylko dzięki temu dostałem się na wąski skalny chodniczek z którego podniosłem szósty kryształ ognia.
Teraz zaciskając zęby i starając się najlepiej jak umiem hamować niekontrolowany zjazd zsunąłem się na dół. Stanąłem na skale, w której znajdował się przedziwny kryształowy cylinder, nad nim na suficie jeziorko, na ścianie naprzeciw zaś - wodospad. Wskoczyłem w ów wodospad i ku swemu zdumieniu poczułem że płynę do góry! Wartki nurt wiódł mnie poprzez korytarze jaskiń, aż do miejsca gdzie mogłem złapać tchu. Pozostawałem na powierzchni aż do momentu gdy mój oddech się wyrównał i zanurzyłem się ponownie. Pozwoliłem by przeniósł mnie do końca tunelu, zakręcił w górę i w końcu w lewo. Zaraz po tym skręcie, kiedy czułem już że moje płuca pękają wyskoczyłem z wody przez otwór po lewej. Stanąłem na wąskim gzymsie dysząc ciężko. Ponownie pozwoliłem sobie wypocząć i z nowym zapasem powietrza wskoczyłem do wody. Po kilku chwilach znalazłem się w jeziorku, jakie obserwowałem z dołu. Pode mną widniał otwór kryształowego cylindra. Podpłynąłem tak by znaleźć się dokładnie nad nim i wypłynąłem, po czym - gdy siła ciążenia wróciła do normy spadłem na dół, wprost w widoczne oczko wodne. Woda porwała mnie znowu, jednak już po chwili stanąłem na suchym wreszcie gruncie.
Po kilku krokach wąskim korytarzem stanąłem przed największym drzewem jakie kiedykolwiek widziały ludzkie oczy. Kryjąc się w cieniach i unikając chodzących w pobliżu szczuroludzi - idąc ciągle w prawą stronę obchodziłem pień drzewa aż do momentu, gdy spostrzegłem wejście do niego. Wewnątrz jednak było coś, co sprawiło że nie śpieszyłem się z wejściem - trzy gigantyczne pająki. Wyjąłem swój łuk i nałożyłem na cięciwę gazową strzałę. Wyczekałem aż wszyskie znajdą w mniej więcej tym samym miejscu i posłałem w ich kierunku gazowy pocisk. Po chwili - widząc że jeden z nich znalazł się zbyt daleko od eksplozji uśpiłem go kolejną strzałą. Kiedy przestały się ruszać wszedłem do wewnątrz drzewa.
Wspiąłem się na pierwszą, następnie drugą platformę. Widząc że możliwości dalszej wspinaczki się skończyły zaryzykowałem i dotknąłem dziwacznego, mieniącego się kolorami ognia "wodospadu". Ku memu zdziwieniu okazał się on być równie materialny jak stalowa drabinka. Wspiąłem się po nim i stanąłem na okalającym pień chodniczku. Stąd widziałem wyjście. Okrążyłem jednak najpierw pień - zbierając kryształy mchu i po przeciwnej stronie zsunąłem się na platformę poniżej. Stąd i z kolejnej poniższej platformy podniosłem trzy kolejne kryształy.
Wszedłem w otwór powyżej i stanąłem na pomoście łączącym pień drzewa i salę wypełnioną pająkami. Tu nie byłem w stanie się ich pozbyć, wbiegłem do sali, skręciłem w lewo i obiegłem całość aż do momentu gdy spostrzegłem zbudowany z tegoż samego dziwnego lśnienia co "wodospad" - "mostek". Przeszedłem przezeń i zatrzymałem się. Znalazłem się w sali której ściany opatrzone zostały szeregiem fioletowych kryształów. Daleko z przodu zaś stał pełniący wartę szczuroczłek. Nawet nie próbując ryzykować posłałem w jego kierunku strzałę gazową. Jako że odległość była bardzo duża konieczne stało się bardzo dokładne wycelowanie. Kiedy szczurołak padł spokojnie przeszedłem szpalerem utworzonym przez jarzące się kryształy.
Stanąłem na chodniczku okalającym jeziorko lawy. Przemykałem od plamy cienia do plamy cienia do momentu spostrzeżenia idącego w moim kierunku szczurołaka. Wyczekałem aż będzie tuż przy mnie i zabiłem go pojedynczą strzałą. Jego ciało natychmiast dźwignąłem i ukryłem w cieniu, tak by nie spostrzegł go idący w ślad za poprzednim kolejny strażnik. Ten również padł przeszyty moją strzałą.
Przeszedłem przez tunel i przeskoczyłem nad rozpadliną. Ponownie poruszałem się od cienia do cienia... Po chwili ujrzałem coś, co ponownie zburzyło mój spokój - na półce niepodal stał kolejny portal. Z niego wychodziły coraz to nowe stwory. Tamże otaczane były bańką z energii magicznej i przenoszone korytarzami wyżej - aż do podestu z którego zeskoczyłem na platformy. W ten sposób Constantine dokonywał inwazji na mój świat...
Przekradłem się niezauważony obok stojących na platformie stworów i wszedłem w korytarz wiodący w lewo. Kończył się on już po kilku krokach przegrodzony blokiem kamienia. To jednak nie powstrzymało mnie - z sufitu zwisały pnącza - wspiąłem się po nich, przeskoczyłem na blok, ponownie przeskoczyłem na środkowe pnącze po drugiej stronie i ostrożnie zsunąłem na ziemię...
Byłem na miejscu. W komnacie otwierającej się przede mną widziałem Constantine'a - tym razem w swej prawdziwej postaci - Trickstera. Dokonywał on rytuału dzięki któremu nad świat miały powrócić Ciemności. Korzystając z faktu że zajęty był inkantacją nad drugim z siedmiu promieniu wymalowanej na ziemi gwiazdy podsunąłem się w cień po lewej stronie, tuż przy wejściu do komnaty. Teraz - gdy tylko zakończył i począł oddalać się ku najbardziej oddalonemu wierzchołkowi septagramu sunąc w kucki bokiem i bojąc się głośniej oddychać ruszyłem w ślad za nim. Tak w pół idąc, pół kucając podchodziłem do umieszczonemu pośrodku Oku. Zmierzając w jego stronę przygotowałem fałszywe Oko, to które przygotowali Hammeryci. Zamieniwszy je wróciłem na swoje miejsce - w cień po lewej stronie korytarza wiodącego do sali i czekałem.
Przyszło mi czekać długo. Trickster nie śpiesząc się wygłaszał kolejne zaklęcia i rozpalał kolejne ognie. Wreszcie - gdy wszyskie siedem promieni gwiazdy zapłonęło - podszedł do zamienionego oka. Wołając moc zaktywował moc oka. Zorientował się że został oszukany gdy było już zbyt późno. Nad światem, moim światem budził się dzień... Dzień wypracowany przeze mnie...
Solucja pochodzi z magazynu Cd-Action, autor Gem.ini.
Solucje dodane przez: BuTcHeR
Chcesz dodać solucje do tej gry?
Opublikowane solucje będą nagrodzone darmowym kredytem którego ilość zależy od jakości solucji.
Musisz być zalogowany by dodawać solucje.